Rozdział 4
Niedziela odeszła, a tuż po niej nastał nieszczęsny poniedziałek. Niechętnie szykowałem się do szkoły, a czas leciał nieubłaganie. Ostatnim, co widziałem przed wyjściem z domu była nadąsana mina Talii. Cały niedzielny wieczór namawiała mnie, aby mogła iść ze mną, jednak ja twardo stałem przy negatywnej odpowiedzi. Od tamtego momentu się do mnie nie odzywała, jedynie jak się mijaliśmy w kuchni to piorunowała mnie wzrokiem.
- No już się nie obrażaj, złość piękności szkodzi - próbowałem jakoś załagodzić zaistniałą sytuację. Odpowiedziało mi tylko jej prychnięcie. Odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego pokoju. Po takiej reakcji łatwo było wywnioskować, że dziewczyna nie lubi siedzieć sama w domu. Mimo jej zdenerwowanego wyrazu twarzy musiałem opuścić dom. Ku mojemu zdziwieniu czekał przed nimi Howard, bawiąc się palcami.
- Chciałem przeprosić, że ostatnio Cię tak ignorowałem.. - wydusił chłopak. Przyznawanie się do błędu nie było jego mocną stroną, o czym wiele razy się przekonałem. To jednak tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że dobrałem sobie idealnego przyjaciela.
Oczywiście mu wybaczyłem i poszliśmy razem w stronę szkoły.
Przez jakiś czas rozmawialiśmy o różnych bezsensownych rzeczach, aż z jego ust padło dość dziwne pytanie.
- Z kim rozmawiałeś przed wyjściem z domu? - zamarłem. Musiał stać na tyle blisko drzwi, aby usłyszeć, jak próbowałem jakoś udobruchać Talię.
- A tak sobie głośno myślałem - podrapałem się nerwowo po karku. Rudowłosy widział, że kłamię, ale najwidoczniej nie chciało mu się w to brnąć dalej. Skinął tylko głową i spojrzał przed siebie. Spuściłem głowę, idąc cały czas obok niego. Od szkoły dzieliło nas około dwadzieścia metrów. Mimo dość późnej godziny teren szkoły wydawał się być opustoszały. Zatrzymałem się, a Howard od razu po mnie i zmierzyłem wzrokiem cały obszar należący do placówki.
- Coś mi tu nie gra.. - powiedziałem na głos i jak na zawołanie pojawiła się przed nami wielka, robotyczna małpa. Wzdrygnąłem się, gdy ciężkie, metalowe cielsko z dużym hukiem stanęło tuż nade mną i zaczęło mi się przyglądać. Ten stwór na sto procent należał do McFista i zapewne to on wypłoszył uczniów.
Popatrzyłem błagalnie na przyjaciela, który stał dalej blisko jednego z drzew. Ten tylko z zaniepokojeniem uczynił swoją powinność. Schowałem się za jego bluzą, aby przemienić się w wojownika ninja. Już byłem gotowy, aby stawić czoło robotowi...
______________________________________
Puk puk, jest tu ktoś?
Ja jestem i mam się świetnie. Jeśli dobrze pójdzie to może nawet uda mi się wypuścić dzisiaj jeszcze jeden rozdział. Specjalnie podzieliłam jeden długi rozdział na dwa małe, ponieważ mam jako taki zarys wątku..
No cóż, hope u like it
Lorelorelorelore~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro