Rozdział 3
Richard
Zielone świdrujące spojrzenie pojawiało się mojej głowie, za każdym razem, gdy przymykałem powieki. Widok hardej miny Tamary, kiedy mówiła, że nie pracuje za darmo. Tamara tańcząca w deszczu. Tamara w niebieskiej sukience na balu. Tamara wciskająca czekoladowe lody w moją ulubioną, czarną koszulkę. Tamara zawstydzona naszym pierwszym pocałunkiem podczas deszczu meteorów. Roześmiana Tamara i jej drżące dłonie, kiedy prosiłem ją o rękę. I wreszcie zapłakana Tamara, zwinięta w kłębek w ciemnej sypialni, której nie potrafiłem pomóc żadnymi słowami, ani czynami.
Te obrazy powracały do mnie wciąż i wciąż. Ostatnie z nich, nie były wcale wywołane wczorajszym spotkaniem. Towarzyszyły mi przez te ostatnie lata. Nawet miłość Sandry nie była wstanie ich wykorzenić z mojego umysłu. Nigdy, nikomu nie przyznawałem się do nich. Może jedynie mama i Chris wiedzieli, co siedzi w mojej głowie, bo przed nimi nie byłem w stanie niczego ukryć.
– Misiaczku, wszystko w porządku?
– Hm? – Głos Sandry wyrwał mnie z zamyślenia.
Otworzyłem oczy. Jej drobna dłoń spoczywała na moim odkrytym kolanie. Podniosłem wzrok i spojrzałem na Sandrę. Była roześmiana. Rozpuściła ognisto czerwone włosy, które teraz sprężynowały, każdy swoją stronę. Kiedy się uśmiechała, marszczyła piegowaty nosek w zabawny sposób. Była piękną i seksowną kobietą. Czy ją kochałem? Chyba tak. Na swój sposób. To było zupełne inne uczucie niż to, które żywiłem do Tamary. Przy niej czułem się spokojny, poukładany. Miłość do Tamary wypalała mnie od środka.
– Jesteś jakiś nieobecny – dodała.
– Wszystko w porządku, to jeszcze zmęczenie podróżą. – Wplotłem dłoń w jej kręcone włosy i złożyłem delikatny pocałunek na czerwonych ustach, a kiedy się odsunąłem zobaczyłem, że mama i tata przyglądają się nam z zaciekawieniem.
Siedzieliśmy wszyscy na patio, gdzie przed chwilą zjedliśmy obiad przygotowany przez mamę. Brakowało mi już jej kuchni. Mama podniosła się od stołu i zaczęła zbierać naczynia.
– Richard, pomożesz? – Posłała mi dwuznaczne spojrzenie, które chyba tylko ja potrafiłem odgadnąć. – Pomóż mi przygotować kawę. Pora spróbować ciasta.
Pomogłem jej zebrać wszystkie naczynia i udałem się za nią do kuchni. Zacząłem układać je w zmywarce, podczas gdy mama szykowała kawę z ekspresu.
– Jeszcze nie zdążyliśmy porozmawiać sam na sam – zagadała. – Wczoraj poszliście szybko spać, rano nie było okazji.
– O czym chciałaś rozmawiać? – Próbowałem udawać zdziwionego.
– Sandra powiedziała, że w przychodni przyjęła was jakaś sympatyczna pani weterynarz, domyślam się, że była to Tamara i że nie przedstawiłeś ich sobie?
– Tak jakoś wyszło. – Wzruszyłem ramionami. – Co miałem powiedzieć? Sandra to Tamara, moja była narzeczona?
– Co w tym dziwnego? Jesteście dorośli. Sandra nie wie o Tamarze?
– Wie, ale nie zna całej historii – mruknąłem pod nosem i zerknąłem przez okno na Sandrę, która właśnie śmiała się z czegoś, co opowiadał tata.
– Próbowałam się dodzwonić do ciebie, żeby powiedzieć ci, że jestem w domu. Mogłam tego całego psiaka opatrzyć tutaj, ale wasze telefony były poza zasięgiem.
– Wiem, głupio wyszło. – Posłałem rodzicielce przepraszający uśmiech, po czym uświadomiłem sobie, że ona też nie jest bez winy. – Dlaczego nic mi nie wspomniałaś, że Tamara wróciła i do tego pracuje w twojej klinice? – rzuciłem oskarżycielsko w stronę mamy.
– Trochę nie wiedziałam, jak to zrobić. – Teraz mama się speszyła. – Tami wróciła jakoś ponad rok temu. Bzdurą byłoby, żeby otwierała drugą klinikę w okolicy. Postanowiłyśmy połączyć siły.
– Od ponad roku ukrywałaś to przede mną? – Moja ręka z talerzem zawisła nad koszem zmywarki.
– Mhm – mama przytaknęła jakby nigdy nic. – Ona chyba też nie chciała, żebyś wiedział.
– Ukrywasz jeszcze jakieś rewelacje przede mną?
– Nie, nic takiego. Może jedynie, że przekazałam Tamarze połowę udziałów w klinice – powiedziała zupełnie niewinnie.
– Co zrobiłaś? – Drzwiczki ze zmywarki zamknęły się znacznie głośniej niż zamierzałem.
– Czemu się tak dziwisz? – oburzyła się mama. – Przecież ty nie przejmiesz kliniki po mnie, a Tamara jest dla mnie jak córka. Nigdy tego nie ukrywałam. Znając ciebie, to jak nas zabraknie, sprzedasz tutaj wszystko, przecież nie wyprowadzisz się ze swojego ukochanego Nowego Jorku. Tacie już też coraz trudniej prowadzi się interesy.
– Świetnie, teraz będziesz mi wypominać, że się wyprowadziłem?
– Nie, oczywiście, że nie, to twoje życie, ja tylko stwierdzam fakty.
Westchnąłem. Mama nie do końca miała rację. Kochałem moje miasto rodzinne i dom. Może kiedyś chciałbym tu wrócić i zamieszkać. Obawiałem się jedynie, że Sandra nie umiałaby przystosować do życia na tym zadupiu. Nie miałem pretensji, że mama oddała Tamarze połowę kliniki. To faktycznie był dobry pomysł, a Tamara była naprawdę dobra w tym zawodzie, a z prowadzeniem interesu też sobie poradzi. Dzięki temu, odciąży ją.
Przyjrzałem się mamie, która właśnie kroiła ciasto z owocami. Wyglądała kwitnąco. Nie było po niej widać, że lata temu zmagała się z nowotworem i ledwie uszła z życiem. Byłem wdzięczny losowi, że nie odebrał przedwcześnie tej najważniejszej kobiety w moim życiu. Tamara wspierała mnie wówczas na każdym kroku. Szkoda, że ja nie potrafiłem jej tak wspierać i zatrzymać przy sobie.
– Powiesz mi jak było? – Mama podeszła do mnie bliżej i ściszyła głos. – Jak poszło twoje spotkanie z Tamarą?
– Nie rzuciliśmy się sobie do gardeł, jak możesz zauważyć. – Spuściłem wzrok. – Nic się nie zmieniła. Nadal jest wyszczekana, wkurzająca i piękna. – Czy ja to powiedziałem na głos? Ech, mówiłem, przed moją mamą niczego nie jestem w stanie ukryć.
– Richard. – Położyła rękę na moim ramieniu.
Chciałbym jej powiedzieć wszystko. Jak bardzo to doświadczenie było okropne i że nie chciałbym już tego powtórzyć. O tym ile bólu sprawiał mi widok Tamary i myśl, że nie mogę jej dotknąć, pocałować. O tej całej masie niewypowiedzianych słów, które wisiały w pomieszczeniu, a które zapewne nigdy nie powinny trafić do naszych ust. Powietrze było naelektryzowane do tego stopnia, że aż włosy Mrówki zaczynały sterczeć. Tamara nie dawała po sobie tego poznać, ale na pewno też to zauważyła. Zamiast tego wszystkiego, spytałem:
– Idziemy już? – Złapałem za tacę z kawami i ruszyłem w stronę drzwi.
– Richard. – Mama zatrzymała mnie, wymawiając po raz kolejny moje imię. – Jesteś szczęśliwy? Tylko to się dla mnie liczy.
– Jest dobrze mamo. Wszystko się układa – odpowiedziałem wymijająco i wyszedłem z kuchni.
***
Praktycznie cały dzień spędziliśmy z rodzicami w domu. Mama koniecznie chciała lepiej poznać Sandrę, a ta, koniecznie chciała poznać lepiej moich rodziców. Mnie osobiście taka sytuacja bardzo satysfakcjonowała. Gdybyśmy włóczyli się po okolicy, prawdopodobieństwo, że spotkamy Tamarę wzrosłoby niebezpiecznie. A tak, wszyscy byliśmy zadowoleni. Pod wieczór urządziliśmy sobie barbecue, co uszczęśliwiło tatę, ponieważ był mistrzem w przyrządzaniu grillowanego mięsa.
Czekaliśmy grzecznie na kolację, popijając piwko, kiedy zobaczyłem czarnego Chryslera 300C, zatrzymującego się przed naszym trawnikiem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Sandra wdała się właśnie w dyskusję z mamą. Postanowiłem im nie przeszkadzać. Złapałem dwie butelki piwa, które sprawnie otworzyłem i ruszyłem w stronę zaparkowanego auta. Kierowca zdążył już wysiąść i czekał na mnie oparty o bok pojazdu, przyglądając się jak zmierzam do niego z piwami trzymanymi w jednej ręce.
Chris. Mój najlepszy przyjaciel. Brat, którego nigdy nie miałem. Człowiek, przed którym nie miałem żadnych tajemnic. No, prawie żadnych. Znaliśmy się od dziecka, a w szkole byliśmy niemal nierozłączni. Byliśmy autorami wszystkich najdurniejszych pomysłów, które jakimś cudem uchodziły nam na sucho, pewnie przez nasz urok osobisty. Zdarzały się spięcia między nami, ale tak naprawdę nigdy nic nie było w stanie nas poróżnić. Nawet fakt, że w tym samym czasie startowaliśmy do Tamary. Skończyło się to wprawdzie małą bójką, ale nikt nie ucierpiał. Może tylko nasza duma. To niesamowite, że również Chris przypominał mi Tamarę. Każda osoba, każde miejsce w tej zapomnianej przez Boga mieścinie, kojarzyło mi się z tą dziewczyną. To był jeden z głównych powodów, dla których tak rzadko tutaj wracałem.
Podszedłem do Chrisa i bez słowa wymieniliśmy ze sobą męski uścisk, po czym podałem mu jedną butelkę. Pociągnęliśmy po łyku piwa i uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Nadal jeździsz tym starym gratem? – Skinieniem głowy wskazałem na kabriolet.
– Hej, uważaj na słowa! – Chris z czułością pogładził bok swojego samochodu. – Ta dziecinka jest miłością mojego życia.
Przewróciłem oczami. Ten chłopak mógł mieć każde auto, o jakim by tylko zamarzył. Tymczasem on jeździł od prawie dziesięciu lat tym samym i pewnie nadal wyrywał na nie laseczki.
Oparłem się o samochód tuż obok Chrisa i pociągnąłem kolejny łyk piwa.
– Fajnie, że udało ci się przyjechać. Już myślałem, że nie dasz rady – powiedziałem.
– Kiedy tylko się dowiedziałem, że wracasz do domu i to na całe dwa tygodnie, nie mogłem odpuścić takiej okazji.
– Co słychać w świecie wielkich interesów? Ponoć biznesman z ciebie pełną gębą. – Szturchnąłem kumpla ramieniem.
– Ta, można tak powiedzieć. – Chris się zaśmiał. – Otwieramy już trzecią fabrykę w kraju. Ojciec jest coraz słabszy i powoli przejmuję całą kontrolę nad zarządem. Nie mogę powiedzieć, żeby to był szczyt moich marzeń, ale interes musi się kręcić.
– No tak, trzeba zarobić jakoś na tę kromkę chleba. – Teraz, to już rozbawił mnie do łez tą swoją zbolałą miną.
– Lepiej mi powiedz jak tobie podoba się praca w kancelarii, adwokaciku. – Chris odwrócił kota ogonem.
– Jest zajebiście – wyjaśniłem z uśmiechem na twarzy. – Uwielbiam tę robotę, ta adrenalina i dreszcz emocji przy każdej rozprawie. Jeszcze nie przegrałem żadnego procesu – dodałem z dumą.
– Szacun, stary. – Stuknęliśmy się butelkami. – A jak tam sprawy osobiste? – spytał, wskazując głową ogród, gdzie Sandra nadal dyskutowała z mamą. – Znów dałeś się usidlić?
– Można tak powiedzieć – powiedziałem najbardziej beztrosko jak umiałem. – Sandra to wspaniała dziewczyna.
– Nie wątpię.
– A ty? Kiedy ty postanowisz się ustatkować?
– Ja? – Chris prychnął. – Nie ma szans. Nie dam się zaciągnąć do ołtarza przez żadną babę.
– Szkoda, że z Dorą ci nie wyszło. Stanowiliście fajną parę.
– Ta. Jakoś było nam nie po drodze.
Przez chwilę zapanowała między nami cisza. Nie była to krępująca cisza. Raczej czas na przemyślenia i powrót wspomnień. Ostatni rok liceum to był najlepszy czas w naszym życiu. Ja miałem Tamarę, Chris Dorę. To był beztroski okres, pełen wygłupów i snucia planów na przyszłość. Dopiero potem wszystko zaczęło się pieprzyć. Zwłaszcza między Chrisem a Dorą. No cóż, Chris nigdy nie należał do chłopaków stałych w swoich uczuciach, a Dora w końcu miała dość życia w ciągłym strachu, że prędzej lub później, któraś z panienek kręcących się przy Chrisie, zaciągnie go do łóżka.
– Wiesz już, że ona wróciła? – Chris pierwszy przerwał milczenie.
Chociaż nie padło żadne imię, obaj doskonale wiedzieliśmy, o kogo chodzi.
– Tak. Wpadliśmy na siebie w przychodni. Świnka morska Sandry, zwana psem, potrzebowała pomocy weterynarza. Ta bestia to istny kamikaze. W każdym razie, myślałem, że mama jest w pracy, a natknęliśmy się na Tamarę.
Chris aż zagwizdał.
– I co? Doszło do rękoczynów? Nie pozabijaliście się.
– Nie. – Skrzywiłem się. Za kogo oni mnie uważali? – Było bardzo oficjalnie i ozięble. Kazała mi nawet zapłacić za wizytę.
– O rany. Cała Tamara. – Chłopak wybuchnął śmiechem.
– Spadaj. – Skrzywiłem się. – Skoro wiedziałeś, że tutaj jest, czemu nic mi nie wspomniałeś o tym? – rzuciłem z pretensją.
– A co by to zmieniło? – Wzruszył ramionami.
– Nie przyjechałbym.
– No właśnie. Twoja mama już czekała na wasz przyjazd. Nie sądziłem, że od razu wpadniecie na siebie. Miałem nadzieję, że zdążę cię uprzedzić.
– Widziałeś się z nią? – Zerknąłem na kumpla. Liczyłem na to, że może powie mi o Tamarze jakieś nowości. – Związała się z kimś?
– Nic o tym nie wiem. Rzadko bywam w domu, więc nie znam żadnych plotek. – Chris pociągnął większy łyk piwa, a ja westchnąłem ciężko.
Z jednej strony nie powinno mnie już interesować życie osobiste Tamary, a z drugiej chciałbym wiedzieć o niej wszystko.
– A wy, co tak spiskujecie tutaj? – Usłyszałem znajomy głos.
Podniosłem wzrok. Mój mały rudzielec szedł właśnie w naszą stronę z Mrówką na rękach. Gdyby nie ten pies, wyglądałaby niezwykle ponętnie w zwiewnej zielonej sukience.
Oboje z Chrisem, jak na zawołanie odsunęliśmy się od samochodu. Sandra stanęła przed nami i posłała szeroki uśmiech.
– Kochanie – zwróciłem się do niej – poznaj Chrisa, Chris to Sandra, moja narzeczona – przedstawiłem ich oficjalnie.
Widziałem wahanie w ruchach Chrisa. Chciał wyciągnąć do Sandry rękę, ale po krótkim zerknięciu w stronę psa, zrezygnował ze swojego zamiaru. Uśmiechnął się jedynie i pomachał w jej stronę.
– Och, domyśliłam się. Poznałam go ze zdjęć, które mi pokazywałeś. – Zachichotała. – Cieszę się, że wreszcie mogę poznać człowieka, który ma być drużbą na naszym weselu.
– Drużbą? W sensie, że ja? – Chris uniósł brew w wyrazie zaskoczenia i wskazał na siebie ręką, w której trzymał butelkę piwa.
– Tak, stary, ty. – Poklepałem kumpla po plecach i roześmiałem się.
– Jesteś najlepszym przyjacielem Ricka, nie rozumiem, co cię tak zdziwiło. – Sandra puściła do niego oko.
– Mhm – Chris się zająknął – no tak, oczywiście. Kiedy spotka mnie ten zaszczyt? – To pytanie Chris skierował do mnie, jednak Sandra szybko wtrąciła:
– Za pół roku. Jeszcze dokładnej daty nie ustaliliśmy. Jak tylko to zrobimy, na pewno dowiesz się, jako jeden z pierwszych.
– Super. Już nie mogę się doczekać. – Chris znów stuknął się ze mną butelką, ale wyczułem w jego głosie nutkę sarkazmu. – Słuchajcie, a może pojedziecie ze mną jutro do Day Town? Kumpel otworzył tam nowy klub i zawsze w piątki urządza karaoke. Spotkamy się z nasza paczką z liceum. Będzie świetna zabawa.
– Karaoke? – spytałem z lekkim rozbawieniem.
– Oh, świetny pomysł. – Sandra się uradowała. – Z chęcią poznam twoich znajomych.
– Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. – Z wielu powodów targały mną wątpliwości.
– Daj spokój Rick. Nikt nie każe ci śpiewać. Chodzi o dobrą zabawę. – Tym razem to Chris poklepał mnie po plecach.
– Jasne, że pójdziemy. – Sandra nawet nie dała mi dojść do słowa. – Chodźcie już na kolację. Ponoć steki są już idealnie wypieczone. – Dziewczyna obróciła się w stronę ogrodu i ruszyła przed siebie, ściskając i czule całując yorka, który cały czas przyglądał się naszej rozmowie z głupim wyrazem mordy. Chris ruszył za Sandrą, ale zatrzymałem go, chwytając mocno za ramię.
– Jesteś pewien, że Tamary tam jutro nie będzie? – spytałem przyciszonym głosem.
– Pewnie, że nie. Jeszcze nigdy jej tam nie spotkałem. Z tego, co słyszałem, to unika tego typu imprez i spotkań towarzyskich.
***
Media: Killswich Engage "Cut me to loose"
Nie wiem czy umieściłam w tym rozdziale wszystko, co chciałam i pewnie zawiera pełno błędów, które możecie mi wytykać do woli, ale koniecznie już chciałam się z nim podzielić z wami.
Wróciłam po urlopie i wcale nie jestem bardziej wypoczęta, a z weną też coś kiepsko, podobnie jak i ze zdrowiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro