V
-Leo?- Czekoladowe oczka dziewczynki zostały skierowane na nas, a ja prawie byłam świadkiem zgonu Leo.
-Boże, Adine. Na zawał!
-Aniołek?- Przenoszę wzrok na małą ilustrując jej wygląd, szczerze mówiąc nie wygląda aż tak źle. Znaczy tak, jasne, szatynowe włosy ma rozczochrane, a pod oczami ma sińce i poliki, które zapamiętałam jako różowe z rumieńcami szczęścia wydają się być blade jak nigdy dotąd, ale jednak w jej oczach widać podekscytowanie, zdają się być takie... pełne życia.- O jacie! Aniołek!
Dziewczynka ciska gdzieś pluszowego pieska Andy'ego, którego Leo kiedyś dla niej wygrał w parku rozrywki, i podbiega do mnie.
-Cześć Adine, co u ciebie?- Pozwalam by dziewczynka przytuliła się do moich kolan i zaczynam głaskać małą po głowie.
-To ja zrobię herbaty.- Wtrącił Leo niby poważnie, ale i tak wiedziałam że się uśmiecha, i wyszedł na korytarz.
-Lepiej.- Mówi Amandine głosem - moim zdaniem - dość poważnym jak na siedmiolatkę.- Chyba, musi być. -Dodaje cicho. Podnosi głowę i patrzy mi wprost oczy.- Angel Sinclair, obiecaj mi coś- patrzę na nią ze zdziwieniem, nie. Jest zbyt poważna by żartować.
-Lecisz, Adine.
Kiwa głową.
-Mój braciszek... jeśli umrę, on tego nie przeżyję.- Już mam wtrącić swoje trzy grosze, ale mała Amandine jest sprytniejsza niż sam Leo.- Wiem co chcesz powiedzieć, ale to już zostało ustalone: ja umieram, i umrę niedługo. Nie wiem kiedy, ale kiedyś na pewno. Lekarze nawet nie dają nam nadziei. Więc jeśli umrę, to proszę, zaopiekuj się nim. On potrzebuje tego, a ty jesteś jego całym światem, jego aniołkiem, lub jak to lubił mówić, jego podmuchem wiatru. Co tak na marginesie jest trochę bez sensu, ale nie w tym rzecz. Zaopiekuj się nim, Angel, on nas potrzebuje. Obiecaj mi to.
-Obiecuję.- Odpowiadam natychmiast.- Obiecuję, że będę jego wsparciem. Obiecuję ci to, droga Amandine.- Kiwamy w milczeniu głowami, mierząc się spojrzeniami pełnymi zrozumienia.
-Dziewczyny, herbata gotowa! -Woła Leo z kuchnii. -Adine chodź, na lekarstwa.
-Jakby cokolwiek one w ogóle dawały, oprócz tego że mam ochotę się po nich zrzygać.- Wybełkotała dziewczynka.
-Oj no nie bądź taka źle nastawiona, będzie okej.- Mówię się starając stłumić cichy śmiech. -A teraz chodźmy bo herbata wystygnie.
Kierujemy się do kuchni,a gdy przechodzimy przez korytarz patrzę na duże zdjęcie oprawione w ramkę przedstawiające Amandine i Leo szczerzących się do aparatu a za nimi ich mama równie szczęśliwie się uśmiechając. Patrzę na inne fotografię i dochodzę do wniosku, że tylko ta jest w porządnym stanie, nie jest zakurzona ani poplamiona. Jest w stanie nienaruszonym.
I to chyba właśnie wtedy postanowiłam sobie jedno:
Choćby nie wiem co, będę go wspierać za cenę życia. Zasługuje na to, oboje na to zasługują.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro