Rozdział 19
Kto chętny, niech włączy sobie media czytając rozdział...
Tamara
Trzydzieści sześć dni, siedem godzin i dwanaście minut minęło od tamtej chwili. Od momentu, w którym moje serce przestało bić.
Wszystko dzieje się, jakby poza mną. Jakbym istniała w innej, alternatywnej rzeczywistości. Ludzie migają mi przed oczami. Znajomi, rodzina, lekarze, pielęgniarki. Czasem coś do mnie mówią, pytają jak się czuję i czy czegoś nie potrzebuję, jakby to było istotne. Ktoś mnie ściska, ktoś inny całuje w czubek głowy, a jeszcze ktoś inny wciska w moją dłoń kubek gorącej kawy. Każą mi jeść, ale ja wcale nie jestem głodna. Powtarza się historia sprzed trzech lat. Co ja mówię, teraz jest o wiele gorzej.
Tak mija praktycznie każdy mój dzień. Siedzę w fotelu stojącym w kącie szpitalnej sali. Siedzę i wpatruję się w metalowe łóżko znajdujące się po drugiej stronie. Siedzę, patrzę i nasłuchuję dźwięku aparatury. Jednocześnie nienawidzę i uwielbiam ten dźwięk, jego brak może oznaczać dwie rzeczy, mimo wszystko, gdy go słyszę, taki miarowy i jednostajny, wiem, że mój narzeczony żyje.
Ciężki uraz głowy, obrzęk mózgu w wyniku którego Richard zapadł w śpiączkę, złamanie kręgosłupa, prawdopodobnie bez przerwania rdzenia kręgowego, ale dokładna diagnostyka jest trudna ze względu na stan pacjenta. Na szczęście nie było zatrzymania akcji serca, więc nie powinno dojść do niedotlenienia mózgu. Obecny stan jest określany, jako ciężki, ale stabilny. Trzeba czekać na wybudzenie. Tyle pamiętam z tego, co mówili lekarze. Cokolwiek to wszystko miało znaczyć.
Z kolei policja tłumaczyła, że Richard jechał od granicy stanu w stronę Day Town, kiedy kierowca niewielkiego, dostawczego samochodu zasnął za kierownicą. Zjechał na przeciwległy pas. Richard w ostatniej chwili zareagował, ale wpadł w poślizg, stracił panowanie nad maszyną i wyleciał z drogi. Więcej szczegółów nie zapamiętałam. Ostatnią rzeczą, która powiedzieli nam to, że gdyby Richard miał kask, skutki wypadku nie byłyby tak poważne.
Pieprzony kask, ten jeden drobny, pierdolony szczegół, o którym Richard nigdy nie zapominał. Tym razem zapomniał. Zostawił u Chrisa po ich sprzeczce.
Nigdy nie zapomnę twarzy Chrisa w tamtym dniu. Po tym, jak Vivian udało się zabrać w sobie, postanowiliśmy pojechać do szpitala. Całą trójką wychodziliśmy akurat z domu, kiedy na podjeździe Chris zaparkował swojego cryslera. Wysiadł z niego, trzymając w rękach kask Richarda. Chris był wyjątkowo blady, miał siny i opuchnięty nos oraz sińce pod oczami. Jeden szczegół utknął w mojej pamięci, wyraz jego oczu, przekrwionych i mokrych. Chris płakał. On już wiedział o wypadku. Okazało się, że kiedy Richard odjechał spod domu przyjaciela, a Chrisowi udało się zatamować krew cieknącą z nosa, zauważył zgubę Richarda. Od razu wskoczył do auta i zaczął go szukać po okolicy. I znalazł, akurat w momencie, gdy sanitariusze wnosili jego ciało do karetki.
Jedyną opanowaną wówczas osobą był ojciec Richarda. To właśnie Sam zawiózł nas wszystkich do szpitala, gdzie spędziliśmy całe godziny zanim lekarze unormowali stan Richarda. Właściwe nic nie pamiętam z drogi do szpitala, ani z tych pierwszych kilku dni. Dopiero po czasie docierały do mnie słowa lekarzy i gliniarzy. Wówczas zaczęłam odliczać minuty, godzinny, dni, czekając, aż mężczyzna, którego kocham obudzi się wreszcie z tej cholernej śpiączki. Innej opcji przecież nie ma, prawda? Jednak z każdym dniem, moje nadzieje maleją. To jest jakiś pieprzony koszmar.
Nie podchodzę do łóżka, na którym leży Richard. Boję się. Jest podpięty do tylu rurek, igieł i innego gówna, że znając moje szczęście, to jeszcze coś bym przypadkiem odpięła albo zrobiła mu jakąś krzywdę. Zresztą, miejsce przy jego boku należy do innej, najważniejszej w jego życiu kobiety – mamy. Vivan przeżywa to równie ciężko jak ja, choć inaczej. Nie jest taka apatyczna, ma za to huśtawki nastrojów. Jednego dnia stara się być silna i pełna nadziei, drugiego przepłakuje godziny mocząc łzami szpitalną pościel. Jako jedyna nie wtrąca się do mojego sposobu rozpaczania. Ja siedzę w kącie i obserwuję, a ona konsultuje się z lekarzami, potem przekazuje mi wieści. To ona stara się rozmawiać z Richardem, mówi do niego, jak do dziecka, czasem czyta mu książki, albo po prostu siedzi przy nim i trzyma go za rękę.
Dzisiejszy dzień wygląda zupełnie jak pozostałe. Nie wróciłam na noc do domu. Zdrzemnęłam się tu, w fotelu. Personel szpitala już nawet nie próbuje mnie stąd wyrzucać, wiedzą, że może to skończyć się piekłem na ziemi, jeśli chociaż spróbują mnie tknąć. Vivian spędziła noc i poranek w domu. Przychodzi dopiero koło dwunastej w południe. Zaraz za nią do pokoju wkracza Chris, który rzuca mi spojrzenie pełne żalu. Odwracam od niego wzrok i patrzę przed siebie. Vivian klęka obok mnie i ujmuje moją dłoń.
– Tami, kochanie – mówi cicho – rozmawiałam z lekarzami. Powiedzieli, że coś się zmieniło. Opuchlizna zmalała. – Głaska mój policzek, upewniając, że jej słowa docierają do mnie. – Słyszysz, skarbie? Nareszcie jakieś dobre wieści. Nareszcie jest nadzieja. – Ledwie opanowuje drżenie głosu.
– Naprawdę? – pytam z niedowierzaniem. Patrzę prosto w jej brązowe oczy, które tak cholernie przypominają mi oczy Richarda. Vivian przytakuje. Co jeśli ich już nigdy nie zobaczę?
– Może pojedziesz do domu? Prześpisz się w łóżku, a nie, połamana na fotelu. Wykąpiesz się i zjesz coś porządnego?
– Nie. – Kręcę powoli głową. – Muszę tu być, jakby się obudził. Musi wiedzieć, że byłam przy nim przez cały czas – tłumaczę.
– Tami, chyba nie chcesz, żeby zobaczył się w takim stanie? Jesteś blada, zmizerniałaś, zarzuci nam, że nie dbaliśmy o ciebie. Będę przy nim cały czas. Chodź. Chris odwiezie cię do domu.
Zerkam na Chrisa niespokojnie. Moje spojrzenie jest pełne wyrzutów sumienia, podobnie jak jego. Od wypadku praktycznie nie rozmawialiśmy ze sobą, a nasze kontakty wzrokowe ograniczały się do kilku sekund.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł – dukam.
– Mogę zadzwonić po twojego ojca, ale po co ma się tłuc taki kawał drogi, skoro Chris jest pod ręką? No już, bierz się w garść.
Vivian wyciąga do mnie dłoń, a ja ją przyjmuję. Pomaga mi podnieść z fotela. Nogi mam zdrętwiałe. Mama Richarda puszcza moją rękę. Robię kilka kroków w stronę Chrisa, ale czuję, jak kręci mi się w głowie i że zaraz się wywrócę. Jednak to nie następuje. Chris łapie mnie w pasie i przytrzymuje.
– Trzymam cię – mówi cicho, ale dźwięk jego głosu wywołuje u mnie nudności.
Mimo wszystko nie opieram się i pozwalam mu zaprowadzić się do windy, którą zjeżdżamy do podziemnego parkingu. Tam pomaga mi wsiąść do swojego cryslera. Droga do domu dłuży się wyjątkowo. Milczymy. Boję się odezwać. Boję się, że mogę powiedzieć słowa, których potem będę żałować. Wiem, że to nie Chrisa wina, że Richard miał wypadek, ale i tak czuję do niego ogromy żal. Za to, że nie powstrzymał Richarda, kiedy wsiadał na motocykl, do tego bez kasku. Za to, że zadzwonił do mnie tamtego dnia, ale przede wszystkim za to, że pocałował mnie tamtej cholernej nocy i pozwolił mi oddać pocałunek.
Siedzę odwrócona do niego bokiem. W głowie odhaczam miejsca, które mijamy, a które tak bardzo kojarzą mi się z Richardem i tamtymi pamiętnymi wakacjami. Lasek Zagubionych, lodziarnia w Day Town, nasza ławka na pograniczu pól i lasu. Wspomnienia powracają niczym bumerang za każdym razem, kiedy przejeżdżam tą trasą.
Dojeżdżamy wreszcie pod dom. Chris pomaga mi wysiąść z auta, ale po schodach wchodzę sama. Niestety w progu mój osłabiony organizm odmawia posłuszeństwa. Widzę mroczki przed oczami. Opieram się o framugę i omal po niej nie zjeżdżam w dół, ale Chris znów mnie łapie. Unosi na swoich silnych ramionach i zanosi do sypialni. Nie protestuję, a nawet wtulam się w jego szyję, zaciągam się męskim zapachem. Wyobrażam sobie, że to Richard mnie niesie. Chris tak bardzo mi go przypomina.
Chłopak delikatnie kładzie mnie na łóżku okrywa kołdrą. Jestem zmęczona. Niemalże od razu odpływam. Jak przez mgłę czuję, że Chris delikatnie głaska mnie po włosach i całuje w głowę. Zasypiam.
***
Media: Evergrey "For Every Tear That Falls"
Wiem, że krótki rozdział - przepraszam, ale już chyba teraz wszystkie będą takie do końca...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro