17.
Z głośników wybrzmiewa muzyka , a śmiechy i przekomarzania kumpli dobiegają do mnie z piwnicy, skąd wyszedłem pod pretekstem zadzwonienia. Przekrzykują się nawzajem, próbując przebić się przez Led Zeppelin, jakby nie mogli ściszyć muzyki, zamiast się do siebie wydzierać. Nie wiem, od kiedy przeszkadza mi to, że są tacy głośni.
Kumple ucieszyli się na mój powrót, choć zanim odezwałem się do Jack'a minęły dwa tygodnie od przyjazdu z Pine Hollow. Potrzebowałem pobyć sam, aż ta samotność zaczęła mi wychodzić bokiem, a teraz znowu chciałbym zostać sam. Dopiero teraz uzmysławiam sobie, jak wielką robotę robił Chaos swoją obecnością. Zapełniał dziurę w moim życiu, jednocześnie dając motywację do wstawiania z łóżka. Ale ona potrzebuje go bardziej.
Najbardziej niezrozumiałe są dla mnie wyrzuty sumienia, że zostawiłem Crystal. Ta dziewczyna utknęła mi w głowie i przez całą drogę powrotną walczyłem ze sobą, żeby nie zawrócić. Ciągle mam przed oczami tą anielską twarzyczkę, gdy Loren potraktowała ją chamsko. Była uroczo oburzona. Nawet przez chwilę wydawało mi się, że coś jej odszczeknie. Dobrze, że tego nie zrobiła. To nie jest osobą z którą warto zadzierać. Nie pozwoliłbym jej skrzywdzić, ale obawiałem się, że Loren mogłaby uprzykrzyć życie Crystal, gdyby wyciągnęła wnioski, że coś mnie z nią łączy. Gdybym został dłużej, nie wiem, czy potrafiłbym się od niej trzymać z dala, chociażby tylko po to, żeby dalej próbować usłyszeć jej śmiech, jakby to stało się misją mojego życia, a Ruda jest nieobliczalna i mściwa. Szczególnie, jeśli nie może dostać tego, czego bardzo chce.
Gdy wysłała mi zdjęcie Crystal z Chaosem, z podpisem, że jest naprawdę słodka i szkoda byłoby, gdyby jej twarzyczka straciła ten niewinny urok, zwyczajnie się wystraszyłem. Wiedziałem, że na chwilę obecną chciała mnie tylko sprowokować do rozmowy. Nie mam zamiaru, bo wiem, czego chce, a nie widzę jej z powrotem w zespole. Nie mam zamiaru dawać jej również pieniędzy, bo na jednym razie się nie skończy. Jeśli zobaczy, że jest w stanie mną manipulować będę miał przesrane. Wyjazd wydawał się najrozsądniejszym rozwiązaniem, ale teraz już sam nie wiem, czy najlepszym.
Loren może nie odpuścić, dopóki nie osiągnie swojego celu. Nie jestem pewien, czy będzie przebierać w środkach. Starałem się, aby powód wyrzucenia jej z zespołu nie wyszedł na światło dzienne. Podaliśmy do informacji jedynie, że Loren rozstaje się z grupą i jest to jej decyzja. Resztę dopowiedziały media, fani, paparazzi nakręcili afery, aż ktoś życzliwy sprzedał informację o jej zdradach – za pikantne szczegóły można dostać niezłą kasę, a ludzie dla łatwych pieniędzy są w stanie zrobić naprawdę wiele. Umowa z Loren była taka, że odejdzie, ale powód rozstania będzie ogólny, bez wdawania się w szczegóły. Nie odprawiłem jej z niczym. Jest utalentowaną wokalistką i gitarzystką. Miała tyle kasy, że mogła znaleźć własny zespół, albo rozpocząć karierę solową, ale wyciek informacji wszystko jej utrudnił. Doświadczyła ataków ze strony dziennikarzy i fanów. Jack pokazywał mi artykuły, jak ktoś wypisał sprayem na jej samochodzie obraźliwe epitety, jakieś fanki oblały ją czerwoną farbą, była również próba polania kwasem. Nie mówiąc o medialnych hienach czyhających na jej oświadczenie w tej sprawie, atakowali ze wszystkich stron. Oboje przeżyliśmy piekło, bo również ode mnie domagano się ustosunkowania do zaistniałej sytuacji.
Loren była pewna, że nie dotrzymałem umowy i to ja podałem prasie informację, żeby się zemścić i utrudnić jej dalszą karierę. Groziła, że zapłacę jej za to, ale zniknęła i słuch o niej zaginął, aż do teraz. Nie mam pojęcia, gdzie była, co robiła, z kim się zadawała.
Wciąż czuję gniotący serce niepokój i nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Myślałem, że powrót do Nowego Jorku sprawi, że po prostu wpadnę w dawny rytm życia, ale nagłe pojawienie się Loren wszystko we mnie rozpieprzyło. Wyjeżdżając z Pine Hollow czułem, że zostawiam za sobą jakąś niedokończoną sprawę. Obecność Rudej odpycha mnie od miasteczka, sprawia, że powietrze jest nią skażone i duszę się, a Crystal w niezrozumiały dla mnie sposób przyciąga z powrotem. Jakby mnie wołała z daleka. Mam w pamięci jej spojrzenie, gdy po nagłym ataku paniki otworzyła oczy i na mnie spojrzała. Wydawała się tak cholernie bezbronna wobec własnej głowy... Całkowicie zdana na mnie. Jest w tej chwili tak łatwym celem, że gdyby Loren zechciała, zwyczajnie by ją dobiła jednym chuchnięciem, tylko po to, żeby mnie skrzywdzić. Wolę, żeby skupiła się bezpośrednio na mnie.
— Kurwa — mruczę i pociągam długi łyk piwa, po czym zaciągam się papierosem. Pulsujący ból głowy, z którym obudziłem się rano, przybiera na sile. Najchętniej przepędziłbym kumpli i położył się do łóżka. Znowu czuję się chory.
Niewiele myśląc, sięgam po telefon i wchodzę w wyszukiwarkę. Wpisuję Crystal Prescott, balet, ale waham się przed wciśnięciem szukaj. Zanim podejmę decyzję, krążę po salonie, dopijam piwo, wypalam jeszcze trzy szlugi i ostatecznie chowam telefon do kieszeni.
Schodzę z powrotem do piwnicy. Chłopaki bawią się w najlepsze, pijani i upaleni skrętem. Mam ochotę zrobić odwrót, dopóki mnie nie widzą, ale jest za późno.
— No wreszcie! — woła Nick, nasz gitarzysta i podnosi się ze skórzanej kanapy, wręczając mi szklankę whisky. — Z kim gadałeś tak długo? Z jakąś panną?
— Nie interesuj się — burczę i opadam na fotel, który lata świetności ma za sobą i skrzypi pod moim ciężarem. Muzyka, którą kocham wwierca mi się w mózg jak zardzewiałe gwoździe i krzywię się z powodu wzmagającego się bólu głowy.
— Chowasz się w ostatnim czasie jak szczur — podchwyca Eddy i pociąga spory łyk alkoholu prosto z butelki. W drugiej ręce trzyma skręta. Świdruje mnie przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu. Jego krótkie włosy są tym razem pofarbowane na jaskrawą zieleń, aż muszę zmrużyć oczy, żeby mnie nie raziły, pomimo że w piwnicy panuje przyjemny chłód i półmrok. To moja świątynia, w której przez lata się chowałem, aby się trochę zdystansować od świata, w którym żyję. — Martwimy się, Ross.
— Już odrobinę mniej — rechota Jack. — Opowiedz nam o dziewczynie o duszy z porcelany, której oczy jak jeziora lodu, milczące, kryły w sobie tajemnicę, których nie rozumiałeś.
Unoszę brwi, a reszta chłopaków ma głupkowate wyrazy twarzy.
— Naćpałeś się kretynie? — pytam, patrząc w jego rozbawione, niebieskie oczy. Na moje słowa uśmiech tego błazna poszerza się jeszcze bardziej i wyciąga spod tyłka mój notes. Jęczę w duchu i przewracam oczami, a przenikliwym ból jak malutkie ząbki tysięcy piranii wbija się w mózg. Przykładam chłodne dłonie do czoła i spuszczam głowę. Muszę ich stąd przepędzić, nie mam dzisiaj siły na te cyrki.
Jack odchrząka i czyta:
— Wśród srebrnych nocy, pod nieba płaszczem , spotkałem cień o duszy z porcelany. Jej oczy jak jeziora lodu, milczące, skrywały w sobie tajemnicę, których nie rozumiałem. — Gdy patrzy na mnie jest już całkiem poważny. Odkłada notes na stolik i pochyla się do przodu. — Zdajesz sobie sprawę, że gramy rocka, a nie poezję śpiewaną i trzymamy się z dala od rzewnych ballad? To nie nasz styl. Ale najpierw opowiedz o kobiecie, która zasłużyła sobie na cztery wersy zwrotki, po tym jak od ponad roku nie postawiłeś nawet pieprzonej kropki w notesie. Co za niewiasta skradła ci serce i wydusiła z niego te poetyckie słowa?
— Skąd pewność, że chodzi o kobietę? — prycham. — Z różnych źródeł czerpię inspirację.
Chłopaki patrzą po sobie i przez chwilę słychać tylko muzykę, po czym wybuchają śmiechem, jakbym powiedział żart roku.
Czekam aż te pajace się uspokoją i wyłączam muzykę, która mnie drażni, tak samo jak oni. Kocham ich bardziej niż własnego brata, ale czasem działają mi na nerwy.
— Rozumiem, że wreszcie era Rudej się skończyła, wracasz do świata żywych, odzyskujemy kumpla i wracamy do gry. Potrzebujesz nowej muzy, to jasne. Poznamy ją? — pyta Ed i dopija whisky, odstawiając z hukiem szklaneczkę. Zaciera ręce, uśmiechając się szeroko.
— Nie ma mowy! Nawet ja nie znam jej za dobrze, nie rzuciłbym wam jej na pożarcie, idioci — prycham i parskam śmiechem jednocześnie, momentalnie wyobrażając sobie Crystal w ich towarzystwie. Przecież to jak wrzucenie owcy w stado wilków...
— A więc kobieta, wiedziałem! — wykrzykuje Ed, wyrzucając ręce do góry. Odstawia taniec kretyna i zabiera Jack’owi skręta z dłoni, zaciągając się tak mocno, że dym powinien wylecieć mu wszystkimi otworami w ciele.
Jest najbardziej powalony z nas wszystkich, ale to genialny perkusista. Jego solówki ubarwiają każdy koncert, z którego potrafi zrobić takie show, że jeszcze długo później o nim gadają. Lubi się popisywać swoimi umiejętnościami, a ja mam cholerne szczęście, że jest w moim zespole. Do najbardziej urodziwych nie należy. Jest wysoki i chudy, choć potrafi zjeść więcej niż mój pies, jego twarz zdobią blizny po ospie i młodzieńczym trądziku. Zawsze nosi obcisłe jeansy z dziurami i koszulki z politycznymi sloganami, całe ciało ma wytatuowane i brak mu ogłady. Do tego ma słabość do używek i kobiet, a te same pchają mu się do łóżka. Co miesiąc zmienia kolor włosów. Teraz są jaskrawozielone, a znany jest z zawstydzania dziennikarek, które uwielbia wybijać z rytmu, aż zapominają, po co z nami rozmawiają. Jeśli mu się nie powie, że ma się nie odzywać, wywiady zazwyczaj kończą się istną komedią.
Jack i Nick przyglądają mi się z zaciekawieniem.
— Kimkolwiek jest ta laska, napisałeś cztery wersy. To cud — mówi łagodnie Nick, na co przewracam oczami.
— I nic więcej — wzdycham.
— Jak jej nie znasz za dobrze, a wywarła na tobie takie wrażenie, że skleciłeś w końcu parę słów, to może powinieneś poznać ją bliżej? — Jack porusza sugestywnie brwiami. — Kim jest? Jak ma na imię? Gdzie ją poznałeś?
Nie mogę dziwić się ich entuzjazmowi. Przez długie lata byliśmy na fali, a od dwóch lat spadamy na łeb na szyję i nie zapowiada się, żeby było lepiej. Wkurzają mnie wszystkie spotkania, wywiady, napięty do granic możliwości grafik. Męczy mnie już życie na pełnej petardzie.
— To nie nasz typ — burczę, zaciekawiając ich jeszcze bardziej.
— Widać po tekście, ale to może nawet lepiej— parska Nick. — Dusza z porcelany... Oczy skrywające tajemnice... Jakaś panna z twojej prowincji? Bo gdzie jeszcze można spotkać taką kobietę? Po samych słowach wyobrażam ją sobie jako...
— Koniec! — Wstaję gwałtownie, wylewając alkohol na spodnie. Kręci mi się w głowie od stopnia zadymienia. Nie wiem, dlaczego jestem taki rozdrażniony. — Wynocha mi stąd. Muszę się położyć.
— Jest ledwo dwudziesta druga. Myślałem, że pójdziemy w miasto — jęczy Ed.
— Innym razem, sorry. — Macham dłonią, przeganiając ich, a nogi mam dziwnie ciężkie. Żegnamy się, ale zanim znikną mi z oczu i odetchnę z ulgą, Nick przystaje w drzwiach piwnicy, lustrując mnie spojrzeniem. Wkurzony, że skończyły mi się fajki, rzucam puste opakowanie w kąt i przykładam dłonie do twarzy, próbując zetrzeć z niej zmęczenie, które zamiast ustępować, nasila się z każdym dniem. Tak cholernie mocno staram się nie myśleć, że jeszcze niedawno było parę chwil, w których czułem się w końcu żywy. Nawet zapomniałem, że dawniej faktycznie oglądałem te zwierzaki, żeby poprawić sobie humor – to były jeszcze beztroskie czasy, gdy życie mnie fascynowało i cieszyłem się z tego, co mam. Przypomniałem sobie o tym dopiero przy Crystal, gdy ze wszystkich sił próbowałem ją wyciągnąć z pułapki własnego umysłu. Przy niej wstępowała we mnie jakaś nowa energia, jakby wszechświat udzielał mi dodatkowej dawki również dla niej, aby móc się podzielić.
Czytałem jej liścik po kilka razy. Nie napisała wprost swoich odczuć odnośnie piosenki, o którą ją pytałem, ale pisała pięknymi metaforami. Zrozumiałem każde słowo. Jej samotność. Brak sił do walki. Odrobina kiełkującej nadziei, że może jeszcze będzie kiedyś dobrze. Pisała o promyku słońca, który nieśmiało przebił się przez czarne, burzowe chmury. O poczuciu straty czegoś ważnego, dojmującej pustce, braku przynależności. Pisała o muzyce i słowach piosenki. Wywołała mój uśmiech odnośnie przemyśleń na temat autora tekstu. Pisała, że się z nim utożsamia...
Myśli wydawały się chaotyczne, jakby spisywała szybko wszystko, co przychodziło jej do głowy, aby nie uciekło. Musi mieć w sobie, taki sam bałagan, jak ja. Bo tym razem nie tylko ona poczuła się zrozumiana, ale ja też.
— Mów. — Nick rozsiada się na kanapie. Związuje długie blond włosy w kucyk i rozpościera jedną rękę wzdłuż oparcia kanapy, przekrzywiając lekko głowę. — Co się stało, że wróciłeś tak szybko? Nie mówiłeś, że chcesz spędzić trochę czasu z matką?
— Jest też Chris. Zajmuje się nią.
— Ach, ten lepszy syn. Już nie jesteś potrzebny.
— Nie jestem.
Bez względu na to, co pokazuję swoją postawą, zawsze bolało mnie odrzucenie przez rodziców. Sposób w jak na mnie patrzyli, jak mocno wierzyli w plotki, które uznawali za świętą prawdę, przepowiadając mi rychłą klęskę, o utracie godności już nie wspominając. Nigdy o nic nie pytali, nie interesowali się moją pasją, pracą, oprócz pogardy nie usłyszałem żadnego dobrego słowa, jedynie pretensje, ale nie chcieli przyjmować ode mnie pomocy, gdy ją proponowałem. Ojciec był prostolinijnym człowiekiem, skromnym, ale z twardą ręką i bardzo wymagający, nie znosił sprzeciwu, dlatego moja ucieczka z Loren dotknęła go znacznie mocniej niż matkę. Nigdy mi tego nie wybaczył.
— Matka powiedziała mi, że ojciec zmarł ze zgryzoty przez to jak się prowadzę, bo nigdy nie mógł się pogodzić z tym, jaką drogę obrałem — prycham.
— Czyli nic nowego. Ale to nie był powód wyjazdu, jestem o tym przekonany. Coś innego cię stamtąd wykurzyło.
Wzdycham tak ciężko, że w płucach rodzi się krzyk, który nie znajduje ujścia. Z jakiegoś powodu chcę zachować Crystal w tajemnicy. Dla siebie. O Loren wolę nie wspominać. To właśnie Nick pierwszy zaczął mówić, że jesteś ślepym, naiwnym tępakiem i polecił wynajęcie detektywa. Byłby gotów również wynająć płatnego zabójcę, żeby tylko zniknęła z mojego życia.
— Jestem zmęczony, Nick — mówię cicho. — Po prostu zmęczony.
— W porządku. Odpocznij, nie rób sobie presji. Spotkamy się innym razem, jak poczujesz się lepiej.
— Jasne. — Uśmiecham się lekko, choć nie o takie zmęczenie mi chodziło, ale żaden z nich nie pomyślałby, że mogę mieć dość swojego życia. Sądzą, że będziemy drugim Rolling Stones.
Gdy Nick wychodzi, wyciągam karteczkę od Crystal i jeszcze raz czytam jej słowa napisane drobnym pismem z finezyjnymi zawijasami.
Ona by zrozumiała, o czym mówiłem.
Dziewczyna o duszy z porcelany.
Dochodzi pierwsza w nocy, gdy rozdzwania się mój telefon. Nie mogę zasnąć. Na wyświetlaczu pojawia się numer Blake’a.
— Jest pierwsza — rzucam, zamiast standardowego powitania.
— Nie dzwoniłbym, gdybym wiedział, że śpisz. Wyszedłem z Chaosem.
— Czyli jeszcze go nie zabiłeś.
— Nie.
— Ile czasu mu dajesz?
Wzdycha.
— Owinął sobie wokół... łapy, pazura, jak zwał tak zwał, Melody, Cassie i Eve. Nie słucha ani mnie, ani Ricka. Jak wczoraj na niego krzyknąłem, bo zabrał mi kanapkę i uciekł, Melody pogroziła mi palcem i powiedziała, że nie wolno krzyczeć na piesia. Jest strasznie rozpuszczony. Nie chcę wiedzieć, jakie będą twoje dzieci.
Wybucham śmiechem, a cholerna tęsknota chwyta mnie za serce tak mocno, że pieprznąłbym wszystko w tej chwili i wrócił z powrotem.
— Mamy też częstego gościa — mówi tajemniczo.
— Kogo? — pytam, ignorując przyspieszony puls.
— Twoja tancereczka wpada do nas. Konkretnie do koni.
— Idzie o własnych siłach? To spory dystans. — Staram się, żeby mój głos nie zdradzał nadmiernego zainteresowania i troski. Przypominam sobie, że przecież zostawiłem jej psa. Gdyby musiał, podniósłby alarm w całym miasteczku.
Blake przez chwilę milczy, po czym mówi ostrożnie:
— Wydaję mi się, że bierze coś przeciwbólowego. Wczoraj widziałem jak łykała jakieś tabletki, ale raz zasłabła i Cassie ją odwozi do domu za każdym razem jak przyjdzie, bo wcześniej upierała się, że wróci sama. Była tak stanowcza, że nawet moja żona sobie odpuszczała.
— Typowe! Ona reaguje na ofertę pomocy, jakby ktoś jej proponował potrzymać jadowitego węża — parskam, pieprząc już, że zdradzam się z tym, że trochę ją poznałem.
Po drugiej stronie ponownie zapada cisza. Jestem przekonany, że wszystkie trybiki w mózgu kumpla pracują na pełnym obrotach, łącząc fakty. Blake mówi jeszcze wolniej:
— Nie jest zbyt rozmowa, ale robi obchód w stajni. Dość długo potrafi siedzieć na pastwisku i po prostu patrzeć na konie.
— To dobrze — mruczę, żeby nie wkopać się bardziej, ale jestem z niej dumny.
— Coś mam jej przekazać?
— Komu?
— Crystal.
Zastanawiam się przez chwilę. Podnoszę się do siadu, czując dziwne ożywienie, jakbym dostał kopa w dupę, albo zastrzyk energii. Dobrze wiem, że lepiej byłoby nie mówić nic, ale...
— Powiedz jej, że przeczytałem i rozumiem. W odpowiedzi niech posłucha Shattered Chains.
— Tylko tyle? Mam przy sobie kartkę i długopis, jestem przygotowany na długi miłosny wywód — kpi. — Najlepiej, jakbyś napisał dla niej piosenkę.
— Pieprz się.
— Chciałbym, ale Melody jeszcze szaleje i Cassie jest zajęta. Jak mała zaśnie, ona też padnie — parska. — A teraz już tak poważnie, po cholerę wyjeżdżałeś? Przez nią?
— Nie.
— Ruda coś odwaliła?
Milczę, on przez chwilę też. Słyszę jak klnie szpetnie, po czym mówi:
— Jak długo pozwolisz jeszcze, żeby miała na ciebie jakikolwiek wpływ, Ross?
— Nie rozumiesz.
— No nie. Wytłumacz mi.
— Innym razem. Powiedz mi... — Wczepiam palce we włosy, zastanawiając się, jak bardzo mogę się przed nim odsłonić, a za chwilę gnoję się za to, że w ogóle się nad tym zastanawiam. To Blake. To zaszczyt móc go nazwać przyjacielem, a zrobienie z siebie idioty, akurat przed nim nie jest aż takie bolesne. Po prostu nie daje tego odczuć. — Crystal rozpuszcza włosy?
— Taa. Mel mówi na nią Szpunka, chyba chodzi jej o Roszpunkę. Ares jest nią zachwycony. Jak zobaczył ją pierwszy raz, musiałem trzepnąć go w łeb, żeby wziął się za robotę, a nie się gapił. Uznał, że umarł i widzi anioła.
— Jaki, kurwa, Ares? — warczę, a poczucie chwilowego rozluźnienia opuszcza mnie w oka mgnieniu.
— Stajenny.
— Poznałem go?
— Rick zatrudnił go jako pomoc dla mnie, już po twoim wyjeździe. Ale na chwile obecną bardziej zajmuje się czarowaniem Crystal niż robotą.
— Zwolnij go w takim razie — prycham.
— Sorry, ale nie mogę, to Rick tu rządzi. Ale chłopak i tak już przepadł. Nawet jeśli zostanie zwolniony, będzie się starał...
— Dobra, zamknij się już — burczę, a Blake śmieje się cicho. Nawet nie wiem, kiedy wstałem z łóżka i krążę po pokoju.
— To ładna dziewczyna, Ross. Faceci będą się wokół niej kręcić.
— Ładna? — drwię i odpalam fajkę. — To cholernie duże niedopowiedzenie.
Nagle przeszkadza mi to, że wyjechałem. Że ona wychodzi z domu. Że może kręci się po miasteczku sama. Przecież tego chciałem: żeby wyszła i otworzyła się trochę, więc co się czepiam?
— Co jest z tobą, stary? Zawsze brałeś, co chciałeś, a teraz wyjechałeś, bo przytłoczyły cię uczucia do jakiejś dziewczyny?
Staje jak wryty na środku pokoju, porażony jego słowami.
— Po pierwsze — odpowiadam lodowato, sam nie poznając swojego głosu — to nie jest kobieta, którą można sobie wziąć, bo się tak chce. Po drugie, nie jakaś.
— Wiem. Po prostu sprawdzam jak bardzo ci odbiło na jej punkcie i czy mam się martwić. Nie chciałbym kiedyś ponownie zbierać cię z podłogi. Jak coś, Rudą się nie przejmuj. Przecież nie jesteś sam. Cassie ostrzy sobie pazurki, żeby w razie potrzeby móc wydrapać jej oczy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ani ja, ani ty, kobiecie nie przywalimy, ale moja żona ostatnio wróciła ze sklepu tak wkurzona, że usiadła do pianina i zaczęła grać etiudę rewolucyjną i to był jeden z jej najlepszym występów. Jak odważyłem się zapytać, co się stało, powiedziała krótko: Loren.
Wybucham śmiechem. Mało kto drażni Cassie, tak jak moja była. To oaza spokoju, dopóki ktoś nie nadepnie jej na odcisk.
— Po prostu wracaj — mówi łagodnie i rozłącza się bez pożegnania.
O trzeciej dwadzieścia pięć, ponownie wpisuję w wyszukiwarkę Crystal Prescott, balet.
I tym razem wciskam wyszukaj.
Ross wróci? 🤔
Macie tu jeszcze Loren w zestawieniu z Crystal. Z tego, co mówi Ross, Ruda chyba tak łatwo nie odpuści 🤗
P.S Następny rozdział już na prawdę dopiero jak wrócę 😅
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro