Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Od razu z góry uprzedzę do końca calutkiego roku szkolnego we wszystkie wtorki będę nieobecna na wattpadzie. Nie jest to (jak czasem się zdarza w inne dni) lenistwo, lecz zawalony cały dzień. Tak, więc można do mnie pisać, czy cokolwiek robić, ale zobaczę to dopiero w środę. Tak samo będzie z rozdziałami. Jeśli termin wypadnie we wtorek rozdział przełożę na inny dzień. Tak ja zrobiłam dzisiaj i w zeszłym tygodniu, ale żeby Was przeprosić kolejny rozdział pokaże się za dwa, a nie trzy dni! ^.^ Nie rozpisuję się (jak to potrafię) i życzę miłego czytania ♥


Wyobraźcie sobie pociąg pędzący sto kilometrów na godzinę. A teraz wyobraźcie sobie, że wali was prosto w twarz.

- Jak to wyrok? - Spytałam nie ufając piskliwemu głosikowi, który wydobył się z moich ust.

- Zdrada jest karana - powiedział Abram. - Wszystko zostało już postanowione. Mamy czas do wieczora, aby wygłosić wyrok.

Błagałam serce, aby przestało galopować w mojej klatce piersiowej drażniąc płuca. Prosiłam dłonie i nogi, aby przestały drżeć. Krzyczałam na oczy, aby nie ważyły się zaszklić od łez. Ale moje ciało mnie nie słuchało. Organizm tak po prostu postanowił zignorować moje prośby.

Poczułam ciepłą dłoń Kari na swojej nodze. Spojrzałam na nią. Uśmiechnęła się ciepło, a ja odwzajemniłam gest. Ścisnęłam jej rękę i odetchnęłam głęboko. Spotkałam się spojrzeniem z Abramem i kiwnęłam głową.

- Tak. Oczywiście. Wyrok. Jakieś pomysły?

***

- Nie wierzę, że to się dzieję naprawdę - podniosłam głos chodząc w kółko po komnacie Kari. Siedziała na łóżku i patrzyła jak trzymając się za włosy pokonuję tę samą drogę. Na jej kolanach ułożyła się pochrapująca Tenebris. Razem z Szafirą przyleciały do nas niedługo po rozmieszczeniu się w zamku. Teraz mój kochany pegaz spał sobie słodko na sianie w królewskiej stajni stojącej za zamkiem w ogrodzie, a lisiczka zawładnęła sercem Kari.

- Może da się temu jakoś zapobiec? - spytała przyjaciółka cichym głosem. Potrząsnęłam głową nie patrząc na nią.

- Jak?

- Nie wiem. Może trzeba znaleźć dobrą wymówkę.

Stanęłam i zerknęłam na nią rozbawionym wzrokiem. Podniosłam jedną brew, a przyjaciółka wzruszyła ramionami i zaczęła miętosić kawałek swojej sukienki.

- No wiesz. Każdy ma jakieś przyczyny swojego postępowania - dodało cichutko. Usiadłam obok niej i rzuciłam się jej na szyję.

- Jesteś genialna! - krzyknęłam, kiedy w głowie rozszedł się plan znalezienia przyczyny zdrady. Może wtedy mu wybaczą. Odgoniłam złe myśli krzycząc do przyjaciółki „zaraz wracam" i wybiegłam z komnaty. Pognałam korytarzami dziękując sobie, że założyłam baleriny. Zawahałam się dopiero, gdy stanęłam przed schodami ciągnącymi się w dół. Powoli pokonywałam każdy stopień aż znalazłam się w korytarzu pełnym krat. Na warcie stał jeden z młodych chłopaków, którego widziałam w chatce. Uśmiechnęłam się promiennie do niego.

- Czy mogłabym na chwilę porozmawiać z więźniem na osobności? - spytałam słodkim głosikiem. Ociągał się z odpowiedzią, ale w końcu przytaknął i zniknął na schodach.

Odwróciłam się w stronę celi, w której był Nick. Stał na baczność i patrzył się na mnie swoimi zielonymi oczami. Uśmiech zszedł mi z twarzy i chwiejąc się podeszłam do krat. Wyciągnął do mnie rękę na co od razu się cofnęłam i wzdrygnęłam, kiedy przepełniony smutkiem usiadł na tapczanie.

- Przyszłaś mnie torturować? - spytał. Zbliżyłam się do kart i złapałam za nie rękami.

- Co?

Podniósł na mnie wzrok i uśmiechając się smutno pokręcił głową.

- Torturujesz mnie Vanilla. Cierpię, kiedy stoisz koło mnie, a ja nie mogę cię nawet dotknąć.

- Przestań - podniosłam głos przypominając sobie po co tu przyszłam. - Chcą wydać na tobie wyrok śmierci.

Podniósł się, ale nie ruszył. Spojrzał na swoje drżące dłonie i słyszałam jak przyśpieszył mu oddech.

- Chcę znać powód.

- Powód? - Ochrypły głos wydostał z jego gardła. Przerażenie na myśl o śmierci było wyczuwalne jak moje perfumy, którymi psiknęła mnie Kari.

- Dlaczego nas zdradziłeś? Dlaczego to zrobiłeś? Nie uwierzę, że od tak zachciało ci się być czarnym charakterem - mój głos stawał się coraz głośniejszy i bardziej przepełniony rozpaczą i determinacją.

- Nie mogę ci tego powiedzieć - odpowiedział cicho.

- Proszę - oparłam się głową o kratę. - Nie chcę twojej śmierci.

Kroki na schodach poderwały mnie do życia i od razu się cofnęłam. Ochroniarz spojrzał się na mnie, a potem na Nicka i posłał mi przepraszające spojrzenie.

- Przykro mi, ale minął panience czas - skłonił się. Kiwnęłam głową niezliczoną ilość razy, aby odgonić od siebie obraz śmierci Nicka.

- Już wychodzę - szepnęłam i weszłam na schody nie oglądając się za siebie.

Na górze zamiast spokoju czekały mnie rozłoszczone oczy Rafaela. Stanęłam wpadając na niego i szeroko otworzyłam oczy. Ups? Wspomniałam, że nie wolno mi widzieć się z Nickiem? Nie? To teraz już tak.

- Mogę wiedzieć gdzie byłaś? - Przywitał nie ostry ton. Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Podniósł brew czekając na odpowiedź.

- Ja... Emm... Ja właśnie...

- Wyraźnie zabroniliśmy ci schodzić do lochów - powiedział, kiedy coraz bardziej zaczynałam się jąkać.

- Tak, ale...

- Nie ma żadnego „ale". To ostatni raz, kiedy widzę cię rozmawiającą z nim, jasne?!

Kiwnęłam głową nie ufając swojemu głosowi. Nie czekając na resztę uwag skierowałam się do swojej komnaty.

- Wyrok został już wygłoszony! Abram rozmawia właśnie z prawnikiem i katem! Przykro mi, skarbie - usłyszałam jeszcze na odchodne jego wykrzyczane słowa. Mimo drętwienia nogi dalej szły tam, gdzie im kazałam. Złapałam się za klatkę piersiową, by złagodzić ból w płucach. Aparatura od Thomasa ostrzegawczo piknęła. Łapczywie zaczęłam łapać powietrze, myśląc co mogę zrobić. Wszystko będzie dobrze. Uspokój się. Uspokój. Przystanęłam na chwilę, aby oddech się umiarkował i już delikatnie uspokojona ruszyłam dalej.

Idąc korytarzem oglądałam obrazy. Szłam wolno nie przeciążając płuc. Minęły mnie pielęgniarki gorączkowo wymachujące rękami i rozmawiające na temat pacjentów. Blond włosy jednej z nich przeleciały mi przed oczami. Kichnęłam, gdy jeden otarł się o mój nos.

- Bardzo księżniczkę przepraszam, ja... - ukłoniła się i nerwowo złapała za materiał blado niebieskiego fartucha.

- Nic się nie stało...

- Laylin - szybko dodała widząc moje wahanie. Posłałam dziewczynie szeroki uśmiech.

- Nic się nie stało Laylin. Wracajcie do pracy - powiedziałam widząc lekarstwa trzymane przez drugą dziewczynę z brązowymi włosami.

- Tak, tak. Oczywiście. Do widzenia księżniczko - skłoniły się i szybkim krokiem oddaliły. Patrzyłam jak blond włosy podskakują Laylin, przy każdym kroku. I wtedy uświadomiłam sobie, że coś jeszcze mogę zrobić.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro