X
-Muszę przyznać, że mimo wszytko nieźle to rozegrała.- Odezwała się w końcu Valerie.- Jakby nie mówię, że pochwalam to co zrobiła, ale jednak dobrze to wykminiła.
-Racja.- Odparłam
-Dziwne jest to że-
-Witajcie kochane, przyniosłem przekąski. -Przerwał jej Gabe otwierając drzwi na oścież i pozując niczym godna amerykańska modelka. Postawił miskę z chipsami na stole, a sam rozłożył się na łóżku. - No, to kogo obgadujemy?
Zanim zdążyłyśmy coś odpowiedzieć, chłopak znów się odezwał.
-Oo, czyżby słynną Suzanne Brand?- Powiedział patrząc na swoje dłonie. -Ugh, też jej nie lubię, mała żmija.
Patrzymy z Val po sobie. Cóż... chyba mogę tylko pozazdrościć jej takiego brata.
-Właściwie to...- Zaczęła.- Możesz zostać, skoro i tak nie zamierzasz pójść. Będzie Ci to przeszkadzało, Angelluszku?- Słysząc dziwne przezwisko z ulgą westchnęłam. Czyli wygląda na to że jednak dożyje następnego dnia, a kłótnia odejdzie w zapomnienie.
-A w życiu.
-No to zostań Gabe. Musimy ci coś powiedzieć na temat naszej kochanej żmii.
‐‐‐
Wracałam od Valerie z bólem brzucha od śmiechu. Gabe okazał się być naprawdę super gościem na tyle, że zostałam u nich parę godzin więcej niż zamierzałam. Wchodzę do ogródka i podchodzę do drzwi wejściowych.
-Aniołek!- Słyszę z drugiej strony. Obracam się szybko, Amandine wygląda przez okno. Uśmiecha się i mi macha. Przypomina mi to przeszłość, kiedy z Leo mieliśmy jeszcze dobry kontakt. Też często machaliśmy sobie na dobranoc.
Do you get Deja vu, huh?
Myśli w mojej głowie prosto składały się w słowa piosenki Olivii Rodrigo. Odmachuję dziewczynce, i wchodzę do domu.
-Angel, chodź do kuchni. Musimy porozmawiać.- W ciągu niecałej sekundy przypomniałam sobie wszystkie błędy życiowe i z ulgą dochodzę do wniosku, że nie zrobiłam nic za co mogłabym dostać opierdziel od mamy.
Wchodzę z pewnym krokiem do kuchni. Rodzicielka stawia przed wolnym krzesłem talerz z chińskim makaronem oraz warzywkami smażonymi na patelni.
-Co się stało?- Pytam odczuwając napiętą atmosferę,
-Tata i ja jedziemy w delegacje San Diego, nie będzie nas kilka dni.- Nie powiem, zszokowało mnie to. Rodzice nie zostawili mnie nawet na noc samą. A taka delegacja może trwać nawet kilka tygodni.
-Na ile?- Wybąkałam.
Spojrzała na kalendarz.
-Około tygodnia. Poradzisz sobie, prawda?
-Jasne, że sobie poradzi.- Wtrącił Tata.- Spokojnie Julie, Angel nie jest już mały dzieckiem, tak?- Spojrzał się na mnie.
Potakuję głową.
-Dobrze, ale jakby co to dzwoń nawet w nocy o północy, i informuj co się dzieje w domu. A i pani Bethany będzie pewnie chciała przyjść na kawę więc ugość ją.
-Jasne.
-To dobrze, my już będziemy się kłaść, bo jutro rano samolot.- Odpowiada i składając szybki pocałunek na mojej głowie mówi na odchodne:
-Dobranoc, Angel!
-Dobranoc!- Odkrzykuję i szybko dokańczam posiłek, po czym odchodzę od stołu łapiąc za telefon. Gdy wchodzę po schodach czuję jak delikatnie mi wibruje, co świadczy o nowej wiadomości. Stwierdzam, że to prawdopodobnie od Suzie, więc nie odsyłam żadnej odpowiedzi. Po prostu już mi się nie chcę z nią kłócić.
Gdy dochodzę do swojego pokoju padam na łóżko i oddycham równomiernie.
-Co za dzień...- Szepczę sama do siebie. Po chwili znów słyszę kilka wibracji co znaczy, że Suzie okazała się być naprawdę natrętną osobą. Wzdycham.
Podchodzę do biurka i biorę z niego telefon do ręki przeglądając nowe wiadomości. Wstrzymuję oddech:
To nie Suzie,
tylko Leo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro