Rozdział 12
Tamara
Siedziałam na jednym ze stolików przy lasku, nogi oparte miałam na ławeczce. Patrzyłam na łąki rozpościerające się przede mną. Ciepły wiatr rozwiał moje włosy, które natychmiast poprawiłam, chowając blond kosmyki za ucho. Już było gorąco, a lato nawet się jeszcze nie zaczęło.
To był dziwny dzień. Ta cała gonitwa z dzieciakami Molly, ale fajnie było się nimi zajmować. Bałam się, że nie będzie mi już dane mieć własnych dzieci. Zostanę stara panną i założę hodowlę psów. Brakowało mi Milki. Chyba pora pomyśleć nad kolejnym psiakiem. W końcu nic nie stało na przeszkodzie, żeby zabierać go ze sobą do pracy. Nie musiałby samotnie siedzieć w domu, a i ja miałabym towarzysza do takich popołudniowych spacerów.
A propos psa, byłam ciekawa co z Mrówką. Czy chłopakom udało się odnaleźć psa Sandry? Żałowałam, że nie widziałam momentu, kiedy Richard go zgubił. Pewnie miałabym z niego niezły ubaw, choć psa było mi szkoda. Nawet rozglądałam się za nim, wracając do domu Molly. Posiedziałam jeszcze chwilę z Mattem i dzieciakami. Zjedliśmy pizzę zamówioną przez Matta. W między czasie zadzwoniła Molly, że jej tata był już po angiopastyce i koronografii. Jego stan był stabilny, a Molly miała niebawem wracać do domu.
Pożegnałam się z dzieciakami i wyszłam. Postanowiłam nie wracać jeszcze do domu. Pogoda była piękna, a ja chyba jednak nie miałam ochoty siedzieć sama w czterech ścianach. Nie umiałabym się również skupić ani na pracy ani na czytaniu książki.
Tak właśnie trafiłam w miejsce, w którym zawsze najszybciej potrafiłam wyciszyć moje skołatane serce, choć było ono przesiąknięte wspomnieniami. Było tu tak spokojnie i cicho, że aż podskoczyłam na dźwięk łamanej gałęzi pod czyjąś stopą.
– Cześć. Nie chciałem cię przestraszyć. – Usłyszałam znajomy głos i cały mój spokój ulotnił się w jednej chwili. Jak on śmiał go zakłócać? Moje święte miejsce.
– Co ty tu robisz? – warknęłam nie odwracając się jego stronę.
– Przyszedłem pomedytować. Nie wiedziałem, że cię tu zastanę.
– Znalazłeś pieska swojej ukochanej? – spytałam.
– Tak. Miałaś rację, sam wrócił do domu – odpowiedział nieco zmieszany.
– Świetnie. To wracaj do niej świętować ten cud. Nie masz prawa tu być. – Podniosłam się gwałtownie z ławki i stanęłam naprzeciwko Richarda z rękami założonymi na piersi. – To moje miejsce!
– Twoje? – Wytrzeszczył na mnie te brązowe ślepia, w których na chwilę zatańczyły iskry. – Chyba nasze?
– Moje. Od zawsze tu przychodziłam, zanim jeszcze zostaliśmy parą.
– Wiem, ja też. – Richard wzruszył ramionami. – Przychodziłem tu, ale kiedy spotykałem ciebie, to się wycofywałem. – Zaskoczył mnie, nigdy mi o tym wcześniej nie wspominał. – Wiedziałem, że się wkurzysz na mój widok. I dużo się nie pomyliłem. Tak było, jak spotkałem cię tutaj, kiedy tańczyłaś w deszczu. Szybko uciekłaś.
– Wtedy się nie wkurzyłam, bo tu przyszedłeś, tylko dlatego, że byłeś chamem i dupkiem – powiedziałam, zaciskając pięści. – W takim razie zostań, medytuj, a ja sobie pójdę.
I znów uciekałam. Tylko zamiast pójść w stronę drogi, ruszyłam w kierunku lasu. Oczy coraz bardziej piekły mnie od łez. Nie miałam ochoty oddychać tym samym powietrzem, co Richard.
– Zaczekaj. Nie możemy porozmawiać normalnie? Jak dwoje dorosłych ludzi? – Usłyszałam za sobą. Richard szedł kilka kroków za mną, więc przyspieszyłam.
– Nie. Ja tu widzę tylko jedną, normalną, dorosłą osobę i to nie jesteś ty. – Weszłam do lasku. Musiałam omijać wystające korzenie drzew i wyższe kępki krzaków na ścieżce, przez co zwolniłam nieco.
– Proszę cię, Aniołku.
– Nie nazywaj mnie tak! – krzyknęłam za siebie, ale Richard to zignorował.
– Porozmawiajmy spokojnie.
– Nie mamy o czym rozmawiać!
– Myślę, że mamy...
– To trzeba było o tym myśleć trzy lata temu! – Przerwałam mu.
– Trzeba było nie wysyłać mi pocztą pierścionka – zripostował Richard.
– To trzeba było nie wyjeżdżać z miasta!
– Aniołku, przecież miałem studia. Musiałem nadrobić wszystkie egzaminy. Podobnie z resztą, jak ty.
– Ja miałam inne priorytety, ale dla ciebie były ważniejsze studia niż ja!
– Nie mów tak! Wiesz przecież, że mnie to wszystko też dotyczyło! – Teraz Richard również podniósł głos. – Cierpiałem razem z tobą, próbowałem cię pocieszać, jak tylko potrafiłem, potem robiłem wszystko, żebyś znów wróciła do życia, ale ty nie chciałaś o niczym słyszeć. Nie pomagały prośby, krzyki ani groźby! Ile jeszcze mieliśmy rozpaczać?
– Tyle, ile trzeba! – Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, ale ani na chwilę nie zwolniłam kroku i nie odwróciłam się w stronę Richarda.
Dotarliśmy na skarpę znajdującą się nad brzegiem jeziorka, które było ulubionym miejscem spędzania upalnych dni w czasie wakacji. Kiedyś było to dość dzikie, ale kilka lat temu, miasto zainwestowało w ten teren, udostępniono nawet strzeżona plażę w czasie wakacji. To było bardzo urokliwe miejsce. Za naszej młodości przychodziliśmy tu popływać pomimo zakazów.
– W końcu musieliśmy zacząć żyć! Przecież nie wszystko było stracone! – wykrzyczał i złapał mnie za ramię, zmuszając tym samym do zatrzymania się i spojrzenia na niego.
– Straciliśmy wszystko! – Łzy całkiem zalały moją twarz, nie mogłam patrzeć w jego brązowe tęczówki pełne bólu. Wyrwałam swoją rękę z jego uścisku, obróciłam się i chciałam ruszyć dalej, ale poczułam jak mocne ramię obejmuje mnie w pasie. W ciągu ułamków sekund znalazłam się w powietrzu, unoszona przez Richarda, a następnie nad moją głową zamknęła się niebieska tafla jeziora.
Znajdując się pod wodą, ciągle w ramionach chłopaka, próbowałam zrozumieć co się wydarzyło. Richard musiał mnie złapać i celowo, razem ze mną zeskoczyć ze skarpy. Czy on postradał wszystkie zmysły? Dobrze, że wcześniej nabrałam odpowiednią ilość powietrza, w momencie kiedy mnie unosił.
Z pomocą Richarda, wypłynęłam na powierzchnię wody. Nabrałam głęboko powietrza. Kaszląc pomiędzy kolejnymi wdechami, podpłynęłam kawałek bliżej brzegu. Richard poszedł w moje ślady, a raczej popłynął. Kiedy znalazłam grunt pod nogami i stanęłam stabilnie, obróciłam się do tego idioty. Miałam ochotę go spoliczkować, ale uderzyłam go rękami w tors, który opinała przemoczona, czarna koszula wyraźnie podkreślająca każdy mięsień jego ciała. Chłopak lekko się zachwiał, ale nie stracił równowagi.
– Oszalałeś?! Jesteś walnięty! Mogłeś mnie zabić! Mogłam utonąć! Już ten Nowy Jork całkiem namieszał ci we łbie?! – krzyczałam histerycznie. – Wracaj tam, skąd przyjechałeś! Biegnij do tej swojej rudej panienki i z nią odwalaj takiej numery! Nikomu tu nie jesteś potrzebny, ani nikt cię tu nie chce! – Cieszyłam się, że woda ściekająca z włosów maskuje moje łzy spływające do jeziora.
Richard, nie zważając zupełnie na moje słowa, pochwycił mnie za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował, tamując tym samym potok wyrzucanych przeze mnie słów. Zrobił to natarczywie i namiętnie, a nasze języki automatycznie odnalazły drogę do siebie, jakby nigdy nie było tych lat rozłąki między nami. Przez te kilka chwil poczułam się jakbym znów miała osiemnaście lat, a on całował mnie pierwszy raz. Jego zimne usta rozpalały mnie od wewnątrz. Jedną ręką odgarnął mokre kosmyki z mojej twarzy i wplótł palce we włosy, nie przestawiając mnie ciągle całować. Drugą objął mnie w tali i przyciągnął bliżej do siebie. Moje dłonie mimowolnie wylądowały na jego umięśnionym brzuchu, a z gardła Richarda wydobył się cichy pomruk. Ten dźwięk nieco mnie otrzeźwił. Ostatkami silnej woli odepchnęłam się od niego i go spoliczkowałam. Nie zareagował na ten gest. Pewnie był przyzwyczajony do takiego zachowania. To nie był pierwszy raz, kiedy zagotowywałam mu taką mieszankę emocji.
Wydostałam się z uścisku, podpłynęłam jeszcze kawałek i wyszłam na brzeg. Na szczęście, plaża była pusta, ponieważ nadal trwał rok szkolny. Ruszyłam przed siebie, przedzierając się przez piasek w mokrych trampkach. Richard szedł tuż za mną.
– Zobacz, co narobiłeś! – znowu krzyknęłam. – Jestem cała przemoczona, zniszczyłeś moje buty!
– Ciesz się, że chociaż masz oba. – Zerknęłam za siebie. Richard, podskakując zabawnie po piasku na jednej gołej stopie, ściągał swój sandał z drugiej. Najwidoczniej jeden musiał mu spać w wodzie i teraz leżał gdzieś na dnie jeziora. Richard podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się zawadiacko, wymachując przy tym butem w moją stronę. – I po co ja go czyściłem?
– Jesteś głupi. – Pokręciłam głową z rezygnacją.
Richard dogonił mnie i szliśmy w milczeniu ramię w ramię, aż do ulicy, gdzie nasze drogi powinny się rozejść.
– Aniołku... – zaczął znowu starą śpiewkę.
– Miałeś do mnie tak nie mówić.
– Tamaro, proszę cię. Spotkajmy się gdzieś i porozmawiajmy spokojnie. Daj mi jeszcze jedną szansę.
Na co miałam mu dać jeszcze jedną szansę? Na wyjaśnienie wszystkiego? Na kolejne zerwanie ze mną? Dlaczego miałam pozwalać mu znęcać się nad sobą?
– Wracaj do tej swojej rudej i lepiej ją błagaj, żeby dała ci jeszcze jedną szansę po tym, jak mnie pocałowałeś – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Odwróciłam się i definitywnie zakończyłam naszą rozmowę ruszając w swoją stronę. Nie odwróciłam się ani na chwilę w kierunku Richarda. Nie wiem, jaki miał wyraz twarzy, kiedy go zostawiłam. To wszystko nie miało najmniejszego sensu.
Szłam równomiernym tempem, a woda chlupotała w moich trampkach. Richard chyba odpuścił, ponieważ nie czułam już jego obecności za swoimi plecami. A więc to już koniec? Znów tak po prostu się poddał? Nie powinno mnie to nic obchodzić, a jednak znów bolało.
***
Media: Céline Dion "It's All Coming Back To Me Now"
@Texas_lights - cobyś się nie nudziła na zwolnieniu, wracaj szybko do zdrowia.
@mocca62 - popatrz tylko, czego ja dla ciebie nie zrobię... ale teraz nie opublikuję już NIC do poniedziałku!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro