Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

72

Upewnijcie się, że przeczytałyście poprzedni :)



- Żartujesz sobie ze mnie? – mruknęłam, kiedy się zatrzymaliśmy. – Naprawdę chcesz żebym się zabiła, tak? Byłam aż tak koszmarną dziewczyną, że życzysz mi śmierci w Walentynki?

- Oh dramatyzujesz.

- O nie, nie ma mowy. Odcięte palce i tym podobne. Nie. Stanowczo odmawiam.

- Serio Nancy? Odstaw horrory – zaśmiał się.

- To nie jest zabawne. Myślisz, że nic takiego się nie wydarzyło? Jestem pewna, że takie wypadki miały miejsce.

- Nancy – westchnął. – To tylko łyżwy – uniósł jedną z par, które trzymał, do góry.

- Przecież ja tam zginę. Mówiłam Ci wiele razy, że na łyżwach byłam dwa razy w życiu i zdecydowanie mi się to nie podobało.

- Bo nie byłaś ze mną. Będę cały czas obok.

- Gdybym wierzyła w Boga zaczęłabym się modlić – mruknęłam, zabierając od niego parę łyżew dla mnie i usiadłam na ławce. Uśmiechnął się zadowolony. – Nie ciesz się tak, w każdej chwili mogę się rozmyślić. – I chyba właśnie się rozmyśliłam – powiedziałam kilka minut później, stojąc przed wejściem na taflę lodu. Luke był już na niej, odwrócony do mnie przodem i wystawiał ręce w moją stronę.

- No dalej Nan – westchnęłam głośno.

- Jak przeżyje to Cię zabije – burknęłam, na co się zaśmiał.

- Gdybyś spełniała swoje groźby, już dawno bym nie żył – posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, łapiąc go mocno za dłonie.

- Tym razem mówię serio – weszłam na lód.

- No popatrz, stoisz – zaśmiał się z mojej miny i odepchnął się, ciągnąc mnie z sobą, przez co pisnęłam. Zginę tutaj. Całe szczęście, że nie było tu wiele osób, bo jeszcze im by się coś stało, niechcący. – No i jedziemy.

- Bardzo zabawne – mruknęłam.

- Spróbuj się odepchnąć – spojrzałam na niego jak na wariata. – Daj spokój Nan, jakby co polecisz na mnie, więc to prędzej skończy się bólem tyłka dla mnie niż dla Ciebie.

- Moje zdrowie psychiczne na tym ucierpi.

- Przepraszam, co? – wyrwałam dłonie z jego i walnęłam go, od razu tego żałując, bo straciłam równowagę. Na szczęście mnie złapał, a ja wpadłam w jego ramiona. – Lecisz na mnie mała.

- Jesteś cholernym idiotą Hemmings.

- I za to mnie kochasz.

- No na pewno nie z to, że próbujesz mnie zabić – mruknęłam zarzucając dłonie na jego kark, po czym złączyłam nasze usta. – W tej chwili Cię nienawidzę, ale nie mogę Cię puścić, bo sama się zabije.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro