Rozdział 25
Tak się cieszę, że udało mi się zdążyć na czas. Napisałam też kilka rozdziałów na zapas i jeśli będę miała czas chciałabym ukończyć opowiadanie w najbliższym tygodniu, żeby potem tylko Wam udostępniać. Mam już rozplanowane wszystko do końca i muszę Was niestety uprzedzić, że rozdziały skończą się na 31 do tego jeszcze epilog. Tak, więc jak widać zostało bardzo mało czasu co i dla mnie wydaje się smutne, bo na prawdę polubiłam tą historię. Przez to, że niedługo koniec zachęcam do wyrażania opinii (nawet krótkich) w najbliższych rozdziałach w komentarzach, ponieważ bardzo bym chciała poznać Wasze zdanie na temat tych oto wypocin ^.~ Tak, więc miłego czytania i powodzenia w nowym roku szkolnym! ^.^ ♥
Zimne powietrze muskało moją obolałą twarz. Nim całkowicie się pobudziłam pojedyncze fragmenty minionych zdarzeń przeleciały mi przed zamkniętymi oczami. Poruszyłam lekko ręką i poczułam jakby przez wszystkie mięśnie i kości przeszedł prąd. Syknęłam z bólu i spróbowałam otworzyć oczy. Dopiero teraz dotarły do mnie dźwięki. Panował istny harmider. Ludzie krzyczeli, rozmawiali i biegali. Szerzej otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy łapiąc ostrość.
Leżałam na dziedzińcu. Przed schodami do pałacu. Nade mną pochylały się dwie zmartwione twarze. Widząc, że się obudziłam Lisy blado się uśmiechnęła i pogłaskała mnie po włosach. Rafael również się uśmiechnął, ale kazał pójść siostrze po lekarza. Ociągając się odeszła. Złapałam większy haust powietrza, a klatka piersiowa zakuła rozrywającym bólem. Skrzywiłam się.
- Co się stało? – Spytałam próbując się podnieść. Kolejna fala bólu wstrząsnęła moim ciałem. Silne ręce Rafaela pomogły mi usiąść opierając się plecami o schodek.
- Wgrałaś – uśmiechnął się szeroko. – Straciłaś przytomność, ale wszystko powinno być dobrze. Tak twierdzi lekarz.
- Ile byłam nieprzytomna? - Przetarłam twarz zabandażowaną ręką i trafiłam na plaster ze szwami na czole. Pamięć powoli wracała. Walka, okno, Leonard.
- Kilka godzin? – odparł powoli wciąż mnie podtrzymując.
- Kilka? – Uniosłam brew, co również skończyło się na nieprzyjemnym uczuciu.
- Około czterech godzin.
Zgarbiłam się i westchnęłam, po chwili karcąc się za kolejne nadwyrężenie płuc, którym spodobało się kłucie. Siedziałam przez chwilę czekając aż mój mózg uspokoi się od nadmiaru informacji i bólu i pozwoli mi dotrzeć pamięcią kilka godzin wstecz. Moment po momencie wspomnienia zalewały mój umysł przyprawiając mnie o dreszcze.
- Nick – szepnęłam rozglądając się dookoła.
- Wyniósł cię do nas – wyjaśnił Rafael neutralnym tonem. Spojrzałam na niego i błędnym wzrokiem latałam po twarzach ludzi plączących się po dziedzińcu.
- Gdzie jest?
- Straż się nim zajęła – powiedział i odwrócił się w stronę młodego mężczyzny zbliżającego się do nas razem z Lisy. Brązowe włosy były króciutko przystrzyżone, a na nosie miał okulary w czarnych oprawkach, zza których wyglądały łagodne ciemne oczy. Ukucnął obok mnie i wyjął z dużej kieszeni białego fartucha podkładkę z delikatną kartką zupełnie nie przypominającą zwykłego papieru i dziwnym długopisem wyglądającym jak pióro.
- Witaj – uśmiechnął się do mnie. – Jestem Thomas i jestem lekarzem. Zadam ci teraz kilka pytań i chciałbym, żebyś odpowiedziała na nie zgodnie z prawdą. Zgoda?
Kiwnęłam głową i delikatnie się uśmiechnęłam. Thomas spojrzał się na papiery i zadał pierwsze pytanie.
- Pamiętasz co się wydarzyło zanim straciłaś przytomność?
- Tak – odpowiedziałam, a mężczyzna zanotował coś na kartce. Później zadał kilka pytań typu jak się czuję i co mnie boli. Odpowiedziałam na wszystko, a na końcu języka miałam nurtujące mnie pytanie.
- Gdzie jest Nick? – spytałam, kiedy skończyły się pytania. Rafael razem z Lisy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Thomas spojrzał się na nich pytającym spojrzeniem.
- Kochanie to nie jest teraz takie ważne. On... straż zaprowadziła go do lochów – odpowiedziała mi Lisy. Poczułam gule w gardle. Lochy. Przełknęłam żółć i odrętwiała pokiwałam tylko głową.
Lekarz odciągnął na bok Rafaela i zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami co chwila zerkając w moją stronę. Próbując zająć myśli czym innym niż rozmyślaniem nad podziemiem zamku obserwowałam ludzi przemieszczających się po dziedzińcu.
- Co z Kari? – spytałam przypominając sobie jak upadła na ziemie. Nie dostałam odpowiedzi i zaczęłam się stresować. Ręce zaczęły mi się pocić, a nogi drżeć.
- Co z nią?! – Podniosłam głos, ale Lisy uparcie milczała. – Powiedz mi tylko czy żyję.
- Tak. Na razie – wyszeptała. Na razie. Ale żyje. Nie może umrzeć. To przeze mnie się tu znalazła. Nie może... Muszę ją zobaczyć.
- Gdzie ona jest?
- Przed bramą. Zrobiliśmy tam coś na kształt skrzydła szpitalnego – powiedziała Lisy lustrując moją twarz.
Podniosłam się walcząc z bólem i ruszyłam w stronę bramy. Słyszałam jak Lisy podąża za mną. Czułam jej spojrzenie na moich łopatkach. Kulejąc wyszłam za mur i moim oczą ukazały się sterty materacy i koców, na których leżeli ludzie. Każdy miał na sobie bandaż lub inny opatrunek. Widok był gorszy niż w prawdziwym skrzydle szpitalnym. Zaczęłam się rozglądać aż trafiłam na znany kołtun czarnych włosów. Szybkim krokiem zbliżyłam się najdalej wysuniętego materaca, przy którym klęczał David. Tymczasowe łóżko mojej przyjaciółki było najdalej, więc było tu więcej miejsca, aby usiąść. Kucnęłam obok chłopaka i spojrzałam na pogrążoną we śnie przyjaciółkę. Zakrwawione czoło i nos wyglądało strasznie. Na ciele miała pełno bandaży przesiąkniętych krwią. Zakryłam usta powstrzymując szloch. Zaszklonymi oczami spojrzałam na Davida, który uparcie wpatrywał się zaczerwienionymi oczami w twarz Kari.
- Ona musi żyć – usłyszałam jego szept. Przytaknęłam głową, bo tylko na tyle było mnie stać.
Lekarz, który nie wiadomo skąd się pojawił szedł w naszym kierunku. Ukucnął naprzeciwko mnie i blado się uśmiechnął. Przystawił do klatki piersiowej Kari dziwne ustrojstwo i spojrzał na ekranik, który był z tym połączony kablem. Coś piknęło i zaraz skrzypnęło. Potem zaczęło się miarowe pikanie.
- Oddycha, a serce pracuję w miarowym tempie – skomentował. – Jeśli przetrwa noc będzie żyć.
- Jak to jeśli przetrwa noc? – spytałam słabym głosem. Mój wzrok spotkał się z jego łagodnymi ciemnymi oczami.
- Odniosła wiele obrażeń. Jest w ciężkim stanie. Zrobiłem wszystko co mogłem. Teraz wszystko zależy od jej organizmu.
Zakrztusiłam się powietrzem i złapałam za piekącą klatkę piersiową. Silne ramię Davida spoczęło na moim ramieniu. Wtuliłam się w chłopaka, który ukrył twarz w moich włosach. Poczułam ciepłe krople spływające po białych pasemkach moich włosów. Przeżyje. Jest silna. Przeżyje.
Zmusiłam Lisy, Rafaela i Thomasa, żeby przystawili mi dodatkowy materac obok Kari i teraz razem z Davidem leżeliśmy co chwila patrząc na monitorek, który dał nam lekarz. Aparatura pokazywała pracę serca Kari. Było trochę po północy i na razie nic się nie działo.
Oglądaliśmy z chłopakiem gwiazdy. Każdy był pogrążony w swoich myślach. Wygrałam. I co z tego? Nie czuję się zwycięsko. Czuję się jakbym wszystko przegrała. Jakbym straciła jakąś część siebie. Kari leży na wpół martwa i nie wiem czy dożyje wschodu słońca. Na samą myśl mam mdłości. I Nick. Jest w lochach. Jest teraz więźniem. I co dalej. Na zawsze będzie tam tkwił, czy coś się wydarzy? Jeśli zależne to będzie ode mnie to... No właśnie. Co? Co zrobię? Pewnie spanikuję i nic nie zrobię. I jeszcze są inni. Oliver, Abram, Irana, Karin... Przeżyli? Nawet nikogo o nich nie spytałam. Nie spotkałam też ich. Nie mam sił wstać i poszukać ich wśród tych materaców. Co ze mnie za przyjaciółka? Co ze mnie za księżniczka. Jestem nikim. Jestem...
Moje myśli przerwał dziwny rytm wydawany przez urządzenie. Był szybszy niż wcześniej i mniej równy. Kari leżała tak samo jak wcześniej, ale aparatura wskazywała, że coś się dzieję.
- Co jest? – David podniósł się z zaspanymi oczami. Usiadłam i przyjrzałam się monitorowi.
- Idź po lekarza – powiedziałam. Chłopak przetarł oczy i spojrzał mi przez ramię na wyświetlacz.
- Ale co...?
- Idź po lekarza! – Krzyknęłam na niego. Sama bym pobiegła, ale nogi miałam jak z waty. Do tego nie ufałam swoim płucom. David zniknął mi z pola widzenia, a ja jak zamurowana wpatrywałam się w ikonkę serduszka wybijającego dziwny rytm. I ciągle to pikanie.
Pik.
Pik.
Pik.
Pik.
I nagle cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro