Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X

-Muszę przyznać, że mimo wszytko nieźle to rozegrała.- Odezwała się w końcu Valerie.- Jakby nie mówię, że pochwalam to co zrobiła, ale jednak dobrze to wykminiła.

-Racja.- Odparłam

-Dziwne jest to że-

-Witajcie kochane, przyniosłem przekąski. -Przerwał jej Gabe otwierając drzwi na oścież i pozując niczym godna amerykańska modelka. Postawił miskę z chipsami na stole, a sam rozłożył się na łóżku. - No, to kogo obgadujemy?

Zanim zdążyłyśmy coś odpowiedzieć, chłopak znów się odezwał.

-Oo, czyżby słynną Suzanne Brand?- Powiedział patrząc na swoje dłonie. -Ugh, też jej nie lubię, mała żmija. 

Patrzymy z Val po sobie. Cóż... chyba mogę tylko pozazdrościć jej takiego brata.

-Właściwie to...- Zaczęła.- Możesz zostać, skoro i tak nie zamierzasz pójść. Będzie Ci to przeszkadzało, Angelluszku?- Słysząc dziwne przezwisko z ulgą westchnęłam. Czyli wygląda na to że jednak dożyje następnego dnia, a kłótnia odejdzie w zapomnienie. 

-A w życiu.

-No to zostań Gabe. Musimy ci coś powiedzieć na temat naszej kochanej żmii. 

‐‐‐

Wracałam od Valerie z bólem brzucha od śmiechu. Gabe okazał się być naprawdę super gościem na tyle, że zostałam u nich parę godzin więcej niż zamierzałam. Wchodzę do ogródka i podchodzę do drzwi wejściowych. 

-Aniołek!- Słyszę z drugiej strony. Obracam się szybko, Amandine wygląda przez okno. Uśmiecha się i mi macha.  Przypomina mi to przeszłość, kiedy z Leo mieliśmy jeszcze dobry kontakt. Też często machaliśmy sobie na dobranoc. 

Do you get Deja vu, huh?

Myśli w mojej głowie prosto składały się w słowa piosenki Olivii Rodrigo. Odmachuję dziewczynce, i wchodzę do domu. 

-Angel, chodź do kuchni. Musimy porozmawiać.- W ciągu niecałej sekundy przypomniałam sobie wszystkie błędy życiowe i z ulgą dochodzę do wniosku, że nie zrobiłam nic za co mogłabym dostać opierdziel od mamy. 

Wchodzę z pewnym krokiem do kuchni. Rodzicielka stawia przed wolnym krzesłem talerz z chińskim makaronem oraz warzywkami smażonymi na patelni. 

-Co się stało?- Pytam odczuwając napiętą atmosferę,

-Tata i ja jedziemy w delegacje San Diego, nie będzie nas kilka dni.- Nie powiem, zszokowało mnie to. Rodzice nie zostawili mnie nawet na noc samą. A taka delegacja może trwać nawet kilka tygodni.

-Na ile?- Wybąkałam.

Spojrzała na kalendarz.

-Około tygodnia. Poradzisz sobie, prawda?

-Jasne, że sobie poradzi.- Wtrącił Tata.- Spokojnie Julie, Angel nie jest już mały dzieckiem, tak?- Spojrzał się na mnie.

Potakuję głową.

-Dobrze, ale jakby co to dzwoń nawet w nocy o północy, i informuj co się dzieje w domu. A i pani Bethany będzie pewnie chciała przyjść na kawę więc ugość ją.

-Jasne.

-To dobrze, my już będziemy się kłaść, bo jutro rano samolot.- Odpowiada i składając szybki pocałunek na mojej głowie mówi na odchodne:

-Dobranoc, Angel!

-Dobranoc!- Odkrzykuję i szybko dokańczam posiłek, po czym odchodzę od stołu łapiąc za telefon. Gdy wchodzę po schodach czuję jak delikatnie mi wibruje, co świadczy o nowej wiadomości. Stwierdzam, że to prawdopodobnie od Suzie, więc nie odsyłam żadnej odpowiedzi. Po prostu już mi się nie chcę z nią kłócić.

Gdy dochodzę do swojego pokoju padam na łóżko i oddycham równomiernie.

-Co za dzień...- Szepczę sama do siebie. Po chwili znów słyszę kilka wibracji co znaczy, że Suzie okazała się być naprawdę natrętną osobą. Wzdycham.

Podchodzę do biurka i biorę z niego telefon do ręki przeglądając nowe wiadomości. Wstrzymuję oddech:

To nie Suzie,

tylko Leo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro