19
Pocieram palcem piekące powieki. Przez wylane morze łez, brak snu i ogólne zmęczenie mam wrażenie, jakby moje oczy stały się rozżarzonymi węglami. Dni dłużą się w nieskończoność i mam wrażenie, że utknęłam w jakimś koszmarze. Jakby jednak los nie wyrażał zgody na to, żeby było lepiej.
Ledwo widząc na oczy, spoglądam na zegarek. Dochodzi dwudziesta i wiem, że Lena, tutejsza weterynarz, zaraz mnie wyprosi. I tak jest bardzo miła, bo pozwala mi czuwać praktycznie całe dnie. Powiedziała, że nie muszę tu siedzieć i obiecała, że będzie mnie informować, jeśli w stanie Chaosa coś się zmieni, ale nie potrafię go zostawiać samego. Już to, że muszę odejść na noc jest dla mnie istną torturą, a dni bez niego zabierają mi sens wstawiania z łóżka. Nie powinnam się tak do niego przywiązywać. Wiem, że tęskni za Rossem, bo czasem prowadził mnie pod jego dom, domagając się, żebym wpuściła go na podwórko, ale po upewnieniu się, że przyjaciela nie ma, wracał do mnie.
Gdy rozdzwania się mój telefon z niepokojem zerkam na wyświetlacz. Blake miał poinformować Rossa o tym, co się stało, dlatego jestem pewna, że to on dzwoni. Zbieram się w sobie i drżącym palcem odbieram połączenie.
– Crystal. – Jego głos jest mocno zachrypnięty i słaby, a jednocześnie pełen powagi i strachu. Po odgłosach po drugiej stronie, wnioskuje, że gdzieś wyszedł. – Co z Chaosem, do cholery?
– Jedzie pogotowie, musisz dać się zbadać, idioto! To już drugi raz nam padłeś! – Rozlega się drugi męski głos, na który zmartwiona marszczę brwi i odruchowo wsuwam dłoń w sierść Chaosa.
– Ktoś mi otruł psa, nie mam czasu na głupoty – syczy w odpowiedzi Ross. – Odwołaj to cholerne pogotowie i daj mi porozmawiać w spokoju, Eddy...
Nie słyszę dokładnie odpowiedzi drugiego mężczyzny, ale obaj są zdenerwowani. W napięciu czekam, aż Ross wróci do rozmowy ze mną i w czasie, gdy tamci rozmawiają przyciszonymi głosami, staram się zebrać myśli, żeby jakoś składnie móc przedstawić sytuację.
– Crystal?
– Jestem – odpowiadam cichym głosem. Odchrząkam i biorę głębszy wdech. Mieliśmy mu nic nie mówić, ale Blake uznał, że dla Rossa szokiem będzie dowiedzieć się o śmierci psa, nie mówiąc już o tym, jaki będzie wkurzony, że nic nie wiedział wcześniej. Cassie upierała się, że jest wystarczająco zestresowany i zbyt daleko, aby go dobijać i powinniśmy czekać na poprawę, ale Lena nie dała jasnej odpowiedzi czy Chaosowi uda się przeżyć. Ares znalazł go trzy dni temu rano przy stajni i podniósł alarm. Gdyby nie przyszedł do pracy wcześniej niż zwykle, Chaos nie miałby żadnych szans.
Od tamtego dnia czekamy, ale dzisiaj ponownie doszło do krwawienia wewnętrznego i zdecydowaliśmy, żę Ross musi wiedzieć. Lena prosiła, abyśmy jednak przygotowali się na najgorsze i również poleciła poinformować właściciela, twierdząc, że to już pora.
Z trudem walczę ze łzami, widząc jak Chaos ciężko oddycha. Zawsze pełen życia, z radosnymi oczami, walczy o każdy oddech, a ja nie mogę nic zrobić. Czuję się tak bardzo bezsilna i wiem, że jedyne co mogę mu dać to swoją obecność. Od tak długiego czasu jest przy mnie i pomimo mojej początkowej niechęci nie pozwolił się przepędzić, aż zaczął w końcu sprawiać, że widziałam powód, dla którego wstawałam z łóżka i gdy myślę, że...
Pociągam nosem, nie będąc w stanie dłużej walczyć ze łzami. Bez względu na to, jak bardzo staram się opanować, nie potrafię przestać płakać. I tak jest, odkąd się dowiedziałam, że został otruty, bo po prostu tego nie rozumiem.
– Kryształku? – Miękki jak koc głos Rossa, zupełnie inny niż jeszcze przed chwilą, wyrywa mnie z ponurych rozmyślań. Zbieram się w sobie, ocieram łzy i prostuję plecy. Oczyszczam gardło i zaczynam mówić mechanicznych, ale wciąż drżącym głosem:
– Trzy dni temu rano Ares znalazł Chaosa przy stajni... Powiadomił Blake'a, że jest coś nie tak. On zawiózł go do weterynarza i ... Miał już krwotok wewnętrzny, Lena uznała jego stan za bardzo ciężki i powiedziała, że najbliższe dni będą decydujące. Wciąż jest z nami... Ale... Nie wiem, co za bestia mogło go tak skrzywdzić? Nie wiem, dlaczego...? Przecież nikomu nic nie zrobił. Nikomu nie zawadzał... – Reszty słów już nie jestem w stanie z siebie wykrztusić. Jestem przerażona tym, jak bardzo słaba jestem i nie potrafię sobie już radzić z własnymi emocjami... Nie taka byłam dawniej. Nie tak słaba. Nie aż tak krucha. Co się ze mną stało?
– Crystal, weź głęboki wdech – mówi spokojnie Ross, ale coraz bardziej czuję, jak zaciska mi się gardło, odbierając dostęp do powietrza. Wyrzuciłam z siebie słowa jak z karabinu maszynowego, a przez ostatnie trzy dni ledwo odpowiadałam na czyjekolwiek pytania. Zamykam oczy, błagając w duchu, żebym nie miała ataku paniki, one odbierają mi znaczną część sił, a Chaos mnie teraz potrzebuje. – Oddychaj, maleńka. Wszystko będzie dobrze, tylko oddychaj.
– Nie mogę – szepczę i spuszczam głowę, wczepiając palce we włosy.
– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie nad jeziorem?
– Pamiętam – mówię tak cicho, że nie jestem pewna, czy Ross mnie słyszy. Ale słyszy. Mam wrażenie, że usłyszał mnie już dużo wcześniej niż w tej chwili. Jego dalsze słowa są jak rzucenie mi koła ratunkowego. Głos ma naturalny, jakby zupełnie nic się nie działo, a kojąca nutka otula mnie i pomaga wziąć się w garść.
– Pytałaś mnie jakiej rasy jest Chaos.
– Powiedziałeś, że to jakieś połączenie owczarka z niedźwiedzicą – parskam, pociągam nosem i ocieram policzki, czując jak czarna mgła, próbująca dostać się do mojej głowy powoli odpuszcza i mogę wziąć głębszy wdech.
– No właśnie. Poradzi sobie. To silny pies, będzie walczył. Nie jest tak łatwo go przepędzić. Ja o tym wiem i ty też się przekonałaś, że jak się na coś uprze to nie ma mocnych. – Pewność w jego głosie zaczyna mnie coraz bardziej uspokajać i z jakiegoś powodu mu wierzę, że Chaos z tego wyjdzie.
W drzwiach pojawia się Lena i z przepraszającą miną wskazuje na zegarek. Bezgłośnie proszę o pięć minut. Kiwa głową i wychodzi.
– Tęskni za tobą – mówię, starając się zapanować nad drżeniem w swoim głosie. – Codziennie prowadził mnie pod twój dom.
– Też za nim tęsknie. Mogę cię o coś prosić?
– Możesz.
– Chciałbym go zobaczyć.
– Mam ci wysłać zdjęcie?
– Nie. Myślałem bardziej o przełączeniu się na wideo rozmowę. Muszę go zobaczyć. – Desperacja w jego głosie sprawia, że bez najmniejszego wahania spełniam prośbę.
Gdy pojawia się obraz Rossa, moje serce zaczyna bić w szaleńczym tempie. Jest gdzieś w mieście, z niedaleka dobiega muzyka i szum przejeżdżających samochodów. Mojej uwadze nie uchodzi jak źle wygląda, jakby przez ostatnie tygodnie znacznie schudł i się nie wysypiał, pod oczami widnieją ciemne obwódki, ale gdy się lekko uśmiecha jego twarz znacznie się rozpromienia. Pomimo wizerunku sugerującego, że potrzebuje się porządnie wyspać w jego oczach migotają ciepłe ogniki, a lekko rozciągnięte wargi nadają tego chłopięcego, łobuzerskiego uroku. Z roztargnieniem przesuwa dłonią po włosach, które z powrotem opadają luźno na czoło. Wydają się być w jeszcze większym bałaganie i dłuższe niż wtedy, gdy widziałam go ostatni raz.
– Miło cię ponownie widzieć – odzywa się pierwszy. – Jak zwykle pięknie wyglądasz.
Prycham, bo doskonale wiem, jak wyglądam. Nie lepiej niż on. Od dwóch nocy praktycznie w ogóle nie spałam, czekając na ludzką porę, żeby pójść do Chaosa. Nie jadłam, choć Bailey przynosiła mi kanapki od Violet, ale nie byłam w stanie nic przełknąć. Zerkam w boczną kamerkę z mniejszym okienkiem, w którym widzę siebie i demonstracyjnie przysuwam twarz, żeby lepiej się przyjrzeć. Mam czerwone, zapuchnięte oczy, przetłuszczone włosy i ranę na wardze od przygryzania jej zębami, żeby jak kretynka nie płakać, co pięć minut. Jestem blada jak upiór i daleko mi do bycia piękną.
Patrzę na Rossa i unoszę brew.
– Kłamczuch – kwituje krótko, wzruszając ramionami, na co Ross śmieje się, a ja czuję jakby na moją skórę spadały ciepłe krople deszczu.
Czy wcześniej też tak na niego reagowałam?
– Nie kłamię – odpowiada z taką pewnością, że odruchowo mam ochotę zakryć twarz włosami, ale tego nie robię. Staram się patrzeć mu w oczy i nie uciekać wzrokiem. Nie wiem, jak długo przytrzymuje moje spojrzenie, ale im dłużej w nie patrzę tym bardziej zaczynam ogrzewać się w ich cieple...
– No i od razu nabrałaś kolorków – rzuca, a ja przewracam oczami, ale czuję, jak niebezpiecznie drgają mi kąciki ust. Nie dam mu tej przyjemności i nie, nie uśmiechnę się. – Naturalnie, żeby nie było, w cale cię nie podrywam, tylko odciągam twoje myśli od sytuacji.
– Świetnie ci idzie – wzdycham, pocierając dłonią brew. Czuję jak się coś we mnie rozpada. Jakaś część ukruszonego już wcześniej muru. Ze wszystkich sił staram się nie rzucać, aby go ratować. Chcę znowu być sobą. Chcę znaleźć tą siebie, którą byłam lata temu, a ciągła ucieczka mi w tym nie pomoże. Pragnę wrócić do miejsca, w którym zostawiłam siebie, a moja garderoba wypełniła się przeróżnymi maskami, zakładanymi w zależności od okoliczności.
Nagle Chaos porusza się, skamląc cicho, a jego ogon nieznacznie się unosi. Oblizuje się i otwiera oczy, próbując podnieść głowę.
Czekaliśmy trzy dni na jakiś sygnał od niego!
– Chaos, piesku – mówię wzruszona i przytulam go, całuje w czubek głowy i znowu tule do siebie. – Wracaj, strasznie tęsknimy – szepczę wprost do jego ucha.
Jego ogon ponownie się unosi, ale nie jest w stanie pomerdać nim tak zamaszyście jak zawsze, jednak chwytam się dokładnie tej chwili, żeby wciąż mieć nadzieję, że wydobrzeje.
– Patrz, Ross! Usłyszał cię i się obudził! – mówię podekscytowana, a fale ciepła i ulgi rozchodzą się po całym ciele i kieruje kamerkę na niego, żeby Ross również mógł zobaczyć przyjaciela.
– Cześć, chłopaku. Ale nas nastraszyłeś. Prawie zawału dostałem. Przysięgam, że masz dożywotni zakaz jedzenia kiełbasy.
Na dźwięk głosu Rossa, Chaos próbuje się podnieść. Widzę z jakim trudem mu to przychodzi. Głaszczę go po łbie, który opada z powrotem na stół. Nie ma siły próbować jeszcze raz, ale jego ogon wciąż podryguje, wyrażając swoją radość. Porusza przednią łapą, jakby chciał mi ją podać, więc ujmuje ją i lekko ściskam. Przymyka oczy.
– Trzymaj się tam, chłopie. Jutro się widzimy – rzuca nieoczekiwanie Ross.
– Już jutro? – pytam, a moje serce zaczyna tańczyć, choć nie ma na to jeszcze mojego pozwolenia. Dobrze, że kamerka jest skierowana w stronę Chaosa, bo nie wiem dokładnie jaką mam minę. Coś dziwnego dzisiaj się ze mną dzieje i zwalam to na emocje ostatnich dni. Może tej nocy zasnę nieco spokojniej.
– Miło mi z powodu nadziei w twoim głosie – mruczy lekko rozbawiony Ross. – Ostatnio ją słyszałem, gdy pytałaś, kiedy wyjeżdżam. Czyżbyś się trochę stęskniła?
Ta jego przeklęta pewność siebie od razu ustawia mnie do pionu.
– Raczej jestem zaskoczona...
– Ach, ten nagły chłód – mruczy jeszcze niższym głosem, ale świetnie się bawi moim kosztem. Nie muszę go widzieć, żeby wiedzieć, że moje reakcje sprawiają mu przyjemność.
W zasadzie to mnie wkurza.
– ... bo myślałam, że jesteś w Nowym Jorku! – warczę.
– Jestem. Przylecę pierwszym samolotem jaki znajdę.
Drzwi otwierają się i wchodzi do środka Lena.
– Naprawdę mi przykro, Crystal, ale już pora... – Jej niebieskie oczy kierują się w stronę Chaosa, a na twarzy pojawia się pełen ulgi uśmiech. – Och, obudził się. – Kobieta od razu podchodzi do psa, a ja odsuwam się kawałek, żeby miała do niego lepszy dostęp. Z czułością głaszcze go po łbie. – No jak tam śpiący królewiczu? Wrócisz do nas? Już pora, bardzo się martwimy.
– Cześć, Lena. – Ross odzywa się, a blondynka gwałtownie obraca się i marszczy brwi, szukając źródła znajomego głosu. Przekazuje jej telefon. Wygląda na zaskoczoną, ale równocześnie bardzo zadowoloną, że go widzi.
– Ross! Kopę lat.
– Tak, ale pogadamy, jak jutro będę na miejscu. Teraz powiedz mi, co z Chaosem.
Kobieta wzdycha.
– Zatruł się warfaryną, to rodzaj antykoagulantu w trutkach, jest kilka rodzajów. Ten akurat wywołał krwotok wewnętrzny. Podałam mu witaminę K, zrobiłam płukanie żołądka i dostał kroplówkę, cały czas monitoruje parametry...
Wychodzę z pomieszczenia, żeby w spokoju mogli porozmawiać i siadam na krzesełku w poczekalni. Słyszę strzępki rozmowy. Lena mówi, że zagrożenie wciąż nie minęło, ale jeśli wszystko zacznie się normować to po dziesięciu dniach Chaos będzie mógł wrócić do domu. Odrobinę się spinam i ponownie atakuje mnie natłok myśli.
Czy Ross zostanie na ten czas, aby mu towarzyszyć? Czy jak wyzdrowieje, zabierze go do Nowego Jorku? Karcę się za strach, że tak się stanie. To nie jest mój pies!
Kiedy Lena kończy rozmowę, oddaje mi telefon, zapewniając, że reakcja Chaosa to bardzo dobry znak. Pozwala mi jeszcze wejść się z nim pożegnać i lżejsza o dziesięciokilowy ciężar na sercu, opuszczam klinikę.
Jestem bardzo zmęczona, ale wciąż trzymają mnie tabletki przeciwbólowe, które dzisiaj zażyłam, dlatego rezygnuję z zadzwonienia po Bailey, żeby mnie odebrała, jak to robiła w trzech ostatnich dniach i decyduję się na spacer. Musze poukładać w głowie myśli. Piszę wiadomość do siostry, że wrócę na piechotę i że z Chaosem jest już trochę lepiej.
Bailey: kamień z serca! Ale jesteś pewna, że mam nie przyjeżdżać? Jak coś to jestem pod telefon. W ogóle zawsze jestem, jakbyś mnie potrzebowała, pamiętaj.
Sytuacja z Chaosem zrobiła ze mnie istną fontannę łez. W życiu nie płakałam tak dużo jak w przeciągu tych ostatnich dni, więc wiadomość od Bailey również mnie wzrusza. Zaczynam w końcu zdawać sobie sprawę, że mam przy sobie ludzi, którzy mnie nie oceniają, a nawiązanie z nimi relacji utrudnia jedynie moja zepsuta głowa i lata prania mózgu przez matkę. Odkąd przyjechałam do Pine Hollow nie odezwała się do mnie ani razu, nie zapytała, jak sobie radzę czy czuję się już lepiej. Pewnie jest zbyt zajęta. Jak zawsze. Jest jaka jest, daleko jej do bycia matką roku, ale i tak mnie to boli.
Piszę jeszcze wiadomość do Cassie. Informuję, że Ross już do mnie dzwonił i Chaos zareagował na jego głos oraz że Lena dała nam trochę nadziei, że będzie dobrze.
Cassie była raz z Melody w klinice, bo dziewczynka ciągle dopytywała o psa i szukała go we wszystkich kątach, więc zabrała ją ze sobą. Jestem przekonana, że gdyby miłość mogła uzdrowić, to ilość całusów i tulasów, jakie mała mu przekazała, postawiłyby go na nogi w przeciągu minuty.
Cassie odpisuje, że bardzo się cieszy i podziela moje zdanie, że na pewno głos Rossa zmusił go do podjęcia walki. Przygryzam wargę, bo nagle czuję nieodpartą ochotę zadzwonienia do niej. Cieszę się, że Chaos dał nam jakiś sygnał, a nigdy nie miałam nikogo z kim mogłabym dzielić się radością.
Już jestem bliska wybrania jej numeru, gdy słyszę znajomy głos i wzdycham.
– Crystal!
Chowam telefon i unoszę wzrok na Aresa. Stoi po drugiej stronie ulicy i macha dłonią w geście powitania, po czym zmierza do mnie raźnym krokiem, szczerząc zęby. Wciąż ma na sobie roboczy strój.
– Wracam właśnie z pracy. Co z psem?
– Lepiej.
– Wracasz do domu już?
– Tak...
– Odprowadzę cię.
– Właściwie to chciałam...
– Uratowałem mu życie. Gdyby nie ja raczej nie miałby żadnych szans. W zasadzie to jestem bohaterem, więc jeden spacer chyba nie zaszkodzi, co? – Puszcza do mnie oczko, kompletnie nieświadomy jak jego słowa mnie odpychają. Nagle żałuję, że zdecydowałam się na ten spacer.
– Innym razem, dobrze? Chciałam trochę pobyć sama i...
– Nie daj się prosić. Idę w tamtą stronę, a biorąc pod uwagę twój stan to trochę niebezpiecznie, żebyś chodziła sama tak późnym wieczorem.
Wzdycham ciężko. Leki nadal działają, nie czuję bólu, więc będę mogła iść znacznie szybciej, co znaczy, że obciążę nogę i pocierpię kilka następnych dni, ale może Ares da mi spokój, jeśli przekona się, że nie ma we mnie nic ciekawego. Dawniej wiedziałabym, jak poradzić sobie z takim natrętem, nie bałam się tak bardzo ludzi, a szczególnie mężczyzn, ale teraz zwyczajnie czuję się zbyt bezbronna.
Z ulgą przyjmuję dźwięk telefonu, a z jeszcze większą, widząc, że ponownie dzwoni Ross.
– Daj mi chwilę – rzucam do Aresa. Krzywi się lekko, chyba jest zniecierpliwiony. Wygląda, jakby się bardzo spieszył.
– Przepraszam, Lena rozłączyła odruchowo połączenie, a mnie dopadli kumple, martwią się o psa – mówi Ross.
– W porządku, ja już wracam do domu.
– Ktoś po ciebie przyjedzie?
– Przejdę się.
– Noga cię nie boli?
– Wzięłam leki, jest dobrze.
– Wolałbym, żebyś nie szła sama.
– Nie idę sama. Ares mnie odprowadzi – mówię, sądząc, że uspokoi go to, że mam towarzystwo.
– Kopnij go w dupę. Blake cię odwiezie. Już do niego piszę, nie rozłączaj się.
Na jego ostry, stanowczy ton, unoszę brwi tak wysoko, że muszę wyglądać przekomicznie. Zerkam ukradkiem na Aresa, zastanawiając się, skąd taka reakcja w Rossie na wzmiankę o nim? Zna go? Może już trochę znając mnie, Ross wie, że nie jest to odpowiednie towarzystwo dla mnie. Wydaje się, że chłopak ma lekko przerośnięte ego, ale chyba nie jest szkodliwy. To kolega Bailey ze szkoły. Wspominała, że to zwykły podrywacz i błazen, ale żebym miała się na baczności, bo lubi bajerować dziewczyny, a ja jestem nowa w miasteczku i mogę być dla niego wyzwaniem. Od tamtej pory naprawdę unikałam go jak ognia, ale się przyczepił i żadna z moich prób zniechęcania go do siebie nie przynosiła zamierzonego efektu, a tekstów na podryw uczy się chyba z internetu.
Nie raz widziałam, że wyprowadzał Blake'a z równowagi. Nie przykłada się do pracy, a mężczyzna nie lubi, jeśli coś nie jest zrobione na czas albo niedokładnie. Wkurza się, bo nie ma chętnych na tak ciężką pracę i chłopak był jedynym kandydatem, który podjął się zadania. Blake wraca na ranczo po południu, po innej pracy i nieraz słyszałam, jak dawał reprymendę Aresowi za niewykonanie obowiązków. Sama przyłapałam go kilka razy w stodole, gdy leżał na kupce siana i przeglądał coś w telefonie, gdy była pora karmienia.
Dlatego w zasadzie z ulgą przyjmuję zamianę towarzystwa na czas powrotu. Blake jest milczący, a Ares bardzo dużo mówi.
– Właśnie się dowiedziałam, że Blake już jedzie. Nie ma sensu, żeby zawracał – mówię do chłopaka. Jego zawiedziona mina mówi sama za siebie.
– W takim razie może jutro? – pyta z nadzieją.
– W twoich snach gówniarzu. – Słyszę burkliwy głos Rossa, a kąciki moich ust drgają. Przymykam oczy i wciągam nosem powietrze, żeby się nie roześmiać. – To ten, co znalazł Chaosa?
– Tak...
– Daj mi go na chwilę
– Zdaje się, że właściciel Chaosa chce ci podziękować. – Wręczam telefon Aresowi. Wypina dumnie pierś, puszcza mi oczko i zaczyna mówić bez żadnego powitania:
– Naprawdę to nic takiego. Byłem w odpowiednim miejscu i... – Przerywa, marszcząc brwi. Nie wiem, co Ross mu mówi, ale z każdą chwilą z jego twarzy znika ta irytująca pewność siebie. Zerka na mnie, a na jego policzkach pojawiają się rumieńce. Przyglądam mu się z zaciekawieniem, ale odwraca się do mnie plecami i oddala się kawałek. Coś mówi, ale zbyt cicho, żebym mogła usłyszeć.
Gdy kończy rozmowę, oddaje mi telefon, unikając mojego spojrzenia.
– Pójdę już. Mam nadzieję, że Chaos wyjdzie z tego. Trzymaj się. – Uśmiecha się blado, wsadza dłonie w kieszenie i po prostu odchodzi, zostawiając mnie lekko osłupiałą. Wracam do rozmowy z Rossem.
– Co mu powiedziałeś? – pytam podejrzliwie, patrząc za odchodzącym pospiesznie chłopakiem.
– Podziękowałem tylko.
– Nie wyglądał, jakbyś mu podziękował – prycham.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. Męskie rozmowy. Jest już Blake?
– Właśnie przyjechał.
– Dobrze. W takim razie... do zobaczenia niedługo, kryształku.
Mojej uwadze nie uchodzi z jaką miękkością wypowiada to pieszczotliwe określenie. Nie wiem, czy wcześniej też tak brzmiało, czy to ja zauważam coraz więcej niuansów. Jakbym powoli odzyskiwała zmysły.
– Do zobaczenia – odpowiadam cicho i Ross się rozłącza.
Blake parkuje pod kliniką, wysiada z samochodu i otwiera mi drzwi od strony pasażera. Gdy odpala silnik, głowa bezwiednie opada mi na oparcie i zamykam oczy. Biorę kilka głębszych wdechów, a usta mimowolnie rozciągają się w lekkim uśmiechu.
Może jednak wszystko jeszcze będzie dobrze?
No i co, nie ma tego złego, nie? 😁 Crystal i Ross nawiązali pierwszą nić porozumienia i do tego jeszcze przyjedzie 🤗
Kryształek chyba podejmuje w końcu walkę o siebie. Miejmy nadzieję, że nic tego nie zepsuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro