Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Memento mori

- Lauren... - czuję kolejne, tym razem silniejsze ukłucie w bok.

W jednej chwili, jak poparzona, zrywam się z miejsca, siadając na łożku z wyprostowanymi plecami. Mój oddech przyspieszył tak, że ledwo nadążam łapać kolejne oddechy. Przyciskam dłoń do miejsca na klatce, w którym znajduje się serce, żeby sprawdzić puls, który również okazuje się być znacznie szybszy, niż powinien. Siedzę tak z otwartymi szeroko oczami, aż nagle wzdrygam się, gdy czyjaś ręka ląduje na moim ramieniu.

- Kochanie, co się stało? Jesteś spocona i cała się trzęsiesz. - odwracam głowę, a moim oczom ukazuje się ona. Kobieta, która była ze mną w szpitalu.

Moja żona.

- Camila? - pytam zachrypniętym głosem, na co ta lekko się uśmiecha, przecierając zaspane oczy.

- A spodziewałaś się tutaj kogoś innego? - nosi w górę jedną brew, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na mnie z rozbawieniem, udając obrażoną.

- Kurwa mać, Camila... - wzdycham głęboko, praktycznie rzucając się na brązowooką i przewracając ją z powrotem na materac, wtulam się mocno w jej ciało - Tak bardzo cię kocham... Tak cholernie bardzo cię kocham... To było przerażajace... Jak mogłam cię nie poznać? Nie miałam pojęcia, że to ty, nie wiem dlaczego, ale...

- Skarbie, o czym ty mówisz? - patrzy na mnie zdziwiona, kiedy z trudem odsuwa mnie od siebie, przerywając mi obcałowywanie jej całej twarzy.

- Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało, nie potrafię bez ciebie żyć i zrobię dla ciebie wszystko. Już rozumiem. Dostałam nauczkę, dostrzegłam moje błędy. Ja... ja się zmienię, będę lepsza! Obiecuję, że... że...

- Lauren. - zatyka mi ręką usta, bo wie, że nie dopuszczę jej ani na chwilę do słowa. Wiem... zapewne wychodzę właśnie na wariatkę, ale to... ten sen... W końcu otworzyłam oczy.

- Tak, Camzi? - uspokajam się trochę i znowu skupiam całą swoją uwagę na kobiecie przede mną, która cicho ziewa, głaszcząc mnie po wilgotnych od potu włosach.

- Dziecko.

- Czyje dziecko?

- Twoje dziecko, głupku. - nie potrafi powstrzymać chichotu, kiedy uśmiecham się od ucha do ucha, ciesząc jak głupia, gdy nareszcie dociera do mnie, że wszystko co przed chwilą przeżyłam, to tylko... był sen. Tylko sen, a nie rzeczywistość.

- Angelica płacze. - mówię bardziej sama do siebie, kiedy do moich uszu dociera krzyk niemowlaka.

- Myślałam, że po tylu latach bycia razem znam cię w stu procentach, a ty mnie wciąż zaskakujesz. - kręci głową, uważnie mnie obserwując, kiedy puszczam ją, a następnie powoli wstaję - Miałaś jakiś koszmar, czy...?

- Nie. To nie był koszmar. - szybko zaprzeczam, stojąc już przy wyjściu z naszej sypialni - To była lekcja.

- Nie rozumiem.

- Ale ja już tak. Muszę w końcu nadrobić zaległości, zanim obleję test końcowy. - szepczę do niej, ale Camila wciąż rzuca mi pełne zdezorientowania spojrzenie, więc zamiast tłumaczyć dalej, po prostu wychodzę, kierując się w stronę pokoju małej.

***

- Cześć, księżniczko! - biorę na ręce moje... nasze dziecko, a ono w jednej chwili uspokaja się, gdy tylko czuje mój dotyk i słyszy mój głos. Mała patrzy na mnie swoimi czekoladowymi oczami, sprawiając, że nic nie mogę poradzić na to, jak po moim policzku spływa mała łza.

Mogłabym nigdy nie mieć moich dwóch największych skarbów... Mogłabym nie dostać tej szansy...

Nie doceniałam tego. Nie doceniałam dobrych rzeczy, które mnie spotkały. Byłam zbyt zajęta ciągłym narzekaniem, nieustanną chciwością i skupieniem swojej uwagi na wartościach materialnych. Jak mogłam być tak ślepa i nie dostrzec... że największe skarby tego świata, to nie jakieś tam świecidełka, czy góry pieniędzy, tylko ludzie, których kocham.

- Jesteście dla mnie najważniejsze, wiesz? - szepczę słabym głosem, czując jak zaczynam się kompletnie rozklejać - Zawsze będziecie.

Może i zabrzmi to tandetnie, ale nareszcie do mnie dotarło.

Ten sen był jedną wielką metaforą, którą dopiero teraz zrozumiałam. Ta cała "choroba" zaczęła się w momencie, kiedy spotkałam Camilę. Biegłam wtedy do pracy, jak zawsze nie uważając i nie patrząc pod nogi, aż w końcu poślizgnęłam się i już miałam upaść, kiedy ta mnie złapała. Wtedy po raz pierwszy spojrzałam w jej oczy, dla których kompletnie straciłam głowę.

I właśnie w tym momencie zaczęła się moja choroba...

Byłam tak onieśmielona kobietą, że jedyne co byłam w stanie zrobić, to wpatrywać się w nią bez słowa. Chciałam się odezwać i podziękować za pomoc, ale nie potrafiłam. Poczułam coś, co do tamtego momentu było mi obce. Przez chwilę znowu poczułam się jak głupia nastolatka, która wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia i nie widzi świata poza osobą, która wydaje jej się jedyna. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, dlaczego tak zareagowałam. Camila była i jest dla mnie właśnie tą jedyną.

Dla naszej relacji byłam w stanie poświecić wszystko. Dobrze wiedziałam jakie staroświeckie podejście do homoseksualistów mieli moi znajomi i najbliższa rodzina, ale miałam to gdzieś. Nie obchodziło mnie, że prawie wszyscy, postanowili ode mnie odjeść, nie chcąc mieć nic wspólnego z kimś takim... kimś chorym.

Spędzałam z brązowooką każdą wolną chwilę. Potrafiłyśmy przegadać całą noc przez telefon, albo popijać wino i oglądać głupie seriale w weekend. Przywiązałam się do niej bardziej, niż się spodziewałam. Z każdym dniem kobieta sprawiała, że zakochiwałam się w niej jeszcze bardziej, wprawiając mnie w zachwyt swoją inteligencją, wyrozumiałością i optymizmem. Jednym uśmiechem mogła poprawić mi humor i pocieszyć, nawet w najgorszych momentach.

A ja coraz bardziej pogrążałam się w chorobie...

Wiedziałam, że chcę ją mieć przy sobie już zawsze. Szybko podjęłam decyzję, której byłam stu procentowo pewna. Kiedy o tym myślę, zdaje mi się, jakbym jeszcze wczoraj wybierała pierścionek zaręczynowy i prosiła ją o rękę.

Byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy ta zgodziła się bez wahania. Byłam dumna, mając ją przy sobie. Wiele razy widziałam, jak mężczyźni patrzą na nas z zazdrością, za każdym razem, gdy trzymałam ją za rękę, całowałam, czy przytulałam w miejscu publicznym.

Chwaliłam się nią, jak skończona kretynka. Zamiast skupić się na niej i naszym związku, wolałam pokazywać wszystkim wokół, jaka ze mnie szczęściara. Chciałam, żeby mi zazdrościli, chciałam pokazać, że mam coś, czego nie mają inni, nie zastanawiając się ani przez chwilę, że mogłabym tego nigdy nie dostać.

Kiedy zdecydowałyśmy się na dziecko, cieszyłam się jak mała dziewczynka. Dopiero teraz to do mnie dotarło... ja nie cieszyłam się z tego, iż będę matką. Cieszyłam się, że będę miała kolejny powód do przechwałek. Nawet wzięłam kredyt i kupiłam nam nowy dom, żeby tylko wszyscy zobaczyli, jak mi się powodzi.

Angelica przyszła na świat, a rodzicielstwo kompletnie mnie przerosło. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. To nie było takie łatwe. Musiałam w końcu stać się odpowiedzialna. Musiałam dorosnąć, czego nie potrafiłam zrobić.

Bałam się opiekować małą. Uciekałam od swoich obowiązków, wykręcając się pracą, albo innymi pierdołami. Zostawiłam Camilę całkowicie samą, gdy potrzebowała mnie najbardziej. Zachowywałam się jak zwykła gówniara, która ucieka od obowiązków.

Wtedy choroba zaczęła mnie zabijać.

Prawie straciłam Camilę, która postawiła mi ultimatum; albo w końcu skupię się na rodzinie, albo ode mnie odejdzie.

Kochałam ją jak wariatka. Myśl o tym, że mogłabym stracić żonę i nasze dziecko... to mnie niszczyło. Sprawiało, że uciekała ze mnie cała radość, a na jej miejsce wchodził smutek. Nie mogłam jej stracić, nie mogłam pozwolić, żeby mnie zostawiła.

Mimo, że przeprosiłam ją za wszystko i starałam się poprawić, to tak naprawdę nigdy nie zrozumiałam swojego błędu.

Aż do dnia dzisiejszego.

Gdy zobaczyłam, jak łatwo mogę stracić to wszystko, poczułam się dosłownie, jakbym umierała w najgorszy i najboleśniejszy z możliwych sposobów. Zrozumiałam, jak głupia byłam, nie doceniając tego co mam i traktując osoby, które kocham w taki sposób.

Teraz już wiem, że to było coś... coś w rodzaju spektaklu. To ja grałam rolę Michaela, Camila była narratorem, a choroba uczuciem. Scenariuszem było moje życie, wspomnienia, które przeżywałam jeszcze raz, by w końcu wyciągnąć wnioski.

Ale najważniejsze były papierosy... teraz wiem co przedstawiały.

To błędy. Błędy, które popełniałam i które powoli zabijały mnie i mój związek z kobietą.

Błędy, które wciąż chciałam popełniać.

Błędy, których nigdy nie powtórzę.

***

Kiedy w końcu udaje mi się utulić małą do snu, wychodzę z jej pokoju i najciszej jak tylko się da wracam do sypialni. Otwieram powoli drzwi i natychmiast uśmiecham się od ucha do ucha, kiedy widzę Camilę, wtuloną w kołdrę z zamkniętymi oczami.

Już chcę położyć się obok niej, kiedy przypominam sobie o jednej, bardzo ważnej rzeczy.

Podchodzę do mojej szafki nocnej i wyciągam z niej wszystkie paczki papierosów, jakie posiadam oraz zapalniczkę.

- Kochanie, chodź już spać. - odwracam głowę, słysząc cichutki głos mojej żony.

- Za chwilkę. Muszę z kimś pogadać. - szepczę, starając się nie obudzić Angelici.

- Co? - marszczy brwi, rzucając mi zdziwione spojrzenie - O drugiej w nocy?

- Muszę, skarbie. Wrócę szybko, obiecuję. - całuję ją w czoło, po czym odwracam się i kieruję w stronę balkonu.

Wychodzę na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Zimne powietrze natychmiast owiewa moje ciało, sprawiając, że po moich plecach przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Pocieram przez pare sekund nagie ramiona dłońmi, biorąc głęboki wdech, a następnie wydech. Oblizuję spierzchnięte usta, wyciągając przed siebie rękę, w której trzymam paczki moich ulubionych fajek i zapalniczkę.

- Skończyłam z wami. - mówię na jednym wdechu, a następnie zamykam oczy i rozluźniam pięść, wyrzucając wszystkie moje "błędy".

Jedna sprawa załatwiona. Teraz druga.

Przeczesuję włosy ręką, przełykam głośno ślinę i po paru minutach zastanowienia, opieram się o poręcz, splatając swoje dłonie razem i znowu zamykając oczy.

- No dobra... Nie wiem, czy istniejesz. Nie wiem, czy to byłeś Ty. Ale wiem jedno... wiem, co słyszałam i czego mnie to nauczyło. Całe życie byłam pewna, że wiara jest dla słabych, bo tylko oni muszą w coś wierzyć, by się nie załamać, kiedy okaże się, że po śmierci nie ma już nic więcej. Nie sądziłam, że mogłabym kiedykolwiek z Tobą... rozmawiać? Może wątpiłam, bo nie miałam dowodów? A może po prostu Cię nie potrzebowałam, więc zapominałam o Tobie. Zresztą sam wiesz, jak to jest... ludzie przypominają sobie o Tobie dopiero wtedy, kiedy dotyka ich nieszczęście. Wiesz... Dziś coś do mnie dotarło... Uświadomiłam sobie, że to wszystko co mam... żonę, dziecko, dom, życie... mogłam tego nie mieć, albo mogłoby zostać mi to odebrane. Chyba wreszcie pojęłam czym jest życie. Jest darem. Już rozumiem, jak wielki dar posiadam i rozumiem, że mogłam go nie dostać. Nie wiem, czy to Ty jesteś za to odpowiedzialny, ale jeśli tak, to chcę Ci podziękować. Dziękuję, że dałeś mi szanse, choć prawdopodobnie miliony innych ludzi zasługuje na nią bardziej niż ja. Dziękuję za całą moją rodzinę, za przyjaciół i za wszystkie dobre rzeczy, które mnie spotkały. Nie doceniałam wszystkiego, dopóki nie zobaczyłam, jak to jest nie mieć nic. Nie doceniałam życia, dopóki nie odkryłam czym jest śmierć. Chyba właśnie dlatego nazywają cię nauczycielem... dałeś mi niezłą lekcję. Już wiem... wiem, że może i życie nie jest usłane różami, że wielu osobom codziennie sprawia ból, że niektórzy woleliby, żeby odeszło, ale... Na tym to chyba polega? Życie to wciąż przeplatające się ze sobą szczęście i cierpienie, radość i smutek, zdrowie i choroba, miłość i nienawiść. Nie możemy oczekiwać od niego, żeby było idealne, ono po prostu jest, więc będzie miało swoje wzloty i upadki. Od dziś będę pamietała to, czego mnie nauczyłeś... będę pamietała, że powinniśmy być wdzięczni za wszystko co mamy, bo nim się obejrzymy, możemy to stracić.
Amen.



Od tego momentu, codziennie, przed zaśnięciem spoglądałam w górę, szepcząc ciche "dziękuję" z lekkim uśmiechem.

Od tego momentu nigdy więcej nie zapaliłam papierosa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro