12.
Nie pamiętam momentu, w którym zaczęłam kłamać. I nie wiem, kiedy kłamstwo weszło mi tak bardzo w nawyk, że czasem sama już nie wiedziałam, co jest prawdą i kim jestem. Uśmiech, pierś do przodu, wyprostowana sylwetka, dumnie kroczyć przez korytarze, ulice, życie. Nie pozwolić się złamać. Nie okazać słabości. Pod żadnym pozorem nie płakać. Być silną, niezależną od nikogo. Nie mieć przyjaciół, ale zawierać układy.
Potrafię mówić w czterech językach, a czuję się, jakbym w ogóle nie potrafiła mówić i kompletnie zapomniała jak to się robi. W szkole zawsze musiałam być na pierwszym miejscu, wyprzedzać innych, gnać na szczyt. Być najlepsza. Perfekcyjna w każdym calu. Nie było miejsca na błędy. Błąd oznaczał porażkę. A porażki nie wchodziły w grę. Musiałam mieć wszystko pod kontrolą: swoje uczucia, słowa, zaplanowany i wypełniony każdy dzień, aby tylko nie mieć czasu na myślenie o tym, czego naprawdę chcę w życiu, o czym marzę, skąd dziwna tęsknota i poczucie pustki, choć tak często słyszałam, że mam wszystko. Taniec, treningi, zajęcia dodatkowe, brak czasu na życie, bo przecież miałam cel, do którego dążyłam - cel nadaje w życiu kierunek. A ja go straciłam. Czuję się zawieszona pomiędzy jawą a snem. Jakbym na coś czekała i nie wiem na co. Gdy wyciągnęłam dłoń do śmierci, połykając tabletki, zdałam sobie sprawę, że nie chcę umierać. Ale boję się dalej żyć i choćbym nie wiem, jak bardzo chciała, nie jestem w stanie zobaczyć swojej przyszłości. Istnieje tylko tu i teraz. Ten moment, w którym tkwię.
W słuchawkach, o które poprosiłam Bailey, rozbrzmiewa Twiligth's End. Piosenka opowiada o końcu pewnej ery i jest refleksją nad przeszłością, skłania mnie bardziej do przemyśleń, niż trzech poprzednich terapeutów i ten obecny, choć akurat Samuel jest najcieplejszym człowiekiem jakiego poznałam, a mimo to nie potrafię udzielić odpowiedzi innych niż te wyuczone. Wciąż powtarza, że bez mojej współpracy będziemy stać w miejscu. To nie moja wina. Za każdym razem, gdy chcę powiedzieć prawdę, coś ściska mnie za gardło, a słowa są jak kamienie. Nie mogę oddychać i wpadam w panikę.
Większą część spotkania milczymy. Gdyby to ojciec płacił za czas Samuela, poprosiłabym, aby przestał. Na pewno ma innych pacjentów, z którymy spędzony czas nie jest marnotrastwem. Matka niech płaci.
Piosenka kończy się, więc włączam ją ponownie. W porównaniu do dwóch poprzednich, Twilight's End ma melancholijny ton i łagodne brzmienie. W głosie wokalisty jest mniej złości i rozpaczy niż w Whisper in the Dark, w której odniosłam wrażenie, że jego serce jest rozrywane na strzępy, a głosy w jego głowie nie pozwalają mu o siebie walczyć, wciąż na nowo ściągając na dno.
Słucham trzech poleconych utworów niemalże cały czas. O ile nigdy nie interesowałam się życiem piosenkarzy, oraz kontekstem powstania piosenek, które lubiłam, o tyle w tym przypadku zwyczajnie chciałabym zapytać, co czuł twórca, gdy je pisał? Co tak bardzo go skrzywdziło? Czy poradził sobie z własnymi demonami? Czy to w ogóle jest możliwe? Ich jest setki, a ja tylko jedna. Czy nadal je słyszy? Czy ma jakąś broń, aby walczyć z mroczną cząstką siebie?
Zdejmuję słuchawki z uszu, gdy do pokoju zagląda Bailey.
— Przepraszam, pukałam, ale chyba nie słyszałaś.
— Nic się nie stało.
— To Nemezis? — Z zagadkowym uśmiechem, wskazuje palcem na słuchawki, z których wciąż wydobywa się muzyka. Bez słowa ją wyłączam.
— Jak się czujesz? — pyta, trzymając w dłoni kubek z napisem „cudowna córka". Na ten widok coś ściska mnie w gardle, ale przełykam gorzką pigułkę i odwzajemniam uśmiech, gdy wyciąga do mnie dłoń, wręczając napój.
— Dzięki. Jest dobrze.
Kłamczucha.
Zamieram z kubkiem zimnego soku pomarańczowego, a na moje usta ciśnie się uśmiech. Potrząsam lekko głową, próbując pozbyć się z niej Rossa. Jest natrętny tak samo jak jego pies... Jeszcze brakuje, żeby wlazł mi do głowy, jakby jeszcze zbyt mało się w niej działo.
— Dzisiaj na wieczór wpada do mnie Emma. Gdy chodziłyśmy do szkoły miałyśmy taki zwyczaj, że w każdy piątek robiłyśmy sobie nocny maraton filmowy. Może masz ochotę do nas dołączyć? Co prawda ona jest miłośniczką horrorów i thrillerów. I to takich naprawdę strasznych. — Bailey marszczy nos. — Ale jeśli nie lubisz, jestem pewna, że mogłybyśmy zmienić repertuar, gdybyś chciała dołączyć.
— W sumie to... — Przerywa mi donośne szczekanie i odruchowo wyglądam przez okno.
Chaos siedzi na chodniku, merdając zamaszyście ogonem. Na nasz widok staje na dwóch łapach I niczym cyrkowy pies kręci się wokół własnej osi. Uśmiecham się.
— Twój wielbiciel — parska Bailey. — Uwielbiam tego psa. Gdyby był facetem jego wytrwałość o kontakt z tobą byłaby naprawdę urocza. No i te sekretne spotkania w twoim pokoju. Może jakbyś dała mu buziaka, zamieniłby się w księcia z bajki. — Szturcha mnie łokciem w ramię, cała roześmiana. Zazdroszczę jej swobody bycia. Wygląda, jakby nic w życiu jeszcze jej nie złamało. — Zawsze chciałam mieć siostrę i psa, ale moja mama ma alergię na sierść i...
Czuję się, jakby wylano na mnie kubeł lodowatej wody.
Obracam gwałtownie głowę w stronę Bailey. Zaciska mocno powieki i stuka się pięścią po czole.
— Za dużo gadam — mamrocze.
Ostatnio Violet ciągle kicha, kaszle i łzawią jej oczy. Powiedziała, że musiała coś złapać w szpitalu. Dlaczego Bailey, wiedząc o alergii matki, pozwala, żeby Chaos przychodził?
Wpatruję się w dziewczynę tak intensywnie, że w końcu odwzajemnia spojrzenie.
— Dotrzymuje ci towarzystwa — tłumaczy i mówi coraz szybciej: — Kiedy objawy się nasiliły, a mama zastanawiała się, jakim cudem w ogóle się pojawiły, przyznałam, że przychodzi tu Chaos. Ona to rozumie i się nie skarży, nie była zła...
— Nie wiedziałam! — wybucham. — Gdybym wiedziała w życiu nie pozwoliłabym go wpuścić do środka, Bailey! Nie chcę, żeby ktokolwiek się dla mnie poświęcał!
— Ale tak działa rodzina, Crystal! Chcemy, żebyś czuła się u nas dobrze. Jeśli Chaos w jakiś sposób ci pomaga...
— Nie pomaga! W zasadzie to mnie denerwuje. Nie lubię psów. Powiedz właścicielowi, żeby nie pozwalał mu tutaj przychodzić.
— Ale...
— Po prostu zabierz go stąd. Ross powinien umieć zapanować nad swoim psem. — Gdy zdaję sobie sprawę z tego, że brzmię jak własna matka, mgiełka spokoju, którą jeszcze niedawno czułam, rozchodzi się i znowu ogarnia mnie ciemny, duszący dym.
Siadam na łóżku. Kłębi się we mnie tyle emocji, że nie potrafię sobie z nimi poradzić. Nie chcę, żeby ktokolwiek cierpiał z litości do mnie. Mają swoje życie i moim zamiarem nie było to, żeby musieli je dostosowywać do mnie. Nie chcę, aby ktokolwiek na około mnie skakał! Nie chcę współczucia. Nie zasługuję na nie.
Chaos nie przestaje szczekać, więc zatrzaskuję okno. Bailey wygląda na pokonaną.
— Tak działa miłość, Crystal — mówi cicho.
Prycham.
Co prawda nie mam pojęcia jak działa miłość, bo jej nigdy nie zaznałam, więc nie mam zamiaru się kłócić w tym temacie, dlatego jedynie wlepiam w Bailey natarczywe spojrzenie. Nie poddaje się.
— To żadne poświęcenie dla mamy. Są leki, które złagodzą objawy...
— Zabierz go.
Przez twarz dziewczyny przemyka cień bólu, ale jeśli Violet dla własnej córki nie była gotowa na poświęcenia, gdy ta marzyła o psie, tym bardziej nie powinna robić tego dla mnie.
— Jak sobie życzysz — wzdycha i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Wraca po kilku minutach.
— Znalazłam to przy obroży Chaosa. Pewnie jest do ciebie. — Wręcza mi karteczkę i, unikając mojego spojrzenia, wychodzi ponownie.
Drżącymi dłońmi rozwijam papier.
I jak? Przesłuchałaś piosenkę? Chętnie dowiem się, co myślisz. Przyjmuję tylko szczere odpowiedzi.
Wpatruję się w słowa i czytam je po kilka razy. Jak na mężczyznę ma ładne pismo. Nie wiem, dlaczego w ogóle zwracam na to uwagę. Wczoraj, choć sytuacja była głupia, gdy stanął przede mną niemalże nagi, poczułam, że mam serce. Nawet przez krótką chwilę byłam jak normalna kobieta, speszona widokiem przystojnego mężczyzny, jakby jeszcze nie wszystko we mnie było martwe. Widział moją reakcję i dobrze się przy tym bawił. I w cale nie chciałam, żeby odszedł. Ma w sobie coś, co daje mi dziwny spokój. Moje myśli rozpierzchają się na boki, robiąc miejsce jego obecności, jakby był hałasem wdzierającym się do cichej duszy.
W pierwszej chwili mam ochotę pozbyć się wewnętrznych ograniczeń i odpisać. Tak po prostu wyrzucić z siebie wszystko. Nie tylko odnośnie piosenki, ale ostatnich miesięcy i całego życia.
W drugiej chwili przypominam sobie, że uzewnętrzniania się jest niebezpieczne. To jak wręczenie komuś broni, którą może obrócić przeciwko i zaatakować nią, uderzając bardzo precyzyjnie. Śmiertelnie. Wczoraj miałam chwilę słabości i od razu jej pożałowałam. Nie znam go. I w cale nie mam zamiaru poznawać. Nie wiem, po co miałby się mną interesować? Co go obchodzi, co myślę, czy czuję? Jestem dla niego obcą osobą.
Zgniatam karteczkę i wrzucam ją do kosza. Nie mam pojęcia, o co chodzi Rossowi i czego ode mnie chce. Wydaję się być szczery, ale nigdy nie wiadomo, jakie intencje kierują człowiekiem. Nie raz się o tym przekonałam. Dawniej, w pogoni za bliskością i akceptacją, byłam dużo bardziej naiwna, wierzyłam w dobro i bezinteresowność.
Źle się to dla mnie skończyło.
Nagle czuję się bardzo zmęczona i kładę się na łóżku. Mój terapeuta twierdzi, że gdy doświadczam silnych emocji umysł próbuje mnie przed nimi chronić. Odkąd nie mogę dać im upustu w tańcu, nie znalazłam jeszcze innych sposobów na wyrzucenie ich z siebie, dlatego mnie odcina.
Tyle lat walczyłam. Już po prostu nie mam siły być silną.
Szczekanie Chaosa.
Uciskam nasadę nosa, licząc do dziesięciu. Pukanie do drzwi. Nie chcę mi się wstawać z kanapy, dopóki nie przychodzi myśl, że może to znowu Crystal go odprowadziła. To naprawdę byłby wielki sukces psa, gdyby drugi raz udało mu się wyciągnąć ją z domu. Wczoraj pewnie tak ją męczył, że musiała wyjść. Podświadomie mu kibicuje.
Kiedy otwieram drzwi jestem zaskoczony, widząc Bailey. Dziewczyna wygląda, jakby ktoś dał jej w policzek.
— Ona już go nie chce — mówi i wzrusza ramionami, a wygląda przy tym na tak przybitą, że zastanawiam się, którego rodzaju tonu użyła Crystal, aby to zakomunikować.
— Co zrobiliście, że was odesłała? — parskam i przesuwam dłonią po włosach. Jestem przekonamy, że chłód z którym potrafi odezwać się Crystal robi na ludziach wrażenie i zostawiają ją w spokoju tak, jak sobie tego życzy. Szkoda tylko, że nie ma kogoś, kto nie da się tak łatwo wypędzić z jej życia.
Bailey krzyżuje ręce.
— Skąd przekonanie, że coś zrobiliśmy?
Wzruszam ramionami. Kiwam na psa głową i wchodzi do środka.
— I tak w przyszłym tygodniu wyjeżdżam. Nie będzie jej zawracał głowy. Do zobacz...
— Nie możesz! — Bailey stopuje dłonią drzwi, które chciałem po chamsku zatrzasnąć przed jej nosem.
— Nie znam takich słów — prycham.
— Ona potrzebuje tego psa. Palnęłam, że mama ma alergię i Crystal nie chciała słuchać, że może brać leki. Kazała zabrać Chaosa.
Przewracam oczami.
— Wczoraj jak wpuściłam do niej Chaosa, słyszałam jak czule się z nim witała. Dzisiaj ledwo go usłyszała i zerwała się do okna. Czekała na niego, jestem pewna. Nawet się uśmiechnęła.
— Niemożliwe — parskam, próbując sobie wyobrazić niewymuszony uśmiech Crystal.
— No... Tak ledwo widocznie, ale uśmiechnęła się.
Przecieram twarz dłonią i wzdycham. Korzystając z mojego osłabienia i braku sił do tej rozmowy, Bailey kontynuuje z cwaniackim uśmieszkiem, wyrzucając z siebie słowa jak z karabinu maszynowego:
— Przekazałam jej karteczkę. Jeśli oczekujesz odpowiedzi, jestem przekonana, że musisz na nią trochę zaczekać, ale jak się postarasz na pewno byłbyś w stanie ją dostać. Poleciłam Crystal posłuchać twojej piosenki. Wiesz, że nawet zasypia ze słuchawkami na uszach? W zasadzie za każdym razem, gdy do niej zaglądałam miała słuchawki. Dzisiaj też. Nie przyzna się, ale podoba jej się twoja muzyka. To dobrze, Ross, bo jest taka obojętna, że czasem mamy wrażenie, że jest z nami tylko ciałem, w życiu nie widziałam tak pustego wzroku.
— Zależy ci na niej — stwierdzam z ulgą, że jest ktoś, komu Crystal nie jest obojętna. Nie wątpię, że wymaga specjalistycznej opieki, ale zdaję się, że przede wszystkim potrzebuje przyjaciół i kogoś, kto nie będzie jej oceniał. Dlatego nie chcę nic wiedzieć o jej przeszłości. Wolę patrzeć na nią tak, jak robię to teraz. Jakkolwiek to robię.
Po chwili namysłu odsuwam się od drzwi i wpuszczam Bailey do środka. Chyba musi się wygadać. Albo ja potrzebuję wybadać grunt. Można to dwojako zrozumieć.
— To moja siostra. Rodziny nie zostawia się w trudnych chwilach, chociaż ona raczej nas nie traktuje jak rodzinę. Gdy przestała przyjeżdżać, wysyłałam do niej listy. Tata setki razy dzwonił, ale nigdy nie miała czasu rozmawiać, odsunęła go ze swojego życia, tak samo jak mnie. Przez krótką chwilę miałam do czynienia z jej matką — wzdryga się i wykrzywia wargi. — Od jednego spojrzenia poczułam się jak gówno, Ross. A jak patrzyła na Crystal... Jakby nią gardziła. Pewnie to przez matkę przestała do nas przyjeżdżać. Z tą babą jest coś mocno nie tak.
Wskazuje Bailey salon i z lodówki wyciągam colę. Wręczam jej puszkę i siadam na fotelu z piwem.
— Jest dwunasta — rzuca.
Wzruszam ramionami i wypijam kilka łyków.
— Nie wiemy, jak do niej dotrzeć — wzdycha Bailey. — Wydaję mi się, że nie umie przyjąć pomocy. To musi być straszne, myśleć, że jest się zdanym tylko na siebie i nikomu nie ufać.
To jest straszne i wyniszczające. Od lat nie byłem sam, a czułem się samotny. Co prawda dopiero, gdy życie wyprowadza na pustynie jest szansa zastanowić się nad niektórymi kwestiami, ale są takie stany, w których lepiej nie być samemu. Gdy przypomnę sobie jak Blake wyciągnął mnie z największego życiowego dołka... Nie cackał się. Nie wiem, czy w ogóle jeszcze bym żył, gdyby nie on.
Do głowy wpada mi porąbany pomysł, ale czasem trzeba zaryzykować. Szkoda tej dziewczyny. Jest za młoda na duchową śmierć, a to znacznie gorsze od tej fizycznej.
Gwiżdżę na Chaosa. Pies pojawia się w mgnieniu oka, po drodze przewracając swoim wielkim cielskiem kwietnik mojej matki. Ustawione na nim kwiaty z hukiem rozbijają się o drewnianą podłogę. Mnę w ustach siarczyście przekleństwa. Chaos siada na dupie i zaczyna roztrzepywać ogonem ziemię na wszystkie strony. Wgapia się we mnie radosnymi ślepiami, czekając na zadanie. Nie znosi się nudzić.
— Już wiem skąd się wzięło jego imię — śmieje się Bailey.
— Jest jak słoń w składzie porcelany — mruczę i odwracam się w stronę dziewczyny. Pod wpływem mojego spojrzenia, jej uśmiech blednie.
— W ramach podziękowań możesz to posprzątać. Wezmę winę na siebie, pies już za bardzo naraził się mojej matce. Idziemy. — Kiwam palcem na czworonoga. Podbiega do drzwi wyjściowych w kilku susach, dając upust swojemu entuzjazmowi donośnym szczekaniem.
— Gdzie idziesz? — woła za mną zaskoczona Bailey.
— Wykurzyć liska z nory, a gdzie mam iść? — parskam i otwieram z rozmachem drzwi, wkładając w to znacznie więcej siły niż jest potrzebna.
— Kurwa! — zduszony wrzask bólu mojego brata, brzmi jak cudowna muzyka. Niemalże się przewraca. Niemalże. Chyba straciłem siłę w rękach, skoro nie padł na glebę. Trzyma się za twarz, a w jego oczach błyskają gromy. — Jeszcze tu jesteś, do cholery? Co tak długo? Myślałem, że wyjechałeś.
— Sorry, nie widziałem cię. — Klepię go po ramieniu i wymijam. Widziałem przez okno, ale od dawna miałem ochotę mu przywalić. Braterskie urazy, nic wielkiego. Ale chętnie zostanę jeszcze dłużej na złość jemu.
— Rozwaliłeś mi nos, kretynie! — Odsuwa zakrwawione dłonie od twarzy i blednie. Czerwone krople kapią na jego idealnie wyprasowana koszulę. Nie znosi widoku krwi. Do tego włos mu się wymsknął z doskonale ułożonej fryzury. To już tragedia dla młodego pokolenia.
— Nie płacz, dzieciaku. W środku jest Bailey, zajmie się tobą.
Chaos szczeka nagląco. Stoi przy furtce, kręcąc się, jakby w tyłku miał tlący się dynamit.
— Chodź, stary. — Szarpię się chwilę z zaciętym zamkiem, aż w końcu go wyłamuję. Później to naprawię. — To będzie nasza życiowa misja: uratowanie zaklętej księżniczki z wieży, otoczonej żelazną twierdzą. Będziemy walczyć ze smokami, żądnymi krwi aligatorami i całą masą demonów, pilnujących, żeby nie była szczęśliwa. Wchodzisz w to? — Unoszę dłoń, a Chaos „przybija" mi piątkę.
Wyjadę stąd, dopiero jak ona stanie na pewnym gruncie i nazwie mnie swoim przyjacielem.
Macie tu Chaosa. Przyznajcie, że trochę wygląda jak połączenie niedźwiedzicy z owczarkiem 😆
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro