Rozdział 5
Właśnie klęczałam i wycierałam szmatą podłogę wokół krzesełek przy drzwiach wejściowych, gdzie niedawno siedział owczarek niemiecki. Pani Vivian podała mu środek uspakajający, żeby spokojnie przeprowadzić badanie USG. Jego właściciel, starszy, dobrze ubrany facet, mógł wcześniej pójść z psem na porządny spacer, żeby załatwił wszystkie swoje potrzeby, ale nie. Zamiast tego, jak tylko zaczął działać lek, pies pozostawił po sobie dwie spore plamy moczu. „Posprzątaj to Tamaro, ja w tym czasie zrobię badanie" – poprosiła pani Vivian.
Ech - westchnęłam w duchu, mogło być gorzej. Pracowałam dopiero czwarty dzień w przychodni, nie wiadomo, co mnie jeszcze mogło spotkać. Musiałam się przyzwyczaić, jeśli chciałam się wykazać.
Zadzwonił dzwoneczek zawieszony nad drzwiami, ktoś wszedł do środka poczekalni. Zobaczyłam przed sobą dwie pary butów. Nawet nie zdążyłam podnieść wzroku, gdy usłyszałam znajomy głos.
– No proszę, nigdy nie sądziłem, że doczekam się chwili, kiedy zobaczę naszego Aniołka na kolanach przede mną.
– Może przyprowadziła tu swoją złotą rybkę i jej się akwarium rozbiło – dodał ktoś obok.
– Richard... - podniosłam wzrok znad podłogi, miałam wrażenie, że moje policzki zaraz spłoną. Żałowałam, że mój wzrok nie może zabijać.
Tymczasem Richard posłał mi szeroki uśmiech na pół twarzy. Obok niego chichotał Chris.
– Ach, Tamaro nie przeszkadzaj sobie. My tu postoimy i popatrzymy – ciągnął Richard.
– Nie podniecaj się zbytnio – warknęłam i zaczęłam wstawać z kolan.
– Do tego potrzeba mi o wiele więcej niż widok ciebie na kolanach. – Znów się zaśmiał.
– Wiesz, to się nazywa impotencja – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Przecież on miał się tu nie pokazywać. Tak zapewniała pani Vivian. Teraz staliśmy już twarzą w twarz. Wzrok Richarda jak zwykle był pełen rozbawionych iskier.
– Tu koło krzesełka zostało ci jeszcze coś do wytarcia. – Wskazał palcem. Nawet się nie odwróciłam. Przymrużyłam oczy i rzuciłam w niego szmatą, którą odruchowo złapał. Oczywiście nawet jej nie wypłukałam.
Richard zamarł ze szmatą w dłoni, po czym wzdrygną się i rzucił ją na ziemię. Poczekalnie wypełnił śmiech Chrisa.
Obróciłam się na pięcie, ściągnęłam jednorazowe rękawiczki i zaczęłam myć ręce nad umywalką przy zapleczu.
– Stary, masz przewalone. – Chris klepnął kumpla w ramię.
Dokładnie w tym samym momencie z gabinetu wyszła pani Vivian.
– Co wy tu wyrabiacie?! – Powiodła wzrokiem po całej naszej trójce.
Obróciłam się ze spuszczonym wzrokiem i zaczęłam wycierać ręce oparta o umywalkę.
– Richard, czy ty znowu dokuczasz Tamarze? – Pani Vivian przymrużyła oczy.
– Ja? W życiu, mamo! – Richard podniósł głos. – To ona się na mnie uwzięła i mi dokucza. Rzuciła we mnie obsikaną szmatą. – Wskazał na szmatę na ziemi, jakby chciał coś udowodnić.
Poczułam ukłucie w żołądku. Nie chciałam zawieść pani Vivian, zależało mi na tej pracy. Miałam nadzieję, że nie każe mi teraz odejść za to, co zrobiłam Richardowi.
– Oj, dzieciaki, czy wy nigdy nie dorośniecie? – Mama Richarda pokręciła głową.
– Co ona w ogóle tu robi? – spytał, wskazując głową w moją stronę.
– Pracuje – odpowiedziała.
– Znaczy się jest sprzątaczką?
– Nie przeginaj, Richard! Nie mogę liczyć na to, że syn przyjdzie i pomoże mi w gabinecie, to musiałam zatrudnić pomoc. Tamara była akurat pod ręką i całkiem dobrze się sprawuje. – Posłała mi uśmiech, a ja spojrzałam na nią z wdzięcznością.
– Świetne – mruknął Richard i zerknął na Chrisa. – Teraz będzie mi robić wyrzuty. Mam wakacje przecież, cały rok pomagałem ojcu – zaczął się tłumaczyć.
– A teraz mógłbyś pomagać mamie, ale już się nie musisz przejmować. Korzystaj z wakacji, my już sobie poradzimy. Po co tak w ogóle przyszedłeś?
– Po klucze, zapomniałem rano swoich z domu – mruknął w odpowiedzi.
Pani Vivian poszła do biura, żeby wrócić po chwili z pękiem kluczy w ręce, które bez słowa rzuciła w stronę syna.
– Tamaro, jak skończysz z tą podłogą, to przyjdź do gabinetu pomożesz mi wybudzać tego owczarka – zwróciła się do mnie, a następnie weszła z powrotem do gabinetu.
W poczekalni zapanowała śmiertelna cisza. Richard ruszył w kierunku umywalki i moim. Stanął przy mnie i pochylił nad umywalką zaczął szorować ręce. Nasze ramiona się stykały, więc automatycznie odsunęłam się jak oparzona. Złapałam za pudełko z rękawiczkami. Zaczęłam nerwowo wyciągać nową parę. Oczywiście kilka zielonych rękawiczek spadło na podłogę. Zaklęłam pod nosem, ale nie miałam zamiaru teraz schylać się po nie. Cały czas starałam się nie patrzeć na Richarda. Chłopak wytarł ręce, po czym warknął:
– Dzięki, Aniołku, zapamiętam to sobie - powiedział i odszedł.
Richard szturchnął Chrisa, który posłał mi uśmiech rozbawienia i wyszli z przychodni. Wypuściłam powietrze z płuc, miałam wrażenie, że nie oddychałam przez ostatnie pięć minut.
***
Kiedy tylko skończyłam sprzątać, pomogłam pani Vivian wybudzić psa. Pozwolono mi nawet zrobić zastrzyk biednemu zwierzakowi. Choć ręce trzęsły się ze strachu, że zrobię krzywdę pisakowi, to dałam radę. Byłam dumna z siebie. Kiedy skończyłam ogarniać gabinet i poczekalnie, pani Vivian wyszła ze swojego biura.
– Kończymy na dziś, Tamaro – powiedziała kładąc przede mną kopertę.
Zajrzałam do środka.
– Sto pięćdziesiąt? – prawie krzyknęłam zaskoczona. – Przecież umawiałyśmy się na sto, a do tego nie przepracowałam nawet całego tygodnia.
– W pełni na to zapracowałaś. – Uśmiechnęła się do mnie.
Od razu zrobiło mi się głupio. Przypomniałam sobie całą scenę z Richardem i Chrisem.
– Chyba muszę panią przeprosić.
– Za co? – spytała zaskoczona.
– Za to z Richardem, że rzuciłam w niego szmatą i w ogóle.
Pani Vivian się roześmiała.
– Nie przejmuj się. Podoba mi się jak mu ucierasz nosa.
Zerwałam się z krzesełka, ścisnęłam panią Vivian. Następnie złapałam swoje rzeczy i wybiegłam z budynku.
Jadąc do domu na rowerze, jakoś wcale nie cieszyłam się, że już piątek. Praca w przychodni pozwalała mi zapomnieć o tym, jak bardzo jestem samotna. Rodzice pewnie znów przepracują cały weekend. Żadna z dziewczyn nie wspominała, że znajdzie czas, żeby spotkać się ze mną. Mogłam co najwyżej odwiedzić znowu dziadka i babcię, pograć z nimi w karty.
W sobotę wieczorem zadzwoniła Ruth. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam jej imię na wyświetlaczu komórki. Tak dawno nie słyszałam jej głosu. Była najspokojniejsza z nas wszystkich. Potrafiła zawsze mnie wysłuchać jednocześnie nie prawiąc kazań w stylu „Przestań narzekać, masz wspaniałe życie".
Tym razem Ruth, jak tylko odebrałam telefon, zaczęła nawijać o swoim pobycie u dziadków. O tym, że spotkała fajną ekipę ludzi, przystojnego chłopaka Lucasa, że chyba się w sobie zakochali. Słuchałam tego wszystkiego i czułam się jakbym rozmawiała z Molly. Wiedziałam, że powinnam się cieszyć jej szczęściem, tymczasem poczułam się jeszcze bardziej samotna. Jestem okropną przyjaciółką – skarciłam się w duchu.
– Och, Tami, strasznie żałuję, że nie ma was tutaj. Polubiłabyś przyjaciół mojego kuzyna, może nawet on by ci się spodobał. Pasowalibyście do siebie. Pokazywałam mu twoje zdjęcie, mówił, że jesteś ładna.
Zszokowały mnie jej słowa. Pewnie mówiła tak, żeby nie było mi przykro.
– Może olej wszystko. Ubłagaj rodziców. Może pozwolą ci do mnie przylecieć na jakiś tydzień albo dwa – ciągnęła Ruth. – Na pewno znajdzie się tu dla ciebie miejsce.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – Wątpię, żeby rodzice dali mi kasę na samolot. Poza tym wyobraź sobie, że znalazłam pracę.
W telefonie zapadła chwila ciszy.
– Ty pracujesz? – W głosie Ruth wyraźnie było słychać zaskoczenie. Nie wiedziałam co ją bardziej zdziwiło, to że pracuję i czy to, że mam wreszcie coś więcej do opowiedzenia.
– A co w tym takiego dziwnego?
– Ale chyba nie biegasz z tacą po restauracji? Mogłoby to być niebezpieczne dla klientów.
– Nie. – Próbowałam udawać urażoną. – Pracuję w przychodni weterynaryjnej. U pani Vivian.
– Żartujesz! – Ruth wykrzyczała w słuchawkę. – U mamy Richarda? Opowiadaj!!
Zrelacjonowałam jej wszystkie wydarzenia ostatnich dni. Opowiedziałam jej, jak wytarłam w koszulkę Richarda lody i rzuciłam w niego szmatą z podłogi oraz jak porysowałam samochód Chrisa. Ruth śmiała się z tego przez dobre kilka minut. Pominęłam tylko moje spotkanie z Richardem na polach, ale pewnie prędzej czy później wszyscy się o tym dowiedzą.
– Kurczę, Tamara szkoda, że tego wszystkiego nie widziałam. Szkoda, że dzieli nas taka odległość.
Resztę weekendu spędziłam na totalnym leniuchowaniu. Nawet starałam się nigdzie nie wychodzić, żeby nie natknąć się na Bliźniaków.
Chyba jeszcze nigdy nie ucieszył mnie tak bardzo dzwonek budzika w poniedziałkowy poranek. Nareszcie mogłam wyjść z domu, zrobić coś konkretnego i pożytecznego.
***
Media: Bon Jovi "Give love a bad name"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro