Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Dotrwałam wreszcie do piątku. Nie wiem jakim cudem, chyba tylko dzięki Molly i spacerom z nią. W kółko opowiadała o swoich już byłych znajomych i jak to się nimi rozczarowała. Doszłam do wniosku, że już się stęskniłam za tym jej paplaniem, no i gdyby nie ona zanudziłabym się przez ten tydzień na śmierć. Dni się dłużyły i naprawdę w całej okolicy nie działo się nic ciekawego. Nawet żaden z Bliźniaków się nie napatoczył, żeby móc mu dogryźć. Chyba jednak wcale nie jestem lepsza od nich – pomyślałam – mnie też bawiło ucieranie im nosa.

Dzień był strasznie upalny. Miałam jechać na obiad do dziadków, ale nawet nie chciało mi się wyciągać roweru, więc założyłam na siebie lekką sukienkę na ramiączkach, nieco rozkloszowaną u dołu i postanowiłam pójść do nich piechotą. Popołudniu rozegrałam z dziadkiem tak zaciętą partię szachów, że nawet nie zauważyłam, że robi się ciemno. Staruszek oczywiście wygrał.

– Na pewno cię nie odprowadzić? – spytał z uradowaną miną.

– Nie. – Pokręciłam głową i go ucałowałam.

Pomimo tego, że słońce już zaszło, nadal było ciepło, więc spacer w taki wieczór był czystą przyjemnością i postanowiłam wybrać dłuższą drogę powrotną. Szłam właśnie jedną ze ścieżek prowadząca wzdłuż pola, które leżało na niewielkim wzniesieniu i otoczone było drewnianym płotem. Żeby podejść do niego, trzeba było wejść parę kroków pod górkę. Nagle zauważyłam, że kilka metrów przede mną siedzi jakaś postać oparta o brązowe deski.

– Cześć, Tamara. – Usłyszałam znajomy, niski głos.

Podeszłam bliżej, tak, że mogłam dostrzec twarz. Poznałam od razu. Pod płotem siedział Richard. Ręce trzymał bezwiednie na ugiętych kolanach. Między palcami trzymał zapalonego papierosa, którym właśnie się zaciągnął. Powinnam natychmiast odejść stamtąd, ale było coś dziwnego w nim, coś co kazało mi zostać. Był jakiś inny, zmieniony. Jego spojrzenie mnie zmroziło.

– Nie wiesz, że to niezdrowo palić papierosy. – Pierwsza przerwałam ciszę i wskazałam na jego dłoń.

– A kto by się tym przejmował? – zapytał spokojnie, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmieszek.

– Na przykład ja.

– No tak. Ty jesteś wyjątkiem pod każdym względem.

– Dzięki.

– To nie miał być komplement – zapewnił Richard.

– Wiem. – Splotłam ręce przed sobą. – Ty nie umiesz być miły. – Następnie usiadłam obok niego, ale w bezpiecznej odległości.

– Spójrz na siebie – mówiąc to, Richard cały czas patrzał przed siebie. – Nie jesteś lepsza ode mnie.

– Czy mógłbyś zgasić tego papierosa, kiedy rozmawiasz ze mną? – zapytałam nagle.

– Aż tak bardzo ci przeszkadza?

– Owszem.

– Jak chcesz, Aniołku. – Richard zgasił niedopałek.

– I przestań do mnie mówić Aniołku – powiedziałam ostro.

– Widzę, że to też ci bardzo przeszkadza. Wiesz, Aniołku, jesteś strasznie wrażliwa na swoim punkcie. – Jego głos przepełniony był sarkazmem.

Poczułam, że się czerwienię.

– Nieprawda – zaczęłam się z nim przekomarzać.

– Prawda.

– Wiesz co? – Podniosłam się gwałtownie. – Jesteś dupkiem i właściwie nie wiem czemu jesteś dla mnie taki niemiły. Co ci się we mnie tak nie podoba?

– Wszystko – stwierdził krótko i znowu ukazał swój uśmiech, którego tak nie cierpiałam.

– Aha, rozumiem. Powinieneś się zmienić, bo zaczyna to wszystko być męczące. Żegnaj, Richardzie. – Zaczęłam schodzić z górki.

– Po co mam się zmienić? – zapytał smutno.

– Dla siebie samego – odwróciłam się w jego stronę.

– Życie nie jest tego warte.

– Jest – zapewniłam go, zaprzeczając samej sobie. Przecież sama zastanawiałam się ile warte jest moje życie.

– Nieprawda. Może dla ciebie. – Richard też się podniósł i zaczął się zbliżać do mnie – Ty jesteś taka idealna, wszystko ci się układa, wszyscy cię lubią. – Zatrzymał się przed mną.

– O co ci chodzi, co ci się nie podoba? – spytałam, myśląc jakie głupoty on opowiada.

Richard przybliżył się. Dopiero teraz zauważyłam, że jego oczy są wilgotne i nagle Richard wybuchnął.

– Moja mama ma raka – powiedział przez zaciśnięte zęby i objął mnie w pasie mocno się przytulając. Zamurowało mnie.

Oboje jednocześnie usiedliśmy na trawie. Richard mocno wtulił się we mnie. Zaczął płakać jak małe dziecko. Ciężko oddychał i drżał na całym ciele. Objęłam go. Jedną ręką głaskałam Richarda po plecach, a palce drugiej wtopiłam w jego gęste włosy. Chciałam go uspokoić, jakoś pocieszyć. Jednak nie byłam wstanie się odezwać, no bo co można powiedzieć w takiej chwili?

Pomyślałam, że to nie może być prawda. Matka Richarda nie mogła być chora. Czy to oznaczało, że jest umierająca? Ludzie z nowotworami nie zawsze umierają. Przecież są operacje, chemioterapia, radioterapia. Cholera nigdy się w to nie wgłębiałam. W naszej rodzinie nikt nie chorował na raka. Jednak zawsze wydawało mi się, że to jak wyrok śmierci. Po zachowaniu Richarda wnioskowałam, że to musi być coś poważnego.

Ta wiadomość o chorobie matki musiała być dla niego strasznym ciosem. Zrozumiałam, że cały jego świat załamał się w jednej sekundzie. Teraz moje problemy wydały się pestką w porównaniu z tragedią Richarda i pani Vivian. To pewnie dlatego była taka słaba i zmęczona. Dlaczego wcześniej nie poszła do lekarza? Jej rodzina nie widziała, że działo się z nią coś złego? Czy teraz było już za późno? Miałam tyle pytań, ale bałam się odezwać. Wolałam pozwolić Richardowi się wypłakać. Wtuliłam policzek w jego włosy. Nawet nie przeszkadzał mi zapach papierosów, którymi były przesiąknięte.

***

Chwilę później siedzieliśmy oboje oparci o płot. Nie patrzyliśmy na siebie, nic nie mówiliśmy. Chyba oboje czuliśmy się zakłopotani tym, co się przed chwilą wydarzyło.

– Dlaczego przez całe życie dokuczamy sobie nawzajem? – spytałam cicho, spoglądając na jego twarz z zaczerwionymi oczami. Miałam ochotę odgarnąć mu włosy przyklejone do mokrego czoła.

– A czemu nie?

– Bo to jest wredne.

– Moim zdaniem zabawne. – Uśmiechnął się – Na przykład ostatnie wydarzenie z lodami.

– Zwłaszcza kiedy wylądowały na twojej bluzce.

– Albo kiedy zabraliśmy ci ubranie, jak kąpałaś się nago. – Richard wyliczał dalej, udając, że mnie nie słyszy.

– To nie było zabawne i wcale nie byłam nago – zapewniłam, czerwieniąc się na samą myśl, choć miałam wtedy dopiero dziewięć lat. – Bardziej zabawne było kiedy wylałam ci keczup na głowę.

– Miałem wtedy jeszcze zielone włosy.

Kilka lat temu zafarbował swoje włosy na zielono. Wyglądał bardzo zabawnie, ale gdy tylko jego mama wróciła z jakiejś podróży, kazała mu zgolić się prawie na łyso. To była dla niego straszna kara i przez długi czas bardzo się wstydził swojej fryzury. Natomiast ja miałam wtedy świetną okazję, żeby ponabijać się z niego.

– A pamiętasz, jak wsadziłaś z tuzin mrówek do spodni Chrisa? – dodał.

– To nie byłam ja.

– Nie? – spytał zdziwiony.

– Nie, to była Dora.

– No tak. Ona też miewa dobre pomysły.

– Można by tak wyliczać w nieskończoność.

Po ostatnim stwierdzeniu znowu zapadła cisza. Dookoła zrobiło się już zupełnie ciemno i cicho. Jedynie z daleka dobiegały jeszcze niektóre dźwięki żyjącego miasta. Westchnęłam i wreszcie spytałam:

– I co teraz? No wiesz, z twoją mamą. Jaka jest perspektywa? Jaki to nowotwór, znaczy się czego?

Milczał przez chwilę, tylko zaciskał pięści.

– Nowotwór jelita grubego. Miała już zrobioną biopsję. Jest złośliwy. We wtorek czeka ją operacja i mają jej wyciąć tego pierdolonego guza.

Poczułam, że teraz mi oczy zachodzą łzami.

– Nie mów nikomu – dodał. – Oprócz taty i ciebie nikt jeszcze o tym nie wie.

– Nawet Chris?

– Tak.

– Nawet twoja dziewczyna nie wie? – Byłam wyraźnie zaskoczona tym, że to właśnie mi się zwierzył.

– Jaka dziewczyna? – spytał.

– No... Kitty. – Odwróciłam od niego wzrok.

– Ona nie jest moją dziewczyną – powiedział to z całą powagą.

– Więc, Richardzie, chyba powinniście sobie coś wyjaśnić. Ona jest przekonana o twojej przynależności do niej.

– Dlaczego zawsze mówisz do mnie „Richardzie"? – Nachylił się i spojrzał mi prosto w oczy. - „Richardzie" to, „Richardzie" tamto.

– Przeszkadza ci to? – Uśmiechnęłam się delikatnie.

– Nie, tylko wszyscy mówią mi Rick. Tylko ty nazywasz mnie Richardem. Ty i mama.

– Może z tego samego powodu, dla którego ty nazywasz mnie Aniołkiem?

Znowu zapanowała cisza, którą nagle przerwał obcy głos.

– Rick? Tamara? – Oboje obróciliśmy się i ujrzeliśmy Chrisa idącego w naszą stronę razem ze swoim psem. Chris podszedł, a Poppy zaczęła się z nami witać.

– Co wy tutaj robicie? Razem? – Chris był mocno zaskoczony, choć nie ma się co temu dziwić. – Rick byłem u ciebie, ale twoja mama powiedziała, że wyszedłeś. Myślała, że jesteś ze mną i zaczęła się martwić kiedy mnie zobaczyła.

– Nic mi nie jest – powiedział Richard, podnosząc się z ziemi.

– Jesteś pewien, że Tami nic ci nie zrobiła. Ona bywa agresywna. – Chris spojrzał na mnie i uśmiechnął się przyjaźnie, puszczając do mnie oko.

– Miałeś z tym skończyć. – Odwzajemniłam uśmiech, chociaż mniej przyjazny, a następnie też się podniosłam. – Muszę już wracać.

– Chyba nie masz zamiaru iść o tej godzinie sama... – Chris nie zdążył dokończyć swojego pytania.

– Owszem. Mam zamiar. Tym bardziej, że jest... – spojrzałam na zegarek – ...w pół do jedenastej – powiedziałam z niedowierzaniem.

– Oprowadzimy cię. Jesteśmy ci winni. Zapewne mój kolega przetrzymał cię tak długo – zapewnił Chris, spoglądając na Richarda z jakąś dziwną złością.

– Jak chcecie. – Wzruszyłam ramionami.

Teraz poczułam, że zrobiło się chłodno, aż przeszedł mnie dreszcz. Chris ściągnął z siebie bluzę i zarzucił mi ją na plecy.

Richard stał z kamienna twarzą, ręce trzymał kieszeni. On nie miał na sobie bluzy. Ruszyłam przed siebie, a chłopaki szli kilka kroków za mną. Chyba nie wiedzieli, że słyszę każde ich słowo.

– Co jest grane, Rick? – spytał Chris.

– Nic.

– Jak nic? Co ty tam robiłeś z Tamarą?

– Nic. – Głos Richarda był trochę podenerwowany. – Co miałem z nią robić?

– No nie wiem. Od kiedy się z nią spoufalasz?

– A ty? – warknął Richard, po czym zapewnił: – Tylko rozmawialiśmy.

***

Przepłakałam całą noc i następny dzień właściwie też. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, co teraz czuł Richard. Kiedy tylko pomyślałam o tym, że mogłoby to spotkać moją mamę, od razu zaczynałam płakać od nowa. Rano długo rozmawiałam z nią o tym. Zapewniała mnie, że ludzie wygrywają z rakiem, potem żyją jeszcze wiele, wiele lat. Jednak to jej „Oh" kiedy powiedziałam, że pani Vivian ma nowotwór, wcale nie brzmiało dobrze. Potem spędziłam godziny przed komputerem. Od nadmiaru informacji kręciło mi się w głowie. Te wszystkie statystyki, rokowania, sposoby leczenia.

Dlaczego Richard akurat mi zwierzył się z choroby matki? Nawet zanim powiedział coś Chrisowi. Nasze spotkanie musiało być przypadkowe. Nie mógł wiedzieć, że będę szła tamtą ulicą, zwykle inaczej wracałam od dziadków. Jeśli nie usiłował się ze mną specjalnie spotkać tego wieczora, to tym bardziej nie wiem, po co mi się zwierzył. Może dlatego, że pracowałam w klinice pani Vivian?

Nękało mnie też pytanie, czy powinnam do niej zadzwonić. Kilka razy łapałam za telefon i go odkładałam. Co miałabym jej powiedzieć, że mi przykro, że to niesprawiedliwe, że na pewno wyzdrowieje? W pewnym momencie telefon sam zadzwonił, to była pani Vivian. Ręce mi się trzęsły, kiedy odbierałam

– Cześć, Tamaro. – Jej głos był cichy, ale spokojny. – Richard powiedział mi, że z tobą rozmawiał, więc wiesz zapewne, że na razie klinika będzie zamknięta.

– Tak, oczywiście. Proszę się mną nie przejmować. Teraz proszę myśleć tylko o sobie – zapewniłam ją.

– Jest mi przykro, że tak krótko u mnie pracowałaś. Jeśli nie umrę, to mam nadzieję, że będziesz nadal chciała mi pomagać i że Richard zbytnio cię nie odstraszył. – Zaśmiała się.

– Proszę tak nie mówić. – Zdenerwowałam się, wyjątkowo nie wzmianką o Richardzie. – Będę czekać aż pani wyzdrowieje. Sprzedała mi pani już bakcyla i żadna inna praca mnie nie interesuje.

– Dziękuję. Do usłyszenia, Tami.

– Do zobaczenia.

I już. To była cała nasz rozmowa. Może mogłam powiedzieć coś więcej, cokolwiek. Być bardziej przekonująca. Czułam, że muszę coś zrobić. Nie mogłam siedzieć tak bezczynnie.

*** 

Media: Cher "Save up all your tears"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro