Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

Zgodnie z instrukcją Leo, w południe pojawiam się na ich działce. Dużo się zmieniło, odkąd mama Leo zmarła. Po tym wydarzeniu nie odzywał się ani do mnie, ani do nikogo. Później dostałam wiadomość, że ojciec chłopaka tak po prostu go zostawił. Wtedy już na dobre straciliśmy kontakt.

Nie wiem jak się zachować po tak długiej rozłące, więc przez dobre pięć minut zastanawiam się czy zadzwonić czy zapukać. Czego robić właściwie nie muszę bo drzwi są otwarte. Zanim zdążę cokolwiek zrobić drzwi otwiera mi Leo. 

O boże.

Wygląda jak siedem nieszczęść; czarne jak węgiel włosy ma rozczochrane, wory pod czekoladowymi oczami, bluza poplamiona jakąś cieczą i martwy wzrok. Ale jednak, jak zresztą podejrzewałam, gdy się szczerzy zdaje się być nagle pełny życia i radości.

-Cześć, aniołku.- Uśmiecham się.

-Cześć Leo, mogę wejść?-Kiwa głową i przesuwa się z progu. Gdy wchodzę do mieszkania, duszę się samym powietrzem.

-Oh sorry, powinienem trochę przewietrzyć prawda? Wybacz, rzadko ktoś tutaj przychodzi, więc nie mamy powodu, żeby tutaj coś ogarniać.- Tłumaczy się otwierając drzwi i wskazując gestem dłoni by weszła.- Pytanie. Pamiętasz Amandine?- O boże, kompletnie zapomniałam, że Leo ma rodzeństwo.

Kiwam głową.

-Wiem o kogo chodzi. Twoja siostrzyczka, nie?

-Tak.- Mówi zachrypniętym głosem i wchodzimy do pokoju. On jest jednak odpowiednio wywietrzony oraz ładnie pachnie. Pokoik jest mały ale wszystko wygląda bardzo schludnie, białe mebelki na tle pastelowo żółtych ścianach, biały puchaty dywanik, a w białym łóżeczku z aksamitną jasno różową pościelą śpi mała Amandine.- Powinienem ci wcześniej powiedzieć. To nie fair, że tak urwałem kontakt. Dlatego lepiej usiądź bo zaraz walniesz tyłkiem o ziemię gdy ci opowiem o co chodzi.- Ciągnie przyciszonym głosem. Czuję, że chciał zażartować, ale nie jestem pewna, bo tylko patrzy pustym wzrokiem na śpiącą dziewczynkę. Siadam więc na boku łóżka uważając, żeby nie przygnieść nóżek dziewczynki. On też siada.

-Okej, lecisz.

-Więc tak, po pogrzebie mamy jakoś nam jednak szło, ojciec dobrze się opiekował mną i Adine, naprawdę dobrze. Ale dwa lata temu, dzień po mojej osiemnastce... wszystko się schrzaniło.- Przełyka ślinę i próbuje znaleźć właściwe słowa.- Ojciec tak po prostu uciekł od nas, nie mieliśmy żadnego źródła utrzymania, więc sprzedałem część jego rzeczy. A później jeszcze się dowiedziałem, że Adine...-Patrzy na twarz beztrosko śpiącej dziewczynki.- ...jest chora na gruźlicę.

Wytrzeszczam oczy i otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. 

-Dlatego postanowiłem się odciąć od wszystkich i chronić małą. Ale zaczęło nam brakować pieniędzy, a lekarstwa z dnia na dzień drożały. Nie miałem na leczenie, nie mogłem jej pomóc, mama byłaby mną rozczarowana.

To ostatnie zdanie zdaje się go najbardziej zranić. A ja nie mogę tego tak pozostawić, mimo że zerwaliśmy kontakt, to nadal jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Podchodzę do chłopaka i kucam przy jego krześle.

-Leo, nie waż nigdy tak mówić, wiesz że Amandine byłaby zła gdyby to usłyszała, c'nie? Poza tym nie masz się co winić dlatego, że jacyś idioci postanowili wydać lek drożej. Ja...- Zastanawiam się co powiedzieć. ,,Rozumiem twoją sytuacje'' byłoby nie na miejscu, bo za cholerę jej nie rozumiem.-... widzę przez co przechodzisz, i widzę też jaką miłością i opieką darzysz Adine. Widać że jest wam ciężko, ale nie waż się za to siebie winić. Zrozumiano?- Kiwa głową i pociąga nosem.- Pamiętaj, Leo. Idź tam gdzie poniesie cię wiatr, tam zawsze znajdziesz pomoc, a jeżeli byś nie znalazł, to śmiało wbijaj do mnie. Mieszkamy tam gdzie zawsze. 

Uśmiecha się przez łzy i  obejmuje mnie ramieniem, a ja pozwalam sobie wdychać jego zapach. Stoimy tak chwilę w ciszy, która wcale nie jest aż tak niezręczna. Ale przerywa nam coś, a raczej ktoś...

-Leo?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro