26
Nan x: Luke!
Nan x: potrzebuję kawy
- Jestem w kuchni Nancy, możesz mi to powiedzieć! – odwróciłem się aby na nią spojrzeć. Uśmiechała się delikatnie znów coś pisząc na telefonie.
Nan x: nie, gardło mnie boli
Nan x: nie będę się dla Ciebie produkować
- A ja dla Ciebie mam? Służącego sobie znalazłaś?
Nan x: przypominam Ci, że sam się tu zaprosiłeś
Nan x: trzeci dzień z rzędu
Nan x: jak coś Ci nie pasuje, wiesz gdzie są drzwi
- Jesteś strasznie wredna, kiedy jesteś chora. Powinienem się obrazić – powiedziałem siadając obok niej. Na stoliku postawiłem dwa kubki z kawą.
- Zadzwonić do Mikey'a?- zapytała cicho zachrypniętym głosem podciągając się, aby usiąść. Poprawiła koc i sięgnęła po jeden z kubków.
- Co?
- Jak chcesz się fochać to możesz z nim, ja Ci niestety nie pomogę.
- Nawet kiedy jesteś chora... Oj Nancy – sięgnąłem dłonią do jej głowy, po czym potargałem jej włosy. Nadęła policzki niczym małe, obrażone dziecko, patrząc na mnie gniewnie.
- Nie lubię Cię Lukey – mruknęła.
- Tak, ja Ciebie też.
- To po cholerę tu przylazłeś? – zaśmiałem się, kiedy przysunęła się do mnie i przytuliła do mojego boku. Objąłem ją ramieniem.
- Żeby patrzeć jak umierasz w męczarniach – sięgnęła po telefon odwracając go tak, że nie mogłem zobaczyć co robiła. Chwilę później dostałem wiadomość.
Nan x: nie śmieszne Robert.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro