Rozdział 4
Tamara
Piątkowe popołudnia zawsze kończyły się podobnie, czyli przesiadywaniem w biurze i załatwianiem całej papierologii, która nazbierała się w przeciągu tygodnia. Nie była to ulubiona część mojej pracy. Trzeba było rozliczyć skończony tydzień, rozplanować nadchodzący. Zamówić brakujące leki i sprzęt medyczny. Ja jednak, od trzech dni pracowałam zawzięcie, ciężej niż kiedykolwiek. Od rana do wieczora w klinice. Teraz nawet papierkowa robota mi nie przeszkadzała. Byle nie myśleć. Najgorsze były powroty do pustego domu. Nie chciałam zamykać oczu, żeby nie widzieć jego twarzy, a zwłaszcza twarzy rudzielca i jej pierścionka.
Po rozstaniu z Richardem najtrudniejsze były pierwsze trzy miesiące. Strasznie mi go wtedy brakowało i ciągle zaprzątał moją głowę. Potem wróciłam na uczelnię. Wpadłam w wir nauki, zdobywanie zaległych zaliczeń oraz zdawanie egzaminów. Załatwiłam sobie praktyki w najlepszych klinikach weterynaryjnych, gdzie pracowałam popołudniami i w weekendy. Powoli myśli o Richardzie i wszystkim, co się wydarzyło w ciągu tamtego roku zaczęły blednąć.
Powrót do Dawn Town był ciężki, ale nie wyobrażałam sobie życia gdziekolwiek indziej, w przeciwieństwie do Richarda. Na szczęście to miasto przywołało same dobre wspomnienia związane z tym głupkiem. Nasze wielogodzinne spacery razem z moją sunią, Milką, którą dostałam od Vivian na osiemnaste urodziny.
Nasze wspólne wygłupy. Wspomnienia z tamtego lata, naszych pierwszych pocałunków, kiedy to dotarło do mnie, że kocham chłopaka, którego przez lata nienawidziłam., Ot, banalna historia, jakich wiele, ale moja własna.
Powracały wspomnienia sobotnich wycieczek na Richarda motorze, za każdym razem w nowe miejsce. Uwielbiałam je, a jeszcze bardziej uwielbiałam świadomość, że mam swój ukochany dom, do którego mogę w każdej chwili wrócić.
To właśnie w moim rodzinnym domu przeżywaliśmy z Richardem nasze pierwsze miłosne uniesienia, kiedy rodzice wyjeżdżali w odwiedziny do mojej starszej siostry, żeby nacieszyć się wnukami. Potrafiliśmy całe noce leżeć wtuleni w siebie i prowadzić godzinne rozmowy przy świecach, i nie tylko rozmowy. Odkrywaliśmy swoje ciała, zafascynowani sobą nawzajem. Wtedy byłam pewna, że przenigdy nie pozwolę się zbliżyć do siebie żadnemu innemu mężczyźnie oraz że Richard przenigdy nie będzie w taki sposób dotykać i całować innej kobiety. Głupie, dziecinne mrzonki. Życie potrafi wszystko zweryfikować.
Cholera, miałam o tym nie myśleć. Rzuciłam na biurko długopis, który trzymałam w ręce i przetarłam dłońmi twarz. Moje oczy były już zmęczone, podobnie jak ja, a dopiero była czwarta godzina popołudniu.
Byłam na dobrej drodze do wyrzucenia Richarda z serca i z głowy, ale on musiał wymyślić sobie odwiedziny u mamusi. Wiem, że Vivian cieszyła się z jego przyjazdu, nie potrafiła tego ukrywać przede mną. Ostatnim razem, kiedy był w mieście prawie rok temu, udało mi się uniknąć spotkania z nim. Oświadczył wówczas rodzicom, że poznał nową dziewczynę i że zaczyna się między nimi układać. Niecałe siedem miesięcy później dowiedziałam się, że się jej oświadczył. Zrozumiałam, że to już koniec. Taki ostateczny. Zatrzasnął drzwi między nami i teraz nie ma już powrotu do tego, co było, ale jego przyjazd sprawił, że wspomnienia zaczęły powracać ze zdwojoną siłą. I to nie tylko te dobre. Często dochodziło między nami do sprzeczek. Oboje zawsze byliśmy wybuchowi, sarkastyczni i uparci. Czasem kłóciliśmy się dla żartu, ale czasami potrafiliśmy skakać sobie do gardeł. Potem godziliśmy się, z wiekiem coraz bardziej namiętnie i żarliwie. Najgorsze były sytuacje, kiedy zamiast wykrzyczeć sobie wprost to, co nam leży na sercu, tłamsiliśmy w sobie wszystkie żale. Właśnie taki koniec miał nasz związek. Był cichy, bolesny i pełen niedomówień. Może gdybym rzuciła mu w twarz pierścionkiem zaręczynowym, zamiast cichaczem wysyłać go w kopercie? Kiedy go dostał, uznał, że już nie ma o co walczyć, a miał, tylko faceci są tacy niedomyślni.
Zachowanie Vivian wcale mi nie pomagało w przetrwaniu tej całej sytuacji. Nie mogę mieć do niej pretensji. Richard, to w końcu jej ukochany, jedyny syn. Zrozumiałe jest, że przeżywa wszystko, co dzieje się w jego życiu. Liczyłam się z tym, kiedy zaczęłam pracę w klinice. Ba, liczyłam się z tym, kiedy pierwszy raz poprosiłam ją, żeby zatrudniła mnie u siebie podczas wakacji, całe lata temu. Co nie zmienia faktu, że to ciągle bolało.
Dzisiaj rano Vivian zadzwoniła, żeby spytać, jak sytuacja w przychodni. Ja już tam dobrze wiedziałam, że tylko czekała, aż spytam, co sądzi o swojej nowej, przyszłej synowej. No i wreszcie padło to pytanie z moich ust, a jej odpowiedź wcale mi nie ulżyła.
– Jest bardzo sympatyczna i miła. Chyba nie mogę jej niczego zarzucić, tylko wiesz Tami, ona nie jest tobą. Przepraszam, że to powiedziałam, po prostu taka jest prawda. Kiedy ich widzę razem, serce ściska mi żal, że już nie jesteście ze sobą.
No i jak tu nie można było oszaleć? Wściekłość dusi mi gardło, że ten rudzielec będzie mieć najwspanialszą teściową na świecie. Każda dziewczyna mogłaby tylko pomarzyć o takiej. Była przy mnie w najtrudniejszych chwilach mojego życia. Razem z Richardem, wspierała mnie po śmierci dziadka i później też, nawet, kiedy leczyłam złamane serce po rozstaniu z jej synem. Drugiej takiej kobiety trzeba szukać ze świeczką. Dlatego nie potrafiłam zrezygnować z jej przyjaźni, chociaż każdy jej uśmiech przypominał mi o Richardzie, ponieważ byli bardzo do siebie podobni.
Mój telefon leżący na biurku, zaczął brzęczeć tuż przy ręce. Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła Molly. Zmarszczyłam brwi zaciekawiona, co ona mogłaby chcieć.
– Halo – rzuciłam znudzona w słuchawkę.
– Część! Słyszałaś, kto przyjechał do miasta? – spytała uradowana. Trochę zaskoczył mnie pogodny ton jej głosu.
– Tak, wiem. Już nawet miałam wątpliwą przyjemność spotkania się z Richardem i z jego nową panną – warknęłam.
– Z Richardem? – Głos Molly nagle spoważniał. – Widziałaś się z Richardem? Już przyjechał i od razu się na niego natknęłaś? Kochana, ty to masz pecha, ale ja nie mówię o nim! – Molly zarzuciła mnie potokiem słów, a ja totalnie zgłupiałam.
– A o kim?
– Dora przyjechała! – Molly wykrzyczała mi do ucha.
– Dora? – powtórzyłam, jak głupia.
– Tak! – zapiszczała. – Musimy to koniecznie uczcić i opić! Widzimy się dziś.
– Nie wiem, Molly. Nie mam nastroju.
– Jak było w ogóle?
– Nawet nie pytaj – mruknęłam.
– To tym bardziej musimy się napić. Jedziemy do Day Town, do Tony'ego na karaoke. Nie wykręcisz się. Załatwiłam już sobie opiekę dla dzieciaków. Przyjdzie Ruth z mężem, a ty byś mogła przyprowadzić tego przystojniaka z przychodni, jak mu tam było na imię?
– Nick.
– Właśnie, Nick!
– Nie wiem czy to dobry pomysł. Nic mnie z nim nie łączy.
– Super! – Molly mi przerwała. – Jeśli ty się w końcu za niego nie weźmiesz, to ja się zakręcę wokół niego.
– Molly! – przystopowałam ją.
– No to, może Dorze się spodoba? – Molly roześmiała się. – To jesteśmy umówione. Przyjedziemy po ciebie! – I rozłączyła się. Tak po prostu.
Odłożyłam komórkę na blat i sama oparłam się o niego czołem.
– Świetnie, normalnie rewelacja.
Może to nie jest taki zły pomysł? Lepsze to niż kolejny, samotny wieczór użalania się nad sama sobą. Może uda mi się spić i wyłączyć myślenie?
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi do biura.
– Tamara, wszystko w porządku? – spytał męski głos, należący do Nicka.
– Mhm – bąknęłam pod nosem. – Masz jakieś plany na wieczór? – Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się do blondyna.
***
Media: Five Finger Dath Punch "Blue on black" - taka tam ballada :)
Krótki rozdział, tak wiem, ostatnio jakoś dłuższe mi nie idą....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro