72
Upewnijcie się, że przeczytałyście poprzedni :)
- Żartujesz sobie ze mnie? – mruknęłam, kiedy się zatrzymaliśmy. – Naprawdę chcesz żebym się zabiła, tak? Byłam aż tak koszmarną dziewczyną, że życzysz mi śmierci w Walentynki?
- Oh dramatyzujesz.
- O nie, nie ma mowy. Odcięte palce i tym podobne. Nie. Stanowczo odmawiam.
- Serio Nancy? Odstaw horrory – zaśmiał się.
- To nie jest zabawne. Myślisz, że nic takiego się nie wydarzyło? Jestem pewna, że takie wypadki miały miejsce.
- Nancy – westchnął. – To tylko łyżwy – uniósł jedną z par, które trzymał, do góry.
- Przecież ja tam zginę. Mówiłam Ci wiele razy, że na łyżwach byłam dwa razy w życiu i zdecydowanie mi się to nie podobało.
- Bo nie byłaś ze mną. Będę cały czas obok.
- Gdybym wierzyła w Boga zaczęłabym się modlić – mruknęłam, zabierając od niego parę łyżew dla mnie i usiadłam na ławce. Uśmiechnął się zadowolony. – Nie ciesz się tak, w każdej chwili mogę się rozmyślić. – I chyba właśnie się rozmyśliłam – powiedziałam kilka minut później, stojąc przed wejściem na taflę lodu. Luke był już na niej, odwrócony do mnie przodem i wystawiał ręce w moją stronę.
- No dalej Nan – westchnęłam głośno.
- Jak przeżyje to Cię zabije – burknęłam, na co się zaśmiał.
- Gdybyś spełniała swoje groźby, już dawno bym nie żył – posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, łapiąc go mocno za dłonie.
- Tym razem mówię serio – weszłam na lód.
- No popatrz, stoisz – zaśmiał się z mojej miny i odepchnął się, ciągnąc mnie z sobą, przez co pisnęłam. Zginę tutaj. Całe szczęście, że nie było tu wiele osób, bo jeszcze im by się coś stało, niechcący. – No i jedziemy.
- Bardzo zabawne – mruknęłam.
- Spróbuj się odepchnąć – spojrzałam na niego jak na wariata. – Daj spokój Nan, jakby co polecisz na mnie, więc to prędzej skończy się bólem tyłka dla mnie niż dla Ciebie.
- Moje zdrowie psychiczne na tym ucierpi.
- Przepraszam, co? – wyrwałam dłonie z jego i walnęłam go, od razu tego żałując, bo straciłam równowagę. Na szczęście mnie złapał, a ja wpadłam w jego ramiona. – Lecisz na mnie mała.
- Jesteś cholernym idiotą Hemmings.
- I za to mnie kochasz.
- No na pewno nie z to, że próbujesz mnie zabić – mruknęłam zarzucając dłonie na jego kark, po czym złączyłam nasze usta. – W tej chwili Cię nienawidzę, ale nie mogę Cię puścić, bo sama się zabije.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro