Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Dziś na krótko. Rozdział moim zdaniem jeden z nudniejszych. Coś się dzieję i poznajemy kogoś nowego ;) ale i tak inne były chyba bardziej... interesujące. Mimo to rozdział musiał zaistnieć, aby dalsza akcja miała sens. To tyle. Zapraszam do czytania :)


Wróciłam do pokoju. Po drodze minęłam Kari flirtującą z Davidem. Na ten widok kolejny potok łez popłynął po moich policzkach. Zamknęłam się w łazience i jak najszybciej zdjęłam suknie. Woda była nalana jakby wanna sama wiedziała, że chcę się wykąpać. Weszłam do ciepłej wody i cała się zanurzyłam. Wolno myłam każdy kawałek swojego ciała nadal chlipiąc. Umyłam włosy, a kiedy cały płyn był już spłukany wyszłam z wanny, wytarłam się i założyłam biały puchaty szlafrok. Nie pofatygowałam się wysuszyć włosów. Tylko je uczesałam i przeszłam do garderoby.

Lisy już spała, więc jak najciszej założyłam czarną koszulę nocną sięgającą do kolan i weszłam do łóżka. Zasnęłam od razu. Nic mi się nie śniło, ale mimo to rzucałam się po łóżku jak opętana.

Rano obudziłam się z trochę lepszym już samopoczuciem. Tym razem wybrałam błękitną suknie z delikatnym tiulem przy spódnicy i do tego baleriny od Nicka. Znalazłam też diadem, który leżał na swoim miejscu. Dotknęłam go, ale tym razem nic się nie stało. Starannie założyłam go i sprawdziłam czy dziewczyny jeszcze śpią.

Kari słodko pochrapując leżała przykryta kołdrą pod sam nos, a Lisy już nie było. Odkąd tu przybyłyśmy nie miałam żadnej okazji, żeby z nią porozmawiać.

Wyszłam i pierwsze co zrobiłam to poszłam do Szafiry. Gdy weszłam klacz zarżała szczęśliwie i szturchnęła mnie nosem na co się uśmiechnęłam. Znalazłam szczotkę i staranie nie śpiesząc się zaczęłam szczotkować zadowolonego pegaza.

Pierwszy raz odkąd tu przybyłam miałam czas na przemyślenia. Kim jest w ogóle Leonard? Wiem tyle, że jest królem. Żądnym władzy królem. Ale czy to aż tak nim zapanowało, że zabił moich rodziców i chcę zabić mnie? Po co mu to w ogóle. Nie dba o poddanych, więc po co mu ta władza?

I jest jeszcze Rafael. Jaki on jest? Dlaczego to właśnie on jest moim opiekunem i dlaczego poświęca za mnie swoje życie skoro tyle mnie nie widział?

Pełno pytań... I brak odpowiedzi. Moje rozmyślania przerwał dziwny pomruk i szelest w nierozłożonym sianie, które stało w kącie groty. Zajmowało całą ścianę i czekało aż ktoś rozłoży je na ziemi, aby Szafira miała na czym spać.

Znów szelest. Podeszłam bliżej i złapałam kopystkę. Ustawiłam ją tak by w razie ataku uderzyć wroga prosta w twarz. Zbliżyłam się jeszcze bardziej i nogą lekko kopnęłam siano. Ktoś lub coś wydało złowieszczy i ostrzegawczy zarazem pomruk.

Uważaj, usłyszałam Szafirę. Odwróciłam do niej głowę i lekko się uśmiechnęłam. Nadstawiając kopystkę zaczęłam nogą strzepywać siano. Gdy strzepnęłam o jeden kawałek za dużo uderzyłam w ciało. Rozłoszczone zwierze rzuciło się na mnie, a ja upadając pod jego ciężarem pisnęłam zdezorientowana. Kopystka wyleciała mi z ręki i poleciała w przeciwną stronę.

Nade mną stał szaro czarny dwa razy większy od zwykłego lis. Tak wiem lisy są rude, ale to naprawdę był lis i naprawdę był szaro czarny! Miał piękne błękitne oczy wokół, których widniały szare obwódki. Cały pysk miał czarny tak samo tułów. Szarość można było znaleźć jeszcze na łapach i ogonie, na którego końcu szarość przeradzała się w biel. Był piękny, ale też niebezpieczny biorąc pod uwagę to, że przygniatał mnie łapami i warczał ostrzegawczo.

Szafira zareagowała od razu. Zarżała przerażająco i zamachnęła się kopytami w stronę dzikiego zwierzęcia. Aby wyglądać groźniej rozłożyła skrzydła i machała nimi energicznie.

Lis z cichym pomrukiem zszedł ze mnie i cofnął się pod stertę siana. Biała klacz zaczęła się do niego zbliżać.

- Czekaj! – Krzyknęłam podnosząc się i stając przed klaczą. Odwróciłam się do zwierzaka, który teraz już przerażony patrzył na Szafirę wielkimi oczami przypominającymi ocean. Nie raz natykałam się na dzikie zwierzęta w lesie podczas przejażdżek ze Stellą. Zawsze można było je oswoić.

Ukucnęłam by zwierzę nie bało się mojego wzrostu i wyciągnęłam do niego drżącą rękę. Wyszczerzył zęby, ale nawet nie warknął. Powoli zaczęłam się do niego zbliżać. Wiedziałam, że boi się i po prostu chce mnie odstraszyć tymi kłami.

- Co tu robisz mały? Jak się dostałeś do groty bez wejścia? – Szeptałam przybliżając. Gdy byłam już tuż, tuż lis warknął, ale nie cofnęłam ręki. Poczekałam aż przestanie i delikatnie pogłaskałam po czubku głowy. Wtedy stało się coś dziwnego. Z moich palców błysnęło białe światło, które o dziwo nie przestraszyło lisa tylko zachęciło i teraz dziki zwierz łasił się i ocierał o moją suknię. Zdezorientowana spojrzałam na Szafirę.

Każda żywa istota z czystym sercem posiądzie ufność księżniczki i dozgonnie będzie przy niej. A łudziłam się, że jestem jedyną godną, prychnęła ze śmiechem. Ja też się uśmiechnęłam. Spojrzałam na lisa, który ułożył się na mojej sukni. Cudne zwierzę okazało się być lisiczką.

- Jesteś taka piękna. Nazwę cię...

Proponuje Tenebris. To po łacinie ciemność, zaproponowała Szafira, gdy pogrążyłam się w myślach.

- Tak – zaśmiałam się. – Pasuje jak ulał.

- Księżniczko?

Na dźwięk obcego męskiego głosu poderwałam się na nogi i spojrzałam w stronę wejścia do groty. To na pewno był David. Pamiętałam go i bezbłędnie pasował do opisu Kari.

Pokłonił się, gdy go zauważyłam. Jego czarne włosy lekko opadły na oczy. Nie powiem, był przystojny.

- Nie chciałem przeszkadzać waszej książęcej mości...

- Proszę – przerwałam. – Wystarczy po prosu Vanilla.

- Nie powinienem – spojrzałam na niego błagającym wzrokiem – ale jeśli księżniczka sobie życzy to oczywiście.

Uśmiechnęłam się promiennie do chłopaka, ale ten tylko lekko podniósł kąciki ust i spuścił głowę.

- Czy coś się stało? – Podeszłam bliżej, a Tenebris dreptała tuż za mną. Chłopak faktycznie był przygnębiony.

- Raczej ja powinienem spytać o to waszą... ciebie – wykrztusił z trudem.

- Słucham?

- Wiem, że to nie moja sprawa, ale... co wydarzyło się wczoraj w oranżerii?

Wydawało mi się jakby serce na moment stanęło mi w bezruchu. Poczułam ucisk w żołądku, a ręce zaczęły mi się delikatnie trząść.

- Nic... Nic takiego – wydusiłam przez ściśnięte gardło. Nie miałam pojęcia ile wiedział. I lepiej, żeby wiedział jak najmniej.

- Na pewno? Bo Nick wyszedł dziś rano i do teraz nie wrócił, a gdy wczoraj spytałem co się stało odpowiedział, że nie da rady tego zrobić. Nie wiem o co tu chodzi. To mój przyjaciel... Po prostu się martwię.

Wyszedł i nie wrócił? Zaczynałam się stresować i denerwować. To wszystko zaczęło mnie przerastać. Nie miałam pojęcia co tu się dzieję, a nikt nie dawał mi wyjaśnień. Wiedziałam, że nie powinnam się w to pakować.

- Po prostu... do niczego nie doszło – szepnęłam. – Myślisz, że ja wiem co tu się dzieję?

Spojrzałam na Davida szklistymi oczami. On również podniósł na mnie swój wzrok.

- Przepraszam – powiedział cicho. – Nie powinienem.

Wyszedł, a ja nawet nie próbowałam go powstrzymać. Pomimo wielkości zwierzaka wzięłam Tenebris na ręce i rzucając Szafirze przepraszające spojrzenie ruszyłam w jedyną znaną mi drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro