79.|Pudełkowa Przygoda! - Zakończenie
Słuchałam, jak pisałam. ~
~9991 słów ~
~
Spakowaliśmy wszystko co potrzebowaliśmy, aby wyruszyć do królestwa Adel, a mówiąc wszystko, to po prostu miałam na myśli ubranie się cieplej, bo robiło się już naprawdę zimno. Mieliśmy kilka dni drogi, a ja zastanawiałam się, jak tą wycieczkę przyspieszyć. Już miałam w głowie plan, jak zabijam Juana, albo jak prowadzę rozmowy dyplomatyczne, albo cokolwiek. Chciałabym być zamieszana w wojenną konspiracje. Brzmiało to ciekawiej, niż chociażby rozmowa z tym wrednym Candy', Cane, która ciągle posyłała mi psychopatyczny uśmiech, jakby powstrzymywała się przed zabiciem mnie, czy Lily, która jest chamskim śmieciem.
- Możemy ruszać? - Zapytał Candy, a ja spojrzałam na niego jakoś tak średnio zachwycona.
- A możemy się teleportować? No wiesz, wy umiecie znikać siebie, przedmioty, to może wejdziemy do cyrku, a wy nas przeniesiecie? - Zaproponowałam, ale Candy zrobił się cały czerwony ze złości po moich słowach. Delikatnie się uśmiechnęłam, bo każdy jego wkurw jest na wagę złota.
- Nie! Ty głupi człowieku! Zdajesz sobie sprawę z tego, ile by nas to kosztowało energii? - Podszedł do mnie, aby spojrzeć na mnie z góry, abym się wystraszyła, ale ja tylko spojrzałam na niego znudzona. To na mnie nie działa, a to, że są wyżsi nic nie znaczy.
- No nie wiem, tyle co pieszo stąd do królestwa?
- Ręce opadają, jak ty nic nie rozumiesz. To nie takie proste! - Zaczynał się coraz bardziej irytować, a ja spojrzałam porozumiewawczo na Zacka. - Aby to przenieść potrzebowalibyśmy energii co najmniej sześciu Genyrów!
- Jesteś pewny? - Dopytał, ale w odpowiedzi błazen tylko zaczął iść w stronę, którą mieliśmy się udać.- Pamiętam, że obróciłeś cyrk w ramach żartu, a nie możesz go przesunąć?
- Nie, nie mogę!
- On kłamie. - Wyszeptał mi do ucha, na co ja skinęłam głową. To było oczywiste, ale nie chcieliśmy mu się narażać, ani bardziej go irytować. Już wystarczająco mnie nielubi.
- A gdyby Zack nas przeniósł? - Zapytała Fioletka,a ja cicho zachichotałam, bo ona też czuję, że to jeden wielki bullshit Candy'ego.
- Naszą piątkę? Hm, nie jestem pewny czy to wypali. - Mruknął, a dziewczyna posmutniała. Teraz to ja poczułam,że on próbuje uchronić swojego sobowtóra, ale za to nikt nie jest w stanie ochronić się przede mną. Sprawiłam, że Zack stał się żółty, a Cane poprosiłam, aby wyczarowała duże sanie, ale z kółkami. Dziewczyna była zachwycona i szybko spełniła moją prośbę. Na szczęście obyło się bez tego jej wzroku. - No chyba sobie żarty z pogrzebu robisz. - Mruknął, gdy podałam mu sznur. - Przez las? Saniami?
- O tu już się nie martw. - Usiadłam wygodnie, a potem zamknęłam oczy, aby się maksymalnie skupić. Otoczyłam pojazd bańką, następnie sprawiłam, że była niewidzialna, oraz oby przenikała przez przeszkody.
- Dobra, tylko mówcie dokąd mam biec i nie liczcie, że to długo potrwa. Też mam swoje granice, a sądząc po tym jak Karol opanowała moce, to ta wycieczka potrwa maks godzinę.
- To może być ciut przerażające... - Westchnęła Lily, siadając obok mnie.
- Będę cię cały czas trzymać, nie martw się. - Odpowiedział na to Candy, a mi się rzygać chciało, gdy zobaczyłam jak on ją tuli. Doprawdy prze słodkie. Jednak w końcu skupiłam się, aby nic nikomu się nie stało i pojechaliśmy. Między czasie zastanawiałam się, jak zrobić małą dziurkę, aby Lily dostała z gałęzi, jednak gdy próbowałam, to wszystko mi się zaczynało sypać. Także musiałam z tego zrezygnować, by nikomu nie stała się krzywda.
~Per Candyego~
Ruszyliśmy, podróż była dosyć drastyczna, dlatego musiałem zamknąć Lily oczy, a siostra po prostu zasłoniła twarz dłońmi, opierając się o moje ramie. Też musiałem przemykać oczy, ale nie bałam się jakoś szczególnie. Po prostu to było takie dziwne, gdy drzewa i krzaki po prostu przelatywały przez nasze ciała. Dokładnie tak, jakby cały ten las był złudzeniem. Trzęsło, trochę, ale do zniesienia. Z każdym metrem uważałem ten pomysł za dość dobry, bo mi się szczerze nie chciało przebywać tych kilometrów, przy okazji tocząc walkę z żołnierzami. A tak to wjeżdżamy przez cały oddział, a oni nawet się nie skapnęli. Ten moment sprawił, że po prostu nie mogłem przestać patrzeć, jak wszystko odpływa. Mogłem powiedzieć, że przelecenie żołnierza Juana zrobiło mi dzień, ale nie zamierzam się tym chwalić. Na razie.
- Już nie daję rady, przekażcie to Zackowi... -Mruknęła Karol, a ja krzyknąłem do sobowtóra, aby dał na wstrzymanie. A szkoda, tak właśnie jedna z najprzyjemniejszych chwil odleciała w jednym momencie, ale mam nadzieję, że do tego wrócimy, bo podobało mi się.
- Jednak wytrzymałaś dwie godziny. Szanuje.
- Liczyłeś?
- A co miałem robić przez ten czas?
- No nie wiem, biegać?
- Ograniczasz mnie?!
- Matko, nie kłóćcie się. Umiecie tylko to? -Zapytałem gniewnie, wysiadając z sań. - Jesteśmy na jakimś zimnym polu, idę po drewno, aby nie wiem. Odpocznijcie. - Oddaliłem się, ale Lily natychmiast do mnie dołączyła.
- Pomogę Ci, dobrze?
- Nie jesteś zmęczona po podróży? - Zapytałem przywołując młot do siebie.
- Nie, czym miałabym być? Siedzeniem?
- A sam nie wiem. - Zamachnąłem się, aby walnąć o pień drzewa, które natychmiast się rozkruszyło. Kocham młot mojego sobowtóra, dzięki niemu mógłbym tak wiele zrobić. Na przykład zniszczyć duszę Juana, aby nigdy się nie urodził, albo duszę Adel. Wszystkich żołnierzy, aby nie zmuszali mnie do walki i imię wolności królestwa Adel. Walczę jedynie w imię Lily, ale tym samym muszę się godzić na inne rzeczy. Wyczarowałem coś na kształt taczki, aby za jednym zamachem zabrać całe drewno,choć pewnie i tak będę musiał zrobić z dwie rundy.
- Candy, ostatnio słabo wyglądasz, coś nie tak? -Zapytała mnie Lily, patrząc na mnie swoimi zielonymi oczami. Przez chwile zamyśliłem się, przyglądając osobie stojącej przede mną.
- Nie, jest dobrze. Po prostu nasi goście są dziwni. - Przyznałem, jakoś nie byłem skłonny rozmawiać na ten temat. Także starałem go zmienić. Ruszyliśmy w ich stronę, a już było słychać ich kolejną kłótnie. - Matko, czy oni potrafią tylko się kłócić?
- Tak okazują uczucia.
- To bezsensu. Ja jakoś nie muszę się z tobą kłócić, aby wyrazić to, jak bardzo Cię kocham. - Przewróciłem oczami.
- Oni obaj mają burzliwy charakter, więc to równi burzliwie wyrażają, ale potem wracają do porozumienia, Jak ty i Cane.
- Nie porównuj mnie i Cane, do nich!
- Dlaczego? Jakbyś miał dziewczynę o charakterze Cane...
- Nie, nawet nie zaczynaj. Nie chce tego słuchać.Nie chce sobie tego wyobraża...
- Karol weź ten zielony! Ze wszystkich pieprzonych kolorów, czemu zielony!?
- Bo ty nienawidzisz zielonego! Jestem potęgą! Będziesz Zielonkiem do usranej śmierci! - Potem zaczęli się gonić, a ja tylko z Lily obserwowałem jak latają, niczym dzikie małpy. Po drzewach, na drzewach, pod drzewami. Po prostu wszędzie. Westchnąłem ciężko, a Lily to śmieszyło.
- Pogodzili się, więc teraz się bawią. Lepiej nie przerywać im tej chwili. - Przyznała, a ja niechętnie się z nią zgodziłem. Przynajmniej nie będą mi przeszkadzać, gdy będę robił ognisko. Tylko mam nadzieje, że mi w to ognisko nie wejdą, choć to bardzo prawdopodobne. W sumie już raz w ognisko weszli. Oni są tak popieprzeni, że chyba mnie nic nie zdziwi. Jakoś tak mnie irytują, bardziej niż zazwyczaj, są chwile, gdy jestem szczęśliwy,ale głównie przeważa ta irytacja i napięcie. Zauważyłem, że wkurzają mnie osoby, które są szczęśliwe.
- Pomogę Ci nosić. - Rzekła Cane, a potem razem ze mną ruszyła, aby przenosić to cholerne drewno.
- Mam wrażenie, że masz też dość tego słuchania. - Zwróciłem się do siostry, a ta pomachała ręką na znak fifty-fifty.
- Nie, po prostu wpadła mi do głowy pewna myśl. -Zaczęła, a ja z Lily słuchaliśmy co miała do powiedzenia. - Od ostatnich dwóch miesięcy skupiamy się tylko na nich, co wy na to, aby ich na chwile zostawić? Nie wiem, pobyć ten dzień tylko we trójkę, jak kiedyś?
- Cane, oni i tak zniknął i nie będziemy ich pamięta...
- Ciii, Fioletko. Teraz liczy się teraz, a skoro mówisz, że i tak o nich zapomnimy, to czy warto aż tak spędzać z nimi czas? - Zapytała retorycznie, a ja zastanawiałem się, czy jej słowa w ogóle mają jakikolwiek sens. Poniekąd tak, poniekąd nie. Jednak prawdą jest to, że wolny dzień nam nie zaszkodzi.
- Jeden dzień nas nie zbawi. Tylko jeden, aby potem znowu lecieć do królestwa. W sumie to już pół dnia. - Przyznałem, a Cane uśmiechnęła się szeroko w typowy dla nas sposób. - Lily, pójdziesz ich o tym poinformować?
- Ale czy to na pewno dobry pomysł? Wszędzie mogą być żołnierze.
- Wtedy zrobimy pstryk! - Na ten dźwięk Cane stała się niewidzialna. - I nas nie ma. Bez świadków, nikt nic nie widział. Jakie Genyry? Widziałaś jakieś?
- Dobrze... Ale mamy być maksymalnie ostrożni, im też to przekaże. - Mruknęła, a potem poszła, aby poinformować Karol i Zacka.
- Jaki masz w tym interes? - Zapytałem niemal od razu, a dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona. Jednak wiedziałem, że jej zdziwienie jest udawane. - Więc?
- Potrzebuję atencji. Jesteśmy skupieni na tym bachorze, twoim sobowtórem i Lily, ale do tego ostatniego przywykłam. - Mruknęła odwracając wzrok. - Czy to zbrodnia?
- Nie, ale niby gdzie mamy iść?
- Możemy po prostu pochodzić po lesie w kółko i się rozejrzeć po tej krainie. Byle tylko, abyśmy byli we trójkę.- Opowiadała z wielkim przejęciem, a ja powoli żałowałem, że się na to zgodziłem. Jednak Fioletka wróciła i było za późno, by zmienić zdanie. Cane wyczarowała pełno słodyczy, do zjedzenia po drodze i próbowała zadbać o klimat. Jednak ja po cichu jadłem ciasteczko, słuchając ich dziewczęcych rozmów. W czasie ich rozmowy Lily wzięła mnie za rękę i był to znak, abym nie czuł się w tej rozmowie pominięty. Nie czułem tak, moje myśli były gdzieś daleko. Zastanawiałem się, skąd u mnie takie napięcie, połączone ze złością. Rozmyślałem również, jak się tego pozbyć.
~Per Karol ~
- No i zostaliśmy sami.
- Ponownie. - Mruknąć z wyrzutem.
- Ponownie!? - Oburzyłam się, bo ton jego głosu nie był wybitnie zadowolony. Miałam wrażenie, że jego podejście było w stylu ''o nie, znowu z tym bachorem''.
- Tak, ponownie. Zastanawiałem się, czy oni będą nas próbować powstrzymać, ale na to się nie zanosi. Jednak to było zabawne. Jak tak uciekałaś przede mną, a ja przed tobą. - Rozmarzył się, a ja oczami wyobraźni widziałam, jak ponownie skacze na Candy'ego, aby wyrwać mu włosy.
- O tak, chciałabym tak. Jednak kapłanka pokoju Lily na to by nie pozwoliła. Wiesz, ona by stanęła między nami i nakazała zachować spokój. Dałabym monolog na temat tego, jaka wojna jest zła, a wy wzruszeni jej słowami pewnie byście nosili ją na rękach.
- Nie przesadzasz? Nic nie zrobisz z tym, że Lily jest jego dziewczynom, a jej przyjaciółką. - Wzruszył ramionami, a ja prychnęłam, bo nie powiedział mi niczego odkrywczego. Muszę się z tym pogodzić, ten świat ewidentnie nie jest dla mnie, mimo tego, że jestem ich królową. Hm, no właśnie...
- Ale ja jestem jej królową. Może gdyby traktowali mnie teraz jak należy, to bardziej bym im pomagała? Hmm?
- Myślę, że to tak nie działa, ale jestem ciekaw ich reakcji, gdybyś tak powiedziała...
- Już mówiłam, a gdy to zrobiłam, to ona uwięziła mnie w pudełku.
- Radykalne.
- Ja wiem, ale taką sobie kapłankę pokoju wybrali.- Prychnęłam pogardliwie, ale on na to nie zareagował jakoś szczególnie. Zastanawiałam się, czy urok Fioletki przestał na nim działać. Normalnie to by teraz ją bronił, ale ze spokojem słucha. Albo po prostu wie, że kłótnia nie ma sensu. Chciałabym, aby ten urok znikł, ale nie mogę każdego słowa, lub ciszy nad interpretować.
- Ty możesz być kapłanką wojny z kolei...
- Tak!? O matko chciałabym! Znaczy... - Zaśmiałam się nerwowo, bo w końcu powiedział mi coś miłego, a to miało miejsce miesiące temu. Dawno temu, po prostu dawno temu. - Jakby była wojna w wymiarze pierwszym, to miałbyś wtedy wakacje?
- Eee, nie wiem. - Cicho się zaśmiał. - A co? Masz jakieś plany?
- Oczywiście, wyjdę z pudła i pozabijam swoich wrogów, a potem wypowiem wszystkim wojnę!
- Nie rozpędzaj się tylko, zabijać w wymierzę pierwszym mogą tylko skrytobójcy. Gdy robisz to wbrew nim, to musisz płacić. - Westchnął ciężko.
- To ile ty płacisz?
- Skąd pomysł, że ja płace?! - Oburzył się ciut, ale i przy tym zrobił się ciut czerwony.
- Nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej. -Skrzyżowałam ramiona, a on patrzył się na mnie przez chwilę. Mrużył oczy, przekrzywiał głowę w bok. W końcu wstał, a ja zrobiłam to samo, bo nie chciałam, aby był mocno nade mną i obserwował mnie w dołu.
- Wydoroślałaś przez ten czas. Nie cały rok, a już zachowujesz się jak dorosła...
- Nie, nie, nie. Nie zachowuję się doroślej. Nadal jestem tą samą, starą Karoliną, która może teraz zmieniać kolory twoich włosów jeśli tylko zapragnie!
- Nie o to mi chodzi. - Zamknął oczy, a swoją głowę przekrzywił w bok, jakby próbował się podwójnie schować przed moim wzrokiem.
- A o co? - Zapytałam zbita z tropu.
- Nie jesteś już takim durnym dzieckiem, które podejmuje równie głupie decyzję. Jesteś mniej dziecinna, bardziej twarda, nie trzeba ci dosłownie wszystkiego tłumaczyć.
- Kiedy niby podejmowałam jakieś głupie decyzję? Hm? - Delikatnie się oburzyłam, skrzyżowałam rękę, ale on zrobił to samo, patrząc na mnie z wyższością.
- Wkurzyłaś się, że smurfy kradną ci pastę do zębów, więc poszłaś rozwalić portal do świata bajek.
- To nie było...!
- I umarłaś.
- O matko, każdemu się zdarza! Ty też raz umarłeś!
- Z miłości. Co było też głupie, ale ta śmierć odrodziła mnie na nowo...
- Poetyckie w chuj, ale ja też bym za ciebie umarła.
- Czy to miłosne wyznanie?
- A jeśli tak, to co?
- Zostańmy przyjaciółmi Karol. - Przez chwilę patrzyłam na niego z przymrużonymi oczami, a moja cała mina mówiła "hm, Interesting" z dodatkiem poirytowana. On się uśmiechnął, pokazującą swoje od dawna nie myte zęby, gdyż ten świat pasty nie zna, albo Błękitek ma jej istnienie w piździe.
- Co.
- Po co się spieszyć? Miłości zaczyna się od przyjaźni, czyż nie? A wiedz, że nawet Cię lubi... - Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż jego usta były pełne piachu, którym go rzuciłam. - Co do?!
- Uspokój się, bo nasza przyjaźń się skończy!
- My się przyjaźnimy?!
~Per Candy'ego~
Lily i Cane odłączyły się ode mnie, aby plotkować, ponoć jakieś ważne kobiece sprawy, a ja udałem się w jakimś kierunku, byli tam ludzie... Mimo zakazu... Zabiłem ich swoim młotem. Czułem, słyszałem jakby dźwięk spękanego lustra. To była dusza, która zniszczona przestaje istnieć. Pierwszy raz od bardzo dawna kogoś zabiłem, i pierwszy raz właśnie tym młotem.
Usiadłem z emocji, przyglądając się młotowi. Zastanawiałem się w jaki sposób mogę go przejąć. Dzisiejszy dzień stał się wspaniały, a to wszystko dzięki niemu. Ja wiem, że nie będę wstanie go od tak oddać Zackowi. Po prostu nie dam rady, nie dam rady wytrzymać bez wyrywania dusz z ludzkich ciał. To tak jakby moja dusza była naprawiana. Tam, gdzie pojawiły się dziury przez zło tego świata, sklejone przez tych marnych śmiertelników. Wtedy właśnie poczułem, że to napięcie ustało i opanował mnie spokój, jak dawniej. A z każdą minutą, ten spokój zaczął ode mnie odchodzić. To było coś w rodzaju klątwy, muszę zabijać, by żyć...
- Nie, nie oddam... Nie mogę...
Nagle młot dosłownie wybuch w mojej dłoni, a ja cofnąłem się zasłaniając się rękoma. Nie miałem pojęcia co to właściwie jest i dlaczego tak się stało. Zmrużyłem oczy, ale szybko wzrokiem szukałem ów młotu, który...
- Nie jesteś właścicielem. - Odrzekł czyjś głos, a ja stanąłem twarzą w twarz z czymś. Wyglądał jak diabeł. Miał srebrnobiałe, długie do ramion włosy, szarą skórę, czarne skórzane ubranie z licznymi łańcuchami, albo ćwiekami jako ozdobę i mocno święcącymi, fioletowymi oczami. Miał dość królewskie rysy twarzy, takie ostre, ale i wytworne. Wraz z wysokimi butami, oczywiście czarnymi. Wyglądał jak istny diabeł, jeździec apokalipsy książę piekieł, a na jego ramionach leżał młot, który przetrzymywał prawą ręką. Jednak jego wygląd się zmienił, już nie był kolorowy. Przypominał zniszczony, drewniany, przybitymi jedynie metalowymi ślubami i klamrą. Jedynie wielkość się zgadzała. Bez tego młota minęły te dziwne uczucia, ta niechęć i odraza, nieuzasadniona złość i melancholia. Ten dziwny szał, który sprawił, że złamałem słowo. Obiecałem Lily, że już nikogo nie zabije. Oh, to jest przeklęte przez tego diabła. Uświadomiłem sobie to, gdy się w niego wpatrywałem.
- Kim ty jesteś? - Odrzekłem ostro, podchodząc bliżej, ale gdy to zrobiłem to poczułem nieopisany strach, który zmuszał moje oczy do płaczu. Cofnąłem się, a uczucie ustało. Wziąłem głęboki oddech. - Czym ty jesteś?! - Warknąłem zły.
- Nie jesteś właścicielem. - Powtórzył, przyglądając mi się, jakby czegoś szukał. Przez chwile zastanawiałem się, o czym mówi, ale połączyłem fakty.
- Jestem. Jestem właścicielem. Nie mógłbym go podnieść, gdybym nim nie był. - Mówiłem, ale diabeł tylko spojrzał na mnie z pogardą.
- Ja wybieram właściciela. Zmiana wybudziła mnie z mojego snu o około piętnaście lat za wcześnie. Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? - Zapytał, ale nagle zamachnął się z zamiarem uderzenia mnie, ale ja szybko zamieniłem się mgłę. Serce mi biło, gdy pomyśle, że mógł zniszczyć moją duszę. Jedno było pewne. Muszę szybko wrócić do Lily i Cane, aby udać się do Zacka. Niestety, tylko on jest w stanie powstrzymać tego diabła, który wyglądał, jakby mnie widział, mino mojej obecnej niewidzialność. Podążał za mną szybkim marszem, co wprawiało mnie w strach. Gardło zacisnęło mi się, że prawie nie mogłem oddychać.
Dobiegłem do dziewczyn, wytłumaczyć, że musimy uciekać. I to szybko, bo on był około 20 metrów dalej i nie zwalniał swojego tępa. Dziewczyny dość mocno się wystraszyły i razem zaczęliśmy uciekać przed mrocznym władcą.
~Per Zacka~
- Nudzę się, nawet zmienianie kolorów mi się znudziło. - Marudziła Karol, a ja tylko leżałem, obserwując jak mienie się kolorami tęczy. Ten dzień mi się nawet podobał, bez zadań, bez sobowtóra... Tylko Karol, ale ona nie była jakimś problemem. Jej towarzystwo sprawiało, że czułem spokój. Co prawda wyznaczyłem granice naszej relacji, ale nie żałuję swojej decyzji. Chciałbym zacząć wszystko od nowa, ale nie wiem jak to będzie, gdy wrócimy. Nadal nie odwołałem planu i nie jestem pewny, czy konieczna jest jego realizacja. Wszystko stoi pod znakiem zapytania. Jeszcze muszę ocalić królestwo i odzyskać mój młot....
- ZACK!!! - Nagle coś wyszło z krzaków, a byli to bliźniacy i Lily. Zerwałem się na równe nogi, spoglądając z niezrozumieniem na zdyszane Genyry. - Diabeł nas goni!!! - Wrzeszczeli wszyscy, a ja uśmiechnąłem się delikatnie, bo wiem, że takie coś nie istnieje.
- Diabeł? Doprawdy?
- Nie rób sobie jaj, on kradł Twój młot! -Krzyknął Candy, a mój uśmiech znikł mi z twarzy.
- To nie możliwe. - Mruknąłem zimno, ale wtedy Genyr wskazał na coś co było za mną. Niczym w horrorach, odwróciłem się powoli, a moim oczom ukazało się coś, co wręcz przypominało nie diabła, ale demona wyższej rangi... Ale te oczy koloru fioletu nic mi nie mówiły. Nie ma takiego demona, ale jestem pewny, że tym właśnie jest. Był prawie wysoki jak Offender, ale ciut niższy, takie około dwa i pół metra.
- Właściciel... - Mruknął oddając mi młot, a ja bez wahania go zabrałem. Jakby tak automatycznie. Jakby to był jakiś rozkaz. Nie myślałem w tamtej chwili. Wtedy ów demon zamienił się w czarną mgłę, która przeniknęła przedmiot.
- Co jest kurwa. - Skomentowałem spoglądając na ten młot, nie wiedząc jak to skomentować. Nigdy o czymś takim nie słyszałem. To pudło miało rozwiązywać problemy, ale tylko mi je dodaję. - Ty... - Mruknąłem w stronę mojego sobowtóra. - Mówił Ci coś?!
- Że został wybudzony. Tyle. - Mówił drżącym głosem. - Mierzył do mnie z młota, udało mi się uciec, ale martwiłem się, że zabije nas wszystkich. - Odrzekł ze śmiertelną powagą, a ja całkowicie go rozumiałem. Gdy się wie, że się odrodzisz, ale mierzą w ciebie czymś, co może to zniszczyć, wtedy czujesz strach. Takie prawdziwy strach, bo wiadomo, że później nie będzie nic. Pustka.
- Coś jeszcze?
- Nie. - Odpowiedział szybko, odwracając wzrok, a ja wiedziałem, że coś ukrywa, jednak nie będę teraz go o to męczyć. Zamiast jego wpatrywałem się w młot, jakby chciał z niego wyczytać wszystko to, co ukrywa. Był inny, ale w parę sekund zmienił się w swoją starą formę.
- Zack.
- Hm? - Mruknąłem odrywając swój wzrok, aby spojrzeć na Karol.
- Oboje wiemy, że to był demon. Wspominałeś kiedyś, że nie chciano Cię przemienić w demona, w obawie, że zmienisz się w Night Terrora. On wyglądał właśnie tak, jak sobie Night Terrora wyobrażałam. - Mówiła poważnie, a ja przez chwilę ważyłem jej słowa. Było to prawdopodobne, bardzo prawdopodobne. Odesłałem młot, bo aż bałem się go dotknąć, aby nie przywołać go jakimś cudem ponownie.
- Ja... Nie wiem... Nie zdążyłem o nic zapytać...Tylko przyjąłem to, co chciał mi oddać, a on... Hmmm... -Bełkotałem, bo kolejny raz nie wiedziałem co powinienem zrobić. Tyle tu nowych rzeczy, których nie wiem, a Karol wydaje się nie być zdziwiona. Jakby przywykła do czegoś, czego nie można wyjaśnić, a stara się łączyć fakty. Imponując. - Może to po prostu strażnik? Jakby... Młot jest dość boskim przedmiotem. Podobnie jak trójząb i włócznia. Może oni też mają swoich potężnych strażników? - Zadawałem kolejne pytanie, ale nikt nie był w stanie mi na nie odpowiedzieć.
- Może, ale zmieniając temat... Z oczywistych powodów nie jesteśmy w stanie uznać twojego testu. - Powiedział nagle Candy, a we mnie się krew zagotowała.
- Candy, chyba sobie żartujesz, prawda? - Lily poważnie patrzyła na chłopaka, który zrobił się malutki pod wzrokiem dziewczyny.
- Ma rację, to niesprawiedliwe. - Przyznała sama Cane, a Candy nie był za bardzo zadowolony tym obrotem sprawy. -Najpierw spierdalasz w popłochu, bo dziwny Pan cię goni, a teraz co?
- Dobra, ale masz uratować królestwo. - Dodał, ale z wybitną niechęcią, ale przytaknąłem na jego słowa. Nie chciałem, aby przez jakiegoś strażnika młota aka diabła straszącego genyry stracił te miesiące razem z nimi. Nie mam pojęcia, co przydarzy się potem i co mnie zaskoczy. Ten świat poniekąd pokazał mi to, na to powinienem zwrócić uwagę, ale przede wszystkim... Dzięki temu światu pogodziłem się z Karoliną. Może i nie w romantycznym słowa tego znaczeniu, ale dajemy sobie czas i najpierw zaczniemy od przyjaźni, choć prawdę mówiąc...Ehh... Może to da mi siłę po spotkaniu Bena, mojej matki, odkrywaniu mocy i poznaniu strażnika. Ułożyłem się pod namiotem,które wyczarowały genyry, a moje myśli nadal był przy strażniku. Jak zamykałem oczy, to widziałem te fioletowe oczy, które spoglądały na mnie radośnie. Tylko, by oddać to, co straciłem. Teraz pewnie przejmę część obowiązków Offa, więc może będę mógł za pomocą przezroczystej nici się dowiedzieć więcej...?
- Zack?
- Hm? - Podniosłem głowę, a moim oczom ukazała się Karol.
- Na dworze piździ, mogę spać z tobą? Jesteś przecież ogniem. - Zapytała, a ja zrobiłem miejsce obok siebie, a dziewczyna szybko wskoczyła pod moją kołdrę. Czuję nutę nostalgii tą chwilą, jak kiedyś byliśmy wtuleni w siebie i...
- Ja też mogę? - Zapytała nagle Lily, która otworzywszy namiot stała na tle całego gwiazdozbioru. Ta... To umie zrobić wejście. Westchnąłem.
- Wchodź...
- Lily, serio? - Oburzył się Candy.
- On jest ciepły, a nie chce być chora....
- To w takim razie też chce! - Odrzekł stanowczo. Lily położyła się obok mnie, a Candy po jej drugim boku. To nie działo się naprawdę, liczyłem na chwilę z Karol, a dostałem ciasny namiot.
- Róbcie miejsce, jeszcze ja! - Krzyknęła Cane. I to byłoby na tyle z rozmyślania nad swoim losem. Teraz pozmyślam,czy może nie ugryźć ręki mojego sobowtóra, która leży na mojej twarz. Wiem, że on nie może spać wraz z Cane, więc robi to kurwa celowo. Próbowałem zamknąć oczy, aby skupić się na śnie, ale nie byłem w stanie. Nadal i wciąż miałem w głowie tego strażnika. Przeraził mnie do tego stopnia, że nie mogłem zasnąć z ciekawość.
~Per Karol~
Obudziłam się, a mojego Candy'ego w namiocie nie było. Był za to Candy, który obejmował swoją Fioletkę i patrzył mi w oczy z nienawiścią.
- Jesteś najlepszym widokiem o poranku. - Skomentowałam, ale jego wyraz twarzy wyglądał na bardziej wkurzony, więc wyszłam z tego materiałowego domku, aby poszukać Zacka. - Śmieciu, gdziekolwiek jesteś, znajdę Cię! Czemu zawsze, ale to zawsze musisz.... Ooo... - Przerwałam, bo zobaczyłam jak Zack stoi w krzakach we własnej osobie, a w rękach trzyma rurę, z której leci... - Oo nie... - Przyglądałem się, temu czemuś.
- Przeszkadzam Ci? - Zapytał chowając to w skrypcie swoich spodni.
- Tak, znaczy nie. Co tu robisz!?
- A ty?
- Szukam Cię. I cię mam. Tak... Emm... O jaki fajny krzaczek... Jak mogłeś go skazić swoim nasieniem? Jeszcze coś tu urośnie, no wie... Nasiona.
- Co.
- Nie wiem. Po prostu już chodź.
- Idę. To dziś, dzisiejszego dnia będziemy w królestwie. Fajnie, prawda?
- Owszem, chce wrócisz, aby wykopać Darie. Ewentualnie, ale to serio ewentualnie wbiję jej wykałaczkę w oko.- Zaśmiałam się, ale Błękitkowi nie było do śmiechu.
- Lepiej nie rób tego, bo będziesz w wiezieniu, bo skrzywdziłaś demona.
- Nie umiesz się bawić, serio. Ale i tak ją czeka straszny los!
- Zobaczymy, zobaczymy... - Po tych słowach udał się do Genyrów, a ja zostałam sama rozmyślając, czemu tak gwałtowanie zmienił mu się humor.
- To jedziemy dalej? Jak wyruszymy teraz to będziemy wieczorem! - Krzyknął wesoły Candy, a za rękę trzymał Fioletkę, która jeszcze sobie ziewała. Wyglądała jak dziecko, a jest ode mnie z pięćdziesiąt razy starsza. Nadal jej nie lubię. Przypomina mi dziewczynę z klasy, za którą uganiają się dosłownie wszyscy chłopcy, a inne laski tylko patrzą z zazdrością, bo chciałyby atencji chociaż jednego. Tak się właśnie czułam w mojej szkole i tak się czuję teraz, zawsze muszę być od wszystkich gorsza. Zmarszczyłam brwi i przez chwilę zastanawiałam się, czy w czasie jazdy saniami, by jej przypadkiem nie wyjebać. Jakby otworzyć bańkę pod nią. Zaczęłam się zastanawiać, a wtedy Candy położyć mi dłoń na ramieniu, czym mnie mega zaskoczył.
- Chodź, nie mogę się doczekać, aż użyjesz swojej mocy, gdy Zack będzie zapierdalał. - Mówił podekscytowany, a ja nie rozumiałam co do mnie właśnie powiedział.
- Naprawdę Ci się to podobało? - Zapytałam niepewnie, oczekując, że zaraz ze mnie zadrwi, mówiąc wredne rzeczy, którymi mnie karmił od ostatnich tygodni, spędzonych z nim.
- Oczywiście, gdy przechodziłem przez drzewa, to na początku musiałem przemykać oczy, ale potem to było takie magiczne... Najbardziej podobał mi się moment, w którym przeszliśmy przez wojsko Juana.
- Ja nie mogłem odpuścić takiej okazji, gdy ich zobaczyłem. - Nagle dołączył się do nas Zack, który dumnie o tym mówił.
- Wiedziałem, gdybym był na twoim miejscu, to zrobiłbym dokładnie to samo.
- Czysto teoretycznie jesteś na moim miejscu.
- No tak, ja to wciąż ja. Nie zmieniliśmy się za bardzo. - Oboje zaczęli się śmiać tak, jakby znali się od zawsze, od piaskownicy. Poniekąd tak jest, ale ten temat jest zbyt dziwny, aby go rozwijać. - Ale Ci Karol w szczególności dziękuję za ten pomysł. - Powiedział szczerze, a ja delikatnie się uśmiechnęłam z powodu jego nagłego zmienienia nastawienia do mnie.
- Jak to możliwe, że nagle jesteś jaki miły? - Zapytałam, a Candy delikatnie posmutniał, ale nie jakoś mocno.
- Właśnie, jest coś czego wam nie powiedziałem, ale nie chce aby dziewczyny wiedziały. - Wskazał na Cane i Lily, które w saniach mentalnie się przygotowały do podróży. - Gdy ten diabeł odebrał mi młot, to miałem wrażenie, jakby ktoś zdjąć ze mną opaskę, która powstrzymywała moje szczęście. I teraz to się ze mnie w pewien sposób wylewa. W ogóle, gdy chciałem go zaatakować, to nagle poczułem jedynie smutek i strach, taki czysty, a gdy się oddaliłem, to ustało. Myślę, że powinniście to wiedzieć, bo ja i tak o tym zapomnę, a wam może się to przydać. - Spojrzał na Zacka, który uważnie go słuchał.
- Dzięki, że mi to powiedziałeś. - Powiedział serio wdzięczny, a ja nie za bardzo wiedziałam jak to ma nam pomóc. Choć, jak o tym pomyśle, to może to oznaczać, że jego melancholijne zachowanie, jest uwarunkowane młotem.
- Tylko dlaczego, jak Cie poznałam, to byłeś normalny, a potem coraz bardziej zaczęło Ci odbijać? - Zapytałam, a Błękitek spojrzał w niebo, jakby chciał stamtąd wyczytać odpowiedź.
- To dobre pytanie, jednak nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Musiałbym zapytać tego demona, ale to się ... Ciężko powiedzieć kiedy.
- Współczuję wam, że na tą chwile macie tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Na szczęście, ja mam to za sobą. - Zachichotał wrednie, a ja go walnęłam łokciem.
- Skoro masz to za sobą, co dalej? Co mnie spotka? - Bawił się w jego grę, ale Candy tylko bardziej zaczął się śmiać. Miałam wrażenie, że wzięła go głupawka z powietrza, chyba że to skutek młotu. Jednak pozwolę mu się cieszyć, ponieważ w końcu poczułam się doceniona, a nie ta Lily.
- Zobaczysz, nie będę Ci psuł niespodzianki, a teraz do sań.
~*~
Rzeczywiście pod wieczór byliśmy na wzgórzu, gdzie wyraźnie było widać pałac królowej Adel, czyli mam namyśli siebie. Oto mój przyszły zamek. Zamek królowej Karoliny.
- Pięknie tu, prawda? - Zapytała mnie nagle Fioletka, która stanęła obok mnie, przyglądając się pałacowi.
- Masz szczęście, że jednak zrezygnowałam z wypieprzenia Ciebie w czasie drogi. - Wymamrotałam, ale wtedy ona cicho westchnęła. Przez chwile się zastanawiałam, czy to słyszała, ale postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy.
- Tęsknie za czasami, w którym opiekowałam się moją rodziną i obserwowałam jak dorastają. Od takiego malucha, po przyszłą królową, czy króla. Teraz przez wojnie, nie jest mi to dane, ale mam nadzieję, że jutro pokażecie choć trochę jak powinniśmy zrobić, by uratować królestwo. - Mówiła przejęta, a ja chciałam mieć w pełni wyjebane w to, co do mnie mówi. Jednak w pewnym momencie poczułam smutek, że muszą oni to wszystko przeżywać.
- Cóż, może to wasza pokuta, za twoje wcześniejsze życie. - Zasugerowałam.
- Skoro to mówisz, to czemu za akurat twoją kadencją upadło? - Odpowiedziała ze spokojem, a ja spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Jesteś wredna.
- Ty też. Nie zmuszę cię, abyś mnie lubiła, jednak wkurza mnie twoje zachowanie. Od samego początku byłaś dla mnie wredna, kiedy ja nic ci nie zrobiłam. Nie ważne, jak bardzo miła staram się być.
- Nie byłaś dla mnie miła! Prawie zabrałaś mi mojego Candyego, jesteś moją ciotką, której nienawidzę i wszyscy dookoła cię wielbią, jakbyś nie wiadomo co im zrobiła!
- Nie chce się z tobą kłócić, ale wybacz, jeśli poczułaś się skrzywdzona, czy pominięta. Jednak chciałabym, abyś wiedziała, że w czasie moich spacerów z Zackiem, próbowałam go przekonać, aby się z tobą pogodził. Nie było moim zamiarem zabrania ci go, kocham mojego Candyego i z tego co mówisz, to kochałam go za innego życia. Także myślałam, że to będzie to samo, zresztą nie wiedziałam co myślałam, bo to zawiłe. Jednak jeszcze raz cię przepraszam. - Po tych słowach po prostu poszła do namiotu i się w nim zamknęła, a reszta gadała o czymś przy ognisku. Ważyłam jej słowa i nie wiedziałam, czy jej wierzyć, ale jednak ukuło mnie coś w postaci poczucia winy. Nie chciałam być z tym sama, więc usiadłam obok Zacka i szeptem go zapytałam, czy serio Lily próbowała go przekonać do pojednania, a on szeptem opowiadał mi o monologach jakie mu odstawiała. Z tą wiadomością nie czułam się jakoś specjalnie lepiej, coraz bardziej czułam poczucie wini. Nie chciałam tego czuć względem osoby, której tak bardzo nienawidziłam od praktycznie samego początku. Jednak co mogę zrobić, że takie coś na mnie działa. Najgorsze jest to, że czuję się zobowiązana aby ją również przeprosić. Na te myśl przykryłam się kocem, nadal obserwując płomyki, które jak spokojnie tańczyły na kawałkach palącego się drewna. Słuchałam opowieści Cane i Candyego. Zack, był oczywiście tym bardzo zainteresowany i czasami opowiadał coś podobnego, co go spotkało. Z każdym im słowem robiłam się senna, co poskutkowało tym, że zaczęłam się delikatnie bujać, wtedy resztkami mojej silnej woli sprawiłam, że upadłam na nie tego Błękitka co trzeba.
~*~
- Widzę, że pora spać. - Mruknąłem widząc, jak Karol śpi mając głowę na kolach mojego sobowtóra. Zabrałem dziewczynę i ułożyłem ją do naszego namiotu. W tym samym czasie Candy poszedł wtulać się w Lily, a Cane zgasiła ognisko. Obróciłem się tyłem do dziewczyny i rozmyślałem plan działania, ale jakoś mi to nie wychodziło, bo nie znałem dokładnie tego miejsca. Wtedy wyszedłem z namiotu. Tam spotkałem Cane, która siedziała i patrzyła w niebo.
- A ty co, tak sama siedzisz? - Zapytałem siadając obok.
- Robię to, co zawszę. W czasie, gdy mój brat mizia się z Lily, ja pilnuję nas przed niepożądanym atakiem żołnierzy. - Wzruszyła ramionami.
- No tak, w sumie głupie pytanie, ale mam lepsze.
- Nie jesteś zmęczony?
- Nie mogę zasnąć.
- W takim razie pytaj.
- Jak mniej więcej wygląda to w środku? Chciałbym choć trochę być przygotowany na jutrzejszy dzień. - Przyznałem, spoglądając na dziewczynę, w której odbijał się blask różowych oczu.
- Nie byłam tam za wiele razy, ale postaram ci opowiedzieć to, co pamiętam. I tak nie mam lepszej rzeczy do roboty. - Westchnęła.
~*~
Poprosiłem bliźniaków o wyczarowanie mi, jak i Karol strojów dowódcy. Miałem plan, nie byłem pewny, czy da radę, ale nie miałem zbyt wielu opcji. Potem poprosiłem, aby zrobiła ze mnie pomarańczowy ogień, bo ten wydawać się jednym z naturalniejszych, plus dawał mi prawdę.
Nasze zadanie było proste, mieliśmy wślizgnąć się do zamku, a genyry będąc niewidzialnymi, pójdą dokładnie za nami. Następnie musiałem znaleźć Adel, aby Karol miała ją przytulić. Gdy dziewczyna zniknie dopilnuję, aby Lily w spokoju pogadała z królową, ta mówi nam jakieś szczegóły, a wtedy organizujemy zamach. Wszyscy dokładnie wiedzieli co robić.
Ruszyliśmy przez las, a Karol cieszyła się jak głupia, że będzie na chwile dowódcą. Czułem się w tym, jak w podwójnym przebraniu, bo w rzeczywistości poniekąd dowódcą jestem. A teraz jesteśmy oboje, a magiczne stworzenia podążyły na nami, już stali się niewidzialni, aby ktoś przypadkiem nas nie zauważył, bo obyliśmy bardzo blisko zamku.
Przy branie od razu otworzona nam wrota, jednak jeden z innych dowódców Juana podszedł do nas.
- Witajcie, co was sprowadza? - Zapytał.
- Jesteśmy dowódcami legionu poszukiwawczej genyrów. Jestem dowódcą Karoliną, a to mój towarzysz dowódca Zachary. Przyszliśmy z informacjami do Królowej Adel i króla Juana. - Powiedziała z powagą Karolina, która powiedziała pierwsza to, co ja zamierzałem. Jednak postanowiłem jej odpuścić, bo bardzo się jara tym, że uczestniczy w czymś takim. Chyba, że zacznie mówić coś głupiego, wtedy to ja wejdę jej w słowo. Jednak na razie wszystko w normie.
- Rozumiem. Juan będzie za 2 dni w królestwie, więc nie będziecie musieli podróżować.
- Idealnie się składa towarzyszu. - Mruknąłem z zamiarem odejścia, ale zatrzymało mnie jego pytanie.
- Jeszcze nie widziałem takiego rudego koloru, czy to normalne?
- Niestety nie towarzyszu. - Powiedziała Karol, a ja nie miałem tego w planach, już chciałem ją powstrzymać, ale zaczęła. - W czasie jednego ze zwiadów genyry zaatakowały nasz legion. Przed naszą śmiercią chcieli się ciut pobawić, więc zmienili mu kolor włosów na bardziej intensywny. Wtedy jednak pojawił się niedźwiedź, a te przeklęte istoty uciekły. Miedzy innymi chcemy przekazać królowi, że właśnie tego te istoty się boją. - Opowiedziała Karol, ale z taką powagą, że gdybym nie wiedział, że to kłamstwo, to bym uwierzył.
- Wybacz, że w ogóle pytałem Pani dowódco. - Powiedział zmieszany, po czym wrócił do swojej pracy.
- To było głupie. - Wyszeptałem, gdy byliśmy już dość daleko.
- Może, ale myślałam nad tą historią pół drogi.
- Aha... - Mruknąłem przychodząc przed miasto prosto do zamku Adel, modląc się, aby nic dziwnego się więcej nie wydarzyło. Przyglądałem się dokładnie wszystkiemu. To wyglądało, jak piękne miasto, ale jednak był jeden szczegół, który wszystko niszczył. Żołnierze. Wszędzie pewno żołnierzy, wtedy to właśnie poczułem uścisk, w gardle, który prosił, o ratunek. Nawet nie chciałem wiedzieć, co na ten widok musi czuć Lily, w końcu spędziła tu dużą część swojego życia. Jednak mimo to z podniesioną głową podążałem na przód. Co chwila spoglądając na Karol, która z zaciekawieniem to wszystko obserwowała. Miałem wrażenie, że czuje się jak w jakimś filmie wojennym. Jednak jej ciekawość była nawet pocieszna. Jeśli z kolei chodzi o genyry, to czułem na swoim ramieniu ramie Candyego i tyle mogłem powiedzieć. Zgadywałem, że w takim razie Fioletka trzyma za rękę sobowtóra, a Cane stoi obok Karoliny, która była po mojej lewej stronie. Mimo to, czułem napięcie, że się zgubią, ale starałem się odgonić te myśli. Przy wejściu tym razem to ja powiedziałem to samo, co powiedziała Karol przy bramie. Byliśmy w środku, a wtedy poczułem zdecydowane pociągniecie za ramie. Zgadywałem, że Lily wskaże mi gdzie powinniśmy iść, także mierzyliśmy kolejne korytarze, a Karolina zrobiła się coraz bardziej czerwona z podekscytowania. Teraz jej ego musiało wyjebać w powietrze, gdy widzi od środka jej zamek. Westchnąłem z ulgi, że tylko kilka kroków i to będzie koniec tej części zadania.
- To tu. - Szepnęli. Stanąłem przy drzwiach do pokoju Adel. Wpuściłem dziewczyny do środka, a ja sam stanąłem na straży, aby żaden debil nie śmiał tu wejść.
~ Per Lily~
- Ja wraz z Karoliną weszliśmy do środka. Przy biurku siedziała Adel i oglądała jakieś papiery. Na jej widok na chwile zamarłam, bo nie widziałam jej od tak dawna, a teraz widzę ją tu, całą i zdrową. Po tylu miesiącach rozłąki w końcu ją widzę, aż łzy mi się kręciły w oku.
- Co tym razem? - Zapytała ostro na widok Karoliny, jednak dziewczyna nic sobie z jej pytania nie zrobiła, tylko zaczęła się zbliżać do królowej. - Nie podchodź! Nie rób mi krzywdy! - Zaczęła krzyczeć, ale wtedy Karol ją z całej siły przytuliła, ale ku mojemu zdziwieniu nic się nie stało. - Co to miało znaczyć? Kim jesteś? Znamy się? - Zapytała królowa zmieszana tą sytuacją.
- Lily, ja to nie ja!? - Zawołała, a ja z szoku przestałam być niewidzialna.
- Lily! - Zawołała królowa. - Tak się cieszę, że jesteś cała i zdrowa, ale co to ma znaczyć? - Wskazała na Karol, która się po prostu rozryczała. Szybko wyszła na zewnątrz, a ja zostałam z zaskoczoną królową, aby wszystko jej wyjaśnić. To stało się tak szybko, że miałam jedną pustkę w głowie.
~Per Karoliny~
Wyszłam z zza drzwi, a twarz zasłoniłam dłońmi. Od razu na mój widok Candy zaczął pytać, ale odpowiedz nie była potrzebna, ponieważ dokładnie było ją widać. Zamiast tego kazałam mu wejść, do środka, aby pomógł Lily w szczegółach dotyczącym zamachu. Ja pilnowałam drzwi z opuszczoną głową. Przez ten cały czas głęboko wierzyłam, że jestem tu królową, że jestem kim naprawdę ważnym. Po raz pierwszy w życiu czułam się wyjątkowo. Ten pobyt tutaj nie był najlepszy, ale przyświecała mi myśl, że przecież jestem tu królową, a teraz okazało się, że jestem nikim. W następnym wcieleniu nie będę z Błękitkiem i najprawdopodobniej będę jakimś wieśniakiem, który rozwozi gnój. W każdym razie kimś mało ważnym, tak jak zawsze było. Wpadłam dosłownie jakieś załamanie, a łzy nie przestawały lecieć mi z oczu. Nie mogłam się uspokoić, a fala negatywnym synonimów nie przestawała mi przechodzić do głowy. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleje, a gdy się obudzę będę w moim łóżku w domu mojej ciotki.
Drzwi się otworzyły, a ja zrobiłam się natychmiast niewidzialna, co zauważyła to pierwsza osoba wychodząca z pomieszczenia.
- Karolina, czemu się schowałaś? - Zapytał mnie Candy, jednak ja nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, bo żal zaciskał moje gardło.
- Ona też jest jednym z was? - Zapytała królowa.
- Niezupełnie, ale tak. - Odpowiedział chłopak. Podążałam za nimi. Za Adel i Błękitkiem wraz z niewidzialnymi gerynami, których słyszałam kroki. Miałam ochotę na zawsze stać się niewidzialna, aby oni nie mogli zobaczyć mojego płaczu i ogółem mnie. Nie byłam w stanie spojrzeć im wszystkim w oczy po tym, co się wydarzyło. Królowa dała nam opuszczoną komnatę na najwyższym piętrze, do której nikt nigdy nie odwiedza. Na koniec dodała, że jutro omówią więcej szczegółów. Dodała też, abyśmy byli cicho, bo a nóż jakiś strażnik będzie chciał sprawdzić hałasy. Gdy weszliśmy, to genyry od razu się pojawiły, a Błękitek wraz z Lily szeptem zaczęli wszystko opowiadać czego się dowiedzieli od Adel. Ja natomiast weszłam pod łóżko, aby tam spędzić całą noc, aby nikt mnie nie widział, gdy w czasie snu zacznę być widzialna. Było tu mnóstwo kurzu, który kręcił w nosie, ale ja wydarłam rękawem warstwę, na której położyłam głowę. Postanowiłam się po prostu nie ruszać, aby kurz nie unosił się w powietrzu. Było nawet całkiem okej, słyszałam jedynie rozmowy reszty i kapanie łez o podłogę. Chciałam na tej podłodze zostać na zawsze, aby umrzeć w taki naturalny sposób wrócić do mojego poprzedniego życia, gdzie o ironio! Nadal jestem nikim, przy chłopaku, który jest wszystkim. Oczywiście ten chłopak nie chce takiej dziewczyny, więc wozi się z wielką Panią tłumacz, która tłumaczy narodowe dokumenty. Wszyscy wokół mnie są ważniejsi ode mnie. Nawet taki durny Harry, jest ''synem'', demona pierwszego i mieszka jak książę w gigantycznym domu. Nicolas ma z kolei rodzinę, więc jest ważny dla niej, a Sarah ma wpływowych rodziców, którzy też ją kochają. Za to nikt nie kocha Karoliny. Matka nie żyję, ojciec chuj wie gdzie jest, a ciotka to pewnie nie skapnęła się, że mnie nie ma, mój pierwszy chłopak ma Darię. Czy ja w ogóle jestem jakkolwiek ważna? Widać nie, jak życie pokazuję mi to na każdym kroku.
Nadal będąc niewidzialna, wstałam spod łóżka. Ominęłam towarzystwo i otworzyłam okno, po chwili stanęłam na parapecie, spoglądając na dół, gdzie prawie w ogóle nie było widać ziemi. Chciałam skoczyć, aby w końcu wyjść z tego pudełka, bo niby w jaki inny sposób mam odnaleźć moją wersje w tym święcie? I tak według planu miało mnie tu nie być, więc to będzie sprawiedliwe, gdy teraz skoczę. Delikatnie popchnęłam się od futryny, aby poczuć chłodny wiatr we włosach, ale wtem ktoś chwycił mnie w talii. Spojrzałam na moje ręce, które były widoczne, więc szybko znowu stałam się niewidzialna.
- Nigdzie nie idziesz, co ci w ogóle strzeliło do głowy, aby skoczyć? - Zapytał wkurzony Zack, a ja przeniknęłam między jego rękami i stanęłam naprzeciwko niego. Rozglądał się dookoła, a jego twarz wyrażała zmartwienie, co doprowadziło do ponownego płaczu z masą łez. On zauważył wodę na podłodze. Chwycił mnie, za moje niewidzialne ramiona i mocno się w nie wtulił. - Może i nie jesteś królową królestwa wschodu, ale nadal jesteś dla mnie kapłanką wojny. Pamiętasz? - Zapytał. - Która doprowadzi do apokalipsy w święcie ludzi i wypowie wszystkim wojnę. - Pamiętałam tą rozmowę, która była dwa dni temu. Cieszyłam się wtedy jak głupia, że w końcu powiedział mi coś miłego. To paradoksalnie sprawiło, że zaczęłam płakać mocniej, a rękami objęłam jego szyje. Nie miałam już siły dłużej być niewidzialna, ale nadal pilnowałam, aby nikt nie widział mojej zapłakanej i zmęczonej twarzy.
~*~
Następnego dnia, obudziłam się na łóżku, pod którym wczoraj się chowałam. Genyry biegały dookoła szykując się na wyjście. Natomiast Candy jak zwykle gdzieś poszedł. Czułam się lepiej niż wczoraj, ale nadal nie byłam jakoś wybitnie zadowolona.
- Karol, szybko, masz to i to. - Cane podała mi ręcznik i nowe, ale identyczne ubrania dowódcy. - Zack się myję, a zaraz twoja kolei, bo za niecałą godzinę przyjdzie tu Adel, a ty masz całe włosy w kurzu!
- A więc jestem zaangażowana w zamach? - Zapytałam pocichu, na co dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
- Oczywiście, pięknie rozbroiłaś tego strażnika bajką z kosmosu, więc musimy mieć cię w swoich legionach. Tym bardziej, że Zackowi będzie łatwiej, gdy mu pomożesz. - Mówiła z szczerym uśmiechem, a ja miałam iskierki w oczach i znowu zbierało mi się na łzy. - No już się nie maż, tylko iść tam. Co prawda to nie łazienka, a mała wyczarowana wanna z równie wyczarowaną zasłonką, ale daję radę. - Kiwnęłam głową, wstając z łóżka. Błękitek zdążył już wyjść z tego prysznica, owinięty ręcznikiem. Gdy go mijałam posłał mi szczery uśmiech. Nie wiedziałam co o tym sądzić, że nagle on stał się jakiś taki troskliwy, ale myślę, że zapytam go o to później. Weszłam pod prysznic i mogłam zmyć w końcu pył, który nieprzyjemnie podrażniał moją skórę. Chciałabym, aby woda zmyła te emocje z wczoraj, ale i tak gorycz pozostała i nie zamierzała mnie tak szybko zostać. Z ciężkich westchnięciem założyłam czyste ubrania. Nadal czułam się niepotrzebna, nawet mam nieodparcie wrażanie, że wszystko zepsuję. Wyszłam, a wszyscy byli już gotowi, łącznie z Błękitkiem, który przyjemnie pachniał po tej kąpieli.
- Czemu jesteś dla mnie miły? - Zapytałam przy wejściu.
- Jesteś moją przyjaciółką, muszę o ciebie dbać. - Odpowiedział bez zastanawiania, a ja miałam wrażenie, że zaraz się ponownie rozryczę. Mogłam nie pytać, mogłam się spodziewać takiej odpowiedzi z jego strony. Starałam się jednak wziąć w garść, bo już słyszałam kroki królowej. Otworzyła drzwi kluczem, a ja razem z chłopakiem wyszliśmy na zewnątrz.
- Witaj Królowo Adel. - Powiedział od razu na korytarzu.
- Witaj Zachariaszu, jak miło cię widzieć. Ciebie również Karolino. - Delikatnie się pokłoniła, a ja nie wiedziałam jak jej odpowiedzieć, więc nic nie odpowiedziałam. Zastanawiało mnie, dlaczego od rana każdy się do mnie tak szczerzy. Ruszyliśmy do gabinetu Adel, a ona zamknęła drzwi na klucz, wcześniej mówiąc służącej, że gdyby jej szukali, to ona ma powiedzieć, że wyszła do miasta. Usiedliśmy wszyscy przy jednym stole, a Genyry pokazały swoje oblicza. - Jutro Juan przyjeżdża na ogólną kontrole, ale i również w celu pogadania ze mną, aby mnie jeszcze bardziej złamać. Będzie on w towarzystwie pięciu strażników. Zakarego, Karoliny, oraz trzech innych. Genyry będąc niewidzialnymi będą trzymać klamki, aby nikt przypadkiem tu nie wszedł, bo drzwi nie mogą zostać zamknięte na klucz. W czasie rozmowy strażnik za Juanem odetnie mu głowę, tym strażnikiem będzie Karol, która zniknie od razu po zabójstwie. Wtedy reszta wybiegnie, wtedy Genyry będą musiały puścić drzwi. Zajmę się dwoma strażnikami, powiem im, że króle ich oczekuję przy bramie i tyle. Teraz powiem wam, gdzie dokładnie macie się znajdować, aby zostać strażnikiem Juana... - Te słowa kręciły mi się w głowie cały czas. Patrzyłam w sufit, nie wierząc, że to dokładnie ja mam wykonać wyrok na Juanie. Oczywiście ma to związek głównie z tym, że umiem znikać, bo nie pomoże Genyr. Jednak odejdziemy, oni będą musieli wymyślić co innego, ale za to swoją pierwszą próbę zamachu będą mieć czysto teoretycznie za sobą. Jak tak, to mnie niesamowicie stresowało. Czy ja w ogóle będę w stanie odciąć mu głowę? Mam w sumie siłę, aby kogoś wyrzucić na kilka metrów, ale i tak...
- Stresujesz się? - Zapytał nagle Błękitek, który usiadł obok mnie na łóżku.
- Nie, nie wiem. Nie wiem co myśleć. Zdaję sobie sprawę z powodu, dla którego dostałam to zadanie. To dlatego wszyscy się do mnie tak głupio uśmiechali? - Zapytałam.
- Uśmiechali się, bo jesteś kluczowa w przebiegu tej misji. I cieszę się, że jednak nie jesteś Adel, bo bez ciebie, to byśmy nic nie zrobili.
- Akurat.
- Naprawdę, zostawiłabyś mnie z pomarańczowy, więc, ani teleportować, ani zniknąć. A Genyry nie mogłaby udawać strażniko-dowódcy. To byłoby zbyt ryzykowne.
- Candy, co nam da zabicie Juana, jak oni i tak będą musieli wymyślić co innego? - Chłopak na chwile się zamyślił.
- Jak przeżyją zamach raz, to drugi będzie spokojniejszy o ile się na to zdecydują. Ogółem to będzie pierwsze przetarcie szlaku. Poza tym, będzie zabawa. Odetniesz komuś głowę! I to królowi Juburakowi! - Zaśmiałam się smutno.
- Na pewno będzie zabawniej, wyobrażę sobie, że siedzi tam Daria, to głowa poleci przez cały korytarz. - Zrobiłam charakterystyczny ruch ręką.
- Nie powinienem tego pochwalać, ale jeśli to ci pomoże, to wymyślaj sobie co chcesz, ale ja osobiście preferowałbym Harrego Lotrivera. - Przyznał z delikatnie rozmarzonym tonem.
- A to dlaczego? -Zapytałam.
- Nie lubię go, wkurza mnie na każdym kroku, bo ojczulek go czasami do pracy zabiera. - Prychnął. - I z kilku innych powodów. - Dodał już ciszej, a potem spojrzał mi w oczy, swoimi pomarańczowy oczami, przez które próbował przebić się fiolet. - Karolina, wierzę, że Ci się uda. Jak się będziesz stresować, kiedy powinnaś uderzyć, to mruknę szybko trzy razy na znak, że jest odpowiedni moment, dobrze? - Pokiwałam twierdząco głową, na co on posłał mi ciepły uśmiech. Potem wstał w łóżka, aby położyć się na materacu, który zostały wyczarowane przez Genyry dla niego. Patrzyłam jak zasypia, jak jego klatka piersiowa powoli podnosi się i opada, tak powoli i spokojniej. Jego twarz była oświetlona blaskiem księżyca. Spoglądałam na jego powieki z wachlarzem rzęs, które jutro dadzą mi znak, że powinnam wbić sztylet w szyje Juana, aby odciąć jego zbrodnie przeciwko Candyemu, Cane i Lily, której jeszcze nie zdążyłam przeprosić. Próbowałam zasnąć, ale jutrzejszy dzień ciężył na mojej głowie nie pozwalając mi spać, a gdy ponownie spojrzałam na chłopaka, to księżyc już przestał przykrywać go swoim światłem. Tak jakby nie patrzył. Westchnęłam i wstałam z łóżka, aby położyć się obok tego chłopaka, nie zważając na konsekwencje, jakie czekają mnie rano.
Oburzyłam się rano, bo słońce zaczęło mi święcić w oczy. Usiadłam, a moim oczom ukazał się Candy, który chyba pierwszy raz nie uciekł, gdy ja spałam obok niego. ,,Jeszcze spał, więc to był jedyny powód, dla którego ode mnie nie uciekł.'' - pomyślałam smutno i powoli wstałam, aby jeszcze nachwile położyć się na swoim łóżku, gdy to zrobiłam, to ponownie spojrzałam na chłopaka, jednak jego oczy były otwarte i równie na mnie patrzyły.
- Nie wygodnie ci było? - Zapytał z uśmiechem, przecierając oczy.
- Nie, wiesz dlaczego odeszłam. - Prychnęłam, zamykając oczy ze wstydu.
- No tak, nie jestem pewny, czy przyjaciele śpią obok, wiem, że dziewczyny tak. Może pomyliłaś mnie z Cane? - Zapytał sarkastycznie, a ja miałam mu ochotę przywalić tak, że jego włosy to dosłownie spleśnieją.
- Mnie w to nie mieszaj. - Prychnęła dziewczyna, która nie śpi, co tylko doprowadziło Candy'ego do cichego chichotu.
- Lubisz mnie doprowadzać do szaleństwa.
- Ciebie zawsze, ale już musimy się zbierać, już słońce wzeszło. Budźcie Lily i idziemy na dziedziniec przywitać naszego jeźdźca jeszcze z głową. - Klasną w dłonie zadowolony, zaczynając wstawać, a drugi Candy budził Fioletkę całusami. Co było jednocześnie uroczę, a obrzydliwe jednocześnie. Mimo to zazdrościłam im w chuj. Ponownie ubrałam się w te ubrania, którymi powoli rzygam ze względu na ich materiał, który był niewygodny po iluś dniach noszenia. Przed wyjściem jeszcze Lily poprawiła uniform Candy'emu oraz mi, ale starałam się nie patrzeć jej w oczy, gdy to robiła.
- Gotowe, zaprowadzę was w miejsce przyjazdu Juana. - Odrzekła, gdy skończyła, a następnie zniknęła wraz z innymi Genyrami. Czułam jak moje płuca trącą całe powietrze, bo napięcie zaczęło rosnąć, a krew szumiała mi w uszach, przez co ledwo co mogłam usłyszeć cokolwiek. Starałam się opanować drżące rękę, którymi miałam odciąć głowę sztyletem, który był w pochwie przy moim pasie. Chciałabym, aby jakikolwiek Genyr, czy nawet Candy powiedział mi coś miłego, aby się uspokoiła, ale nie było na to czasu. Teraz musieliśmy zachować śmiertelną powagę, bo jakikolwiek błąd będzie się równał zaprzepaszczeniem szansy na pierwszy zamach Genyrów, by było im łatwiej, gdy ich opuścimy. Piekły mnie ze stresu policzki, a przez strój strażnika miałam wrażenie, że zaraz się dosłownie uduszę, albo stracę przytomność. Na dworze było lepiej, bo zimne poranne powietrze obniżyło temperaturę mojego stresu, ale tylko do czasu, gdy stanęłam w szeregach, gdzie była pozostała trójka. Byłam jedyną kobietą w szeregach, to tym bardziej mnie denerwowało, że nagle jeden z nich zapyta, co tu robi kobieta? Jednak, spokojnie, skoro Adel, może być królową, to i kobieta może być dowódcą/strażnikiem. Nie panikuj. Na środku stanęła ów Królowa ze swoją służbą, a do moich uszu dobiegł dźwięk kopyt koni, a w oddali mogłam już zobaczyć karoce królewską, na której sam widom zrobiło mi się niedobrze. Dobrze, że dziś nie jadłam, bo wszystkie moje wnętrzności zostały wykręcane przez napięcie. W końcu król, któremu mam odciąć głowę wysiadł z karocy i przywitał się ozięble z królową. Na ten widok delikatnie się wkurzyłam. Patrząc na posturę tego człowieka byłam już całkowicie pewna, że zasługuję na śmierć, ale czemu w mojej ręki. Zamknęłam na chwile oczy, aby otworzyć je z większym pokładem siły i wiary w siebie, że może choć na chwile będę ważna. Ruszyliśmy za królem i królową w dwóch rzędach. Szłam wyprostowana jak struna ze śmiertelną powagą jak mijaliśmy kolejne korytarze. Miałam wrażenie, jakbym jeszcze dosłownie chwile temu była na dworze, a już jesteśmy przy drzwiach. Weszłam pierwsza zaraz do szlachcicach i zajęłam swoje stanowisku przy fotelu śmieciowego króla. Reszta zajęła swoje stanowiska, a Candy stanął za Adel, dokładnie tak jak mówił, dokładnie tak jak było ustalone, wszystko w idealnej harmonii. A ja nie mogłam przestać wpatrywać się w nagą szyję króla.
- Adel, twoja była służąca sprawia mi coraz więcej problemów. Jak dobrze, że my wcześniej podjęliśmy kroki o ataku, zanim zrobiłaś to ty, ze swoją jednoosobową armią. - Rzekł chłodno w kierunku królowej, która równie chłodno przyjęła tą informacje.
- Nie zamierzałam, a Lily jest częścią mojej rodziny od wielu pokoleń. Jest jak matka chrzestna, a nie jak broń. - Odpowiedziała na to spokojnie z pełnym przekonaniem.
- Łżesz. Jak śmiesz tak mówić, trzymając na twoim dworze istotę, która zabiła kilka moim oddziałów?! Jak my mieliśmy się czuć bezpiecznie? Jak mogłaś zataić tą informacje? I ty bezczelna chciałaś z nami podpisać sojusz? - Podniósł głos, a w moich żyłach płynęła czysta złość i nienawiść to tego człowieka. Jak można być takim bezczelnym i mówić wszystko po to, aby oczerniać te istoty, które zostały stworzone, aby ludzi rozbawiać i chronić.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. - Gdy to powiedziała, ja zauważyłam, jak Błękitek do mnie mruga, ale ja chciałam posłuchać tego, co jeszcze ma do powiedzenia.
- Mogłem się tego spodziewać, że nie przyznasz się do winy. Aż tak chronisz swoją broń? Może jeszcze liczysz, że uda ci się zrealizować swoje plany? - Zaśmiał się kpiąco, a jego ton był dla mnie tak sól na otwartą ranę. Złość krążyła w moim organizmie jak dzika.
- Ja chciałam tylko pokoju.
- Nic nie chciałaś ty podstępna kobieto. Ty i Twoja bezduszna Lily!
- Kłamca!!! - Wykrzyknęłam, Juan obrócił się szybko w swoim kierunku zaskoczony, a ja patrząc mu prosto w jego okropne oczy zanurzyłam w jego szyi sztylet, który przeciął całkowicie jego szyje, a głowa poleciała w kierunku królowej, wprost pod jej nogi. Ja przez kilka sekund stałam sparaliżowana, ale po chwili natychmiast zniknęłam.
- To jeden z nich! Biegiem, wszczyńcie alarm!!! - Krzyknął Błękitek, a trzech strażników wybiegło za drzwi. To był koniec udało mi się. Chłopak chwycił królową pod ramie i razem udaliśmy się do komnaty, zostawiając wykrzywioną w zaskoczeniu głowę Juana.
~Per Błękitka~
Starałem się zachować spokój w czasie odprowadzania królowej do jej komnaty, ale cały się trzasnąłem z przejęcia, już się bałem się, że Karolina nie będzie w stanie pozbawić go głowy, ale na szczęście już po wszystkim, a moja dzielna demonica spełniła moje wszelkie oczekiwania. Mogłem teraz jedynie westchnąć z ulgą. Zamknęliśmy się w komnacie Adel, gdzie wszyscy pokazali swoje obliczę. Ledwo co zdążyliśmy cokolwiek, a Karol wystartowała do Lily.
- Wybacz mi, że cię tak źle traktowałam w czasie mojego pobytu. Miałam cię od początku za swojego wroga, a gdy się dowiedziałam prawdy, to zrobiło mi się tak głupio. Potem ten Juan, zaczął cię wyzywać i... Po prostu przepraszam. - Lily uśmiechnęła się szczerze.
- Wybaczam Ci i cieszę się, że wybaczyłaś mi. - To było takie uroczę, gdy te dwie osóbki się pogodziły w takich okolicznościach, obserwowałem potem jak, ze łzami w oczach przytuliła ją, a wtedy w białym świetle zniknęła. Wszyscy na chwile zamarli.
- Czy to było to, co Karolina chciała zrobić ze mną? - Zapytała królowa, która jako pierwsza się otrząsnęła z szoku.
- Ona była Lily przez cały czas!? - Wykrzyczał Candy.
- Ona jest mną? - Zapytała Lily z pustym wzrokiem. Ja nic nie odpowiedziałem, to było dla mnie za dużo. Miałem jedynie otwarte usta. Zdałem sobie sprawę, że zakochałem się w ten samej dziewczynie, ale w jej innym obliczu. Karol dawała mi rady i pokocha mnie na nowo. I co ja teraz powinienem zrobić?
- Chcesz już wrócić do siebie? - Zapytał mnie nagle mój sobowtór, ale ja tylko pokręciłem przecząco głową.
- Muszę sobie to wszystko poukładać, nie mogę od tak pójść... - Mruknąłem, a on położył mi rękę na ramieniu.
- To my pójdziemy, a ty Cane zajmij się Lily i królową.
~*~
Szliśmy razem po wzgórzu, na którym spaliśmy jeszcze kilka dni temu. Powoli się uspokoiłem z myślą, że Lily i Karol były tym samym przez cały czas. Dlaczego w ogóle założyłem, że Karol jest królową? Jak tak o tym pomyśle, że nie wiedziałem dlaczego.
- Dlaczego my wyglądamy tak podobnie, a Lily i Karol były jakie różne? - Zapytał mnie nagle. Już chciałem wykrzyczeć, że nie wiem, ale wtem uderzyła mnie zasadnicza kwestia.
- Ja jako człowiek... Nie wyglądałem jak ja teraz... Karol za to nic się nie zmieniła. Może dlatego? Nie wiem. Jednak, gdybym wyglądał jak człowiek, to też byś nie widział podobieństwa. Może dlatego? Nie wiem, nie wiem, ja nic nie wiem!
- Dobra, spokojnie. Nie ma sensu teraz robić z sobie drama queen, tylko działać. - Przewrócił oczami, a ja powoli pokiwałem głową na jego słowa. - Potraktuj to tak, jakby Lily była tak naprawdę Karoliną, która chciała ci coś przekazać. Jak ty przyszliście, to nie za bardzo się lubiliście. -Mruknął, a ja tylko przetarłem swoją twarz dłońmi.
- Dobrze, posłucham siebie. Myślisz, że powinienem?
- Nikt nie wie bardziej czego chcesz, niż ty. A że ja jestem tobą, to się mnie słuchaj. - Uśmiechnął się z pewnością, a ja to odwzajemniłem. Nie byłem pewny, czy dokładnie to chciało mi dać pudełko, ale musiałem przyznać, że pogodziłem się sam ze sobą. Jeszcze rozmawialiśmy długo, na temat zdarzeń tego dnia, a gdy zaczynało robić się ciemno zdecydowałem, że nadszedł czas. Wtedy przytuliliśmy się, a ja wróciłem do domu.
~Per Jacka~
- W końcu Panie R, rozumie Pan jak działa najwyższa chemia i jak łatwo robi się te trucizny. Te tygodnie były ciężkie. Jednak... Nigdy w życiu nie spotkałem tak zdolnego człowieka z takimi celami jak Pan. Mam nadzieję, że uda się Panu zajebać te Genyry. - Powiedziałem niemal ze łzami w oczach, gdy w końcu udało nam się stworzyć długoterminową truciznę i serum prawdy.
- Dziękuję Ci Jack. Nie mam pojęcia co zrobiłbym bez twojego wsparcia i wiedzy. Dałeś mi nadzieję, której nikt inny nie był w stanie mi dać.
- Panie R...
- Nie, proszę. Jesteś w stanie znać moje prawdziwe imię... Jestem Jack. - Po tych słowach wręcz łzy zaczęły mi lecieć po policzkach, wtedy przytuliliśmy się, a ja zniknąłem.
Znalazłem się w pokoju Candy,ego. Gdzie wszyscy dość zmieszani stali.
- Gdzie jest Pan R?! Dlaczego jestem tutaj!? - Zacząłem krzyczeć na pół pokoju, że zebrałem atencje wszystkich.
- Co? - Zaczął Candy. - Pan R? To ten co z Juanem chce zabić Genyry?
- Dokładnie! Spędziliśmy miesiące razem, pomagałem mu ze wszystkim, stał się moim przyjacielem! Zaufałem mu, a ja jemu! - Wtedy wszyscy parzyli na mnie co najmniej tak, jakbym wyrżnął stado małych szczeniąt. - Coś nie tak?
- Już będziemy się zbierać. - Mruknęła Blanka chwytając mnie za ramie. - Jeszcze raz dzięki za zaproszenie, na pewno się zjawimy. Do soboty!
~Per Karol~
- Wygląda na to, że Jack będzie naszym wrogiem jak umrzemy. - Mruknąłam jakoś tak spokojnie. Miałam dziwne wrażenie, że to wszystko co przeżyłam, było snem. Jednak, gdy moje oczy zobaczyły pudełko, to nieznacznie się odsunęłam.
- Na to wychodzi, ale jak było widać, damy sobie rade również i z tym.
- Ja byłam przez cały czas Lily, prawda? - Błękitek powoli pokiwał głową, a w moim sercu zakwitła nadzieja. Nadzieja, że jednak cokolwiek znaczę. Przez chwile staliśmy w ciszy, po tym para nas opuściła, ale nie mogliśmy cieszyć się tą ciszą za długo, bo wtem cała na biało weszła Daria.
- Tu jesteś moja słodka, kochana Karolino. W końcu mogę ci pokazać jaki piękny pierścionek dał MI Zack. - Wtedy przed twarzą pokazała mi brylant, który w rzeczywistości był piękny, ale jej palec to piękno kaleczył.
- I co z tego? - Zapytałam poirytowana.
- To z tego, że w sobotę bierzemy ślub, a to pierścionek zaręczynowy. - Uśmiechnęła się szeroko, a ja na chwile zamarłam.
- To prawda!? - Krzyknęłam, spoglądając w kierunku Candy'ego, a on pokiwał głową na znak potwierdzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro