Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Tamara

Kiedy budzę się we własnym łóżku wydaje mi się, że spałam wieczność. Nie pomyliłam się bardzo. Zerkam na zegarek. Okazuje się, że jest ósma rano, następnego dnia. Moje serce przyspiesza. Powinnam być w szpitalu. Tam jest moje miejsce. Co jeśli przegapiłam obudzenie się Richarda, albo co gorsze – przegapiłam jego śmierć?

Chcę się zerwać z łóżka, jak najszybciej, ale nie potrafię jestem zbyt słaba. Wiem, że nie powinnam tak się zaniedbywać. Zwłaszcza teraz. Jednak nie potrafię inaczej.

Powoli wstaję z łóżka i równie powolnym krokiem udaję się do łazienki, gdzie zrzucam z siebie ciuchy z wczorajszego dnia. Biorę prysznic, ale nie za gorący, żeby znów nie zrobiło się mi słabo. Umyta i w świeżych ciuchach wychodzę z sypialni. Od strony kuchni dobiegają mnie jakieś podejrzane dźwięki. Słyszę cichą muzykę, poznaję, że to Korn. Trzaskanie talerzy i męskie pogwizdywanie. Nie muszę nawet wchodzić do kuchni, żeby wiedzieć, kto rozporządza się w moim domu.

Zgodnie z przewidywaniami, w środku zastaję Chrisa, który krząta się po kuchni. Mam wrażenie, że to jakieś pieprzone deja vu. Dopiero co, Richard robił dokładnie to samo.

– Co ty tu robisz?

Na dźwięk mojego głosu, Chris obraca się moją stronę i uśmiecha delikatnie.

– Śniadanie. Przygotowałem ci kanapki. Żaden ze mnie kucharz, jak widać. – Stawia na stole talerz z kolorowymi kanapkami. Kromki chleba z sałatą, szynką, żółtym serem i plasterkami ogórka. Ciekawe skąd wziął te wszystkie składniki, bo moja lodówka z pewnością świeciła pustkami.

– Spędziłeś tu noc? – pytam, siadając przy wyspie kuchennej. Chris przytakuje.

– Wczoraj, jak zasnęłaś, pojechałem po zakupy. Chciałem zrobić coś na kolację, ale spałaś, więc cię nie budziłem. Przekimałem na kanapie. – Skinieniem głowy wskazuje salon. – Nie chciałem cię zostawiać samej.

Chris kładzie przede mną kubek kawy z mlekiem, takiej jak lubię. Jednak odsuwam kubek.

– Możesz mi zrobić herbatę?

Po chwili stoi już przede mną kubek ciepłej, gorzkiej herbaty. Upijam ostrożnie łyk.

– Zjedz coś. – Chris nalega i przesuwa talerz z kanapkami bliżej mnie.

– Nie jestem głodna – mruczę pod nosem.

– Daj spokój Tami, musisz jeść. Już wyglądasz prawie, jak anorektyczka.

Ma rację. Powinnam zacząć jeść więcej. Biorę wiec do ręki jedną kanapkę i robię kilka gryzów. Mój żołądek automatycznie zaplata się w supeł, ale staram się to przezwyciężyć. Kanapki są naprawdę dobre.

– Dzwonili ze szpitala? – Zwracam się do Chrisa pomiędzy kęsami. Chłopak poważnieje.

– Nie, ale rozmawiałem wieczorem z Vivian. Nic się nie zmieniło od tego czasu. Została na noc w szpitalu.

– Muszę tam jechać – mówię i prostuję się, jakby nagle przypomniało mi się, że jestem nie tam, gdzie powinnam.

– Nigdzie nie jedziesz. Musisz odpocząć. Jadę zaraz pozałatwiać kilka spraw, ale przyjedzie do ciebie Ruth i Molly. Po objedzie zawiozę cię do szpitala.

– Nie ma mowy. – Zrywam się z krzesełka. – Nie potrzebuję twojej pomocy, ani niańczenia mnie przez nikogo.

Chris łapie mnie za ramię, kiedy próbuję go wyminąć.

– Puść mnie! – Wściekam się.

– Tami. Proszę cię. Musisz trochę wypocząć. Źle wyglądasz.

– Co ty nie powiesz?! Niby, czym się tak zmęczyłam? Siedzeniem w szpitalu? – Próbuję wyszarpać rękę z żelaznego uścisku.

– Psychicznie musisz odpocząć, bo zadręczasz się, przecież to widzę.

– Serio?! – Teraz moje nerwy puszczają już na dobre. – A ty się nie zadręczasz?! Nie masz wyrzutów sumienia?!

– Tami... - mówi cicho.

– Zostaw mnie! To wszystko nasza wina, słyszysz!? Nasza! – Uderzam pięścią w ramię chłopaka, ale nie reaguje, więc powtarzam tą czynność raz za razem. – Nie powinniśmy się zbliżać do siebie! Powinieneś był to powstrzymać, zanim zabrnęliśmy za daleko! – Moje gardło zaciska się coraz bardziej, kolejne słowa są coraz mnie wyraźne. Łzy zaczynają spływać mi po policzkach. – Dlaczego do mnie zadzwoniłeś? Dlaczego nie powstrzymałeś go zanim wsiadł na ten pierdolony motor!? Dlaczego!? – Chris nie unika ciosów, wręcz odwrotnie, przyciąga mnie do siebie jeszcze bliżej. Przytula mnie z całych sił. Teraz dopiero blokuje moje ruchy. – To wszystko nasza wina – bełkoczę jeszcze wtulona w jego ramię. Wreszcie robię coś, czego nie zrobiłam od dnia wypadku. Zanoszę się płaczem. Cała roztrzęsiona osuwam się w ramionach Chrisa na podłogę razem z nim. Siedzimy na środku kuchni. Chris głaszcze moje włosy i próbuje mnie uspokoić.

– Ciii, Tami. Nie mów tak, to nie jest twoja wina. Jeśli ktoś jest winny, to ja. Tylko ja.

***

Siedzimy z Chrisem na kanapie w salonie. Nie pamiętam, jak tu się znalazłam. Jestem wtulona w jego tors i powoli przestaję płakać. Chyba było mi to bardzo potrzebne. Coś we mnie pękło, a jednocześnie czuję, że jakiś kawałek ciężaru spadł mi z serca.

– Nie jesteś niczemu winien – mówię spokojnie. Odsuwam się od Chrisa i wycieram dłońmi mokre policzki. Patrzę na niego i widzę, że jest blady. – Chris, przepraszam cię za moje słowa. Nie miałam tego na myśli. To wszystko... – waham się – przytłacza mnie. Boję się, że Richard umrze. Tak strasznie się boję.

– Nie umrze. – Chłopak przeczesuje palcami czarne włosy, przeciera dłonią twarz. – Zobaczysz, że nie umrze. Musisz się tego trzymać. – Ściska moją dłoń.

Tak strasznie boli mnie, że go zraniłam. Zawsze był dobrym przyjacielem. Podkochiwał się we mnie, a mimo to cieszył się z tego, że Richard i ja jesteśmy razem szczęśliwi. Gdyby Richard poślubił Sandrę, może wtedy faktycznie związałabym się z Chrisem. Jednak teraz to wszystko jest nieistotne. Już nigdy nie spojrzę na niego nie mając wyrzutów sumienia.

Tę naszą krępującą chwilę przerywa dzwonek do drzwi. Chris podnosi się, żeby otworzyć. Do mojego salonu wpadają jak burza Molly i Ruth z papierowymi torbami. Każda z nich ściska mnie mocno na przywitanie. Za nimi wchodzi Dora. Co ona tu robi? Nawet nie wiedziałam, że przyjechała do miasta. Na jej widok czuję lekki ucisk w żołądku. Dora podchodzi do mnie. Uśmiecha się delikatnie. Głaska delikatnie mój policzek, a następnie ściska mnie mocno.

– Jestem, Słońce – mówi mi do ucha. – Wszystko będzie dobrze. Rick to wojownik. Nie podda się tak łatwo.

– Co tu robisz? – pytam głupio, kiedy odsuwamy się od siebie.

– Przyjechałam, jak tylko udało mi się wyrwać z roboty. Musiałam zobaczyć ciebie, Ricka, was wszystkich. – Znów uśmiecha się, tym razem nieco szerzej.

– Dzięki – szepczę i wbijam wzrok w swoje gołe stopy.

W domu robi się lekki harmider. Chris żegna się ze wszystkimi po kolei. Na końcu przytula mnie mocno, całuje w policzek i mówi:

– Uważaj na siebie. Zadzwonię, jeśli tylko się czegoś dowiem.

Chris znika za drzwiami, a Ruth i Molly zaczynają rozporządzać się w mojej kuchni.

– Zrobimy na obiad spaghetti – mówi Molly.

– Może mało wykwitnę danie, ale mam przepis od mojej babci, który powala z nóg – dodaje Ruth. – Zobaczysz.

Chyba wolę się nie wtrącać. Nigdy nie byłam mocna w kuchni, podobnie jak Dora, więc obie rozsiadamy się w salonie, ja ze swoja herbatą, a Dora z kawą. Zostawiamy przyjaciółką pole do popisu. Panuje między nami trochę krępująca cisza, która w końcu postanawiam przerwać.

– Dora, muszę ci coś powiedzieć. – Nie patrzę w jej ciemne oczy. Wstydzę się. To silniejsze ode mnie. Ale mam już dość tajemnic.

– Chodzi ci o Chrisa? – Dora pyta, a ja patrzę na nią z zaskoczeniem. – Wiem wszystko. Powiedział mi po wypadku Ricka, przez telefon. Miał straszne wyrzuty sumienia i musiał z kimś porozmawiać.

– Dora... – zaczynam, ale ona łapie mnie za rękę, którą trzymam na sofie.

– Tami, w porządku. Nie przeszkadza mi to, że byłaś z Chrisem. W końcu już od dawna nie jesteśmy parą. Uwielbiam go, jako przyjaciela, ale nie wyszło nam razem, trudno. Domyślam się, że dla Ricka ta informacja była większym szokiem, ale byłby pieprzonym egoistom, gdyby miał do ciebie o to pretensje, czy nawet do Chrisa. Wyjechał. Olał nas wszystkich. Związał się z Sandrą i to z nią układał sobie życie. Myślał, że będziesz na niego czekać w nieskończoność? Jeśli tak, to jest skończonym dupkiem.

– Ale Chris, jest jego najlepszym przyjacielem... - Jestem w szoku, że Dora podchodzi do tego z takim spokojem. Zawsze miałam wrażenie, że żałuje tego, że nie ułożyło jej się z Chrisem.

– No i co z tego – prycha.– Chris od zawsze robił do ciebie maślane oczy. Chociaż ja, na twoim miejscu zabrałabym się za tego całego Nicka. – Puszcza do mnie oko. – No, ale to kwestia gustu.

Roześmiałabym się. Naprawdę. Gdyby nie to, w jakim stanie znajduje się Richard i to, że może się już nigdy nie obudzić.

– Dora, Richard nie może umrzeć – mówię przez zaciśnięte gardło, a w oczach znów czuję łzy. – On nie może umrzeć. Jestem w ciąży. Z nim – dodaję z naciskiem, żeby nie było wątpliwości.

– Oh, Tami. – Dora przesuwa się do mnie. Ściska mnie z całych sił. – To cudowna wiadomość. Teraz tylko poczekamy, aż Rick się obudzi, żeby mu o tym powiedzieć.

Tak. Jestem w ciąży. Zrobiłam test jakiś tydzień temu. Miesiączka się spóźniała. Byłam ciągle zmęczona i senna. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zrobić test ciążowy, ale wyszedł pozytywnie. Kiedy zobaczyłam dwie, różowe kreski, nie mogłam w to uwierzyć. Wystarczyła jedna noc z Richardem. Radość wymieszała się z rozpaczą. Co jeśli Richard nigdy się o tym nie dowie? Co jeśli znów nie donoszę ciąży? Jednak rozpaczanie przy szpitalnym łóżku wzięło górę nad dbaniem o siebie. Czy będę potrafiła cieszyć się z ciąży, jeśli zabraknie Richarda przy moim boku?

– Proszę tylko, nie mów nikomu. Niech to zostanie między nami.

Dora przytakuje. Jeszcze trochę siedzimy rozmawiając o niczym, aż wreszcie dziewczyny wołają nas na obiad. Spaghetti według przepisu babci Ruth jest naprawdę dobre. Mimo to, muszę zmusić się, żeby zjeść jak najwięcej. Pora zacząć dbać o siebie. Nie mogę zagładzać siebie i dziecka. Molly otwiera przyniesione, czerwone wino. Ja odmawiam oczywiście, tłumacząc się, że zaraz muszę jechać do szpitala. Moje przyjaciółki obiecują, że wypiją tylko po lampce i zaraz się zmywają. Dora chce jechać ze mną. Słucham ich paplaniny o sprawach codziennych, ale zupełnie nie mogę się skupić na tym, o czym rozmawiają.

Nagle dzwoni telefon, a moje serce podskakuje do gardła. Zrywam się z krzesełka. Zanim jednak zdążę złapać za komórkę, połączenie odbiera Dora. Przyglądam się, jak jej rysy wyostrzają się, kiedy wsłuchuje się w słowa swojego rozmówcy, kimkolwiek jest.

– Mhm, tak. Rozumiem. – Głos Dory dociera do mnie w zwolnionym tempie, jakby była bardzo daleko. Jedynie co słyszę, to dudnienie własnego serca. – Okej. Przekaże jej. – Dora rozłącza się i odkłada telefon. – Tami, dzwonili ze szpitala – zwraca się do mnie łagodnie – Richard...

Nie słyszę już jej słów.Robię się słaba. Nogi mam chyba z waty. Mroczki przed oczami powiększają się i tracę pole widzenia. W końcu mdleję.    

***

Media: Evergrey "...And the distance"

@mocca62 wybacz podkradnięcie wątku, wyszło samo z siebie... niezamierzone :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro