13.
Może na moją dziwaczną determinację mają wpływ dwa wypite piwa przed południem, a może coś innego, czego jeszcze nie zidentyfikowałem. Coś mnie ciągnie do Crystal. Można by uznać za perwersyjną myśl, że to jej chłód, z jakim mnie traktuje, dystans, nieufność. Nie jestem do tego przyzwyczajony, choć dobrze wiem, że kobiety z którymi miałem do czynienia, zazwyczaj widziały we mnie jakieś korzyści, a nie człowieka z krwi i kości.. Dopóki byłem z Loren uchodziłem za niedostępnego, nasz związek był zawsze sensacją, bo ograniczałem się do jednej kobiety. Po rozstaniu i wypłynięciu informacji o jej zdradach, naroiło się tyle chętnych na zastąpienie jej, że nawet seks mi obrzydł.
Co dokładnie w takim razie pcha mnie w stronę dziewczyny o oczach szarych i zimnych jak lód?
Co sprawia, że stoję z nadpobudliwym psem pod jej oknem i zastanawiam się, jak to dobrze rozegrać, żeby chciała pójść ze mną na lunch, w zasadzie nie znając mnie, z takim deficytem zaufania, że czuję się, jakbym miał przebijać się młotkiem przez grubą fortecę. Nigdy nie musiałem się tak wysilać.
— Masz jakiś plan? — Spoglądam na Chaosa. — Zawsze jesteś taki wyszczekany, a teraz milczysz?
W odpowiedzi dostaję krótkie szczeknięcie i obnażenie zębów w szyderczym psim uśmieszku.
— Sam jesteś kretynem — burczę i podnoszę kamyk. Rzucam w okno Crystal. Chaos przygląda mi się błyszczącymi oczami. — No co? Tak się kiedyś robiło jak nie było telefonów komórkowych.
Podnoszę kolejny kamyk i ponownie rzucam. I jeszcze trzy. Biorę zamach czwartym, gdy Crystal w końcu otwiera okno.
Patrzy na nas bez słowa, tak samo jak my na nią. Ogon mojego psa porusza się z prędkością śmigła. W końcu nie wytrzymuje i zaczyna szczekać na zmianę ze skomleniem, kręceniem się w kółko i skakaniem na płot.
Wzrok Crystal przenosi się z psa na mnie. Odległość pomiędzy nami nie jest aż tak duża, żebym przez tą chwilę, gdy patrzymy sobie w oczy nie poczuł się dziwnie pochłonięty. Jakby wciągały mnie wiry rzeki w jej oczach, a ja nawet nie podejmuję żadnego wysiłku, aby się bronić przed tym, żeby nie utonąć.
— Cześć — odzywam się w końcu pierwszy.
Dziewczyna mruży oczy, a ja uśmiecham się szeroko, żeby wyglądać jak najmniej szkodliwie.
— Przysięgam, że nie jestem stalkerem. Przynajmniej nie profesjonalnym, ale jesteś mi winna lunch.
— A to niby dlaczego? — pyta tonem, który mógłby zamrozić słońce.
— W ramach rekompensaty za poniesione straty.
— Jakiej znowu rekompensaty?
— Odesłałaś do mnie zdołowaną siostrę i psa, a byłem w trakcie bardzo ciekawego zajęcia, które zostało mi przerwane. Do tego pies ma złamane serce, siostra cholernie się martwi. Musiałem wysłuchiwać ich żalów i boli mnie łeb.
Crystal prycha jak rasowa kotka i zamyka okno z trzaskiem. Po chwili wraca i zasłania również zasłonki.
— A to mała wiedźma — mruczę, pocierając brodę. — Pieprzyć to. Plan B.
Nie mam pojęcia, co to za plan, ale przynajmniej brzmi, jakbym wiedział co robię.
Otwieram furtkę i przykładam palec do ust, żeby Chaos był cicho. Jest ryzyko, że jak wejdziemy do środka dostanę czymś w łeb. Ale kto by się tym przejmował, gdy stawka jest znacznie większa?
Pukam na tyle głośno, żeby mieć pewność, że słyszy i czekam chwilę. Nie otrzymuję odpowiedzi, więc wchodzę. Gdy jesteśmy w środku zastanawiam się, czy powinienem ją zaalarmować o tym, ale coś mi mówi, że doskonale to wie. Narażam się na gniew królowej lodu, co może być bolesne. Już widzę te lodowe sztylety w jej oczach lecące w moją stronę, dlatego gdy otwieram drzwi jestem dobrze przygotowany na to, co się wydarzy. Ledwo je popycham, a w moją stronę leci lampka. Uchylam się przed ciosem, a narzędzie zbrodni rozbija się o podłogę.
Crystal wygląda jak figura lodowa. Piękna, wściekła, z ostrzegawczym błyskiem w oku. Chaos siada na środku pokoju, jakby przyjął na siebie rolę mediatora.
— Liczę do trzech i stąd znikasz — mówi Crystal, aż włoski na karku stają mi dęba, a w żyłach zamarza krew. Nie spuszczamy z siebie wzroku i dobrze wiem, że nie żartuje, choć nie wiem, co zrobi, czym budzi nie tylko moją ciekawość, ale też coraz większą fascynację. Nawet będąc ograniczoną w ruchu jest gotowa do walki. — Raz... Dwa... Trzy. — Sięga po grubą książkę.
— Nie zniknąłem, tylko dlatego, że nie jestem magikiem. Gdybyś powiedziała, żebym wyszedł, zrobiłbym to — wypalam szybko, wkurzając ją jeszcze bardziej. Bierze zamach i rzuca we mnie książką. Ponownie się uchylam. Chaos szczeka, ale nie wiem, komu kibicuje.
— Masz jeszcze jedną szansę — cedzi przez zaciśnięte zęby i sięga po laptopa. — Wyjdź.
— Zaczekaj! — Unoszę dłonie. Jej oczy zwężają się w wąskie szparki. Cóż... wygląda groźnie. Gdyby to była bajka wokół niej błyskałyby pioruny, niebo pociemniało, a do pokoju wpadł porywisty wiatr. Instynkt samozachowawczy mówi, żebym się wycofał, ale nigdy go nie słuchałem. Lubię ryzyko. — Pójdziemy na ugodę, co ty na to?
Moje słowa wybijają ją z wojowniczej postawy. Milczy, więc mówię ostrożnie:
— Jeśli jutro dasz się zaprosić na lunch, więcej nie będę o to zabiegał.
Jej wzrok szybko biega po mojej twarzy i widzę jak coś w niej pęka. Już nie jest wściekła. Teraz wydaje się być zagubiona i zdezorientowana. Niemalże słyszę jaka walka się w niej toczy.
Wzdycha i przykłada palce do czoła, jakby bolała ją głowa.
— Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz — warczy. — Założyłeś się z kimś o mnie? Mam być jakimś twoim pieprzonym trofeum? Nudzisz się?
— Właśnie tak o mnie myślisz? — pytam, nie kryjąc lekkiego urazu.
— Mam uważać, że jesteś miłym gościem tylko dlatego, że dwa razy mi pomogłeś?
— Na jakich ty ludzi w życiu trafiałaś? Pomogłem ci, bo tego potrzebowałaś. To tylko zaproszenie na lunch.
Wzdycha i w końcu patrzy na mnie ciężkim spojrzeniem.
— Nie odczepisz się, co?
Wznoszę wzrok do góry, udając, że się zastanawiam, po czym uśmiecham się i mówię:
— Nie.
— Nie jesteś przyzwyczajony do odmowy. — To nie jest pytanie, a stwierdzenie. Chcę coś odpowiedzieć, ale Crystal unosi dłoń, nakazując mi milczenie, po czym mówi wyniosłym tonem, godnym księżniczki, zwracającej się do giermka: — Nic nie mów. Po prostu wyjdź. Jeśli zakochałeś się od pierwszego wejrzenia, to muszę cię rozczarować. Nie jesteś w moim typie.
— Nieładnie tak kłamać — mruczę z naganą. — Podobam ci się tak samo, jak ty mi.
Szach, mat.
Crystal otwiera usta, a na jej policzkach pojawia się ten uroczy rumieniec, który sprawia, że wydaje się bardziej żywa. Unosi lekko brodę do góry, próbując zachować godność, jakby jej twarz nie płonęła żywym ogniem.
— Uroda to jeszcze nie wszystko. Na chwilę obecną zniechęcasz mnie do siebie coraz bardziej. Jak na mój gust, masz zbyt wybujałe ego.
— Masz rację, oto cały ja, o pani. — Kłaniam się nisko. Nie jestem w stanie powstrzymać się od drobnej złośliwości, bo w zasadzie zaczyna mi działać na nerwy. Wciąż pochylony jak pajac, spoglądam na nią i mówię: — A jeśli się zakocham, to będzie mój problem. Przecież ty, kobieto zimna jak lód, nie przejmujesz się nawet psem wyjącym pod twoim oknem.
Crystal przewraca ostentacyjnie oczami. Prostuję się.
— Uśmiechnęłaś się. Przyznaj, że jestem zabawny.
— Chyba śnisz. Jesteś irytujący — parska, ale tym razem naprawdę kącik jej ust lekko drga. Nie pozwala mu się swobodnie unieść. Świetnie kontroluje mimikę twarzy. Oprócz zawstydzenia. Z tym nie jest w stanie wygrać.
Rozluźniam się trochę, a ona ponownie poważnieje. Siada na łóżku, co dla psa, który do tej pory siedział pomiędzy nami, obserwując wszystko czujnymi oczami, oznacza kapitulację. Od razu do niej podchodzi i kładzie pysk na udach.
— Jeden lunch i dasz mi spokój?— Upewnia się.
— Jeden. Chyba, że będziesz się ze mną świetnie bawić i sama zaproponujesz kolejne spotkanie...
— Wątpię — ucina ironicznie, rzucając mi krótkie, stanowcze spojrzenie. — A Chaos nie może tu przychodzić. Violet ma alergię, nie miałam o tym pojęcia, ale ona cierpi przez jego obecność. Nie mogę się na to godzić.
Pies zaczyna skomleć, jakby doskonale zrozumiał jej słowa. Próbuje polizać ją po twarzy. Dziewczyna powstrzymuje jego zaloty, ale dostrzegam cień uśmiechu i odrobina żalu błyska w szarych oczach.
— To nie jest wielki problem — mówię ostrożnie. Jeden zły ruch i znowu może się schować w swojej skorupie. — Z jakiegoś powodu jemu wystarczy twoja obecność. A rozwiązanie jest dość proste. Ty wyjdź do niego. Możesz.... posiedzieć na leżaku przed domem i poczytać książkę, posłuchać muzyki.
Zerka na mnie, ale nie utrzymuje kontaktu wzrokowego, szybko z powrotem przenosi go na psa. Chaos nie daje jej spokoju. Crystal nie może przerwać nawet na chwilę głaskania go. Wygląda na to, że tylko we dwóch możemy coś zdziałać.
— Do zobaczenia jutro o jedenastej — mówię i, nie chcąc przeciągać struny, przywołuje do siebie psa. Sępi od Crystal ostatnie pieszczoty i zbieramy się do wyjścia.
— Ross. — Zatrzymuje mnie jej ostry ton. Obracam się przez ramię. — Wyjdę z tobą tylko dlatego, że coś mi obiecałeś. Niczego sobie nie wyobrażaj.
Przykładam dłoń do serca i uśmiecham się niewinnie.
— Obiecuję, że będę zachowywał się jak dżentelmen. Chyba, że poprosisz mnie o coś innego. Chętnie spełnię każde twoje życzenie, a na wyobraźnię nie mam wpływu, kryształku. — Puszczam do niej oczko i wychodzę.
Zduszam śmiech, gdy słyszę jej warknięcie, które na pewno jest przeznaczone dla moich uszu:
— Zadufany w sobie dupek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro