Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Po raz pierwszy od początku wakacji na niebie pojawiły się ciężkie chmury zamiast lekkich obłoków. Nie było ich jeszcze na tyle, żeby przysłonić słońce na dłużej niż pięć minut, ale te chwile cienia dawały dużą ulgę.

– Będzie dzisiaj padać – stwierdziła mama, włączając radio w samochodzie.

Właśnie byłyśmy w drodze do miasta. Co jakiś czas robiłyśmy sobie taką wycieczkę, żeby połazić po sklepach i supermarketach. Uwielbiałam te wypady. Odwiedzałyśmy sklepy z ciuchami, niektóre ubrania przymierzałyśmy, ale rzadko je kupowałyśmy. Chodziłyśmy po butikach z kosmetykami i dobierałyśmy dla siebie odpowiednie kolory. Robiłyśmy trochę zakupów, a na koniec mama fundowała nam jakieś smakołyki – najczęściej lody. Prawie zawsze, wybierała się z nami Molly, jednak ostatnio nie miała na to czasu. Nawet nic jej nie powiedziałam o dzisiejszym wyjeździe. Nie będę się jej więcej prosić. Gdyby chciała z nami pojechać, sama zapytałaby, kiedy się wybieramy. Poza tym, na pewno ma ciekawsze rzeczy do zrobienia. Na pewno będzie musiała sprzątać, żeby później móc pojechać do miasta. Teraz nie jest to dla niej żadną atrakcją. Miałam do Molly o to wielki żal. Widocznie przestałam już być ważna dla przyjaciółki. Ja, jak i Dora i Ruth.

Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w szum silnika samochodu, prowadzonego pewną rękę mamy. Była dopiero ósma. Musiałyśmy wyruszyć tak wcześnie, bo do miasta było godzina drogi, może trochę więcej. Myślałam o wczorajszym spotkaniu z Dorą i to jak świetnie się bawiłyśmy. Dora obiecała, że na pewno przyjedzie na organizowane co roku ognisko dla młodzieży. Poza tym zaprosi kiedyś mnie na cały dzień na farmę. Przypomniałam sobie również wieczorne spotkanie z chłopakami. Cały czas rozmyślałam nad dziwnym zachowaniem Richarda. Naprawdę widział mnie wtedy ukrywającą się za płotem? Jeśli tak to czemu nie wygadał się przed kumplami. Przecież oni widocznie nie rozumieli tej aluzji. Chyba, że był to czysty przypadek. Już sama nie wiedziałam, co mam o tym myśleć.

– Molly nie chciała z nami jechać? – Mama przerwała milczenie.

– Nie wiem, nic jej nie mówiłam.

– Dlaczego?

– Czy to ważne! – powiedziałam rozgniewanym głosem. – Nie mogę spędzić jednego dnia tylko z tobą?

– Nie no, jasne, że możesz. Tylko byłam zdziwiona – zaczęła się usprawiedliwiać.

Znowu zapadła chwila ciszy, po czym mama dodała:

– Mam nadzieję, że nie jesteś bardzo zła, że w tym roku nigdzie nie wyjedziemy na wakacje.

– Podobnie jak rok temu i dwa lata temu. – Uśmiechnęłam się ironicznie.

– Tamara. – Głos matki był pełen wyrzutu.

– Spoko mamo, tylko żartowałam. Rozumiem, że ostatnio niezbyt dobrze nam się powodzi.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z sytuacji w domu. Dwa lata temu dziadek ciężko zachorował. Dostał wylewu i prawie cały został sparaliżowany. To był trudny okres dla naszej rodziny. Jednak dziadek powoli wracał do zdrowia, ale tylko dzięki drogim lekarstwom i rehabilitacjom, na które nie starczyło pieniędzy z lichej emeryturki. Rodzice zobowiązali się wesprzeć finansowo dziadka i babcię. Właśnie dlatego tata musiał zaharowywać się w fabryce, brać nadgodziny i różne zlecenia. Mama prowadziła biuro rachunkowe. Pracowała w domu, ale ostatnio też miała coraz mniej zleceń. Na dodatek Susan – moja starsza o siedem lat siostra urodziła synka. Niestety mieszkała na drugim końcu kraju i nie mogłam nacieszyć się siostrzeńcem, jedynie mama czasem jeździła jej pomagać. Może w sierpniu siostra przyjedzie do Dawn Town. Zawsze to będzie jakieś urozmaicenie w tej monotonii.

O dziewiątej byłyśmy już na miejscu. Najpierw pokupowałyśmy wszystko co było potrzebne do domu. Później pojechałyśmy do centrum miasta i tam łaziłyśmy po sklepach z odzieżą, bielizną i kosmetykami. Na jednej z wystaw dostrzegłam piękną, różową sukienkę.

– Popatrz mamo. Piękna! – rzuciłam zachwycona.

– Owszem, jest ładna – mama odpowiedziała spokojnie. – Ale ta z katalogu była ładniejsza.

– Możliwe – stwierdziłam. – Ale tamta była w katalogu, a tę zawsze można kupić. Jest prawie na wyciągnięciu ręki.

– Najpierw trzeba mieć tyle pieniędzy.

Udałam, że nie słyszę uwagi mamy. Byłaby idealna na „Bal wiatru", chociaż może faktycznie niebieska lepsza. Musiałam znaleźć sobie robotę na wakacje, ale jaką? Wcześniej jakoś o tym nie pomyślałam, jednak w domu naprawdę było coraz gorzej z pieniędzmi. W butikach, w mieście ciężko byłoby mi się odnaleźć. Moda nigdy mnie nie interesowała. Zresztą wszystkie były już pewnie obstawione laluniami ze szkoły. Może w którejś z restauracji albo pizzerii, ale już wyobrażałam sobie jak ze swoją niezdarnością biegam z tacą miedzy stolikami. Normalnie wrodzony talent.

Przed powrotem zamówiłyśmy sobie po wielkim hamburgerze, po czym stwierdziłyśmy, że zajedziemy jeszcze do Day Town na deser lodowy. Żałowałam, że już wracamy. W mieście było zawsze więcej atrakcji. Przynajmniej można było popatrzeć sobie na przystojnych chłopaków, których brakowało w Dawn Town.

***

Kiedy dojechałyśmy do Day Town, mama zaparkowała przed lodziarnią, dokładnie tą samą, w której rozgniotłam lody na koszulce Richarda. Miałam nadzieję, że nikt nie będzie miał do mnie o to pretensji, w końcu nie posprzątałam po sobie. Zrobił to Richard.

– Wejdę tylko do tego sklepiku za rogiem – powiedziała mama, kiedy wysiadłyśmy z auta.

Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na drugim końcu ulicy, gdzie pani Vivian zamiatała przed budynkiem chodnik. Była lokalnym weterynarzem, do której zgłaszali się właściciele zwierząt z całej okolicy. Była bardzo sympatyczna. Najczęściej w gabinecie miała zawsze kogoś do pomocy, z reguły studentów weterynarii, którzy musieli odrobić praktyki. Ostatnio pracowała u niej pewna ruda dziewczyna, ale po pół roku rzuciła pracę, bo stwierdziła, że wyjeżdża robić karierę modelki. Ciekawe, jak jej poszło. Teraz pani Vivian była sama. Skończyła zamiatać i weszła do budynku.

Nagle tknęła mnie myśl. Może to nie byłby taki zły pomysł, jakby pani Vivian tylko chciała mnie zatrudnić. W sumie to zawsze lubiłam zwierzęta. U dziadków z reguły biegał przed domem jakiś kundelek. Sama nigdy nie miałam zwierzęcia w domu. Susan uczulało każde stworzenie z sierścią. Teraz, kiedy już z nami nie mieszkała, jakoś nikt nie pomyślał o jakimkolwiek zwierzątku. Mimo to zawsze dogadywałam się ze zwierzętami, psy i koty mnie uwielbiały, nawet kiedy tego nie chciałam. Niektórzy śmiali się, że mogłabym być zaklinaczem psów. Tylko, że co ja wiedziałam o tresurze.

Niech będzie. Zebrałam się w sobie i ruszyłam w stronę budynku przychodni weterynaryjnej. Po drodze napisałam jedynie mamie SMS-a, że spotkamy się w lodziarni.

Kiedy otworzyłam drzwi, delikatnie zadzwonił dzwoneczek zawieszony nad nimi. Pani Vivian podniosła powoli wzrok znad zeszytu leżącego na drewnianym blacie. Była wysoką brunetką o ciemnych oczach. Miała koło pięćdziesiątki, a wyglądała na dużo młodszą. Ogólnie urodę miała nienaganną, zawsze zadbana. Uśmiechnęła się szeroko i ten jeden uśmiech, chociaż przyjacielski, sprawił, że ogarnęły mnie wątpliwości. Patrząc na uśmiechającą się panią Vivian, miałam przed oczami tylko jedną osobę – Richarda. Tak, pani Vivian była jego mamą i to był chyba najsłabszy punkt w całym moim planie.

– Witaj, Tamaro – powiedziała pani Vivian ciepłym głosem. – Co cię do mnie sprowadza? Czyżby rodzice zdecydowali się w końcu na jakiegoś psa?

– Yyy nie –zawahałam się. – Ja przyszłam w pewnej sprawie. Nie wiem od czego zacząć.

– Mów śmiało – zachęciła.

– Zastanawiałam się, czy nie potrzebowała by pani jakiejś pomocy w gabinecie. Przynajmniej na czas wakacji... – Czułam się zawstydzona.

– I myślisz o sobie?

Przytaknęłam.

– Hm – zastanowiła się pani Vivian. – Od jakiegoś czasu nie mam tu nikogo do pomocy. Zastanawiałam się nad zatrudnieniem drugiego weterynarza, ale jeszcze nawet nie zaczęłam szukać. Mówiąc szczerze przydałaby mi się jakaś pomoc, ostatnio czuje się coraz słabiej, chyba już wiek daje o sobie we znaki. – Roześmiała się. – Jesteś tego pewna?

– Chciałabym znaleźć sobie jakieś zajęcie na wakacje, nie bardzo widzę siebie w butiku albo jako kelnerkę. Widzi pani, trochę ze mnie niezdara, rozlewam różne rzeczy i tym podobne. Mam nadzieję, że tu bym niczego nie sknociła.

Pani Vivian znów się roześmiała.

– Fajnie byłoby, jakbym też przy tym trochę zarobiła – dodałam i spuściłam wzrok.

– Ostrzegam cię kochana, że to nie zawsze jest przyjemna sprawa i nie polega tylko na szczepieniu i odrobaczaniu. Czasem będzie trzeba pomagać mi przy sprzątaniu po operacji, czasem będziemy musieli jakieś zwierzę uśpić, a zwykle sprawia to przykrość.

– Rozumiem – znów przytaknęłam.

– W porządku. Czy stówa tygodniowo wystarczy? – pani Vivian spytała poważnym głosem.

Otworzyłam szeroko oczy.

– Oczywiście! – odpowiedziałam.

– Nawet nie negocjujesz?

– Och, myślałam, że zarobię sobie chociaż na sukienkę, ale widać może uda mi się kupić coś więcej. – Uśmiechnęłam się do niej.

– Dobrze, Tamaro możesz nawet zacząć od jutra. Otwieram o dziewiątej. Na początek możesz obsługiwać rejestrację, pokażę ci cennik oraz jak wystawiać rachunki. Czasem będziesz mi potrzebna w gabinecie. Przez wakacje nie ma tak dużo roboty, ale nudzić się nie będziesz – powiedziała, po czym wróciła do zapisywania czegoś w zeszycie.

– Mam jeszcze jedną sprawę... – zająknęłam się. – Czy pani syn często tu zagląda...? – wydukałam z siebie.

Pani Vivian spojrzała na mnie zaskoczona.

– Nadal sobie dogryzacie?

– Staram się go unikać. Powoli mam dość jego zaczepek i głupich komentarzy... Och przepraszam. – Zdziwiłam się swoją szczerością.

– Nie, Tamaro, bardzo rzadko tu przychodzi, może raz na miesiąc zajrzy. Nie będę mu o tobie wspominać. Teraz całe dnie spędza z kumplami, nie myśli o matce.

– Nie powinien pani pomagać? Przecież mówiła pani, że coraz częściej jest zmęczona.

– No widzisz, chyba trochę źle go wychowałam. Zawsze był oczkiem w głowie, więc pewnie go rozpuściłam, ale to nie jest zły chłopak.

–Mhm. – Chciałam wrzasnąć, że ten gówniarz nie zasługuje na taką mamę, ale zamiast tego tylko grzecznie się pożegnałam.

Zapowiadał się ciekawy tydzień, a może i całe lato.

***

Kiedy wróciłyśmy, rozpakowałam wszystkie zakupy i przyrządziłyśmy jakiś obiad dla ojca, który szybko można odgrzać. Dopiero o wpół do czwartej byłyśmy wolne. Mama poszła na kawę do swojej przyjaciółki. Również postanowiłam nie zostawać w domu, dlatego spakowałam jakiś koc, książkę, przenośny głośniczek do telefonu i poszłam na pola. Zatrzymałam się koło Lasku Zagubionych. Tam, wzdłuż granicy oddzielającej pole od lasu stało zawsze kilka drewnianych ław i stołów. Wybrałam tę najdalszą, która była już ledwie widoczna ze ścieżki. Na ławie położyłam książkę, głośnik podłączyłam do komórki, a obok na trawie rozłożyłam koc. Włączyłam sobie play listę z piosenkami Cher i zabrałam się za lekturę.

Po godzinie oderwałam oczy od książki i spojrzałam w niebo, na którym pojawiło się już sporo chmur, tak, że słońce ledwie mogło się przez nie przedostać. Będzie padać, dokładnie tak jak mówiła mama. Zdarzało się czasami, że nawet w pogodny dzień nagle nadchodziło pełno deszczowych chmur i zaczynało padać. Czasami też występowały burze, czy gradobicia, ale na drugi dzień rozpogadzało się i znowu powracały upały. Rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że kiedy nie ma słońca, wszystko wydaje się całkiem inne. Zaczynają dominować kolory ciemniejsze, podczas gdy w tych okolicach świat przepełniony jest żółcią, złotem i innymi jasnymi kolorami, migocącymi w słońcu. Jednak nawet w pochmurny dzień, to wszystko nie traci swojego nadzwyczajnego uroku, tylko dodatkowo nabiera charakteru. Do tego zapanowała cisza. Wszystkie ptaki w okolicy zamilkły w oczekiwaniu na deszcz. Jedynie wiatr szumiał w trawie.

Powoli poskładałam koc i tak nie będzie mi już potrzebny, a przynajmniej nie zmoknie. Schowałam go do reklamówki razem z książką. Siedziałam jeszcze chwile słuchając muzyki. Zastanawiałam się jak będzie wyglądać praca u pani Vivian. Nie chciałam jej zawieść. Mama najpierw kręciła nosem na mój pomysł. „Zbieraj siły na rok szkolny, to ostatnia klasa, czeka cię dużo nauki" mówiła, ale w końcu udało się ją przekonać. Nie mogłam się doczekać następnego dnia.

Nagle zaczął padać deszcz dużymi i gęstymi kroplami. Już miałam odejść, gdy poczułam dziwne uczucie w sercu, jakby wielką radość z powodu deszczu. Z głośnika leciała właśnie piosenka „Rescue me", w której Cher śpiewała, że czuje się samotna i jest jej smutno i pragnie żeby ktoś ją objął. Pogłośniłam bardzo muzykę, szybko schowałam telefon i głośnik na pod ławę, tak żeby nie dotarł do niego deszcz i wbiegłam między zborze, które sięgało do kolan. Zaczęłam tańczyć, kręcić się w koło i śpiewać na cały głos słowa piosenki. Czułam się jakby grałam w jakimś teledysku. Wykonywałam różne miny i gesty, odpowiadające słowom piosenki. Zamknęłam oczy, a brodę zadarłam wysoko do góry. Czułam jak deszcz spływa po twarzy i włosach spiętych spinką, wsiąka w ubranie coraz mocniej. Czułam się taka orzeźwiona tym letnim, ciepłym deszczem po tylu dniach upałów.

Kiedy piosenka skończyła się, byłam już cała mokra. Krótka koszulka top przylegała do ciała, podobnie krótkie szorty. Kiedy otworzyłam oczy, usłyszałam klaskanie. Obróciłam się gwałtownie w kierunku lasu, skąd dobiegał dźwięk i ujrzałam Richarda opartego o drzewo, który bił brawo i wyszczerzał białe zęby w szerokim uśmiechu.

– Brawo! To był wspaniały występ. Jestem pełen podziwu – mówiąc to, Richard zaczął się powoli zbliżać.

Stałam osłupiała. Przestał klaskać, zrobił głęboki wdech i wsadził ręce do kieszeni swoich dżinsów.

– Richard – szepnęłam bezwiednie. Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Czułam, że czerwienieję ze wstydu. Zrobiłam z siebie takie pośmiewisko. Teraz ma on zapewne niezły ubaw. – Jak długo tu stałeś? – spytałam słabo.

– Ach, wystarczająco długo, by stwierdzić, że mogłabyś zostać piosenkarką. – Richard cały czas mierzył mnie swoim przenikliwym wzrokiem, a z twarzy nie schodził mu głupawy uśmieszek. – Chociaż nie, piosenkarką nie – dodał po chwili. – Nie z tym głosem, ale jakby puścili ci playback, to może z tymi ruchami... – Richard zaczął mnie naśladować.

Poczułam przypływ siły. Moje nogi nie były już takie drętwe i teraz musiałam jedynie uciec z stąd jak najdalej.

– Jesteś świnią – rzuciłam mu prosto w oczy i szybko ruszyłam w kierunku ławki. Jednak Richard zdążył mnie zatrzymać. Chwycił moje ramię i przyciągnął do siebie.

Zaczęłam się szarpać i wyrywać, ale nie potrafiłam rozluźnić jego uścisku. Czułam, że robi się mi gorąco i duszno. 

– Puść mnie! – krzyknęłam.

– O co ci chodzi? – spytał słodko. – Przecież chciałaś, żebym cię uratował i chronił w swoich ramionach – mówił, nawiązując do tekstu piosenki. – Nie mogłem odmówić tak uroczemu Aniołkowi jak ty. Może potańczymy razem? – Uśmiechnął się jeszcze bardziej, przybliżył swoją twarz do mojej twarzy i spojrzał mi w oczy, w których musiał ujrzeć całą moją wściekłość. Przestałam się szarpać, jakbym opadła z sił, a on zwolnił uścisk.

Przez dłuższą chwilę staliśmy przed sobą na wyciągnięcie ręki, patrząc sobie w oczy i milczeliśmy. On teraz również był mokry. Jego czarna koszulka przylepiła się do jego ciała podkreślając mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Dżinsy nabrały ciemniejszego koloru, a włosy opadły mu na czoło i kapała z nich woda.

– Chyba się mnie nie boisz, Aniołku? – odezwał się pierwszy, a jego głos miał już milszy ton. Również sarkastyczny uśmieszek znikł z jego twarzy. – Wiesz przecież, że nigdy bym ci nic nie zrobił. Ale może ty się mnie wcale nie boisz, a wręcz odwrotnie, podobała ci się taka bliskość ze mną?

– Nigdy – warknęłam.

– Wiesz? Kiedy się wściekasz – przyjrzał się mi uważnie – robisz się jeszcze... bardziej czerwona! - Roześmiał się. 

Nie wytrzymałam już takiej impertynencji. Zamachnęłam się i już prawie uderzyłam go w twarz, ale chwycił mój nadgarstek, a dłoń zatrzymała się na centymetry od jego lewego policzka. Pociągnął mnie znowu do siebie tak, że czułam na policzku jego przerywany oddech. Patrzyliśmy tak przez chwilę na siebie, aż krzyknęłam:

– Nienawidzę cię, Richardzie. Nienawidzę cię! – Po czym wyrwałam się mu z zadziwiającą łatwością, chwyciłam swoje rzeczy i uciekłam przez pola w kierunku ścieżki.

– Aniołku, zaczekaj! Tamara! – Richard krzyknął za mną, ale ledwie go słyszałam. Biegłam przed siebie i czułam jak po policzkach spływają łzy.

***

Media: Cher "Rescue me"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro