👠
Czarne tęczówki Itachiego z zaciekawieniem śledziły ruchy siedzącej obok dziewczyny. Konan gwałtownie poruszała dłonią, kreśląc na wygiętej, miejscami przetartej kartce kolejne słowa. Jej wyraz twarzy przedstawiał coś pomiędzy chęcią mordu, a zrezygnowaniem.
Uchiha powrócił do śledzenia tekstu na temat, którego wypowiadał się nauczyciel. Cóż mógł poradzić w obecnej sytuacji? Ryzykowanie uwagi dla siebie, czy też dla pochłoniętej przedziwnym aktem twórczym Konan, było bezsensowe. Musiał pozwolić, by siedząca obok dziewczyna przekierowała na ów świstek wszelkie uczucia, które nie dawały jej spokoju.
Chwile później przepełniona negatywnymi emocjami kartka zniknęła w pięści fioletowłosej, by następnie wzbić się w powietrze i w ostateczności wylądować przed twarzą Paina. Rudowłosy siedział w zamyślony. Jego ławka mieściła się tuż przy czwartym oknie, a miejsce, które obecnie zajmował plecak chłopaka, powinna zajmować nadawczyni listu.
Uczeń raczył obdarzyć Konan piorunującym spojrzeniem. W jego mniemaniu dziewczyna postanowiła obrazić się o nic, a jeśli już miała jakiś powód był on błahy. Ba, śmiał twierdzić, że przyjaciółka postanowiła wyładować na nim wszelkie negatywne emocje, które ostatnio się w niej zgromadziły.
Ostatecznie wyciągnął dłoń po zgniecioną kulkę papieru. Liczył, że w ten sposób uniknie chociaż jednej zbędnej kłótni z naburmuszoną przyjaciółką. Jakież było jego zdziwienie już od początku lektury. Gdyby tylko mógł, wyprowadził by Konan z sali i urządził jej pogadankę pod tytułem "nie mieszaj się w nie swoje sprawy żmijo".
Znalazł się na przegranej pozycji. Zdawał sobie sprawę, że dziewczęta wymieniają się poglądami na najróżniejsze tematy. Wiedział, że i on stanowi jeden z głównych tematów ich rozmów. Nie śmiał, jednak sądzić, że Konan zaangażuje się w takim stopniu w rolę swatki. Swatki, która czując, że sytuacja wymyka się spod kontroli, wpadła w szał.
Nie odpisał. Nie miał zamiaru wchodzić w zbędne dyskusje, czy też wyjawiać dalszych zamiarów względem [Imię]. Oczywiście mógł zaręczać zarówno Konan, jak i [Nazwisko], że jego zamiary są szczere i prawdziwe, jednak potrzebuje czasu. Mógł. Ale nie chciał tego zrobić. Miał przecież świadomość, że w tej sytuacji jego słowa zostaną natychmiastowo odparte.
~*~
Dzwonek oznajmił zakończenie zajęć. Spora część uczniów kierowała się do głównego wyjścia, które stało na drodze do wolności. Inni kierowali się do szkolnej biblioteki lub stołówki. Znaleźli się, także tacy którzy zmierzali do najróżniejszych pracowni lub sal, gdzie odbywały się zajęcia dodatkowe.
Do ostatniej grupy należał także Pain. Dla niego dzień zakończyć miał się późnym wieczorem. Już za kilka minut miały rozpocząć się zajęcia koła botaników, do którego zapisał się licząc na łatwe zaliczenie. Tak też było. Prowadzący zajęcia pan Yamato, raczył spotykać się z uczestnikami w ciągu dwóch godzin miesięcznie. Uważając przy tym, że jest to wystarczający czas na przekazanie odpowiedniego zakresu wiedzy.
Po tego typu rozrywce rudowłosy uczeń mógł udać się w miejsce, gdzie przyszło mu spędzać ostatnio najwięcej czasu.
- Deidara-senpai, Tobi nie chciał i naprawi! - wrzaski Tobiego jako pierwsze dotarły do uszu Paina, który z jeszcze większym wysiłkiem zmuszał się do kroczenia przed siebie.
- Ha! Blondynko odpuść temu kretynowi - kolejnym irytującym dźwiękiem, który drążył jego uszy był śmiech Hidana - ta paskudna figurka i tak posypałaby się ze wstydu.
- Może jak przystawię ci bliżej lusterko sam się rozpadniesz, hm?
- Deidara-senpai proszę uspokój się.
- Zamknij się Tobi, hm!
- Idioci - powietrze przeszył chłodny głos Sasoriego.
Chwile później Pain mógł obserwować zamieszanie z bliska. Sytuacja tak jak ta już dawno stała się rutyną w jego życiu. W drugiej połowie pierwszego semestru zdołał pogodzić się ze swoją szkolną codziennością.
Głośna wymiana zdań mieszała się z gwarem szkolnego korytarza. Wszystko momentalnie ucichło. Ciszę, która nastała nader szybko uprzedził niewielki odgłos przypominający rozbicie szyby. Nim rudowłosy zdołał się obrócić, by sprawdzić co właśnie się wydarzyło usłyszał kolejny przeraźliwy pisk, a za nim stukot, tym razem głośniejszy
- Jakim cudem wcześniej cie nie udusiłem, hm? - wycedził, siedzący na Tobim blondyn. Artysta raz po raz szarpał przerażonym brunetem, dając mu do zrozumienia, że tym razem kara go nie ominie.
- Później się podenerwujesz - Sasori starał się odciągnąć rozwścieczonego Deidarę od swojej ofiary - nie mam zamiaru kolejny raz tracić czasu na takie zabawy.
- Uderzę go jeszcze tylko raz - blondyn nie dawał za wygraną.
- Jak uderzysz go jeszcze raz to wybijesz mu z głowy jego kwestie.
Pain odwrócił się w stronę okna. Ciepłe promienie wiosennego słońca oświetlały uliczki znajdującego się obok szkoły parku. Ile dałby, żeby móc teraz spokojnie spacerować wśród barwnych deptaków wraz z [Imię]. Błogie wyobrażenie przerwało samo wspomnienie dziewczyny. Przecież nie postąpił źle, nie zrobił niczego wbrew jej woli. Nie zauważył, by była zła lub smutna. Chociaż Konan twierdziła całkiem inaczej.
- Oh, mam papierową torebkę. Schowaj to do niej. Może w domu dasz radę to naprawić - znajomy, dziewczęcy głos dobiegł do jego uszu. W odbiciu szyby widział, jak [Imię] pomaga pozbierać Deidarze, coś co jeszcze kilka minut temu stanowiło całość.
- Dzięki - odburknął blondyn, który tylko czekał, aż Sasori chociaż na moment straci czujność i tym samym będzie mógł ponownie wymierzyć sprawiedliwość.
~*~
Próba przebiegła płynnie. Pierwszy raz wykorzystano w jej czasie wszelkie konieczne rekwizyty.
Rudowłosy opuścił szatnie niezmiernie szybko. Zależało mu na czasie. Chciał, musiał, wiedział, że powinie wyznać [Imię] swoje uczucia. Powodów, które miały kierować tym działaniem było wiele. Po pierwsze Konan, która wciąż obdarzała go piorunującym spojrzeniem. Zdecydowanie bardziej wolała wysłuchiwać jej słowotoku i użerać się z nią za każdym razem, kiedy usiłowała wymusić spotkanie, za które to on zmuszony był płacić. Po drugie [Imię]. Nic nie przyszłoby mu z oszukiwania dziewczyny. Nie widział też powodu dla którego miałby wykorzystywać [kolor]włosą i zwodzić ją. Ostatnim powodem był prawda, prawda przed którą nie mógł uciec. Przeciw tym trzem argumentom stał jej szczegół. Strach. Niczym nie podparte przerażenie, które ciężko było mu przezwyciężyć od dawna. Nie potrafił mówić otwarcie o swoich odczuciach. Bał się, chociaż sam nie rozumiał dlaczego. Po części ów strach nie był lękiem, lecz zwykłym przyzwyczajeniem.
Minuty mijały. Wciąż czekał wpatrując się w ustawione przy schodach kwietniki. [Imię] nie wychodziła. Nigdzie nie było też śladu Konan.
Salę gimnastyczną opuściła już spora część uczniów. Odwrócił się słysząc jak ostatnie z osób opuszczają pomieszczenie. Zamiast obrażonych nastolatek ujrzał kroczącego dumnie Hidana. Szarowłosy kroczył przez korytarz trzymając w dłoni plastikową kosę, w kilku metrowym odstępie od niego szedł Kakuzu, który tylko machnął ręką, dając Painowi do zrozumienia, że nie powinien nawet pytać.
Kolejny szatnie opuścił Itachi.
- Wyszły już - rzucił Uchiha, stając przy czekającym.
- Jak to wyszły?
- Wyszły oknem - wyjaśnił Uchiha
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro