15
R
oss słucha bardzo uważnie, zadając pytania, jakby naprawdę interesowało go to, co mówię. Idziemy bardzo wolnym tempem, ponieważ z nerwów nie wzięłam ze sobą laski. Czuję lekki dyskomfort, ale obecność Rossa jest na tyle angażująca, że się na tym nie skupiam. Chaos idzie obok mnie, co jakiś czas liżąc moją dłoń, jakby chciał dodać mi otuchy. I tak jest. Mając przy sobie tego psa, czuję się znacznie pewniej.
— A gdybym poćwiczył, też mógłbym w tych butkach stanąć sobie na palcach? — pyta Ross. — Powiedziałaś, że to one wspomagają stopę.
— Nie mówisz poważnie! — śmieje się.
— Spójrz na mnie. — Wskazuje na swoją twarz, pełną powagi, ale jego oczy śmieją się, jakby w jego tęczówkach kryło się stadko świetlików. — Czy wyglądam, jakbym żartował? Lubię próbować w życiu nowych rzeczy.
— Pointy to jedno, do tego potrzeba lat treningu. Zrobisz sobie tylko krzywdę.
— Bez ryzyka nie ma zabawy, poza tym... — Przystaje. Odruchowo robię to samo. Rozgląda się na boki, jakby sprawdzał, czy nikogo nie ma w pobliżu i kiwa na mnie palcem. — Coś ci powiem, ale w tajemnicy.
Waham się, ponieważ znowu wygląda poważnie, ale ostatecznie przysuwam się trochę. Ross zakłada mi włosy za ucho, pochyla się i szepcze:
— Zawsze chciałem mieć pretekst do założenia rajstop. Faceci tańczący w balecie noszą je bezkarnie.
Wybucham śmiechem, kręcąc głową, a moja wyobraźnia od razu podsuwa mi Rossa w całym baletowym stroju i...
Czuję jak moja twarz płonie, więc zasłaniam się włosami, w duchu będąc mu wdzięczną za pomysł rozpuszczenia ich.
Mój umysł jednak stoi na straży, abym nie spoufala się za bardzo, ani nie czuła zbyt swobodnie i wyciąga z mojej pamięci obraz Marco. Jego płonące dziką żądzą oczy, dłonie na moim ciele, zachłanne pocałunki, zęby wbijające się w delikatną skórę na szyi, to jak przycisnął mnie do ściany i brutalnie wsunął dłoń pod sukienkę, choć błagałam, żeby przestał.
— Myślałaś, że naprawdę mu na tobie zależało? — dźwięczy mi w głowie głos Gianny, gdy tamtego wieczoru po ogłoszeniu wyników poszła za mną na wieżyczkę. — Głupia ty, cały czas był ze mną w zmowie. Spójrz na siebie, własna matka cię nie kocha, a ktoś taki jak Marco miałby cię chcieć? Dałaś się wkręcić jak dziecko.
Słyszę jej szyderczy śmiech, jakby stała tuż obok mnie. Chcę zasłonić uszy, aby jej nie słyszeć nigdy więcej. Tak bardzo chciałabym, żeby wyszła z mojej głowy i dała mi już spokój...
— Crystal? Kryształku, spójrz na mnie. Hej, tu jestem. Otwórz oczy, patrz na mnie. — Głos Rossa dociera do mnie gdzieś z oddali, jakby znajdował się na drugim końcu bardzo długiego ciemnego tunelu. Słyszę również szczekanie Chaosa, jego skomlenie. Piszczy mi w uszach i czuję, jakbym znalazła się w wirze. Głosy mieszają się ze sobą, tworząc katatonie ogłuszających dźwięków. Cały świat zaczyna się rozmywać, gdy wspomnienia zalewają mnie niczym lodowata fala. Stoję oszołomiona siłą paniki, nie mogąc złapać tchu. Gianna i Marco wydają się być wszędzie, ich głosy niosą się echem w mojej głowie. Próbuję się skupić na czymś innym, czymkolwiek, ale wszystko jest mgliste i odległe.
— Crystal, oddychaj. Patrz na mnie. — Ross powtarza z determinacją. — Patrz na mnie. Tu jestem.
Jego głos staje się coraz wyraźniejszy, przebijając się przez hałas. Chaos szczeka, jakby próbował przyciągnąć moją uwagę, a jego skomlenie przenika przez warstwy wspomnień. Czuję, jak pies ociera się o moją nogę, a jego ciepło daje mi pewien punkt odniesienia. Nagle dociera do mnie cicha melodia. Jest spokojna, kojąca, jak kołysanka. Ze wszystkich sił staram się skupić na głosie, który słyszę. Jest niski i miękki, otacza mnie niczym ciepły koc, przynosząc ze sobą poczucie bezpieczeństwa. Powoli zaczynam wyłaniać się z wiru wspomnień, skupiając się na śpiewie.
— Słuchaj mnie, Crystal. Skup się na moim głosie. Wszystko będzie dobrze. — Jego słowa są przerywane delikatnym nuceniem. Chaos liże moją rękę, przypominając mi, że tym razem nie jestem sama.
Oddycham głęboko, starając się zsynchronizować mój oddech z rytmem piosenki. Powoli, bardzo powoli, hałas w mojej głowie zaczyna cichnąć, a ja czuję, jak moje ciało się uspokaja, choć wciąż cała drżę.
— Dobrze, oddychaj głęboko. — Ross kontynuuje śpiewanie, a jego głos jest teraz jeszcze bardziej kojący. Podążam za jego wskazówkami, tak bardzo pragnąc, żeby to już minęło. Po kilku sesjach oddychania i skupieniu się na cichym śpiewie Rossa, otwieram w końcu oczy. Milknie w pół słowa. Widzę jego zatroskaną twarz i oczy pełne uwagi. Nawet nie wiem, kiedy usiadłam na trawie. W pierwszej chwili powrót do rzeczywistości powoduje we mnie zagubienie. Chaos leży na moich nogach, przygniatając je swoim ciężarem, ale zamiast mi to przeszkadzać daje poczucie bezpieczeństwa. Wplatam wiotką dłoń w jego sierść, która chłonie skapujące z brody łzy, jednak powoli zaczynam się uspokajać, oddech staje się regularny, a serce przestaje bić jak oszalałe.
— Masz ładny głos — mówię cicho, unikając patrzenia na Rossa. Jest mi tak strasznie wstyd, że już drugi raz był świadkiem mojej słabości. — Co to za piosenka?
— Improwizowałem — odpowiada niedbale, z lekkim napięciem w głosie. — Zrobiłem lub powiedziałem coś przez co...?
— Nie. — Kręcę stanowczo głową. Przykładam palce do skroni, mając nadzieję, że to zastopuje nadchodzący ból. — To nie twoja wina. To ja. Tak już po prostu jest.
Przymykam oczy, ale tylko po to, żeby spróbować wziąć głębszy oddech, a Chaos rzuca się z językiem na moją twarz. Tym razem jestem zbyt wolna i otumaniona, żeby w porę zareagować. Dostaję całusa prosto w usta.
— Och, fuj! Umyj mu te zęby! — Kręcę głową na wszystkie strony, broniąc się przed jego jęzorem. Pomaga mi Ross, wydając stanowczą komendę. Chaos siada, ale wzrok ma wbity we mnie. Jest gotowy do kontynuowania interwencji. — Czym go karmisz? — Ocieram usta.
— Jego oddech jest niezawodny w twoim przypadku i przez to nie umyję mu zębów, wybacz — parska i poklepuje Chaosa po grzbiecie. Pies wydaje się być z siebie bardzo dumny: przerwał kolejną lawinę czarnych myśli, ma ku temu powody.
— Zdradzę ci kolejny mój sekret — mówi Ross i wyciąga telefon z kieszeni spodni. — Kiedy jestem zdołowany, oglądam to. — Podstawia mi pod nos telefon. Chwilę śledzę wzrokiem ekran, aż dociera do mnie, co widzę i parskam śmiechem.
— Śmieszne zwierzaczki?
— Nic nie poprawia humoru jak pieprznięte koty. Mam kilka ulubionych.
Ross siada obok mnie na trawie. Niezbyt blisko, jakby nie chciał naruszać mojej przestrzeni osobistej, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Jak i za to, że o nic nie pyta.
Dawno nie miałam tak silnego ataku paniki. Moja matka nie wiedziała, co ma robić w takich momentach, choć moi poprzedni terapeuci dali jej wiele instrukcji, jak może mnie uspokoić. Kończyło się to utratą przytomności. Co prawda, gdy się budziłam leżałam na kanapie lub we własnych łóżku, ale jej nigdy przy mnie nie było.
Nie wiem, jak długo siedzimy na trawie, w cieniu drzew, pod czyimś domem, wśród co jakiś czas przejeżdżających samochodów i przechodzących obok ludzi, ale czuję jak powoli schodzi ze mnie napięcie. Skupiam uwagę na pieprzniętych kotach, a Ross zdaje się w ogóle nie przejmować tym, że ktoś może patrzeć na nas dziwnie, gdy co chwilę się śmiejemy, więc i ja staram się nie zwracać na to uwagi, chociaż nie jest to dla mnie proste. Ciągle czuję, jakby wszyscy się na mnie gapili.
— Czujesz się lepiej? — pyta. Kiwam głową. — Odprowadzę cię do domu. — Wstaje i podaje mi dłoń, podnosząc do góry. Przytrzymuje mnie delikatnie, gdy się chwieję, ale szybko cofa ręce. Może uzna, że jestem stuknięta, odpuści sobie i mój problem dziwnych, mieszanych uczuć względem niego się rozwiąże.
— Skoro przeszliśmy już tyle drogi, szkoda wracać do domu — wzdycham.
Co prawda nie wiem, czy znalezienie się wśród większego grona ludzi będzie mi służyło, ale jestem gotowa spróbować. Mam głowę pełną zwariowanych zwierzaków, może przypomnienie sobie kota wpadającego z rozpędu w przeszklone drzwi pomoże mi skupić na tym myśli. No i jest Chaos, który nie spuszcza ze mnie wzroku. Ma wysoko postawione uszy, jakby tylko czekał na sygnał.
— W sumie, dobry wybór, bo w innym przypadku naszą umowę uznałbym za niepowodzenie i całą akcję wyciągania cię z domu musiałbym powtórzyć. A wtedy byłoby ryzyko, że jednak byś czymś we mnie trafiła.
— A więc to zmowa, tak? — pytam, ale o dziwo, w cale nie czuje się z tym źle. Wręcz przeciwnie, czuję ulgę. — Z kim?
Ross milczy, idąc ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Przystaję, on również. Wbijam w niego natarczywe spojrzenie. Wzdycha i przeczesuje włosy.
— Siostra się o ciebie cholernie martwi. Zależy jej na tobie. Poczekaj. — Unosi dłoń, a ja zamykam usta. Jest w tej chwili naprawdę poważny.
Przez piekło, które zgotowały mi media po śmierci Gianny jestem bardzo przewrażliwiona na punkcie rozmawiania o mnie za moimi plecami, ale mimo wszystko czuję ulgę, że nie obrał sobie mnie za jakiś cel do zdobycia, a chodziło jedynie o wyciągnięcie z domu. Nie jest mi przykro również, że nie chodzi mu o mnie, jako kobietę. Poznając mnie bliżej mógłby się bardzo mną rozczarować.
Jestem zepsuta. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę jeszcze potrafiła nawiązać z kimś bliższą relację. Bo oprócz Gianny, był jeszcze Marco...
Nie wiem, czy coś jeszcze będzie we mnie działało, tak jak dawniej. Ma na to wpływ tak wiele lat, że jedyne co w tej chwili czuję, to potrzebę chronienia tego, co jeszcze ze mnie pozostało.
— Bailey wspominała o śmierci jakiejś dziewczyny i powodzie, dla którego przyjechałaś do ojca. — Ross kontynuuje, nie spuszczając ze mnie wzroku. Mówi to tak otwarcie, bez owijania, że nawet nie zauważam jak bardzo drażliwy temat porusza. Po prostu go słucham całkowicie skupiona. — Nie znoszę mediów, nic nie sprawdzałem. Ale wiem jak to jest zostać zamkniętym we własnej głowie i słuchać tych wszystkich głosów, które do przyjaznych nie należą. Gdyby nie mój przyjaciel, który jako jedyny nie dał się spławić, gdy byłem na dnie, prawdopodobnie zaćpałbym się na śmierć, albo zrobił coś, od czego nie byłoby odwrotu. Wiem nawet, co to żądza mordu i pragnienie, żeby ktoś zniknął z pieprzonej powierzchni ziemi. Od lat otaczają mnie ludzie, a w najgorszym momencie mojego życia nie było nikogo, oprócz Blake’a i Cassie. Od bliskich słyszałem, że dostałem, co chciałem i sam sobie jestem winny. Po prostu pozwól na początek chociaż Bailey być przy sobie. To super dziewczyna, ale na Emmę uważaj. To świruska. — Mruga do mnie okiem i, jak gdyby nigdy nic, jakby w ogóle te wszystkie słowa nie padły z jego ust, rusza dalej. Jestem zaskoczona jego otwartością. Nie zna mnie. Ja mam problem odpowiedzieć terapeucie na głupie pytanie, jak minął mi tydzień, a on tak swobodnie mi o tym opowiedział.
Idziemy w milczeniu, ale nie przeszkadza mi cisza. Gdy dochodzimy do bardziej ruchliwego miejsca miasteczka, a mianowicie naszego celu, Ross zwraca się do mnie łagodnym tonem:
— Ale to, że uparłem się, żebyś wyszła z domu, nie znaczy, że wszystko, co mówiłem było w tym celu. Jesteś piękna, ale nie musisz się martwić. Nie jestem dla ciebie odpowiednim facetem.
— Uff — wzdycham teatralnie i przewracam oczami. — Jak dobrze, bo jakbyś się naprawdę postarał, to jeszcze bym się w tobie zakochała, a wtedy biada mi.
Ross śmieje się cicho, a na mojej skórze pojawiają się dreszcze. Już dawno straciłam kontrolę nad własnym ciałem, ale staram się przynajmniej zignorować sygnały, które mi wysyła.
— Umiesz żartować. Nie jest z ciebie chyba jednak taka zołza — mruczy.
— Nie przyzwyczajaj się. Jestem nieznośna.
— Nie będę się kłócił w tym temacie — kapituluje ze śmiechem, a ja coraz bardziej się rozluźniam, ale wciąż pozostaje czujna. Dla własnego bezpieczeństwa.
Gdy w końcu wchodzimy na rynek, po którym kręci się mnóstwo ludzi, czuję jak moje nogi wiotczeją. Zwalniam tempo, a Ross szturcha mnie łokciem, odwracając uwagę i mówi:
— Mamy w zasadzie dwie opcje: możemy zamówić jedzenie na wynos i pójść gdzieś z dala od gapiów i będzie nam towarzyszył Chaos, albo... — nadstawia ramię — wejdziemy do środka i jeśli zajdzie taka potrzeba, pokażę ci jak rozprawiać się z idiotami.
Przygryzam wargę, rozglądając się na boki. Nie wiem, czy tylko mi się wydaję, że oni na prawdę się na nas gapią, bo Ross wygląda, jakby nikogo oprócz nas nie było wokół.
Biorę głęboki wdech i wsuwam rękę pod ramię Rossa.
— Okay, wejdźmy gdzieś do środka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro