Rozdział 6
Na dźwięk dzwoneczka nad drzwiami, razem z panią Vivian podniosłyśmy wzrok znad zeszytu, nad którym tłumaczyła mi plan wizyt na zaczynający się tydzień. W drzwiach stał Richard z tym swoim szerokim uśmiechem. W rękach sprawnie trzymał trzy plastikowe kubki i papierową torbę.
– Witam, moje drogie panie. – Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Mimowolnie jęknęłam cicho, a pani Vivian zerknęła na mnie.
– Mówiła pani, że nie przychodzi tu często – wymamrotałam i od razu spuściłam wzrok.
– Jestem zaskoczona tak samo jak ty. – Pani Vivian uniosła brew. – Mogę wiedzieć, co tu znowu robisz?
Podszedł do blatu, przy którym stałyśmy i położył na nim kubki oraz torebkę.
– Chciałaś mamo, żeby ci pomóc, więc o to jestem. Na dobry początek przyniosłem kawę i pączki. – Znowu wyszczerzył zęby w uśmiechu. – To dla ciebie. – Podał swojej mamie jeden z kubków. – A to dla ciebie. – Drugi podsunął do mnie. – Nie wiedziałem jaką pijesz, więc wziąłem ci z mlekiem i łyżeczką cukru, tak jak pije większość lasek.
– Tak się składa, że ja piję czarną – skłamałam i nawet nie dotknęłam kubka. – Skąd mam wiedzieć, że do niej nie naplułeś? – warknęłam patrząc mu prosto w oczy, ale szybko sobie przypomniałam, że obok stoi jego mama, więc złapałam kubek i upiłam łyk. Była pyszna.
– Oj, Richard, daj sobie spokój – powiedziała pani Vivian. – Idź lepiej do kumpli albo spytaj ojca czy cię potrzebuje. Ja już mam kogoś do pomocy, a jeśli nachodzisz nas celowo, tylko dlatego, że pracuje tu Tamara, to naprawdę źle do tego podchodzisz. W domu wytłumaczę ci, jak się podrywa dziewczyny. – Trzymając swój kubek z kawą, skierowała się do biura i zamknęła za sobą drzwi.
Parsknęłam śmiechem, choć czułam, że końcówki uszu mi się czerwienią.
– A tu, co masz? – spytałam wskazując torbę.
Richard przez chwilę patrzył na mnie przymrużonymi oczami, a jego zęby były mocno zaciśnięte.
– Pączki. – Rozerwał jeden koniec papieru. Moim oczom ukazały się cztery lukrowane pączki. – Musisz dużo jeść, bo słabo wyglądasz. Tylko nie przesadzaj. Z grubym tyłkiem jest ciężko tańczyć – dodał.
– Odwal się – znów warknęłam, powstrzymując się, żeby czymś w niego nie rzucić. – Teraz będziesz mi to wypominał przez całe życie, czy tylko do końca szkoły?
– Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
– Nie prowokuj mnie. – Złapałam leżące obok nożyczki i zacisnęłam na nich dłoń.
Richard roześmiał się na cały głos, złapał za jednego pączka i zatopił w nim zęby.
– Miłej pracy, Aniołku – rzucił przez ramię, wychodząc z przychodni.
Usiadłam na krzesełku i wzięłam dwa głębokie wdechy. Nie było tak źle. Przynajmniej obyło się bez widowni. Miałam nadzieje, że pani Vivian nie będzie się gniewać za moje docinki, ale przy nim nie byłam się w stanie powstrzymywać.
***
W środę zaczynałam wierzyć, że może reszta tygodnia minie mi spokojnie, bez większych spięć. Jednak nie mogłam się bardziej mylić. Koło południa drzwi przychodni uchyliły się i ujrzałam w nich szeroki uśmiech Chrisa.
– No chyba to jakieś żarty – mruknęłam do siebie.
– Cześć – powiedział, po czym otworzył drzwi szerzej i wszedł do środka. Przy jego nodze dreptała wielka, czworonożna, czarna kula sierści. Była to suka berneńskiego psa pasterskiego, należąca do Chrisa. Miała na imię Poppy. Grzecznie weszła ze swoim właścicielem do poczekalni bez jakiejkolwiek smyczy. Była urocza i ledwie mogłam się powstrzymać, żeby jej nie pogłaskać. Zawsze tak reagowałam na jej widok. Miała już jakieś pięć lat i była ostoją spokoju.
– Chris? – udałam zaskoczenie jego widokiem. – Mogę jakoś pomóc – przecedziłam przez zęby.
– Jest Vivian? – spytał. – Chciałem zaszczepić Poppy. – Poklepał sukę po boku.
Pani Viavian siedziała akurat w biurze i musiałam przejść przez poczekalnie, żeby ją poprosić do nas. Kiedy mijałam Chrisa i Poppy, suka podeszła i obwąchała moją nogę. Bezwiednie ją pogłaskałam po czarnym łbie.
– Nie boisz się psów?
– Nie – odpowiedziałam krótko i otworzyłam drzwi z biura. – Przyszedł klient – powiedziałam do pani Vivian obojętnym głosem.
Kobieta wyszła i zerknęła w stronę Chrisa.
– Cześć. W czym mogę ci pomóc? – spytała, podchodząc do nich.
– Chyba muszę zaszczepić Poppy. – Chris uśmiechnął się do pani Vivian, ale ukradkiem zerknął na mnie. – Wydaje mi się, że minął już rok.
Pani Vivian skierowała się do gabinetu. Kiwnęła na Chrisa ręką, żeby poszedł za nią.
– Richard z tobą nie przyszedł? – spytała po drodze, puszczając jednocześnie do mnie oko. Odpowiedzi nie usłyszałam, bo zamknęli się w gabinecie.
Po niecałych dziesięciu minutach drzwi z gabinetu znów się otworzyły i oboje wyszli z niego razem z psem. Popatrzałam na nich zaskoczona.
– Następnym razem Chris, zerknij do książeczki zdrowia Poppy, żeby się upewnić kiedy było ostanie szczepienie – tłumaczyła pani Vivian. – A teraz już uciekaj i nie zawracaj nam głowy – mówiąc to weszła z powrotem do swojego biura i zamknęła za sobą drzwi. Nie wyglądała na zadowoloną.
W poczekalni zapanowała cisza, słychać było tylko sapanie psa. Moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Chrisa, który od razu wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dojrzałam lekkie zakłopotanie w wyrazie jego twarzy.
– Okazało się, że szczepienie wypada nam dopiero za dwa miesiące – zaczął się tłumaczyć, pocierając ręką tył głowy.
– Nie umiesz czytać, czy nie wiesz jaki mamy miesiąc?
Nie dał się sprowokować. Podszedł do blatu, położył na nim obie ręce i oparł głowę na dłoni.
– A może potrzebowałem pretekstu, żeby ciebie zobaczyć przy pracy? – Wbił we mnie wzrok. Oczy miał niesamowicie błękitne i ciepłe spojrzenie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
– Jeśli miałeś nadzieję, że uda ci się ze mnie znowu ponabijać, to musisz być bardzo rozczarowany.
– Ja? Nabijać się z ciebie? Daj spokój, Tami.
Chris wyciągnął rękę na blacie. Miałam wrażenie, że próbuje złapać moją dłoń, ale udało mi się z nią uciec. W tym samym momencie z biura wyjrzała pani Vivian.
– Chris mówiłam ci, że masz już iść – warknęła.
Chłopak leniwie się podniósł. Gwizdnął na Poppy i wyszli. Pani Vivian spojrzała na mnie i parsknęła śmiechem.
– Naprawdę, nie wiem, o co chodzi Tamaro z tymi chłopakami, ale to musi być jakiś związek z tym, że ty tu pracujesz. Słowo honoru, oni tu nigdy nie przychodzili, nigdy osobno. Za Chrisem to ja musiałam wydzwaniać, że musi zaszczepić psa. Działasz chyba na nich jak magnes.
Świetnie. Tego mi tylko brakowało. Czy to ma oznaczać, że oni tu będą się pojawiać coraz częściej? Czego oni mogą chcieć? Więcej powodów do nabijania się?
– Chodź, Tamara. – Pani Vivian poklepała mnie po ramieniu. – Pokażę ci jak się włącza ultrasonograf. Za piętnaście minut przyjdzie klientka z kotem na badanie.
***
Media: Van Halen "Why can't this be love"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro