Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Szczerze to nie podoba mi się ten rozdział :/ Ale cóż... Nic nie poradzę. Obiecałam długi rozdział i chyba tak trochę mi nie wyszło... No nic, musicie przeżyć ;) Zapraszam do komentowania i wyrażania swoich opinii. Nawet nie wiecie ile one dla mnie znaczą :) Miłego czytania ;*

- Otwórzcie! Proszę! Nie zrobię nic głupiego, obiecuję! Tylko otwórzcie te drzwi! – krzyczałam waląc pięściami w drewniane drzwi.

- Daj spokój i tak ci nie otworzą – jęknęła Kari siedząc na jednym z foteli po środku pokoju. Westchnęłam zrezygnowana i dosiadłam się do przyjaciółki.

- Słyszysz? – Spytałam. Czarne loki zatrzepotały w wyrazie sprzeciwu. Na zewnątrz słyszałam kroki i brzęk broni.

- Wychodzą – powiedziałam. Nerwowo zaczęłam wybijać rytm kolanami. Kari złapała się za loki. Na kolanach położyłam dłonie i jeszcze szybszy rytm wybijałam palcami.

- Van, przestań!

- Sorki.

Wstałam i znów podeszłam do drzwi. Szarpnęłam klamkę, ale jak sto prób temu teraz też nic się nie stało. Podwinęłam niebieską suknie i usiadłam pod drzwiami. Oparłam się głową o drewno i zaczęłam myśleć. Jak można wydostać się z pokoju bez okien kiedy są zamknięte drzwi? Myśl Van, myśl!

Zrezygnowana mocno walnęłam w drzwi i załkałam. Łzy zdenerwowania popłynęły mi po policzkach.

- Vanilla ty płaczesz? –Kari podeszła i ukucnęła obok mnie.

- Nie – wymamrotałam i zaszlochałam. Nie było mi smutno. Czułam, że nie mogę nic zrobić. To były łzy bezsilności.

- Boże, jaka ty jesteś głupia – przyjaciółka mnie przytuliła. – Przecież oni idą ją uwolnić.

- Nie uda im się – szepnęłam.

- Skąd ta pewność?

Spojrzałam na przyjaciółkę suchymi już oczami.

- Myślisz, że Leonard tak po prostu ich wypuści? Jeden błąd i ich zobaczą. A jak ich zobaczą to Leonard będzie chciał coś w zamian. Jestem tego pewna.

- A co zmieni tam twoja obecność?

- Nic – westchnęłam. – Po prostu muszę tam iść.

Wtedy z zewnętrznej strony usłyszałam skrobanie o drewno.

- Vanilla co ty zrobiłaś? – Kari podniosła się z podłogi.

- Nie mam pojęcia. To nie ja – odsunęłam się do drzwi. Odgłos stał się głośniejszy i tym razem dało się słyszeć skomlenie. Tenebris!

- Kari to Tenebris!

- Kto? – Przyjaciółka odeszła jak najdalej od drzwi.

- Moja... Emm... Lisiczka?

- Twoja lisiczka? – Kari specjalnie przedłużyła ostatnie słowo.

- Kiedyś ci opowiem – machnęłam ręką i pochyliłam się do drzwi. – Słyszysz mnie mała?

Odpowiedział mi pozytywny pomruk. Uśmiechnęłam się i zaczęłam zastanawiać się jak ona może nam pomóc.

- Już wiem! Tenebris przyprowadź Szafirę! Niech wywarzy drzwi.

Pod długiej chwili ciszy dało się słyszeć stukot kopyt oraz końskie rżenie.

Szafira! Błagam, wyważ te drzwi, poprosiłam w myślach.

Odsunęłam się i po chwili drewniane drzwi leżały u moich stóp. W progu stała Szafira, a u jej kopyt łasiła się Tenebris.

- Dziękuję – powiedziałam i pogłaskałam pegaza po pysku.

Zawsze do usług. Czy coś się stało?

- Ruszamy za Abramem. Muszę pójść po Lisy.

Vanilla, rozumiem, że to twoja mama, ale to jest naprawdę nie bezpieczne.

- Przestań. Nie będę czekać z założonymi rękami, rozumiesz?

Mam dbać o twoje bezpieczeństwo...

- Jak nie chcesz to mogę pójść sama, ale tym samym narażę się na takie same niebezpieczeństwo jak Lisy. Pomyśl, która opcja jest dla mnie bardziej bezpieczna.

- Van błagam cię nie rób tego. To jak rzucić się lwu w paszczę – przerwała nam Kari.

- Błagam! – łzy stanęły mi w oczach. – Czemu nikt nie chcę mi pomóc?!

Przecież Abram razem z resztą po nią poszli. Przyprowadzą ją.

- Dobrze – powiedziałam. – W takim razie pójdę sama.

Wyminęłam Szafirę i ruszyłam w stronę schodów do chatki. Przyjaciółka stanęła mi na drodze.

- Jesteś straszną szantażystką - uśmiechnęła się smutno. – Ale nie pozwolimy ci pójść samej.

Uśmiechnęłam się i ruszyłyśmy do groty Szafiry. W środku wsiadłyśmy na klacz, a Tenebris wskoczyła na moje kolana.

- Emm... Jak zamierzasz stąd wylecieć? Jesteśmy w grocie bez wyjścia – Kari objęła mnie w pasie, by nie spaść, gdy Szafira przestąpiła z nogi na nogę. Zaśmiałam się.

- Zobaczysz – powiedziałam.

- Jak to zobaczę?

- Trzymaj się – uśmiechnęłam się.

Wystartowałyśmy, a Kari zaniosła się przerażającym piskiem. Wzbiłyśmy się wysoko i dopiero wtedy przyjaciółka się uspokoiła.

- A teraz musimy ich znaleźć – powiedziałam Szafirze i zaczęłam rozglądać się za Abramem i jego oddziałem. Nie leciałyśmy długo, kiedy zauważyłam grupkę ludzi z bronią.

- To oni. Możesz wylądować.

Szafira stanęła tużprzed nimi jednak oni nie zareagowali na to przyjaźnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro