Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

-Leo?- Czekoladowe oczka dziewczynki zostały skierowane na nas, a ja prawie byłam świadkiem zgonu Leo.

-Boże, Adine. Na zawał!

-Aniołek?- Przenoszę wzrok na małą ilustrując jej wygląd, szczerze mówiąc nie wygląda aż tak źle. Znaczy tak, jasne, szatynowe włosy ma rozczochrane, a pod oczami ma sińce i poliki, które zapamiętałam jako różowe z rumieńcami szczęścia wydają się być blade jak nigdy dotąd, ale jednak w jej oczach widać podekscytowanie, zdają się być takie... pełne życia.- O jacie! Aniołek!

Dziewczynka ciska gdzieś pluszowego pieska Andy'ego, którego Leo kiedyś dla niej wygrał w parku rozrywki, i podbiega do mnie.

-Cześć Adine, co u ciebie?- Pozwalam by dziewczynka przytuliła się do moich kolan i zaczynam głaskać małą po głowie.

-To ja zrobię herbaty.- Wtrącił Leo niby poważnie, ale i tak wiedziałam że się uśmiecha, i wyszedł na korytarz.

-Lepiej.- Mówi Amandine głosem - moim zdaniem - dość poważnym jak na siedmiolatkę.- Chyba, musi być. -Dodaje cicho. Podnosi głowę i patrzy mi wprost oczy.- Angel Sinclair, obiecaj mi coś- patrzę na nią ze zdziwieniem, nie. Jest zbyt poważna by żartować.

-Lecisz, Adine.

Kiwa głową.

-Mój braciszek... jeśli umrę, on tego nie przeżyję.- Już mam wtrącić swoje trzy grosze, ale mała Amandine jest sprytniejsza niż sam Leo.- Wiem co chcesz powiedzieć, ale to już zostało ustalone: ja umieram, i umrę niedługo. Nie wiem kiedy, ale kiedyś na pewno. Lekarze nawet nie dają nam nadziei. Więc jeśli umrę, to proszę, zaopiekuj się nim. On potrzebuje tego, a ty jesteś jego całym światem, jego aniołkiem, lub jak to lubił mówić, jego podmuchem wiatru. Co tak na marginesie jest trochę bez sensu, ale nie w tym rzecz. Zaopiekuj się nim, Angel, on nas potrzebuje. Obiecaj mi to.

-Obiecuję.- Odpowiadam natychmiast.- Obiecuję, że będę jego wsparciem. Obiecuję ci to, droga Amandine.- Kiwamy w milczeniu głowami, mierząc się spojrzeniami pełnymi zrozumienia. 

-Dziewczyny, herbata gotowa! -Woła Leo z kuchnii. -Adine chodź, na lekarstwa. 

-Jakby cokolwiek one w ogóle dawały, oprócz tego że mam ochotę się po nich zrzygać.- Wybełkotała dziewczynka.

-Oj no nie bądź taka źle nastawiona, będzie okej.- Mówię się starając stłumić cichy śmiech. -A teraz chodźmy bo herbata wystygnie. 

Kierujemy się do kuchni,a gdy przechodzimy przez korytarz patrzę na duże zdjęcie oprawione w ramkę przedstawiające Amandine i Leo szczerzących się do aparatu a za nimi ich mama równie szczęśliwie się uśmiechając. Patrzę na inne fotografię i dochodzę do wniosku, że tylko ta jest w porządnym stanie, nie jest zakurzona ani poplamiona. Jest w stanie nienaruszonym.

I to chyba właśnie wtedy postanowiłam sobie jedno:

Choćby nie wiem co, będę go wspierać za cenę życia. Zasługuje na to, oboje na to zasługują.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro