Rozdział 5
Walka trwała przez dobre dwadzieścia minut i trzeba było przyznać, że był to wyjątkowo silny przeciwnik. Oparłem się o drzewo, aby nabrać trochę powietrza. Howard spoglądał na naszą potyczkę z oddali, a na jego twarzy malowało się zaniepokojenie. Wiedział, że byłem na skraju wyczerpania, ja także wiedziałem. Kiedy tak stałem oparty o drzewo robot podszedł bliżej mnie. Podniosłem głowę do góry, wlepiając wzrok w jego czerwone ślepia. Zrobił ostatni zamach, aby mnie wykończyć. Zacisnąłem powieki czekając na najgorsze, jednak sromotna porażka wcale nie nadeszła. Kiedy uchyliłem lekko oczy ukazała się im męska sylwetka, ubrana w czarnoczerwony płaszcz, a na jego głowie był kaptur, który doskonale zasłaniał jego twarz. Dosłownie w kilka sekund poszatkował robota na drobne kawałki z pomocą swojego miecza. Przyglądałem się mu ze zdumieniem, jednak gdy chciałem podzielić się z nim moimi słowami aprobaty ten zniknął. Zacząłem się rozglądać na wszystkie strony w poszukiwaniu zakapturzonej postaci, ale jakby rozpłynął się w powietrzu. Mimo wszystko miałem pewne podejrzenia.
Uczniowie po całym tym incydencie zaczęli ponownie się schodzić do szkoły. Ja wraz z Howardem podążyliśmy za nimi. Wszedłem do szkoły i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to piękna granatowłosa dziewczyna - Theresa Fowler. Była doskonała w każdym calu. Uśmiechnąłem się błogo, patrząc w jej stronę. Z zagapienia niestety wpadłem w jeden z filarów. Spojrzenie wszystkich będących wówczas na korytarzu spoczęło na mnie, a ja czułem jak palę się ze wstydu. Teresa wyglądała na zmartwioną, zaś mój przyjaciel ledwo powstrzymywał śmiech, jednak widząc moje zażenowanie szybko pociągnął mnie do klasy. W takim oto efektownym stylu rozpocząłem pierwszy szkolny dzień po weekendzie.
Lekcje ciągnęły się jakby w nieskończoność szczególnie, że był poniedziałek. Cały czas zastanawiałem się kim mogła być zakapturzona postać. Przez ułamek sekundy przeszła mi pewna osoba przez głowę - Talia. W końcu podobno i ona była wojownikiem ninja. Dziwnym by było, gdyby się okazało, że jest nas tak naprawdę trzech. Po skończonych zajęciach pędem wróciłem do domu, nie czekając nawet na niezadowolonego Howarda.
Odkluczyłem drzwi i jak torpeda pognałem do salonu, gdzie siedziała wcześniej wspomniana brunetka. Oglądała telewizję, zajadając się popcornem, ale czując moją obecność skierowała na mnie spojrzenie.
- Szybko wróciłeś - stwierdziła, patrząc na zegar na ścianie. Tak, przez ten czas nauczyłem ją między innymi używać zegarka. Przyznam szczerze, że dość szybko się uczy.
- Opuszczałaś dzisiaj dom? - zapytałem, przybierając poważny wyraz twarzy. Talia zmarszczyła brwi i odstawiła miskę przysmaków na bok.
- Przecież kazałeś mi zostać, czemu miałabym? - w jej głosie słychać było zmartwienie, ale szczególnie zdziwienie. Kompletnie zdębiałem. Skoro jej tam nie było to musiała być jakaś trzecia jednostka. Czym prędzej pobiegłem do swojego pokoju, a dziewczyna tuż za mną, rządając wyjaśnień.
- Gdzie jest Nomicon?! - zapytałem, wręcz krzycząc. Talia próbowała mnie jakoś uspokoić i wyciągnąć ze mnie jakieś wyjaśnienia. Westchnąłem - Dzisiaj przed szkołą widziałem jakiegoś zakapturzonego wojownika. Myślałem, że to ty.
Brunetka zaśmiała się cicho, co zbiło mnie z tropu.
- To pewnie Nomicon - wyjaśniła dziewczyna.
- Nomicon? - zdziwiłem się, gdy ta wymieniła nazwę księgi.
W tej chwili w pokoju pojawiła się ta sama zakapturzona postać. Teraz, gdy widziałem go od przodu to spostrzegłem, że miał założoną maskę, w której było widać tylko jego szkarłatne oczy i czerwony kosmyk włosów. Przymrużyłem oczy. Chciałem wykrztusić z siebie słowa wdzięczności, ale byłem w zbyt wielkim szoku, aby zdobyć się na cokolwiek. Chłopak zdjął kaptur, a po chwili zrobił to samo z maską.
- Witaj Randy, jestem Nomicon..
______________________________________
To wcale nie tak, że zasnęłam z telefonem w ręku, nie nie XDD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro