Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Betowała wredna_osoba

***

Podróż na tyle pickupa nie należała do jej ulubionych sposobów transportu, szczególnie, jeśli słupek w termometrze dobijał trzydziestki w cieniu, lampiło słońce, a wokoło niej panowała niesamowita kurzawa. Jedyne czego teraz pragnęła, to zimnego prysznica i paru łyków świeżego powietrza. Sombrero, którym przysłaniała twarz przed słońcem już dawno zrobiło się wilgotne od jej oddechu. Przez pierwsze dwie godziny rozmawiała z towarzyszami podróży – Douganem, Warrenem i młodziakiem Gawinem, ale teraz każdy był zbyt zmęczony by robić cokolwiek poza okazjonalnym piciem wody i przekąszeniem czegoś. Liczne wyboje nie pozwalały też spać, więc na dobrą sprawę dziewczyna po prostu się nudziła. Nie wiedziała, kiedy droga się skończy, zaczęła nawet lekko powątpiewać w to czy kiedykolwiek się skończy, choć raczej ironicznie niż na serio. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że jako chyba jedyna ruda osoba na świecie nie miała jasnej i delikatnej skóry – wręcz przeciwnie, już widziała, jak jej kolor zmieni się z lekko ciemnawego na karmelowy, zaliczając prawdopodobnie po drodze piękną, ale bolesną czerwień.

Niemal wyleciała przez tył naczepy, gdy Neil, ich indiański kierowca i pracownik rezerwatu zatrzymał auto. Wzięła dwa oddechy na uspokojenie i zobaczyła jak mężczyzna otwiera, jak dotąd niewidoczną, bramę. Przejechał przez nią i zatrzymał się ponownie by ją zamknąć, ale wyręczył go Warren. Skąd on jeszcze bierze energię na takie czyny - zastanawiała się obserwując go spod oka.

Gdy ruszyli dalej dziewczyna zaczęła uważnie się rozglądać po okolicy. Na tle nieba wyróżniał się ogromny i wysoki płaskowyż, złożony z warstw o nasyconych ziemistych kolorach. Dała się na chwilkę porwać jego pierwotnemu pięknu, śledząc go wzrokiem i szacując wielkość. Dopiero w drugiej kolejności zwróciła uwagę na mnogość fauny i flory dużo bliższej jej w tej chwili. Widziała liczne wysokie kaktusy i drzewka Jozuego z konarami powyginanymi w kształty na tyle przedziwne, że mogła je stworzyć tylko natura. Wróżki, nieco bardziej tęgie i kolczaste niż przewiduje norma, latały na różnorakich skrzydłach, od typowych motylich, przez te należące do żuków i szarańcz, a nawet dało się zauważyć kilka par skrzydeł nietoperzych. Widziała też parę szakalop, które umykały z pobliża drogi, gdy tylko dystans się skrócił. Po kilku minutach dostrzegła pierwsze i chyba jedyne zabudowania. Skomplikowane, wyraźnie stare, pueblo wyglądające jak jedna budowla z poukładanych piętrowo sześciennych klocków z suszonej cegły oraz biała hacjenda obłożona czerwoną dachówką, zbudowana na planie podkowy, były chyba jedynymi budynkami mieszkalnymi. Była tam jeszcze wysoka wieża ciśnień, kopuła, z której wystawała gigantyczna głowa krowy wcinającej siano oraz hangaro-podobna budowla z blachy.

Gdy tylko Neil pojawił się na podjeździe, z białego domu wyszła raźnym krokiem siwowłosa kobieta ze zmarszczkami na miedzianej twarzy. Po chwili do komitetu powitalnego dołączyli także brzuchaty wąsacz o długich kończynach i wąskich ramionach i wysoka Indianka o szerokiej szczęce i wyraźnych kościach policzkowych, którą Alex kojarzyła z jakiejś misji na której była. Prawdziwie panna Mirror ucieszyła się na widok piegowatej brunetki, która, o zgrozo, pchała wózek z kolejnym jej znajomym, już pozbawionym nogi pulchnym meksykaninem o okrągłej twarzy. Zeskoczyła z platformy na pickupie jako ostatnia, korzystając z ręki zaoferowanej jej przez Warrena. Po oficjalnych słowach przywitania ze strony opiekunki rezerwatu, która nazywała się Rosa, Alex szybko podeszła do Tammy i Javiera i zapowiedziała cicho, że będą musieli wszystko jej opowiedzieć, gdy tylko znajdą chwilę dla samych siebie.

Po ustaleniu, że dziewiętnastolatka jest jeszcze „za młoda" na rozmowy dorosłych oraz, że powinna się posocjalizować z nowicjuszami, Dougan i Warren ruszyli w stronę domu by porozmawiać z Rosą, zostawiając Alex z nastolatkami i wąsaczem z brzuszkiem, który miał na imię Hal. Był to zabieg taktyczny, często stosowany, gdy była na misjach z młodszymi od niej, by zobaczyć jak będą się zachowywać, gdy nie obserwuje ich żadna para czujnych dorosłych oczu.

- To ci dopiero – zaczął Hal, patrząc na Kendrę i Gavina – Niebo wali się nam na głowy, a oni przysyłają parę nastolatków – dokończył kierując słowa w stronę rudowłosej. Mało w niej zostało z dziewczynki jaką kiedyś była, ale cały czas miała typowy dla nastolatków brak zmarszczek i lekko nieproporcjonalną budowę ciała. – Bez obrazy - dodał po chwili widząc jedno zawstydzone i dwa wojownicze spojrzenia. – Człowiek w Zaginionej Górze szybko uczy się, że pozory mylą – dokończył na usprawiedliwienie.

- K-k-kto zginął? – zapytał Gavin siłując się z pierwszą spółgłoską. Alex niemal niezauważanie skrzywiła się na ten dźwięk. Mocno współczuła chłopakowi niezbyt przyjemnej przypadłości.

- Skoro wam nie powiedzieli to chyba ja też nie powinienem – odpowiedział mu Hal lekko niepewnie z uniesionymi brwiami.

- Czy Javier został ranny w tym samym czasie? – zastanawiał się nastolatek. Szczerze mówiąc Alex mogła już teraz stwierdzić, że tak, ale patrząc na minę Hala postanowiła zachować to dla siebie.

- Gorąco dziś – wtrąciła nieco bez sensu Kendra zyskując dzięki temu jedno podirytowane spojrzenie załamki wersja ruda połączone z cichym parsknięciem śmiechem. Alex mocno nie trawiła gadek-szmatek i zdecydowanie uważała tą wypowiedź za nader oczywistą z punktu widzenia odpowiedzi.

- Skoro tak uważasz. Zaczęła się pora deszczowa, w tym tygodniu padało przez dwie noce. Od lipca ochłodziło się o parę stopni – Tak jak przewidywała dziewczyna zawsze mogłoby być gorzej. Bo zawsze mogło być.

- C-co n-nam pan pokaże? – kolejne pytanie padło z ust Gavina.

- Co tylko chcecie – odpowiedział Hal z tylko drobną ironią, posyłając zgromadzeniu uśmiech i jakby przypadkiem błyskając złotym zębem – Czujcie się jak ważniaki, bo możecie skończyć jako sztywniaki – powiedział i zaśmiał się pełną piersią – Boże broń – dodał po chwili ciszej, jakby do siebie.

- W-w-wie pan po co przyjechaliśmy? – znowu zapytał chłopak. Alex szczerze powiedziawszy zaczęła się dość porządnie nudzić. Chciała już zacząć zwiedzać azyl i choć doceniała chęć zdobywania informacji wolała robić to w nieco mniej marnujący czas sposób. Przesłuchiwanie wyraźnie niezainteresowanego sprawą człowieka, który niezbyt poważnie traktował „dzieciaki" niemal nigdy nie dawało zadowalających rezultatów. Wolała zaczekać i dostać porządny raport od Tammi.

- Nie moja sprawa – odpowiedział mężczyzna zgodnie z oczekiwaniami szarookiej. – Pewnie przez jakąś głupotę na Malowanej Górze i to niebezpieczną, sądząc po Javierze. – dodał wyraźnie niezadowolony – Ja tam się nie wtrącam. – dodał po chwili.

- Czy Tammi pracowała z Javierem i tym kimś kto zginął? – spytała Kendra. Było to dobre pytanie. Na podstawie odpowiedzi mogła domyślić się wielu innych rzeczy.

- Zgadza się – powiedział dość smutno Hal. – Wszystko się pokiełbasiło, więc wezwali kawalerię. – zamarudził - Byliście już kiedyś w takim rezerwacie? – dopytywał zaciekawiony, a po uzyskaniu odpowiedzi twierdzących od całej trójki dodał – No to pewno wiecie po co ta krowa – powiedział wskazując ruchem głowy kopułę z ogromną głową. Kontynuował opowieść, z której tylko dwa fakty były chwilowo ważne – ostatnio była nerwowa, więc lepiej było do niej nie podchodzić, szczególnie, gdy jadła. Wielu opiekunów nie wiedziało o dość ważnej rzeczy – intuicja magicznych zwierząt często przewyższała ludzką, wiec zdenerwowanie krowy mogło być zapowiedzią kłopotów lub kolejnej, mniejszej krowy. Drugim faktem było to, że ich zakwaterowanie znajdowało się w hacjendzie wyposażonej w klimatyzację, a nie w staroświeckim pueblo. Świeżaki jeszcze chwilę zadawały pytania. Z odpowiedzi wynikało, że hangar to tak naprawdę muzeum, które mieli zwiedzić na końcu wycieczki oraz, że taka budowla jest prawdopodobnie ewenementem na skalę światową. Potem Hal zarządził początek wycieczki – czas na wejście do tego samego pickupa. Alex dość niechętnie ustąpiła miejsca Kendrze i Gavinowi, siadając na tyle auta gdy oni usiedli na siedzeniach z przodu. Podróż mijała jej w ciszy, kabina dość dobrze wytłumiała dźwięki. Zaciekawiona podpełzła do wiaderka które przed wyruszeniem położył tam Hal. Odsunęła wieko i skrzywiła się z obrzydzeniem. Dziwna czerwono-biała miazga o glutowatej konsystencji wypełniała wiaderko niemal w całości. Jej wyraźny, metaliczny zapach uderzył w jej nozdrza. Wyglądało to jak zmiksowane mięso, do którego ktoś dolał z litr lub półtora krwi i dorzucił parę kości i z pół litra śluzu jakiegoś ślimaka, czyli dość obrzydliwie. Stwierdziła, że usiądzie na tyle blisko przedmiotu by w razie czego uchronić go przed upadkiem. Chcąc zająć czymś swoją głowę podczas drogi zaczęła bacznie obserwować teren, jednocześnie namyślając się co do następnych ruchów. Słyszała, że teren jest poprzecinany licznymi jaskiniami, wąwozami, labiryntami z piaskowca i innymi podobnymi formacjami. Badanie tego typu rzeczy było jej, swojego rodzaju, konikiem, więc zamierzała, w zależności od sytuacji, albo zacząć badanie podczas misji, albo poprosić o możliwość zostania i zbadać wszystko po jej zakończeniu.

Wyciągnęła swój nóż i krótko uderzyła nim o rodowy sygnet z orłem, szybko przykładając drżące jeszcze ostrze blisko ucha. Wsłuchiwała się w brzdęk metalu przez parę sekund i uśmiechnęła się szeroko. Przodkowie Gavina mieli u niej dług i to nie byle jaki, bo życia. Drobna umowa „władza za kontrolę" wiązała z nią Rose i wyraźnie uaktywniła się dopiero dwa pokolenia temu. Kendra, jako osoba spokrewniona z Pattonem Burgessem miała u niej trzy długi życia, służbę na 2 lata oraz cztery „przysługi" – polecenia, które musi wykonać. W końcu wielkość tego człowieka nie pochodziła tylko od niego – miał licznych sojuszników, często magicznie związanych. Mało z nich przeżyło na tyle długo by założyć rodziny i przekazać cenne długi dalej, ale jej prababka miała dość dużo szczęścia.

Gdy samochód wyjechał zza urwistej skały oczom dziewczyny ukazała się stara hiszpańska misja z jedną dzwonnicą. Brązowe ściany budynku uginały się w łagodnych krzywiznach, ni to z powodu czasu ni to z zamysłu architekta. Pickupem zajechali od tyłu, zaraz pod bramę starego cmentarza otoczonego niskim murkiem, z białymi jak kości, wyraźnie nie z odpowiedniej epoki, nagrobkami stojącymi dość chaotycznie. Wokoło rozlegała się głośny dźwięk dzwonków.

- Witam w Parku Sztywnych – zakrzykną Hal wychodząc z pojazdu, teatralnie rozpościerając ręce i kłaniając się drwiąco. – Mieści się tu nie tylko największa kolekcja zombie, ale też jedna z najstarszych – Alex spojrzała na niego zaciekawiona. Lubiła takie perełki i do tego dość mocno interesowała się istotami mroku, starając się poznać je lepiej, by wszelkie wyprawy były bezpieczniejsze.

Dopiero po chwili zauważyła gramolących się z auta nastolatków. Posłała im uśmiech w stylu „wiem coś czego nie wiecie", chwyciła wiadro, zeskoczyła z naczepy i ruszyła w stronę Hala, odmawiając propozycji pomocy. Gdy podeszła bliżej zobaczyła, że z każdego z nagrobków wyłania się lina, na której końcu jest dzwonek – powód okropnego jazgotu otaczającego to miejsce.

- Zombie? – dopytywała Kendra wysiadając – W sensie, martwi ludzie? –

- Nieumarli – poprawiła ją odruchowo Alex – Do tego bez iskry życia, więc ludzi przypominają tylko z wyglądu – zaśmiała się – Są dość głupie i powolne, ale wytrwałe. – Kontynuowała wywód widząc zainteresowane spojrzenie Hala – Czują tylko głód i on jest ich jedynym napędem, dla jego zaspokojenia są w stanie zrobić wszystko. Są bardzo wytrwałe i duża grupa może odegrać parę scen z horrorów, poza zarażaniem. Z badań wynika, że mogą zjeść niemal wszystko, ale gustują w świeżym mięsie i ono najlepiej zaspokaja ich głód. Po za tym nie wymagają specjalnej diety ani pielęgnacji, a dobrze wytresowane mogą być bardzo pomocne – zakończyła wywód pewnym uśmiechem, świadoma trzech spojrzeń.

- Dużo wiesz jak na taką młódkę – pochwalił ją mężczyzna. – Skąd tyle wiesz? – dopytywał niby luźno, jednak z dość dużą dozą podejrzliwości.

- Moja rodzina hodowała jednego przez paręset lat. Służył nam jako strażnik i ogrodnik. Rozpadł się z pięćdziesiąt lat przed moim urodzeniem, ale zapiski zostały – powiedziała dość niewinnie i energicznie, udając nieświadomość prawdziwych odczuć mężczyzny.

- Jak g-go zdobyliście? – dopytał zainteresowany tematem Gavin.

- Na mocy drobnej umowy z pewnym czarodziejem stworzył mojej ileś-razy-prababci takiego posłusznego zombie – odpowiedziała patrząc mu prosto w oczy. – Możemy przejść do dalszej części zwiedzania – zapytała Hala, nie chcąc kontynuować tematu.

- Jasne, jasne, zapraszam – odpowiedział przewodnik odzyskując rezon i prowadząc ich do małej, żelaznej furtki. Z dwieście wytartych nagrobków nagle było w zasięgu jej ręki, a schowane pod nimi zombie – paru ruchów łopatą.

Alex dokładnie rozglądała się po terenie czując podziw dla przemyślanej konstrukcji mechanizmu, który tu widziała, jednocześnie słuchając opowieści o niej snutej przez mieszkańca rezerwatu. Nauczenie zombie dzwonienia, gdy były głodne było bardzo przemyślaną decyzją, tak samo jak rurki, by karmić je bez konieczności odkopywania.

Hal podszedł do najbliższego rozchybotanego dzwonka, wyciągnął korek z rurki, na jego miejsce włożył duży lejek, który do tej pory spoczywał w jego kieszeni i odsłonił wieko wiaderka. Alex wiedziała co w nim jest, ale Kendra odsunęła się o parę kroków i zbladła, a Gavin wyraźnie się skrzywił.

- Potrzymasz lejek? – zapytał najstarszej w grupie, a Alex kiwnęła potakująco głową i kucnęła obok niego. Mężczyzna zaczął wlewać mazistą ciecz, a ona stopniowo przesuwała się w rurce, aż całkowicie zniknęła pod ziemią. Po chwili dzwonek przestał wydawać działający na nerwy hałas. Hal włożył ponownie korek, a wtedy razem wstali i ruszyli w stronę kolejnego rozchybotanego dzwonka.

- Co by było gdybyście przestali j-je karmić – zapytał tonem podszytym lekko niezdrową ciekawością Gavin.

- Chyba się domyślasz – powiedział Hal – Głód by narastał, aż w końcu zombie wyszłyby zapolować – Gavin kiwną głową akceptując odpowiedź.

- A dlaczego nie nakarmić ich do syta, a potem odkopać i spalić? – zapytała Kendra.

- To mimo wszytko żywe istoty, bardzo rzadkie dodam do tego. – Alex zaczęła się rozkręcać - Może i nie są ładne, urocze, mądre, czy przydatne, ale są zagrożonym gatunkiem. Coś jak brzydkie nietoperze krwiopijne, ani to ładne, ani bezpieczne, ale ekolodzy chronią często dla samej zasady chronienia wymierających gatunków. Tym bardziej, że jak wspomniałam, nie posiadają ludzkiej iskry, więc nie ma tu mowy o jakimkolwiek ukróceniu cierpień osoby uwięzionej w takiej formie – Zakończyła wywód posyłając Kendrze tylko troszkę sztuczny uśmiech.

- To chyba ma sens – przyznała Kendra – Mogę poczekać w samochodzie? – zapytała i gdy Hal kiwną głową udała się truchtem w odpowiednią stronę.

W połowie zadania Hala wymienił Gavin, widząc, że już zaczyna męczyć się od trzymania ciężkiego i nieporęcznego wiadra. Dorosły ruszył do auta, by sprawdzić stan dziewczynki. Tylko parę zombie i zabłąkany w krzakach szakalop mogli usłyszeć dość niecodzienną rozmowę, która miała miejsce.

- Więc nowa marionetka – zaczął niby od niechcenia chłopak, dużo głębszym głosem, nie jąkając się.

- Nic nowego, zaczęłam robotę nawet przed naszym pierwszym spotkaniem – odpowiedziała dziewczyna beznamiętnie, na końcu uśmiechając się drwiąco.

- Nie pasuje do ciebie ta energiczna maska – rzucił chłopak, czochrając ją po włosach, za co oberwał w rękę ostrzegawczym uderzeniem.

-A tobie nie pasuję maska jąkały, Na~vi – powiedziała, i lekko zachichotała w niepokojący sposób.

- Taką ciebie zapamiętałem – przyznał, posyłając jej znaczący uśmiech – Zimną i cyniczną, uderzającą tam gdzie trzeba i planującą każde posunięcie – dodał przybliżając się do niej nieco za bardzo.

Przesłuchujący się treści tej rozmowy szakalop dał właśnie po tych słowach dyla w krzaki, nikt nigdy nie poznał kontynuacji tej osobliwej rozmowy.

Po dłużej chwili wrócili do pickupa, niosąc niemal puste wiaderko.

- Co tak długo? – zapytał Hal, patrząc na nich znacząco.

- Trochę miazgi się wylało i staraliśmy się posprzątać – odpowiedziała Alex wesoło podskakując i machając wiaderkiem, na szczęcie w tak kontrolowany sposób, że nic się nie wylało. Wskoczyła z nieco za dużą, zdaniem Kendry, gracją na platformę z tyłu i popatrzyła ponaglająco na Hala.

- I tak nie wypełzną na zapach starej miazgi – uspokoił nastolatków – Teraz przejedziemy się do paru ciekawych punktów w rezerwacie, a potem do muzeum i na obiad – zarządził mężczyzna i chwycił kierownicę, czekając aż Gavin wsiądzie do pojazdu. Ruszył dość szybko, aż Alex lekko niekontrolowanie przesunęła się na platformie do tyłu.

Kolejnym punktem wycieczki był stary młyn z przykrytą studnią. Następnym punktem były nawadniane pola, na których w pocie czoła pracowała grupka osób uprawiając rośliny, by wyżywić rezerwat. Nieckowate wgłębienie ziemi, gdzie podobno uderzył meteor, średnio zainteresowało dziewczynę. Przez spiekotę zaczynała żałować, że wcześniej nie wykorzystała argumentu swojej płci do zajęcia miejsca w środku. Ogromne już drzewo Jozuego z setką splątanych gałęzi, które objechali dookoła dwa razy, wydawało się największym drzewem w całym rezerwacie.

Alex z ulgą przyjęła widok hacjendy i z szybko weszła do zacienionego muzeum. Hangar okazał się jednym wielkim pomieszczeniem, wypełnionym różnego rodzaju przedmiotami, pozornie ułożonymi bez ładu i składu. Wysokie okna wpuszczały dużo światła, ale na szczęście nie było tam zbyt gorąco. Hal włączył lampy, by rozproszyć pozostałe cienie i rzekł:

- Witajcie w muzeum historii nienaturalnej. To największa na świecie kolekcja wolnostojących szkieletów magicznych istot oraz innych pokrewnych eksponatów – mówiąc to rozpostarł ręce i uśmiechnął się dumnie.

Było tu mnóstwo szkieletów, od humanoidalnych, przez te bardziej zwierzęce, do wymyślnych hybryd nie wiadomo czego z nie wiadomo czym. Każdy był szczegółowo opisany przez tabliczkę z brązu stojącą przed każdą postacią. Było wiele ras, nawet trójklopy, wróżki, ogry, niziołki czy centaury. Z nie-kości uwagę zwracała na pewno wylinka gigantycznego gada o czterech nogach i wężowym ciele, kolekcja jaskrawych skorupek jaj, zbrojownia ciągnąca się przez jedną ze ścian muzeum oraz wielkie złote rogi wiszące nad wejściem.

Alex podążyła wzrokiem za Gavinem, który żwawym krokiem podążył w stronę głównej atrakcji zajmującej czwartą część sali. Kendra i Hal, podreptali za nim, a Alex zaczęła rozglądać się po innych elementach ekspozycji, świadoma tego, co zaraz prawdopodobnie się stanie. Smukłe kości wyglądające jakby były z mlecznego szkła mocno się wyróżniały, a tylko jeden gatunek cechował się taką budową tkanek.

- Kto śmiał wystawić na pokaz prawdzie kości smoka – syknął Gavin wyraźnie zły, chwiejąc się na granicy furii.

- Zgadza się, są prawdzie – odpowiedział spokojnie Hal, jakby nie widząc spiętych mięśni i lekkiego, nieludzkiego drżenia ukrytych mięśni pod skórą. – W przeciwieństwie do pewnych okazów, które są rekonstrukcjami, to jest pełny, oryginalny szkielet smoka. Nidzie indziej takiego nie znajdziecie – Alex dołączyła do nich by interweniować jeśli zajdzie taka potrzeba, wyklinając w myślach człowieka, który nieświadomie jeszcze bardziej podjudzał chłopaka.

- Kto to zrobił? – powtórzył Gavin, ciskając gromami z oczu na nieświadomego zagrożenia człowieka.

Hal w końcu zauważył, że coś tu nie gra.

- Tuż przed tobą jest tabliczka - powiedział ostrożnie, a wściekły Gavin pomaszerował we wskazaną stronę zamaszystym krokiem. Czytał przez chwilę napis, po czym tak mocno ścisną barierkę, że na dłoniach zarysowały się ścięgna. Wziął drżący od złości oddech i odwrócił się w stronę grupy. Alex, która cały czas trzymała się z tyłu zauważyła, że łypie on na Hala jakby zaraz miał się na niego rzucić i zamordować w kreatywny sposób.

- Czy nikt wam nigdy nie powiedział, że szczątki smoka są święte? – Gawin powoli przestawał się kontrolować. Wiedziała to po lekkim złocie wpełzającym mu do tęczówek. Postanowiła interweniować. Poluzowała maskę i wysłała do niego lekki impuls w formie napomnienia. Spojrzał jej prosto w oczy, poczuł znajome szarpnięcie zabieranych emocji i powrócił do roli wściekłego chłopaka, jednak już będąc bardziej świadomym swoich czynów.

- Łączy ciebie z smokami szczególna więź? – zapytał niewzruszony Hal, bez świadomości, że jego śmierć byłaby kwestią sekund. Chłopak spuścił wzrok i rozluźnił mięśnie. Tak, idealny temat na sztuczne udawanie, że ta sprawa wyhamowuje jego złość. „Idealnie" chciałoby się powiedzieć. Idealnie.

- M-mój t-tata z nimi pracował – powiedział spokojniejszy, jakby myśl o tacie sprowadzała go na spokojniejsze tory. Cudownie było jej patrzeć na tą grę pozorów, na to dopracowane aktorstwo, którego nikt nie był w stanie przejrzeć. Nikt poza lepszym aktorem, wiedzącym o całej sztuce.

- Nie gadaj – mrukną z podziwem Hal – Niewielu ma wystarczająco silny charakter do takiej roboty. Mogę zapytać jak się nazywał?

- Chuck Rose – odpowiedział Gavin nie podnosząc wzroku.

- Twój ojciec to Chuck Rose? – wydyszał zdziwiony mężczyzna. – Od czasów Pattona, tylko jego jednego można by nazwać prawdziwym poskramiaczem smoków – Powiedział cały czas zdziwiony – Nie wiedziałam, że Chuck ma syna. Chociaż w sumie, zawsze był deczko skryty – dodał ciszej i jakby do siebie. – A co tam u twojego staruszka?

- Nie żyje – powiedział dość ponuro chłopak. Twarz Hala posmutniała.

- Acha – powiedział dość niezręcznie – Nie doszły mnie wieści. Przykro mi, naprawdę. Nic dziwnego, że widok smoczego szkieletu tak cię rozdrażnił – dodał nieco bardziej rozumiejąc jego zachowanie. Cudowna wymówka, pełna kunsztu i detali, że nikt nie podejrzewa o fałszywkę.

- Tata ciężko pracował, by chronić smoki – powiedział podnosząc wzrok. – Ich dobro było dla niego priorytetem. Wiele mnie o nich nauczył. O P-pattonie Burgessie nie słyszałem zbyt wiele.

- Patton to już historia. Zmarł ponad sześćdziesiąt lat temu, to zrozumiałe, że twój ojciec niewiele ci o nim wspominał. Miłośnicy smoków najchętniej unikają tego tematu. Plotka, co prawda nigdy nie potwierdzona, głosi, że Patton był ostatnim śmiertelnikiem, który zgładził dorosłego smoka. – Alex uważnie rozejrzała się po twarzach zebranych tu osób. Gavin był zainteresowany, Hal, nieco skrępowany a Kendra... Kendra miała dość dziwną minę, jakby na siłę starała zachować spokój. To była sprawa do przegadania później.

- Zgładził dorosłego smoka? – zapytał Gavin z niedowierzającym uśmiechem. – Czy twierdził, że zabił właśnie tego?

- Jak opowiadał mi dziadek, a miał okazję poznać Pattona, on nigdy nie twierdził, że zabił smoka. Tak naprawdę, to wręcz przeciwnie, mówił, że trafił na Rantikusa śledząc podejrzanych handlarzy, którzy grabili jego narządy i sprzedawali je po kawałku – Hal skończył mówić i wziął głęboki oddech.

- Rantikus należał do dwudziestki zaginionych smoków – powiedział Gavin uzupełniając opowieść – Ta mniejszość nie chciała się schronić w rezerwatach.

- Wystawiając go na pokaz nie mamy złych intencji – zaczął dość swobodnie tłumaczyć Hal. – Jak już, to okazujemy mu szacunek, zachowujemy co się da. Przecież nie liczymy sobie za bilety – dodał żartobliwie.

- Z p-p-powodu mojego t-taty smoki z-znaczą dla mnie więcej niż wszystkie inne istoty. P-p-przepraszam, jeśli z-zachowałem się niewłaściwie – dodał od siebie Gavin

- Nie ma sprawy. – przyjął przeprosiny bez oporów - Przykro mi, że nie znałem twojej historii, na pewno inaczej bym to rozegrał – lekko się tłumaczył.

- Na pewno by mnie pan tu nie przyprowadził – stwierdził Gavin.

- Masz mnie.

- Te kości są piękne – wtrąciła Kendra, parząc z uwagą na szkielet.

- Nie przychodzi mi do głowy nic co byłoby lżejsze i mocniejsze zarazem – powiedział Hal koncentrując się na Kendrze, co Alex wykorzystała by podejść do Gavina i wyszeptać do niego parę słów, po czym spojrzała na niego zachęcająco.

- Mogą unicestwić je tylko inne smoki – zaczął, patrząc na Alex. Ta posłała mu uśmiech i skinęła głową, więc chłopak kontynuował – Czas i żywioły nie mają szans – lekko stropił się i zakończył coś, co mogło przerodzić się w mowę o smokach.

Chiwę w milczeniu obserwowali szczątki. Alex w myślach nakładała co raz to kolejne warstwy organów, mięsni i kości na szkielet, by uzyskać w myślach żywy obraz smoka. Tak, te stworzenia nawet po śmierci nie tracą na majestatyczności i nawet po latach można wyczuć ich wewnętrzną magię, pulsującą w kościach.

- Chyba pora już na obiad – przerwał chwilę bezruchu Hal, masując się znaczącym gestem po krągłym brzuchu.

- Chętnie bym coś zjadł – stwierdził Gavin.

- Popieram pomysł – dorzuciła radośnie dziewiętnastolatka.

- Jak pan je z tymi wąsami? – zaciekawiła się Kendra, gdy już ruszyli ku wyjściu.

- Zachowują smak na dłużej – zaśmiał się Hal, czule gładząc swoje wąsy na co dziewczynka się skrzywiła i wymamrotała coś do siebie.

Z dobrym nastawieniem i pustymi brzuchami cała czwórka ruszyła w stronę domu.

***

Witam czytelników!

World mówi mi: 20 840 słów

Wattpad mówi mi: 3 808 słów

Nie wiem komu ufać, ale wolę wersję Worda. Chyba jak każdy mieszkaniec tej planety, serio mam 7 stron "12", Times New Roman. Więc ogłaszam wszem i wobec.

Wattpad kłamie o słowach.

Miłego dnia lub nocy.

Nie pogardzę komentarzem na końcu oceniającym rozdział --->


EDIT: Chyba poprawiłam błędy oraz zmieniłam parę zdań. Watt cały czas kłamie o słowach, you can't change my mind. Dziwnie się teraz czuję, bo watt mi na lapku zaczyna wariować - usuwa i wstawi co i kiedy tylko chce. To dość  stresujące. 

Koniec pitolenia, do następnego rozdziału (oby bez problemów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro