Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Nazajutrz rano, nie miałam najmniejszej ochoty wstawać, ale była już ósma, a o dziewiątej miałam być w pracy. Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka, a kiedy już zasnęłam, śniły mi się koszmary. W śnie Richard zamienił się w ogromnego potwora, który gonił mnie po całym Dawn Town, rycząc i sapiąc. Byłam szczęśliwa, że się obudziłam, ale na samą myśl o wyjściu z domu, robiło się mi niedobrze. Jednak musiałam wstać. Zwlekłam się powoli z łóżka. Po lekkim śniadaniu, wyjęłam rower z garażu i ruszyłam w drogę.

– Witaj, Tamaro. – Pani Vivian przywitała mnie szerokim śmiechem. Stała właśnie przed budynkiem i otwierała drzwi do przychodni. – Jesteś punktualna.

– Staram się. – Odwzajemniałam uśmiech, ale czułam dreszcz na plecach. 

Ciężko się będzie przyzwyczaić, w każdym uśmiechu swojej szefowej widziałam Richarda. Nikomu nie powiedziałam o wydarzeniach wczorajszego dnia. Umarłabym ze wstydu, ale bałam się, że już cała młodzież ze szkoły wie o moich wokalno-tanecznych wygłupach.

Weszłyśmy do środka. Pani Vivian zaprowadziła mnie do niewielkiego pokoju, gdzie stało biurko, na nim komputer. Po drugiej stronie znajdowały się szafki z szarym blatem.

– Tu możesz zostawić swoje rzeczy. – Wskazała wąską szafę. – To jest moje biuro i jednocześnie pokój socjalny. – Zaśmiała się. – Możesz tu sobie zrobić kawę, herbatę, zjeść śniadanie. Nie krępuj się. Załatwiam tu też wszystkie biurowe sprawy, zamawiam leki, sprzęty i tym podobne.

Potem pani Vivian pokazała gabinet. Opisywała różne sprzęty, tłumaczyła gdzie stoją poszczególne leki i do czego służą.

– Powoli się wszystkiego nauczysz, nie masz się co spieszyć – powiedziała, a ja kiwnęłam głową z wdzięcznością. Za gabinetem znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie, można powiedzieć, że sala dla pacjentów, którzy dochodzą do siebie po zabiegach lub są pod kroplówką.

Następnie wróciłyśmy do poczekalni, skąd prowadziło jeszcze dwoje drzwi.

– A tu jest nasz schowek. – Pani Vivian zaprowadziła mnie do małego pomieszczenia z niewielkim oknem pod samym sufitem. Były tam regały po obu stronach pokoju, na których stały ręczniki papierowe, miski wiaderka, mopy i inne przydatne rzeczy. Ostatnie drzwi w poczekalni prowadziły do małej łazienki.

Na koniec pokazała zeszyt, gdzie zapisywała swoich czworonożnych pacjentów oraz gdzie szukać dokumentów danego zwierzaka.

– No to by było na tyle – westchnęła. – Mam dziś umówione dwa zabiegi. Muszę się przygotować, ale myślę, że dzień nie będzie ciężki. Jak nie będę pracowała przy komputerze to możesz z niego korzystać, tylko zostawiaj drzwi do biura otwarte, żebyś słyszała czy ktoś wchodzi do poczekalni – mówiąc to, weszła do gabinetu, a ja zostałam sama.

Rozejrzałam po poczekalni, obejrzałam zeszyt z zapiskami, po czym poszłam do biura i wyjęłam  kanapki oraz nastawiłam wodę w czajniku. Rozejrzałam się za kubkami, w szafce nad blatem znalazłam ich całą półkę, jeden z kubków miał napis „Najlepsza mama na świecie" to pewnie dla Vivian od Richarda.

Westchnęłam. Miałam, nadzieję, że nie spotkam dzisiaj żadnego kumpla Richarda. Wówczas wolałabym zapaść się pod ziemię. Richard na pewno zdał im już sprawozdanie z wczorajszego dnia. Za każdym razem kiedy myślałam o tym, doznawałam dziwnego uczucia. Teraz wydawało się to komiczne, ale wczoraj, przez ułamek sekundy poczułam strach i respekt, przed tym o głowę większym i umięśnionym chłopakiem. Jednak było coś w jego oczach i głosie, kiedy pytał, czy się go boję. Wiedziałam, że nic mi nie grozi z jego strony, chociaż jest największym chamem na świecie.

Moje rozmyślania przerwała pani Vivian, wchodząc do pokoju.

– Napije się pani kawy, herbaty? – spytałam, kładąc na blacie kubek z napisem.

– Chętnie. Kawy z mlekiem, bez cukru. – Pani Vivian uśmiechała się, a mnie znów przeszły ciarki po plecach.

***

O godzinie piętnastej pani Vivian zamknęła drzwi za ostatnim klientem, który przyprowadził kota z alergią, przez którą kot tracił sierść, a właściciel nerwy.

– Przetrzyj tylko jeszcze podłogę i na dziś jesteś wolna. Widzimy się jutro. – Pani Vivian zwróciła się do mnie, po czym weszła do biura.

Szybko spełniłam polecenie, po czym wskoczyłam na swój rower. Byłam dziś umówiona z dziadkami na obiad, więc nacisnęłam mocno pedały i pognałam w kierunku ich domu.

Po drodze rozmyślałam nad swoją pracą. Chyba mi się spodoba. Pani Vivian była bardzo sympatyczna. Próbowałam zapamiętać wszystko, co mi pokazywała. Przede wszystkim miałam tam spokój, z dala od tłumów i wścibskich gapiów, nawet jeśli coś by mi się rozbiło. To zdecydowanie była praca dla mnie i do tego można pomagać zwierzakom.

Kiedy dojechałam na miejsce, ujrzałam przed domem dziadka palącego fajkę. Gdy tylko go zobaczyłam wszystkie problemy przestały być ważne. Bardzo kochałam tego łysawego staruszka. Na jego wysokim czole widniały głębokie bruzdy, a twarz pokryta była kochanymi zmarszczkami. Również mnie dostrzegł i podniósł się powoli, opierając na lasce. Była mu potrzebna, bo jeszcze nie odzyskał w pełni siły.

– Dziadku! – Odłożyłam rower i rzuciłam się mu na szyję, ale tak, żeby go nie przewrócić.

– Witaj, Tamuniu, co słychać. Jak ci się podoba w pracy?

– W porządku. – Uśmiechnęłam się i zaciągnęłam jego fajką. Zawsze to robiłam, gdy nikt nas nie widział. To była nasza słodka tajemnica. – Znowu babcia wyrzuciła cię z domu? – Babcia nigdy nie pozwalała palić dziadkowi w środku. Miała z resztą rację.

Zza domu przybiegł nagle ogromny pies, żądny głaskania.

– Cześć, staruszku. – Zaczęłam głaskać jego szarą sierść. – Ile kotów dzisiaj pogoniłeś? Mam nadzieję, że ani jednego.

– Chodź. Babcia na pewno chciałaby się już z tobą przywitać – ponaglił dziadek.

W całym domu pachniało jakimś pysznym jedzeniem oraz ciastem drożdżowym, dopiero wyciągniętym z piekarnika. Babcia stała w kuchni i mieszała w garnku. Miała długie, siwe włosy, które  upinała w gruby kok. Była przy kości i nosiła kolorowy fartuch, w który właśnie wycierała ręce, żeby się ze mną przywitać.

– Witaj, Tamaro. Co słychać w domu? Dawno się nie widziałyśmy. – Zawsze mówiła dużo i szybko, a często po prostu zrzędziła, ale to był cały jej urok. Jednak, kiedy chciałam poważnie porozmawiać, była pod ręką.

– No jasne. Minął już cały tydzień, od kiedy widziałaś nas ostatnio.

– Nie pyskuj mała. – Babcia pogroziła palcem, jednocześnie uśmiechając się przyjaźnie. – A więc, nasza mała dziewczynka pracuje?

– Tak – przytaknęłam. – My dziewczyny musimy sobie jakoś radzić w życiu i zarabiać na swoje potrzeby. – Roześmiałam się, a babcia się dołączyła.

Jeszcze przed obiadem zdążyłam zagrać z dziadkiem partyjkę szachów, którą przegrałam – jak zwykle, ale to przynajmniej gwarantowało dobry humor dziadka do końca dnia. Po objedzie babcia poprosiła, żebym poszła do sklepu kupić lody na podwieczorek. Uwielbiała tuczyć swoje wnuki wszelkimi słodyczami, dlatego uznała, że ciasto drożdżowe to za mało. Nie miałam wielkiej chęci wychodzić, no ale z babcią lepiej się nie kłócić, więc poszłam. Sklep był zaledwie dwie ulice dalej. Wychodząc z niego, z lodami w reklamówce, wpadłam na Kitty i jej trzy koleżanki. Nie przejęłam się nimi i przeszłam obok obojętnie. Jednak Kitty musiała mnie zaczepić, szturchając lekko w ramię.

– Hej, Tamara! Co to miało znaczyć, co wczoraj widziałam? – powiedziała sucho, a jej głos nie była wcale taki słodziutki, jak wtedy, gdy rozmawiała z chłopakami.

– Nie za bardzo wiem, o co ci chodzi – odpowiedziałam lekceważąco, odwracając się do Kitty.

– Nie cwaniakuj, smarkulo. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Widziałam cię wczoraj z Richardem. Obejmowaliście się. Nic nam potem nie wspominał o tym – wypowiedziała to z takim wyrzutem, jakby Richard mówił jej kiedy idzie się wysikać.

– Wiesz Kitty, nadal nic nie rozumiem. – Mój głos brzmiał słodko, ale w głowie mi wrzało. Zastanawiałam się jak ona mogła nas tam zobaczyć. Może przejeżdżała tam autem. – To tak jakbyś mówiła do mnie po chińsku. Chociaż nie, nie jesteś aż tak inteligentna.

– Nie podskakuj, mała, bo ci się oberwie. – Kitty zaczerwieniła się, po czym chwyciła mnie za koszulkę i przyciągnęła do siebie. – Chodzi mi o to, żebyś się trzymała z daleka od cudzych chłopaków, a zwłaszcza od Richarda. Widzę przecież, jak robisz do niego maślane oczka.

Uśmiechnęłam się głupkowato, jednym gwałtownym ruchem złapałam Kitty za nadgarstek i wykręciłam go do tyłu tak, że Kitty rozluźniła zaciśnięte palce. Reszta dziewczyn stała osłupiała, bez ani jednego słowa sprzeciwu.

– Posłuchaj, Kitty i pomyśl, chociaż wiem, że to dla ciebie trudne – zaczęłam mówić przez zaciśnięte zęby. – Nic nie mam do twojego Richarda i nic mnie on nie obchodzi. Jest ostatnim idiotą i wierz mi, jedyną dziewczyną, która do niego pasuje, jesteś ty. Więc nie martw się, nie odbiję ci go, nigdy. Jeżeli cię kiedyś rzuci, to na pewno nie z mojej winy, ale lepiej trzymaj go krótko.

Puściłam Kitty, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku domu dziadków. Za sobą usłyszałam krzyk Kitty:

– Zwichnęłaś mi rękę, ty wariatko!!!

Dobrze, że nie złamałam ci paznokcia – pomyślałam w duchu – wtedy byś mnie zabiła.

Po powrocie do dziadków starałam się nie myśleć o spotkaniu z Kitty, chociaż byłam zadowolona z tego, że udało się mi jej postawić. Jednak denerwowało mnie to, co powiedziała o mnie i o Richardzie. Jak mogła być aż tak głupia, jakby nie wiedziała, że prowadzę wojnę z Bliźniakami. Pomyślałam, że musiałabym wyjaśnić tę całą sytuację z Richardem, ale jakoś nie miałam ochoty na spotkanie z nim. Nie po wczorajszym wydarzeniu. Nadal czułam się nieswojo.

***

Media: Van Halen "Dreams"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro