16🚬
- Może poproszę lekarza, żeby dał ci coś przeciwbólowego? - pyta, a ja mogę wyczuć, jak bardzo trzęsą się jej ręce, które ani na chwilę nie przestają ściskać mojej dłoni.
Kręcę przecząco głową, nie mając siły nawet się odezwać. Zresztą... to i tak nie byłoby możliwe, bo nie mogę ściągać maski tlenowej, która towarzyszy mi już od kilku dni.
- Bardzo boli? - dostrzegam w jej oczach łzy i widzę, jak bardzo stara się nie pozwolić im popłynąć.
Tym razem przytakuję.
- Zostanę przy tobie na noc. - mówi stanowczo, a ja rzucam jej surowe spojrzenie, by pokazać, że się nie zgadzam.
Szpital to nie miejsce dla niej. Powinna być teraz w domu, przy dziecku i mężu a nie przy mnie. Ma swoje zmartwienia, których nie jestem częścią. Powinnam kazać jej odejść już dawno.
Podnoszę z dużym trudem rękę, po czym wskazuję jej drzwi, mając nadzieję, że zrozumie i spełni moją prośbę.
- Nie. - patrzy mi prosto w oczy, chwytając moje policzki w swoje dłonie - Nie odejdę. Obiecałam ci.... Obiecałam.... Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie.... Obiecałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro