Rozdział 7
Richard
Wypadłem z budynku, trzaskając za sobą drzwiami. Było już zupełnie ciemno, ale teren przed barem rozświetlał migoczący blask latarni, wokół której zgromadziło się pełno nocnych owadów. Z pól dobiegał dźwięk cykad, a zza moich pleców przytłumione basy muzyki z klubu.
Szlag by to jasny trafił. Kopnąłem grudkę ziemi pod nogą. Wyciągnąłem z paczki papierosa i wsadziłem go do ust, ale nie zapaliłem. Usiadłem na niskim murku przy ścianie, wbiłem sobie wewnętrzną stronę dłoni w oczy i zacząłem przecierać je z całej siły, a następnie przeczesałem palcami włosy. Zaplotłem dłonie na karku, a łokcie oparłem o kolana i wpatrzyłem się w ziemię pod stopami.
Cholerna Tamara i jej ckliwe piosenki. Musiała oczywiście zaśpiewać Cher i to taki utwór, którego tekst miał milion podtekstów i ukryte drugie dno. Tym samym, ponownie wbiła mi szpilę między żebra. Fala wspomnień wróciła jak rozszalałe tsunami, a wszystko z powodu tych zielonych oczu pełnych żalu.
Tamtego dnia, kiedy ostatni raz patrzyła tak na mnie, przyszedłem jak co dzień do domu rodziców Tamary. Już nawet nie pukałem, ani nie dzwoniłem. Po prostu wszedłem do środka. Jako pierwsza przywitała mnie Milka. Ukochana sunia Tamary, czekoladowy labrador. Zawsze podrywała się, żeby mnie przywitać. Nawet kiedy była już starsza, na mój widok zachowywała się jak rozpuszczony szczeniak.
Tamara, jak zwykle w ostatnich dniach, siedziała na tapczanie w salonie. Ubrana w szary dres, z pilotem w ręku patrzyła pusto w ekran telewizora, przełączając kanały. Westchnąłem ciężko na ten widok. Już nawet przestałem się wściekać, chociaż jeszcze do niedawna doprowadzał mnie on do szaleństwa. Dziewczyna zerknęła w moją stronę, nie ruszając się z miejsca i bąknęła jakieś cześć. Podszedłem do niej. Usiadłem na stoliku przed Tamarą. Oparłem łokcie na kolanach, przechyliłem się do przodu i spojrzałem w jej zapuchnięte oczy. Serce znów zacisnęło mi się z żalu. Tamara jedynie zmarszczyła swoje czarne jak smoła brwi i skrzywiła się w geście niezadowolenia, ponieważ zasłoniłem ciałem cały telewizor.
– Aniołku, musimy porozmawiać – powiedziałem najspokojniej, jak umiałem. Całą uwagę skupiła na mnie.
– Znów będziesz mi prawił morały?
– Nie, ale wspominałem ci wcześniej, muszę wreszcie wrócić na uczelnię. Siedzimy już tak długo w Dawn Tawn – znów westchnąłem – za chwilę zawalę cały semestr. Jutro wyjeżdżam.
– Jedź, skoro musisz. – Wzruszyła ramionami.
– Muszę pozdawać zaliczenia, żeby przystąpić do egzaminów. Aniołku, ty też powinnaś wrócić na uczelnię.
– Ja nic nie muszę! – podniosła głos.
– Ale powinnaś. Dobrze by ci to zrobiło. Wiem przecież, jak wiele studia znaczą dla ciebie. Musimy ruszyć wreszcie do przodu. Skończymy naukę, weźmiemy ślub, będziemy robić dalsze plany.
Nic nie odpowiedziała. Spuściła wzrok, a ja złapałem ją za dłoń. Nie odwzajemniła uścisku, ale też nie cofnęła ręki.
– Tamaro, ja już nie potrafię siedzieć ciągle w czterech ścianach i dołować się w kółko. Trzeba się wziąć w garść, wiesz, że nie potrafię siedzieć bezczynnie.
– To jedź! – Wyszarpała swoją dłoń z uścisku. – Jedź! Przecież cię nie trzymam! – Wściekłość zabłysła w jej źrenicach. – Ja się nigdzie nie wybieram. Tu jest mój dom, tu mam rodziców. Poradzę sobie bez ciebie.
– Okej. – Poddałem się. Miałem już naprawdę dość. – Pojadę. Będę do ciebie dzwonił i pisał, a kiedy będziesz gotowa, przyjadę po ciebie i zawiozę cię na twoją uczelnię.
– Obejdzie się. Powiedziałam już, że dam sobie radę.
Zacisnąłem pięści tak mocno, aż poczułem paznokcie wbijające się w skórę. Z całych sił próbowałem nie wybuchnąć.
– Proszę cię, Tamara, umów się z jakimś psychologiem. Moja mama zna kilku, którzy pomogli jej w trakcie choroby. Załatwi ci wizytę. Martwię się o ciebie. – Z każdym słowem serce waliło mi coraz mocniej. To był zły pomysł, a Tamara zareagowała dokładnie tak, jak przewidywałem. Wybuchła.
– Teraz chcesz ze mnie zrobić wariatkę?! Sam się idź leczyć! – Łza zakręciła się w jej oku. – Wiesz co, może to i nawet lepiej, że wyjeżdżasz, wreszcie przestaniesz mi truć i wiercić dziurę w brzuchu!
– Dobra. W porządku. Przepraszam. – Uniosłem ręce do góry w geście poddania. Nie chciałem się już więcej z nią kłócić, ani tego, żeby znów zaczęła płakać. – W takim razie, może spędzimy dzisiejszą noc razem? – Posłałem jej uśmiech, trochę wymuszony i puściłem do niej oko. – Będziemy mieć dużo czasu, żeby się pożegnać. – Dotknąłem jej kolana, ale wzdrygnęła się, więc odsunąłem rękę.
– To, nie jest dobry pomysł. – Tamara się skrzywiła. – Idź już lepiej.
– Przyjdę jutro się pożegnać.
– Nie musisz. To jest pożegnanie.
Westchnąłem zrezygnowany. Nachyliłem się, ująłem dłonią jej twarz i pocałowałem w policzek. Tamara tylko spuściła wzrok i zaczęła bawić się materiałem swoich spodni.
– Kocham cię – szepnąłem jej do ucha.
Wyszedłem, choć nie powinienem. Miałem zostać i tulić ją w ramionach jeszcze przez kolejne dni, tygodnie, a nawet miesiące. Nie powinienem w ogóle wypuszczać jej ze swoich objęć. Teraz jestem tego pewien, ale wtedy nie sądziłem, że to jest koniec, że to nasze ostatnie pożegnanie.
Tamara wiedziała, że i tak przyjdę tego następnego dnia. Przyszedłem. Jednak w salonie zastałem jedynie jej mamę. Nawet Milka nie wybiegła do mnie na przywitanie.
– Poszła na spacer z psem – powiedziała kobieta ze smutkiem w głosie. – Przykro mi Rick. Ciężko jej z tym, że wyjeżdżasz, ale według mnie, Tamara zachowuje się irracjonalnie. Jedź. Będziemy w kontakcie. Wreszcie wyjdzie z tego dołka, zobaczysz. – Objęła mnie na pożegnanie.
Długo się wahałem, zanim odpaliłem motor. Objechałem jeszcze na nim całą okolicę, ale jej nigdzie nie zastałem, więc ruszyłem do Nowego Jorku.
Pierwsze tygodnie strasznie się wlekły. Codziennie dzwoniłem do Tamary, ale z dnia na dzień, coraz trudniej było mi z nią rozmawiać. Jej odpowiedzi na wszelkie moje pytania były zdawkowe i oschłe. Wpadłem w wir wykładów na uczelni. Szukałem sobie coraz to nowszych zajęć. Czasem, kumplom udawało się wyciągnąć mnie na jakąś imprezę. Podczas jednej z rozmów z Tamarą opowiadałem jej o takiej właśnie studenckiej bibie. Tamara się wkurzyła.
– Wiesz co, skończ do mnie wydzwaniać. Nie mam ochoty słuchać o twoim imprezowym życiu i jak to się świetnie bawisz w tym pieprzonym Nowym Jorku. To już nie ma sensu.
Kilka dni później otrzymałem w kopercie pierścionek zaręczynowy Tamary. Wściekły, rzuciłem nim wtedy o ścianę, po czym go podniosłem i schowałem do portfela. Tamara roztrzaskała moje serce na milion kawałków i nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek uda mi się je poskładać w całość. Moja duma i złość sprawiły, że już więcej nie zadzwoniłem do Tamary. Do Dawn Tawn starałem się wracać jak najrzadziej i to nawet po tym jak dowiedziałem się, że Tamara wreszcie wróciła na studia.
Kolejne miesiące mijały mi na nauce i imprezach oraz zacząłem uprawiać sporty ekstremalne. Skoki na bungee, ze spadochronem, wyścigi na motocyklu – wszystko, byle tylko czuć tę adrenalinę w żyłach. Podczas jednej w wypraw wspinaczkowych, poznałem Sandrę. Ona również uwielbiała wspinać się po skałach. Okazało się potem, że studiuje na tej samej uczelni, co ja, tylko rok niżej. Spotykaliśmy się coraz częściej, aż wreszcie zaiskrzyło między nami. Jej tata był właścicielem dużej kancelarii prawniczej, w której udało mi się załatwić praktyki, a potem pracę. I tak właśnie przeleciały trzy lata. Trzy, długie lata bez Tamary.
***
Zapaliłem wreszcie papierosa i zaciągnąłem się dymem. Rzadko sięgałem tego rodzaju używki, jedynie w najtrudniejszych chwilach mojego życia. Tamara zawsze wściekała się, kiedy widziała mnie z papierosem. Sandra mniej, ale też tego nie popierała.
Drzwi z knajpy się otworzyły i ukazała się nich moja narzeczona we własnej osobie. Podeszła i stanęła przede mną z rękami założonymi na piersi. Spojrzała na mnie z góry, jej mina wyrażała wszystko, nie musiała nawet się odzywać, a jednak to zrobiła.
– Co to miało znaczyć, do cholery? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to jest Tamara? – Wskazała kciukiem budynek, jakby to miało wszystko wyjaśnić. – Dlaczego ukrywałeś to przede mną odkąd przyjechaliśmy?
Wypite piwo chyba wreszcie zaczęło uderzać mi do głowy, bo jej głos wydał mi się nagle strasznie drażniący.
Podniosłem się bardzo powoli, zrezygnowany. Naprawdę nie miałem ochoty na taką rozmowę, ale nadeszła już pora stawić czoła tej sytuacji. Wyrzuciłem niedopalonego papierosa do kosza. Szkoda mi go było.
– Przepraszam cię, kochanie. – Westchnąłem. – Tak wyszło. Nie wiedziałem, że ona pracuje u mojej mamy. W gabinecie byłem w zbyt wielkim szoku i nie bardzo wiedziałem, jak miałem to rozegrać.
– Mogłeś coś powiedzieć, kiedy już stamtąd wyszliśmy. Po co te tajemnice? Wiesz jak teraz się głupio czuję?
– Przepraszam, naprawdę. – Spuściłem wzrok i wbiłem go w swoje buty.
– Przecież nie rzuciłabym się na nią z pazurami – Sandra ciągnęła dalej. – Rozumiem, że byliście razem i że to już przeszłość, więc po co ten cały cyrk? Tylko nie rozumiem, czemu się zachowujesz tak dziwnie? Mam wrażenie, że nie wszystko sobie wyjaśniliście?
– Sandra, proszę cię, daj spokój. To wszystko jest trudne do wyjaśnienia. – Zerknąłem na nią.
– Mówiłeś, że to ona zerwała zaręczyny, że złamała ci serce, tymczasem mam wrażenie, że ona uważa inaczej. – Dziewczyna zignorowała moje słowa.
– Przeprosiłem cię, więc odpuść już – warknąłem nieco podniesionym tonem.
– A może ty nadal coś do niej czujesz? Może wolałbyś teraz być z nią?
– To nie tak. – Zrobiłem krok do przodu i znalazłem się tuż przy Sandrze. Ująłem jej twarz w dłonie i spojrzałem prosto w oczy. – Zrozum. Tamara była dla mnie bardzo ważna, nigdy tego nie ukrywałem przed tobą. Moje spotkania z nią ciągle bolą, ale teraz to ty jesteś dla mnie najważniejsza. Mój związek z Tamarą był szalony i chaotyczny. To była jak jazda na pieprzonym rollercosterze. Ty przynosisz mi spokój, to ciebie wybrałem, jesteś moją narzeczoną, więc nie musisz być zazdrosna – powiedziałem spokojnie i pocałowałem ją z czułością. Kogo okłamywałem bardziej? Siebie czy Sandrę? – Kiedyś ci to wszystko wyjaśnię, obiecuję – dodałem jeszcze – ale jeszcze nie teraz i nie tutaj.
***
Media: Killswich Engage "Arms of Sorrow"
Stało się. Trzeci rozdział w tym tygodniu. Tylko się nie przyzwyczajajcie. Pewna dobra duszyczka podpowiedziała mi, że co za często to nie zdrowo, chociaż ja uwielbiam jak czytacie i komentujecie :)
Psssst takia mała niespodzianki. Zdjęcie aktora, który mógłby grać Richarda. Pewnie te 17 lat temu inaczej sobie go wyobrażałam, ale w tej chwili on najbardziej odpowiada temu wizerunkowi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro