11.
Nie nazwałbym siebie miłośnikiem rutyny, ale ostatnie dni wyglądają właśnie w ten sposób, co powinno mnie nudzić. Zawsze lubiłem adrenalinę i świadomość, że nie wiem, jak będzie wyglądał następny dzień. Przewidywalność mnie męczyła, dlatego tak mocno utknąłem w związku z Loren — zapewniała mi życie na krawędzi. Jednak obecnie rutyna daje mi wytchnienie. Wystarczająco wyszalałem się w życiu, żeby teraz móc zrobić bilans zysków i strat. Może to wiek, lub nagła śmierć ojca, a może przebywanie w towarzystwie Melody skłania mnie do refleksji, czy warto było spalić się dla marzeń, w głupim młodzieńczym buncie, kierowany żarem uczuć do osoby, która nie zasługiwała na to, co jej dałem.
Od kilku dni, wszystko wygląda tak samo: przed lunchem zabieram Chaosa, który idzie do Crystal. Odwiedzam Cassie i Blake’a, zabieram Melody na spacer i po drodze odbieramy psa. Po spotkaniu w pokoju nie wchodzę już do środka. Gwiżdżę na Chaosa — okno jest zawsze otwarte. Crystal wypuszcza go, nie odzywając się do mnie słowem. Nic specjalnego, a stało się normą. Czekam jak idiota, aż drzwi się otworzą, zastanawiając się, czy zaszczyci mnie choć minimalnym spojrzeniem. Niestety. Ledwo jestem w stanie ją zobaczyć, bo kryje się, nie chcąc być zauważoną. Nie należę do ckliwych facetów, lubię konkrety i stawianie sprawy jasno. Zawsze wolałem pewne siebie kobiety, zadziorne, mówiące wszystko wprost, ale tamta chwila w pokoju Crystal, gdy na siebie spojrzeliśmy, sprawiła, że ta dziewczyna zagnieździła się w mojej głowie. Uwiła sobie tam gniazdko – siedzi cicho, ale jest.
Nie, jeszcze nie sprawdzałem w Internecie, co wydarzyło się w prestiżowej akademii baletowej kilka miesięcy temu i o co chodzi w sprawie śmierci dziewczyny, w którą jest zamieszana Crystal. Nie ufam mediom. Wiele razy doświadczyłem przeinaczania faktów. Wolę dowiedzieć się z samego źródła, lub w ogóle się w to nie zagłębiać.
Druga opcja jest lepsza.
I właśnie dlatego, że w rutynie jest niebezpieczeństwo przyzwyczajenia się do pewnych rzeczy – a ja nie powinien w Pine Hollow przyzwyczajać się do niczego, bo jak tylko nazbieram trochę sił, zabieram się stąd i wracam do swojego świata – dzisiaj tą rutynę przerwałem.
Wypuściłem jedynie psa z podwórka – niech sam się doprasza o wpuszczenie do Crystal – Cassie i Blake mają wychodnę, więc do Melody pójdę na wieczór. Niech korzystają, że lubię ich dziecko, bo jak wyjadę, więcej mogę nie wrócić. Każdy skrawek miasteczka jest przepełniony wspomnieniami i odnoszę wrażenie, że się duszę. Do tego Loren nadal nie wyjechała. Matka wspominała, że ostatnio widziała ją w Rocking bar, gdzie mieliśmy swoje pierwsze poważne występy. Błagała Eda, właściciela, o zatrudnienie. Jeśli Ruda tu zostanie, to miasteczko jest za małe dla nas dwojga. Mam tylko dziwne przeczucie, że ściągnie na miejscowych niebezpieczeństwo. Nie wiem, co nawywijała. Znając ją, to mogło być wszystko. Równie dobrze nic i po prostu sobie coś wymyśliła, żeby sprawdzić, czy ma jeszcze nade mną kontrolę, albo liczyła na litość, że w ten sposób zechcę z nią w ogóle porozmawiać.
Taaa, bo ulubionym zajęciem Loren jest manipulowanie ludźmi. Szczególnie mną. Jeśli mogła być czegokolwiek w życiu pewna to tego, że byłem gotów zrobić dla niej wszystko. Nigdy nie zapomnę jej zdziwienia, gdy wyrzuciłem ją z zespołu. Nawet po pięciu udokumentowanych zdradach, była zaskoczona takim obrotem sytuacji. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jakim idiotą byłem.
Lodowata woda spływa na dziwnie rozpalone ciało. Podpieram się rękoma o ścianę, pozwalając strumieniowi uderzać w spięte mięśnie. Czuję się, jakbym znowu miał gorączkę, tak jak dwa miesiące temu przed występem, który skończył się katastrofą i przerwaniem ostatniej trasy, oraz lekarskim zaleceniem urlopu.
Słyszę pukanie do drzwi i szczekanie Chaosa. Marszczę brwi. Poszedł zaledwie pół godziny temu i już wrócił? Może Violet jest w domu i Bailey go odprowadziła z powrotem.
Nie mam ochoty wychodzić spod prysznica. Dobrze mi tak. Pies zaczeka, ma podwórko, a natręt w końcu odpuści.
Pukanie powtarza się nieco głośniej, mieszając się ze szczekaniem Chaosa. Sfrustrowany zakręcam wodę i wychodzę spod prysznica, owijając się jedynie ręcznikiem w pasie. Ostatecznie stary Frank, rzekomy policjanta Pine Hollow, odtransportował go do domu i dostanę pouczenie. W drodze do drzwi, wyciągam papierosa z paczki i odpalam.
Otwieram drzwi z fajką w zębach, a na widok osoby przede mną, wciągam dym tak głęboko, że krztuszę się, aż oczy zachodzą mi łzami.
Twarz Crystal pokrywa się czerwoną plamą, sięgającą aż dekoltu. Włosy, jak zwykle, ma spięte w ciasnego koka na czubku głowy, więc nie ma jak się ukryć.
Ucieka wzrokiem w bok od mojego nagiego do połowy ciała. Już dawno żadna kobieta nie reagowała na mnie w ten sposób. W zasadzie nigdy, jakby tak się zastanowić, bo nie obracałem się wśród tak niewinnych istot, jak ta przede mną. Aż mi wstyd, że stoję przed nią w samym ręczniku, czując się nagi, ale jestem zbyt zaintrygowany tym, że pojawiła się pod moimi drzwiami, żeby się przejmować tym, że ją gorsze. Przynajmniej czuję się, jakbym to robił.
— Ja... Przyprowadziłam psa — mówi, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. W zasadzie mógłbym na siebie coś szybko zarzucić, ale...
— Dlaczego tak szybko? Coś się stało? — pytam, nieco rozbawiony jej reakcją. — Był... niegrzeczny?
Crystal w końcu na mnie spogląda i otwiera usta, ale je zamyka, sięgając do łańcuszka zawieszonego na szyi. Miło widzieć w niej zawstydzenie, zamiast tego porażającego bólu w oczach, jaki widniał pierwszego dnia naszego spotkania. Albo w jej pokoju. Wtedy przez krótką chwilę miałem ochotę ją przytulić i zetrzeć z twarzy łzy, zapytać, kto jest winny jej cierpieniu i ukarać te osoby. Blake może się nabijać ze mnie, ale wyśmiałbym go, gdyby zaprzeczył, że uroda Crystal nie jest... No. To po prostu piękna kobieta i tyle. Trzeba by być ślepym, żeby tego nie dostrzec, nawet jeśli jest się szczęśliwym posiadaczem żony.
— W porządku, dzięki, że go przyprowadziłaś. — Lituję się, choć jej widok poza pokojem sprawia mi dziwną przyjemność, ale odnoszę wrażenie, jakby chciała zapaść się pod ziemię i zniknąć stąd jak najprędzej, dlatego nie zamierzam jej dręczyć, głupimi tekstami, które cisną mi się na usta. Wygląda na grzeczną dziewczynkę, po co to psuć? Tym bardziej, jeśli nie jestem w stanie pomyśleć o jakimś poważnym związku, a przelotne znajomości na chwilę obecną też mnie nie pociągają.
Chaos przepycha się obok mnie i wchodzi do środka. Nawet stąd słyszę jak głośno chłepce wodę z miski w kuchni. Na zewnątrz panuje nieznośna duchota, bez najmniejszego powiewu wiatru.
— Okay. To... Idę. — Odwraca się, wspierając na lasce i widać, że poruszanie się sprawia jej ból.
Dla zdrowego człowieka przejście z mojego domu do jej lokalizacji to zaledwie około dziesięciu minut, ale machinalnie zastanawiam się, ile to czasu dla niej, bo że musi włożyć w to spory wysiłek, to już widzę.
Gdy się odwraca na jej karku dostrzegam kropelki potu. Będę totalnym dupkiem, jeśli pozwolę jej wracać samej w takim skwarze. Zduszam peta i mówię:
— Zaczekaj.
Crystal przystaje i obraca się w moją stronę.
— Odwiozę cię.
— Nie trze...
— Minuta. — Zostawiam otwarte drzwi i idę do pokoju się ubrać. Spieszę się, jakby za chwilę miało jej nie być, choć przecież wiem, że nawet jeśli odejdzie, to niedaleko.
I nie odchodzi daleko. Parskam śmiechem, widząc jak znika za furtką. Wiedziałem, że nie zaczeka.
Nie spiesząc się, doganiam ją. Rzuca mi krótkie spojrzenie.
— Wolę się przejść — mówi sucho, a z każdym krokiem mięśnie jej twarzy napinają się coraz bardziej. Po jej skroni spływają kropelki potu. Całkiem bezwiednie przyglądam się jej poczynaniom, idąc obok.
— Możesz wracać. Poradzę sobie — rzuca lodowato.
— Biorąc pod uwagę, że byłem naocznym świadkiem tego jak skończył się twój ostatni spacer, wolę upewnić się, że dotrzesz do domu w całości. — Wzruszam ramionami.
— To znacznie krótszy dystans. Nie jestem kaleką.
— Jasne, że nie. Jeśli nie lubisz gadać, to nie gadaj. Po prostu idź i milcz, ale będę obok. Sumienie mi nie pozwoli puścić cię samej.
Rzuca mi poirytowane spojrzenie, ale już się nie odzywa. W cale nie mija aż tak długa chwila, gdy jej oddech staje się przyspieszony, a dłoń zaciska się na lasce. Całą twarz ma zroszoną potem. Krople spływają po długiej smukłej szyi, a ja kątem oka śledzę ich drogę do dekoltu, aż znikają pod materiałem niebieskiej sukienki. Chyba jest zbyt skupiona na tym, aby iść dalej pomimo bólu, żeby zwrócić mi uwagę, żebym się nie gapił. A mogłaby mnie zjechać, bo nie powinienem tego robić. Nic nie poradzę, że przyciąga mój wzrok.
Gdy zwalnia coraz bardziej, bez słowa oferuję jej swoje ramię.
— Nie, dzięki — fuczy. — To już blisko.
— Daj sobie pomóc. Po co się katujesz?
— Nie potrzebuję twojej pomocy — warczy.
— Myślę, że potrzebujesz, tylko z jakiegoś powodu nie chcesz jej przyjąć.
— Wizytę u terapeuty mam dzisiaj, także tobie już podziękuję.
Przystaje i zamyka oczy. Przykłada dłoń do twarzy i spuszcza głowę. Nie jestem zaskoczony.
Trzy... Dwa... Jeden...
Nie upada, ale chwieje się. Podtrzymuję ją i wsadzam jej rękę pod swoje ramię. Czekam chwilę aż fala osłabienia minie. Gdy ponownie się prostuje, a jej twarz przybiera blady odcień, pytam miękko:
— Coś jeszcze masz do powiedzenia, kryształku? Bo jak nie, to do przejścia została już tylko ulica.
Udaję, że nie widzę jej zaskoczonego spojrzenia na to czułe określenie, które wyrwało się z moich ust bez mojej pieprzonej woli. Udaję też, że tego nie powiedziałem i liczę, że szybko zapomni. Nawet Loren nigdy nie nazwałem pieszczotliwie, ale bliskość Crystal budzi we mnie jakąś dziwną opiekuńczą stronę, a z natury jestem raczej egoistą.
Chyba się starzeję.
W całkowitej ciszy prowadzę ją pod sam dom. Otwieram drzwi. Zanim wejdzie, spogląda na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Wydaje się, że chce coś powiedzieć, ale tylko otwiera i zamyka usta. Czekam cierpliwie, nie chcąc naruszać jej granic, lecz czuje, że Chaos zrobił pierwszy krok, aby spróbowała sama je przekroczyć. Wyszła z domu. To całkiem sporo. Gdy już myślę, że po prostu wejdzie do domu, mówi cicho:
— Podobała mi się. Tamta piosenka. Ta druga też. Odniosłam wrażenie, jakby... — Przygryza wargę i potrząsa lekko głową. — Nieważne. Dzięki.
Chce wejść do środka, ale łapie ją za łokieć, zatrzymując. Sam nie wiem, dlaczego tak bardzo zależy mi, żeby dokończyła. Spogląda na moją dłoń zaciśnięta na jej skórze, a potem wprost w moje oczy. Lustruje moją twarz, jakby w niej czegoś szukała, a ja znów czuję się uwięzionym w jej spojrzeniu.
— Dokończ, co chciałaś powiedzieć — proszę łagodnie.
— To nieistotne...
— Po prostu powiedz.
Crystal bierze głębszy wdech.
— Przez chwilę, słuchając tej pierwszej piosenki, czułam się, jakby była napisana specjalnie dla mnie. Przy tej drugiej poczułam się zrozumiana.— Jej policzki ponownie zalewa fala czerwieni, a ja luzuje uścisk i ją puszczam.
Wygląda, jakby była przerażona tym, że podzieliła się ze mną swoimi odczuciami i żałowała tego.
— Zapomnij, to głupie — parska spłoszona i znika za drzwiami.
— Posłuchaj jeszcze Twilight’s End. Chętnie dowiem się, jakie odczucia w tobie wzbudza ta piosenka.
Sam nie wiem, co robię, gdy stoję jeszcze pod jej domem, zamiast wracać. Czekam, ale nie na jej odpowiedź, bo wiem, że jej nie otrzymam. Limit się wyczerpał.
Po czasie, który wydaje się potrzebny Crystal, aby znaleźć się na górze, wychodzę z posesji i spoglądam w okno, w którym stoi. Zmuszam kąciki ust do pozostania na swoim miejscu.
Crystal nie ucieka. Unoszę dłoń. Nie odwzajemnia gestu. Nie musi. Wystarczy, że czuję jej wzrok na swoich plecach, gdy wolnym krokiem wracam do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro