Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Ponad 1000 słów, ale i tak nie jest to jeden z lepszych rozdziałów. Ostatni rozdział (oczywiście chodzi mi o ostatni w tym miesiącu) pokaże się w ten czwartek (tj. 23 lipca). Przerwa będzie dość długa, bo ponad trzy tygodnie :/ Ale w końcu wakacje to trzeba odpocząć ;) Po czwartku kolejny rozdział ukaże się dopiero 25 sierpnia. Jak widać miesiąc przerwy. Mam nadzieję, że po tej urywce (nie wiem czy takie słowo istnieje... ^.~) wrócicie do historii Van i razem ze mną dotrwacie do końca. Ale "życzenia" wakacyjne i "prośby" poskładam w czwartek, a teraz życzę miłego czytania ♥


Dziewczyna więcej się do mnie nie odezwała. Nawet nie dawała żadnych oznak życia. Gdyby nie to, że jednej nocy, słyszałam jak płacze, pomyślałabym, że jest martwa. Chociaż i tak wydawała z siebie szlochy jakby koniec był już niedługo. W głębi modliłam się jednak o jej życie. Nie wiem kim jest, ale dowiem się. Najbardziej nurtuję mnie, dlaczego mi o tym nie mówi. Muszę wiedzieć co ukrywa...

Cały czas tylko leżałam na tapczanie i myślałam. Wyobrażałam sobie co robi teraz Lisy i Kari. Zastanawiałam się też co musi przeżywać Louis. A co jeśli go więcej nie zobaczę? Co jeśli już nikogo więcej nie zobaczę? Myślałam, myślałam i jeszcze raz myślałam. Tak wyglądał każdy dzień aż w końcu straciłam rachubę czasu. Siedzę tu już... dwa, nie trzy... a może cztery dni?

Jak zwykle dostawałam chleb i wodę. Płyn piłam łapczywie natomiast jedzenie żułam i zazwyczaj pół zostawiałam. Nie miałam apetytu. Głód zaczął pojawiać się dopiero po jakiś dwóch dniach. I właśnie wtedy nie dostałam ani chleba ani wody. Cały ranek wsłuchiwałam się w wołanie o jedzenie mojego brzucha. Na burczeniu nie poprzestało. Skurcze, które atakowały mój żołądek były tak silne, że nie potrafiłam zrobić nic innego jak tylko zwinąć się w kłębek i czekać aż umrę z głodu. W południe usłyszałam jak ktoś schodzi po schodach. Strażnik. Ubrany w lśniącą srebrną zbroje wyglądał jak rycerz od króla Artura. Równiutko przycięte włosy wystrzyżone przy uszach i posępny wzrok twierdziły jednak inaczej.

- Mam zaprowadzić księżniczkę do jadalni – powiedział i wyprowadził mnie z lochów. Obejrzałam się na blondynkę, która patrzyła na nas z przerażaniem. Czyli to nic dobrego.

Zostałam poprowadzona do wielkiej jadalni. Po prawej stronie znajdowało się okno z widokiem na posągi greckich bogów stojące wzdłuż marmurowego chodnika prowadzącego do głównej bramy w murze. Przy długim stole siedziały trzy osoby. Na szczycie stołu Leonard. Po jego lewej stronie Nick, a obok blondyna jakiś starszy mężczyzna. Posłałam chłopakowi mordercze spojrzenie na co odpowiedział mi kręcąc głową w stronę pustego talerza. Strażnik doprowadził mnie na miejsce po prawej stronie Leonarda i zniknął za złotymi drzwiami, którymi weszliśmy.

- Mam nadzieję, że jesteś głodna. Kazałem przygotować coś co zaspokoi twoje pragnienie – uśmiechnął się przebiegle król. Spiorunowałam go wzrokiem tak samo jak Nicka, który cały czas się na mnie parzył.

- Czuję napięcie – zaśmiał się Leonard. Widać, że go to bawiło. – Chciałbym przedstawić ci księżniczko mojego teraźniejszego doradcę. Josepha. Może niedługo to ty zajmiesz jego miejsce.

Joseph miał gęste siwe włosy i niewiarygodnie czarne tęczówki przebarwiane złotem. Uśmiechnął się do mnie pogodnie. Miał kilka zmarszczek, a jego ręce strasznie się trzęsły. Wydawałby się sympatycznym staruszkiem. Gdyby nie to, że był po stronie Leonarda.

- Od dawna czekałem by cię poznać księżniczko – schylił głowę.

- Zamilcz – wysyczał Leonard. Gdy przeniósł na mnie wzrok automatycznie się rozpogodził i przybrał rozbawiony wyraz. Machnął ręką i do pomieszczenia weszły kobiety ubrane w proste czarne suknie z parującym jedzeniem na srebrnych tacach. Postawiły danie przede mną na złotym talerzu. Na nim były dziwne warzywa, których nigdy w życiu nie widziałam i mięso wyglądające jak schabowy tylko kilka razy większe i bardziej krwiste. Tylko Leonard zaczął jeść. Reszta latała wzrokiem po pomieszczeniu byle by tylko nie spojrzeć na jedzenie. Zmrużyłam oczy. Leonard przy każdym kęsie uśmiechał się arogancko.

- Co to jest? – Spytałam patrząc na mięso. W odpowiedzi usłyszałam śmiech władcy.

- Nie poznajesz? – Zaprzeczyłam ruchem głowy. Zaśmiał się jeszcze głośniej.

- Kotlet – odpowiedział rozbawiony.

- Z czego? – Spytałam niepewnie. Przekręcił głowę przedłużając odpowiedź.

- Z pegaza.

Zatkałam usta ręką. Poczułam jak w kącikach ust pojawiają mi się łzy. Trzęsącą się ręką odsunęłam talerz jak najszybciej. Poczułam odruch wymiotny i znów zatkałam usta. Zgarbiłam się czując przypływ mdłości. Cały głód jak i jego skutki ulotniły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Wydałam z siebie dziwny jęk i spojrzałam się na Leonarda.

- Jesteś potworem – syknęłam. Zamrugałam kilka razy, by nie pozwolić wypłynąć łzą i z obrzydzeniem spojrzałam na danie. Już wiedziałam dlaczego tylko on to jadł.

- Nie, kochanie. Po prostu lubię koninę – zaśmiał się. I wtedy mnie olśniło. O nie. To nie może być...

- Skąd miałeś pegaza? – Spytałam drżącym głosem. Leonard przecież nie wiedział o Szafirze. Nie mógł jej zabić.

- Dlaczego ciekawi cię skąd biorę pożywienie?

- Skąd go miałeś? – Warknęłam. Poczułam na sobie wzrok Nicka.

- Z własnej hodowli – odpowiedział zdezorientowany moim wybuchem. Odetchnęłam z ulgą i oparłam się o oparcie zdobionego krzesła.

- Skosztuj – podsunął mi mój talerz pod nos.

- Wypchaj się – odparowałam zrzucając talerz na podłogę. Dźwięk tłuczonego szkła rozszedł się po całej sali. Leonard patrzył na mnie po części morderczym, a po części rozbawionym wzrokiem. Dokończył danie, a ja próbowałam nie zabrudzić obrusu zawartością żołądka. Chociaż nie miałam tam za wiele.

- Skoro wzgardziłaś moją ulubioną potrawą nadal będziesz żywić się chlebem i wodą – odpowiedział z przesadną powagą. – Straż! Wyprowadzić ją!

- Ja ją wyprowadzę – Nick wstał ze swojego miejsca. Spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem. Co ten dupek robi?

- Mogę ci ufać? – Spytał Leonard. Na twarzy blondyna zaigrał chytry uśmieszek.

- Oczywiście – odpowiedział mierząc mnie wściekłym spojrzeniem. Władca wydał z siebie pomruk przypominający dławiący się śmiech.

- W takim razie zajmij się księżniczką.

Nick obszedł stół i złapał mnie za łokieć. Wyrwałam się i posłałam mu nienawistne spojrzenie.

- Nie dotykaj mnie – warknęłam i ruszyłam za nim do wyjścia. Na korytarzu zamiast skierować się do lochów poszliśmy w inną stronę.

- Gdzie mnie prowadzisz? – Spytałam. Nie odpowiedział. Wyszliśmy z zamku i stanęliśmy przy bocznym murze. Nick patrzył się na mnie przepraszająco.

- Poczekaj tu – szepnął. Widziałam jak idzie do głównej bramy i chwile rozmawia ze strażnikami. Ci po chwili ruszyli do zamku i zniknęli. Chłopak machnął na mnie ręką, a gdy podeszłam złapał mnie za ramiona. Nim zdążył się odezwać pierwsza zabrałam głos.

- Co ty robisz? Jeśli to jakaś „genialna" zabawa Leonarda to wolę wrócić do lochów. A w ogóle to co ty sobie myślisz? Że tak po prostu... - zatkał mi usta ręką.

- Cicho bądź i mnie posłuchaj za nim tamci idioci wrócą.

Wyrwałam się z uścisku.

- Czego? – Warknęłam. Wydał z siebie przeciągłe westchnienie i rozejrzał się na boki.

-Biegnij ile tchu w płucach. Nie odwracaj się. Kieruj się prosto do chatki. Przypilnuję by nikt cię nie śledził – chłopak energicznie wypowiadał każde słowo.

- Dlaczego mi pomagasz? – Spytałam. Nie doczekałam się odpowiedzi. Blondyn pchnął mnie w stronę bramy, a ja rzuciłam się pędem przed siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro