Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Miłego czytania.

Betowała: moja mama. 


Gdy „wycieczka" weszła do hacjendy powitał ich zimny powiew rześkiego powietrza. Alex węszyła przez chwilę w bezruchu, po czym uśmiechnęła się szeroko. Gdy tylko miała okazję, lubiła wysublimowane smaki, a zapach, który wyczuła zapowiadał przepyszny posiłek.

- Właśnie się zastanawialiśmy kiedy przyjdziecie – rzuciła Rosa z kuchni, w której czekali już Warren i Dougan. – Gdzieś ty ich zabrał, do Kolorado? – zażartowała w stronę swojego męża.

- Tu i tam – odparł Hal wymijająco, nie będąc speszonym. – Karmiliśmy zombie i w ogóle – mówiąc to podwędził szybko nacios z koszyka na stole, uciekając na tyle sprawnie by nie oberwać chochlą od Rosy.

- To musiało być bardzo apetyczne – stwierdził Warren wywołując cichy chichot kilku osób obecnych w pomieszczeniu. Spojrzał on na Kendrę z tylko lekko kpiącym uśmiechem, najwyraźniej wiedząc o problemach swojej podopiecznej z tego typu aktywnością.

- J-jesteśmy gotowi coś zjeść – oświadczył Gavin patrząc wyczekująco. Alex poparła go zdecydowanym kiwnięciem głowy.

- A my jesteśmy gotowi was nakarmić – odparła Rosa przyjmując pozę dobrotliwej pani domu. – Zupa z enchiladą, tamale i zapiekanka z kukurydzą.

Tammi wprowadziła Javiera do jadalni, Alex skinęła im głową na powitanie, sama szukając miejsca do zajęcia. Ostatecznie wylądowała między Gavinem a Javierem. W szybkim tempie jadła czerwoną i nader smaczną zupę nalaną przez Rosę, rozmawiając przy tym niezobowiązująco z towarzyszami posiłku i co chwilę popijając dość pikantne jedzenie wodą.

Po posiłku Dougan i Warren przeprosili gospodarzy i porwali nowicjuszy, by porozmawiać z nimi jeden do jeden. Alex została odprawiona do pokoju i poinformowana o nadciągającej rozmowie z obydwoma mężczyznami. Czekała dość długo, nim Dougan przekroczył próg jej chwilowego lokum.

- Widzę, że już się zadomowiłaś? – rzucił na rozpoczęcie rozmowy – Jutro idziemy po artefakt, jesteś gotowa?

- Mam parę pytań – powiedziała i uśmiechając się przyjaźnie wskazała mu miejsce na kanapie. – Pierwsze: co tak naprawdę się stało z poprzednią grupą badawczą?

- Jak pewnie się domyśliłaś, wejście do skarbca znajduje się na szczycie Malowanej Góry. Oprócz Javiera i Tammi poszedł tam jeszcze Jack, to on umarł. Wejście na samą górę jest trudne, Neil ich tam zaprowadził, ale zaczekał on przed wejściem. Dostali przedtem od Rosy klucz, więc weszli bez kłopotów i pokonali kilka pułapek. – Westchną ciężko z wyraźnym bólem. – Ale oczywiście nigdy nie jest dla nas zbyt różowo. Natknęli się na smoka – Dziewczyna westchnęła aż z zaskoczenia. – Tak, wiem, że są rzadkie. Jak wiesz skończyło się tragicznie. Ponoć dowódca, Jack, zginął zanim zorientowali się co się dzieje. Obrażenia Javiera o dziwo nie są od ugryzień, a od uderzeń ogonem. Mieli dużo szczęścia, że przeżyli, ale jednocześnie nie mogli opisać zbytnio smoka. – Alex kiwnęła głową.

- Więc już wiem po co wam Gavin – stwierdziła – Ale cały czas nie wiem co z Kendrą – dopytywała. – Nie jest ona wojowniczką, raczej nie dysponuje destrukcyjną magią oraz nie posiada znamion typowych dla dziwnych hybryd z magicznymi istotami. – Dodała widząc niezdecydowanie na twarzy porucznika. Tą chwilę wybrał sobie Warren do wtargnięcia do środka. Dziewczyna ledwo zauważalnie wzdrygnęła się i skrzywiła.

- Ile już wie nasza specjalistka od jaskiń? – zapytał z uśmiecham, siadając obok porucznika na kanapie.

- Dość dużo – odpowiedziała sama wspomniana i posłała mężczyźnie dość miły uśmiech – Ale jeszcze mam kilka pytań. Na przykład, jakie umiejętności ma Kendra. – Powiedziała obserwując dokładnie zmiany mimiki twarzy rozmówcy.

- Ma w sobie na tyle dużo energii magicznej by w razie potrzeby móc naładować artefakt – odpowiedział po chwili zastanowienia, ostrożnie dobierając słowa.

- Czyli powiązanie z jasnymi stworzeniami. Jedyną istotą, która obdarza ludzi takimi łaskami jest królowa wróżek – przerwała na chwilę i spojrzała spokojnie w twarz mężczyzny, widząc na niej lekkie oznaki zdenerwowania. – Ale owróżkowiony nie umie takich rzeczy. Więc pozostaje jedna opcja. – Skończyła monolog i popatrzyła na Warrena wyczekująco.

- Skoro wiesz, to chyba nie muszę ci mówić - powiedział z lekką kpiną.

- Dobrze. – powiedziała Alex z kamienną twarzą – Kendra Sorenson z Baśnioboru jest wróżkokrewna – powiedziała dość głośno. Od razu została uraczona dwoma sykami uciszającymi, na które uśmiechnęła się radośnie. – Skoro wszystko już sobie wyjaśniliśmy chciałabym odświeżyć się po podróży i sprawdzić swój ekwipunek na jutro – spojrzała im po kolei prosto w oczy dając znak, że powinni już iść.

*

Nie musiała czekać zbyt długo by przyszedł. Kazała mu to zrobić, a on pewnie jak zwykle do ostatniej chwili wmawiał sobie, że nie przyjdzie. On nigdy nie był w stanie oprzeć się tej pokusie, choć zawsze próbował, a ona uważała to za dość urocze. Zawsze przyciągała do siebie każdego, kto pragnął potęgi, bo mogła ją zapewnić.

- Oddam ci gniew, jeśli jesteś gotowy nad nim zapanować – powiedziała czując jak za duża ilość mocy przelana do kruchego naczynia objawia się zczernieniem białek oczu i niezbyt przyjemnym pogłosem przy mówieniu.

- Zawsze świetnie sobie z nim radziłem – odparł uśmiechając się do niej tym łobuzerskim uśmiechem z przed lat.

- Widać skrzynia ciszy nieco ciebie zepsuła – wytknęła mu dość celnie.

- Przeciecz wolisz zepsute zabawki od tych w całości – odparował, tylko nieco mniej pewnie.

- Jednak kupa szmelcu zawsze będzie kupą szmelcu – odpowiedziała poważnie. Chłopak nieco skurczył się w sobie – Ale ty masz jak zwykle wielkie szczęście – Wymruczała, a na twarz chłopaka wstąpiła ulga.

- Mamy parę rzeczy do nadrobienia, nie było mnie paręset ładnych lat – zaśmiał się i dosiadł się do dziewczyny.

- Tak, wolałabym nadrobić to jak najszybciej Navi~

***

Sfinks powolnym krokiem przechadzał się po wielkim zigguracie, leniwie grzejąc się w ostrym świetle zwrotnikowego słońca, zajmując swoje myśli przyszłymi planami. Przemierzanie dodatkowych kilometrów ułatwiało mu myślenie i zapewniało dość dobrą kondycję. Zastanawiał się czy wszystko w Zaginionej Górze pójdzie po jego myśli i obstawiał jaki artefakt się tam znajduje. Minął dwójkę krasnali które na jego widok wyprostowały się jak struny, udając, że wcale przed chwilą nie grały w karty. Denerwowała go niekompetencja niektórych członków załogi, ale jedyną opcją by ich wydalić było zabicie ich, co było jeszcze bardziej nieopłacalne. Zaklnął cicho, zawrócił na pięcie i bez pukania wparował do strzeżonego pomieszczenia.

- Ohayō mistrzu – powitał go spokojny damski głos dobiegający zza parawanu przedzielającego przestronny pokój urządzony w starojapońskim stylu. – Czy zaparzyć ci herbatę?

- Nie dziękuję Yami – odpowiedział uprzejmie, czując, że ogarnia go znajomy spokój, jak zawsze gdy wchodził do kwater tej konkretnej osoby. – Co powiesz za to na spokojną rozmowę? – zapytał.

- Zapraszam – powiedziała i mężczyzna usłyszał szelest materiału, gdy wstawała. Kobieta wyłoniła się zza parawanu, jak zwykle była ubrana w tradycyjny japoński strój mimo panującej wokoło spiekoty. Często tęskniła za czasami swojej młodości, zanim jej życie się skomplikowało i wyrażała to nosząc uroczyste stroje charakterystyczne dla tamtego okresu. Sfinks tolerował to tak długo jak nie odejmowało jej to skuteczności podczas misjach. Nie wchodząc na prywatną część zasiadł on na podłodze przy specyficznym, niskim stole i z lekkim uśmiechem obserwował jak dziewczyna z kamienną twarzą zasiada naprzeciw niego.

- Coś cię trapi? – zapytała melodyjnym głosem, nie patrząc mu w oczy, mechanicznie prostując rękawy Komona.

- To raczej naturalne, skoro zdecydowaliśmy się na gwałtowne ruchy. – Przerwał na chwilę bacznie ją obserwując, bez podejrzliwości, dominowała w nim ciekawość. – Obyśmy nie wpadli. Przynajmniej nie za wcześnie – Zaśmiał się lekko, nawet nie oczekując, że towarzyszka pójdzie w jego ślady.

- Zrobię wszystko o co poprosisz – powiedziała spokojnie – Zawsze i wszędzie – spojrzała na niego ciemnymi jak studnie oczami, w których malowała się tylko determinacja. Na jej porcelanowej twarzy nie drgną nawet jeden mięsień.

- Na to liczę – odpowiedział poważnie, sunąc palcem po stole - Twoja przysięga przestanie obowiązywać po wszystkim. Będziesz wolna. - powiedział oczekując jej reakcji. Jak zawsze niemal nic nie dało się wyczytać ani z jej twarzy, ani z mowy ciała.

- Prawdopodobnie zostanę - poinformowała go pustym głosem. Lekko odprężył się na tą wieść, bardzo lubił tą dziewczynę i skoro towarzyszyła mu bez nawet myśli o zdradzie przez setki lat to wolał, by raczej została z nim do końca. Nie żałował, że zabrał z upadającego rezerwatu kamienno licą córkę zarządcy, niemal sama zgodziła się by przeprowadzić na niej eksperyment z demonią krwią. Niestety wieczność i kilka zdolności było okupione nieco za wysoką na jego gust ceną.

- Teraz jednak mam dla ciebie misję - tym zdaniem zyskał jej uwagę - Musisz dopilnować spraw w pewnym rezerwacie, ale bez ujawniania się, nawet jeśli misja ma się nie udać. - Dziewczyna kiwnęła głową - Zacznij się pakować, dam ci jutro więcej informacji. - chwilę się zastanowił - Jednak chyba poproszę o tą herbatę. 

_______

1417

lub 

7630

Jak zwykle wolę Worda. Sorry za spóźnienie, ale (czy kogoś to intere?) w weekend byłam w miejscu gdzie internet nie dociera. Ale hej! jest on dziś, a nie za miesiąc. Nie wiem skąd ja biorę wenę, ale  nie zamierzam na nią narzekać. 

Miłego dnia czy coś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro