Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

77. |Pudełkowa Przygoda! - Rozwiniecie Część 2/3


Wróciłem do Cane, dumnie trzymając ten młot. Ten, który sprawia, że czuję się inaczej niż zwykle, tak wyjątkowo, a w zasadzie nie wiadomo jak. Miałem wrażenie, że jestem mistrzem złą i przebiegłości. Usiadłem, patrząc wprost na beznamiętny wyraz twarzy mojego sobowtóra. Muszę przyznać, oboje mamy charakterek. Miałem wlepiony w niego wzrok, próbując odkryć dosłownie wszystko, co w sobie ukrywa.
Nawet po około pół godziny, ukucnąłem mając oparte łokcie o ramy wanny. Swoją dłoń zwróciłem ku niemu, aby przejeździć po jego zmarzniętej, zaczerwienionej twarzy.
Powoli zaczęło wschodzić słońce, które zwiastowało kolejne trudy tego nieszczęśnika. W głębi duszy chciałem, aby się obudził, aby czuł niewyobrażalny ból z powodu zamarznięcia. Westchnąłem, a z moich ust wydobyła się para. Zapominałem, że czujemy to samo. Gwałtownie się od niego odsunąłem. Czy dlatego był taki spokojny? Bo wiedział, że ja również to poczuje? Nie, nie czuję, aby było mi zimno, ale ta para. A może jednak? Spojrzałem w swoje dłonie, które były delikatnie zaczerwienione. Ale ja tego i tak nie czuję. Uspokoiło mnie to. Jakoś tak poczułem, że nie ma to znaczenia.
Moja siostra patrzyła na mnie podejrzliwie, czułem, że coś wie. Jak zwykle, to oczywiste, przecież to ona. Jednak na razie nie zamierzałem jej nic mówić, ponieważ boję się, że jakimś cudem on może to wszystko podsłuchać. Przecież to ja, jestem nieobliczalny, a on tym bardziej.

~ Per Karoliny ~

Po kilku dziesięciu uderzeniach w ściany pudełka, w końcu upadłam ze zmęczenia. Kipiałam ze złości, byłam jak potężny wulkan, który ma wręcz ochotę te pudło rozszarpać. Ciężko oddychałam, po moim ataku furii.
Położyłam się na podłodze. Chciało mi się wręcz płakać z bezsilności. Candy w taki okrutny sposób wykorzystał ten wypadek na swoją korzyść.

Z tego co wiem, to nie przepada za królestwem. Albo po prostu nadal widzi we mnie człowieka. Gatunku, którym gardzi. Czy to dlatego, chce się pozbyć jego, ale i mnie? Może chodzi tylko o niego, może tylko o mnie, w co wątpię.
Wzięłam głęboki oddech. Zack jest sprytny, chyba mądry, a co najważniejsze, chce przejść ten test. Także powinien szybko mnie znaleźć. Mam taką nadzieję. Wstałam, aby spróbować na ścianach mojej mocy przenikania, ale ona kompletnie nie chciała współpracować. Czułam się słabo, nie miałam pojęcia, czy to przez mój ogólny słaby stan zdrowia, czy to pudło.
Było ciemno, a ta ciemność doprowadzała mnie do szału. Jedyne nikły blask z moich oczu dawał mi jakieś poczucie normalności.

- Proszę, pospiesz się...

~ Per Cane ~

Obserwowałam jak powoli się budził, Candy dokładnie na ten moment czekał, aby obserwować jego cierpienie. Powoli uniósł swoje ciało do pozycji siedzącej. Ciężko przy tym oddychając oraz jęcząc. Mój brat wyginał swoje usta w nienaturalnym uśmiechu na ten widok. Aż ja sama miałam ciarki. W końcu on usiadł, dopiero teraz, gdy słońce dokładnie go oświetlało, mogła zauważyć, że jego włosy zciemniały. Przez chwilę zastanawiałam się o co tu chodzi, ale połączyłam fakty. Skoro jego włosy, są zrobione z ognia, to w takim razie one musiały oddać cały swój żar przez temperaturę. Jednak nie byłam pewna, dlaczego akurat stał się to czarny.
Chłopak trząsł się, a każdy ruch sprawiał mu wyraźny ból. Westchnęłam. Zniknęłam całą wodę z wanny, test dobiegł końca.

- Zdałeś. - Powiedziałam markotnie, ale chłopak tylko kiwnął głową. Musiał teraz się ogrzać, aby można z nim było się komunikować.

- Jaki biedny, zmarznięty... - Mruczał do siebie. Trochę martwiło mnie to, że bawi go znęcanie się nad samym sobą. Wiedziałam od zawsze, że mój brat jest dziwny, ale to zaczyna mnie przerażać. Tym bardziej, że zaciskał swoje paznokcie na rękach, a zęby miał mocno zaciśnięte, jakby on czuł część bólu Zackarego. Jednak na tą chwile chciałam zignorować mojego przygłupiego brata.

- Chodź. - Wyczarowałam ręcznik. Zrobiłam mu coś w stylu turbanu na głowie, aby mokre włosy nie kąpały na jego skórę. Kolejnym ręcznikiem okryłam jego ramiona. - Dasz radę sam wstać?

- Cane, zostaw go. Niech radzi sobie saaaam. - Odrzekł Candy, który cały czas na nas patrzył tym oszalałym wzrokiem. To już przestali mnie bawić. Na początku było śmieszne, bo wierzyłam, że Zack nie wytrzyma w tej wannie pięciu minut. A Candy zachował się jakoś inaczej. Nie potrafiłam powiedzieć dlaczego.

- Idź zobacz czy Lily się obudziła. - Chciałam go wygonić, aby dał mi w spokoju pomóc jemu samemu. Jeszcze serio zrobi coś głupiego, a jeśli jego inna wersja umrze w tym świecie, to nie mam pojęcia, co się może wyrazić. Na te słowa oczy mu niebezpiecznie zaświeciły.

- No tak... Lily... Lily...Lily... - Mruczał idąc w kierunku wejścia do cyrku. Wiedziałam doskonałe co zamierza zrobić, także miałam z nim spokój. Oby tylko Lily nie dostała za mocno. Przewróciłam oczami.

- To jak, wstaniesz? - Zapytałam, ale on nie odpowiadał. Cały się dalej trząsł. Wyglądał dosłownie jakby był na skraju śmierci, jego skóra była wręcz "poparzona" chłodem. Musiałam zrobić coś szybko, aby mój brat nie miał tej satysfakcji oraz, aby Zack wstał na nogi. Ponownie dzięki magii napełniłam wannę wodą, ale nie lodowatą, a letnią. Ten czyn spotkał się ze zduszonym syknięciem chłopak, ale to tylko na chwilę. Wyczarowałam ognisko i naczynia, aby w nich gotować wodę. Trwało to chwilę, ale w końcu Zack siedział w ciepłej, parującej się wodzie. A on sam już nie wyglądał, jak półtora nieszczęścia. Już mógł powoli ruszać całym swoim ciałem. - I jak?

- Lepiej... - Odrzekł mocno zachrypniętym głosem, że aż ledwo mogłam go usłyszeć.

- Herbaty? - Zapytałam, a on pokiwał głową. Pielęgniarka Cane, rusza do akcji!

~ Per Lily ~

Po tym co się wydarzyło, wtulałam się w Candy'ego. Gładziłam jego włosy. Było tak miło i ciepło w jego ramionach, że mogłabym stąd nigdy nie wychodzić.

- Pora już wstać z tego łóżka. - Mruknęłam, gładząc jego twarz. On zabrał moją dłoń i złożył na niej kilka pocałunków.

- Już wstajemy. Dam temu idiocie zadania, a my będziemy mieli czas dla siebie... - Mruknął, zbliżając się do mojej twarzy, aby złożyć delikatny pocałunek na moim czole, policzkach, by skończyć na ustach.
Wtedy przypominało mi się wczorajszy wieczór, gdzie Zack poprosił mnie, abym wyczarowała mu roślinę, która nie występuje o tej porze roku. Jej działanie jest bardzo proste, po wybiciu wywaru z niej, zasypia się po około dwudziestu minutach w twardy sen na kilka godzin. Czy było to oszustwo? Rodzeństwo ostrzegło go, aby nie używał żadnych sztuczek. Próbowałam odgonić te myśli, jednak przyszły kolejne. Karolina uwięziona w pudełku pod sceną za pokojem luster. Ona może tam spać? Ma coś do jedzenia? Ma tam dużo powietrza?

- To może idźmy już, aby dać mu te zadanka? - Zapytałam, gdy skończył mnie całować. Chciałam, aby poszukiwania rozpoczęły się jak najszybciej, by dziewczyna nie siedziała w tym pudle i była już wolna.

- Dobrze, tylko się ubiorę. - Mruknął wstając. Zrobiłam to samo. Gdy wychodziliśmy, to on zabrał podparty do ściany młot. Zastanawiało mnie to, dlaczego on nie może po prostu go schować na dachu? Tylko chodzi z nim non stop. Chwycił mnie za ręce wolną dłonią.

Na dole spotkał nas ciekawy widok. Cane wraz z Zackiem pili herbatę, a sam chłopak siedziałem w dość mocno parującej się wodzie.

- Cane?! Co ty robisz?! - Krzyczał puszczając moją dłoń.

~ Per Candy'ego ~

Byłem wściekły na Cane, ona kompletnie rujnuje moje plany. On miał teraz przez co najmniej dwa dni dochodzić do siebie, a ta głupia małpa od tak go ogrzała. Już widzę, aż on może swobodnie się ruszać, tylko czekać, aż powie...

- Jakie jest kolejne zadanie? - Mówił z trudem. Chociaż tyle, że ma chore gardziołko, może odczepi się od Lily, a ich długie rozmowy się zakończą. Patrzyłem z mordem w oczach na Cane. Jak on nas opuści, to tak ją opieprze, że się nie pozbiera. Westchnąłem podchodząc bliżej.

- Kolejnym zadaniem jest znalezienie Karoliny, która jest tu ukryta. Czas nieograniczony. - Powiedziałam krótko, ponieważ nie chciałem się bawić w opowieści, którą sprzedałem Lily. On wyglądał na dość zmieszanego, ale nie obchodzili mnie to. Wyczarowałem mu ubrania, w kolorze szarej zieleni, bo średnio za nim przepadam, także mu będzie pasować. Niech czuje tą nić luksusu, jakim jest czarowanie wszystkiego. On spojrzał na to z odrazą. Widać, też nie lubi zielonego, wspaniale. - Cane, chodź na słowo. - Zaciągnąłem dziewczynę w stronę lasu, aby jej wytłumaczyć wszystko bez świadków.

~ Per Zacka ~

Siedziałem w ten ciepłem wannie, czując jak powoli wracają mi siły. Miałem wrażenie, że przez chwilę mój cały układ nerwowy po prostu przestał działać, a ja przestałem czuć fizyczny ból. Teraz to do mnie wraca, ale i tak było to takie nie przyjemne.
Pozbyłem się ze swojego organizmu całego ciepła, wywnioskowałam to po włosach, które były ludzkie, bez żadnej magii oraz oddechu, bo po prostu przestał działać. Jakby moja magia próbowała ochronić moje ciało. Ciekawe.

- Gdzie poszli? - Zapytała mnie nagle Lily. Nie zwróciłem uwagi, kiedy nagle usiadła obok mnie. Wzruszyłem ramionami. - Jak to przeżyłeś? - Zadała kolejne pytanie, a ja domyślałem się, że chodzi o moje zadanie. Co mogę jej opowiadać, na początku było nie przyjemnie, ale sen sprawił, że byłem w narkozie. Nic mi się nie śniło. Po prostu, jakbym zamknął oczy, a potem je otworzył.

- Jakoś poszło. - Tylko tyle zdołałem powiedzieć, bo moje gardło wręcz umarło. Zabrałem ręcznik od Cane. Wstałem z ledwością z tej przeklętej wanny. Przejrzałem te ubrania, które dał mi ten sadysta. Nie miałem chyba wyboru. Udałem się do pokoju, ale Lily podążała w moim kierunku, jakby chciała mnie pilnować.
Będąc w środku, ubrałem się w suche rzeczy.
Teraz muszę skupić się na swoim zadaniu. Znalezieniu Karoliny.

Wiem, że ich celem jest zatrzymanie nas jak najdłużej, ponieważ Lily nie pamięta "czegoś". Z jakiegoś powodu Karol też nie chce wracać, współpracuje z nimi. Nie byłbym zdziwiony, gdyby ona im powiedziała "niech jednym z zadań, będzie znalezienie mnie! Mogę stać się niewidzialna, więc szukać będzie mnie wieki."
Usiadłem na łóżku, aby dokładnie to przemyśleć, ale moją uwagę przykuła postać, która stała nade mną.
Fioletka trzymała w ręku niebieski szalik, owinęła czule nim szyję. Uśmiechnąłem się delikatnie, bo było to bardzo miłe. Takie malutkie, a takie miłe i pokrzepiające.

- Dziękuję. - Powiedziałem wzruszony. April z tego świata jest naprawdę bardzo miła, taka kochana i mądra. Szkoda, że ta z mojego świata taka nie była. Wszystko byłby inne, gdyby ona była inna.

- Nie ma za co. - Usiadła obok mnie, patrząc tymi swoimi zielonymi oczami. Mimo, że za tym kolorem nie przepadam, to jej on wyjątkowo pasuje. - Twoje następne zadanie będzie trudne, tak myślę... - Westchnęła nagle, spuszczając wzrok. Nagle spochmurniała.

- No tak, Karolina umie być niewidzialna. - Burknąłem, ale ona wydała się być zaskoczona tym co mówię. Przecież ona wie, że ma taką umiejętności. Chwilę się zastanawiałem, ale szybko połączyłam fakty. Lily coś wie, zdaje sobie sprawę, że położenie jest trudne. Może nawet w nocy podrzucili Karolinę do innego miasta czy sierocińca, wmawiając, że nie jest pełnoletnia, będzie siedzieć tam z około pół roku, więc wszystko jest możliwe. - Dasz mi wskazówkę?

- Em... - Przez chwile się wahała, ale w końcu spoważniała. - Wiedz, że ona jest w cyrku. W jednym miejscu i średnio może z niego wychodzić. Nie chcę Ci pomagać w tym teście, ale na tą chwilę... Martwię się o Karolinę. - Mówiła całkiem szczerze, a ja nie za bardzo wiedziałem jak zareagować. Wprost czułem, że ten mój sobowtór zrobił coś Karolinie. Bawią się nie czysto, ale ja też mam taki zamiar. I chyba nawet mam pomysł jak. Uśmiechnąłem się, bo może zająć  to krócej niż oni by podejrzewali.

- Ona jest w tym pokoju? - Zapytałem powoli, a Lily drgnęła, ale nie byłem pewny, czy podejrzewa, co mam na myśli.

- Nie, ale czemu...? - Prawda.

- Chodźmy. - Chwyciłem jej dłoń, abyśmy razem wyszli z pokoju. Na początku chyba nie rozumiała, co kombinuje. Dopiero, gdy zadałem do samo pytanie przy pokoju luster, wyrwała mi się, a jej mina była wręcz bojowa.

- Znowu mnie wykorzystujesz, aby zdać test! - Krzyknęła, a ja od razu posmutniałem, że tak uważa. - To jest test, który powinienem zrobić sam, a jeśli tak bardzo zależało Ci na czasie, to nie powinieneś się godzić!

- Walczę, o szacunek.

- Ale jak będziesz oszukiwać, to nie będziesz go miał...

- Pogadałbym, ale boli mnie gardło... - Mruknąłem, bo czuję, że to ostatnie słowa, jakie w ogóle mogę wymówić. Chciałem się odwrócić, aby zacząć szukać Karoliny w pokoju luster, ale Lily mnie powstrzymała. Chwyciła mnie za szyję, a ja wręcz zamarłem, bo nie miałem pojęcia co właściwie chce zrobić. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał, nie jestem w stanie się obronić, bo moje ciało sparaliżowane strachem tylko obserwuję jej ręce na mojej szyi. To już było, czy będzie to znowu, bo znowu nie jestem w stanie zrobić nic. Byłem już przegotowany na ból, jednak on się nie pojawił. Wręcz przeciwnie, moje gardło przestało boleć. Jakby ktoś po prostu to zabrał, ale nie zupełnie. Ból był, ale nie taki mocny, delikatny, który nie przeszkadza. Jej dłonie puściły mnie. Co tu się właściwie stało..?

- Teraz możemy rozmawiać. - Powiedziała, lecz z delikatna chrypą. Szybko pojąłem co się stało, a ja byłem jeszcze bardziej wzruszony. Zdjąłem szalik, aby opatulić dziewczynę, która tak dużo dla mnie zrobiła w takim krótkim czasie.

- Usiądziemy gdzieś? - Zapytałem, a dziewczyna kiwnęła głową. To była szansa dla mnie, pod pretekstem odpoczynku wszedłem do pokoju luster. Przez chwilę zastanawiałem się, czy oni nie uwięzili Karoliny w lustrze. - Dalej jest miejsce?

- Tak, chodź... - Odpowiedziała nie pewnie, a ja wręcz czułem, że jestem blisko. Spojrzałem na jedno z luster, idąc w kierunku, gdzie poszła Lily. Było pod takim kątem, że mogłem ujrzeć dziewczynę, lecz jej kolory były inne. Przez sekundę wydawało mi się, że ona ma ciemniejszy kolor włosów. Przetarłem oczy i po prostu stąd wyszedłem. Dziwny pokój, nie podoba mi się. Jakoś mam wrażenie, że tego pokoju nienawidzę, może mój sobowtór również?

Usiedliśmy na jakieś scenie nie miałem pojęcia, że ten ogromny namiot może skrywać aż tyle tajemnic, ponieważ w moim cyrku czegoś takiegoż nie było.

- Wracając... Czuję, że mnie wykorzystujesz do tego testu. A szacunku nie zdobędziesz, jeśli będziesz grał nie czysto. - Westchnąłem.

- Jeśli mam taką możliwość, to korzystam z najprostszej drogi. Dlaczego miałbym nie pytać? Dlaczego nie mam kombinować, skoro mam taką możliwość.

- Gdybyś grał czysto, to miałbyś satysfakcje, że dałeś radę to pokonać.

- Pokonuje to, na swoich zasadach. Czuję satysfakcje z tego, że wykonuje zadanie, używając mózgu. Nie skacze bezmyślnie na otwarte wody. Zastanawiam się, co zrobić.

- Wykraczającą za schemat czujesz się wyjątkowy?

- Może. I tak ten cały test do ściema, więc robię to tylko po to, aby udowodnić, że jestem lepszy. - Wtedy Lily na chwilę zastygła.

- Też to podejrzewam. - Przyznała cicho, a ja przez chwilę nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem pewny, że połyka wszystko co powie jej ten zakłamany błazen. - Nie lubią Cię, więc może uznali, że to Cię upokorzy? - Pokiwałem głową.

- To jeden z powodów... - Mruknąłem. Biłem się teraz w myślach, czy powinienem powiedzieć, że jej pamiętać została przede mnie usunięta. Mógłbym użyć tego jako szantaż, więc lepiej nie. Ominę to. - Oni traktują to jak wakacje. Wiedząc, że ich rzeczywistości cofnie się do momentu, w którym tu przybyliśmy, uznali że mogą odpocząć. Od królestwa Juana, Adel, żołnierzy.

- To nawet ma sens, tylko czemu oni nie powiedzą tego wprost. Nasze życie jest stresujące, trudne, ale mogliby powiedzieć wprost, że chcą odpocząć...

- Nie zrobią tego... - Mruknąłem.

- No tak... Nie mogliby o to mnie prosić, gdy tak bardzo chce się spotkać z moimi bliskimi. Dlatego zewsząd pojawią się wymówki. - Warknęła, dosyć zła z obrotu sprawy. Mogłaby się dość sporo nauczyć, gdyby weszła do królestwa, ale myślę że to i tak nastąpi.

- Rozumiem, ja też chciałbym wrócić do swojej rzeczywistości. Kontynuować to, co zacząłem.

- Ja... Ja chyba również... - Powiedziała zmieszana. Była na niespodziewanych wakacjach, w czasie trwania wojny. To musi być naprawdę okrutne.

- To co? Czy w tym pokoju jest Karolina? - Powiedziałem z delikatnym uśmiechem. Wtedy Lily spojrzała na mnie, przewracając oczami. Wstała, a wychodząc powiedziała.

- Sam sprawdź.

Oczywiście, to zadanie nie może być przeze mnie jakkolwiek odebrane. Odczyn obojętny. Nie pomalujesz.
Ale to leprze niż nic. Wstałem z zamiarem przeszukania każdego centymetra pomieszczenia. Nawet zajrzałem do starego fortepianu, by upewnić się, że jej tam nie ma. Jednak na nic.
Obszedłem nawet scenę. Nie było do niej żadnego wejścia, ale Karolina ze swoją mocą mogłabym wejść pod nią.
Dlatego użyłem swojej mocy ducha, aby po prostu przelecieć wzdłuż sceny. Spotkałem na swojej drodze tylko piasek, jednak potem stało się coś, na co nie byłem gotowy.

~ Per Lily ~

Z przerażaniem obserwowałam jak Zack zamienia się w ducha i wchodzi do sceny. Mijały minuty, a on nie wychodził.
Trzeba było mu powiedzieć! A nie, stałam się niewidzialna, aby po prostu obserwować co się wydarzy. Chłopak przepadł, a ja nie wiem, czy to część testu. Dlatego najrozsądniej będzie wrócić do bliźniaków, o ile już wrócili.

~ Per Candy'ego ~

Wytłumaczyłem wszystko siostrze od A do Z. Aby niczego więcej nie komplikowała, bo nie po to się staramy. Ona oczywiście tłumaczyła, że nie mogła patrzeć jak "ja", się męczy. Tylko dlatego jej to wybaczyłem. Reszta planuje jest znana.
Ledwo co wróciliśmy do cyrku, a Lily pojawia się ze wspaniałą wiadomością. Nasza ptaszyna została uwięziona w pozytywce. Wytłumaczyłem, że oczywiście to część testu, a ich zadaniem jest się uwolnić. Biorąc pod uwagę to, że z Cane wiemy jakie to trudne, to mogę łatwością powiedzieć, iż mamy z nimi spokoju. Możemy żyć dalej, a oni zostaną ciekawym i nieprawdopodobnym wspomnieniem.

~ Per Zackarego ~

- Rozumiesz!? Oni nas tu zamknęli! - Krzyczała dziewczyna, chodząc w kółko. Byłem zdumiony, tak bardzo się tego nie spodziewałem. To był podstęp. Dlaczego o tym nie pomyślałem. Znaczy myślałem, że Karolina będzie po prostu niewidzialna i na tym będzie polegać cały podstęp. - Candy mówił, że oni tego pudełka nie dotykają! Ponieważ prawie jest niemożliwym z niego wyjść! Boją się! Jeśli czegoś nie zrobimy to będziemy tu wieki! - Dalej krzyczała. Widać była niezadowolona z tego, że ja też tu utknąłem. Może myślała, że mi się uda ją wydostać, lecz teraz siedzimy tu oboje.
To najgorsze co mogło mnie w tym momencie spotkać. Czułem już wcześniej, że mój plan zaczyna się sypać, ale w tym momencie przestał on mieć dla mnie jakieś szczególne znaczenie. Jestem taki bezsilny. Wprost bez życia i bez nadziei, siedzę na podłodze pudełka, opierając się o jedną ze ścian. Dziewczyna ciągle krzyczał, waląc w ściany. Jej ta sytuacja też nie odpowiadała. Na tą chwilę nasza relacja jest w takim opłakanym stanie, że raczej potrzebujemy izolacji od siebie, a nie świata.

- Zack! Wstawaj! Jesteś silny weź w to pieprznij! - Krzyczała dalej, ale ja średnio widziałem w tym sens, jednak wstałem. Stanąłem na przeciwko ściany, a dziewczyna analizowała każdy mój ruch. Chciałem dmuchnąć swoim ogniem, aby choć widzieć cokolwiek, ale nadal byłem za słaby, dodatkowo to pudło było niczym pomieszczenie do wysysania energii. Wziąłem głęboki oddech, rozbieg, aby z impetem walnąć w ścianę pudła, które się gwałtownie potrząsnęło. Straciłem razem z dziewczyną równowagę, jednak szybko wstałem. Chciałem widzieć, czy w ogóle została rysa, jednak moja ręka napotkała się jedynie z gładką powierzchnią.

- Jutro zamienię się w ducha i spróbuje Ciebie wyciągnąć. - Mruknąłem kiedy i ona usiadła, ale po przeciwnej stronie tego cholernego pudła. Było tak ciemno, że nie mogłem jej zobaczyć, jedynie mogłem dostrzec parę różowych ślepi, których blask bladł z każdą chwilą. Miałem wrażenie, że to coś pochłania co najmniej połowę mojej i jej energię. Nie zwiastowało to niczego dobrego.. Candy i Cane wbrew pozorom są dosyć potężni, a mimo to ponoć kilka lat zajęło mi wydostanie się z tego więzienia.

~ Per Jacka ~

Obudziłem się w jakieś klatkę, wszystko wygląda tak, jakbym siedział w szpitalu psychiatrycznym. Ta dzika biel kuła w oczy, a gdyby nie dziwny wzorek półksiężyca, to dostałbym wręcz szału.
Szokowały się nieźle mordy, już byłem na to przygotowany. Wstałem, aby podchodząc do drzwi, wyrwać je z nawiasów, lecz wtedy one sama się otworzyły. W ich progu stanął dobrze zbudowany, nawet przystojny mężczyzna. Wymierzył we mnie broń, a potem z uśmiechem strzelił dokładnie tym samym świństwem co wtedy.

- Żałosny genry. - Mruknął podchodząc, lecz ja tylko pokazałem mu swoje zęby, szpony i fucka. Zanim zdarzył zareagować, podbiegłem do drzwi, aby je zamknąć, a go popchnąć w głąb tego pokoju.

- GHAHAHA! Jaki genyr?! GŁAHAHAHA!! - Śmiałem się wręcz psychicznie, ponieważ właśnie w ten sposób działa na mnie świeża krew. Użyłem swojej mocy, aby kamery zamieniły się w karaluchy. To one później zjedzą jego ciało! Mężczyzna ponownie zabrał broń, robiąc mi wręcz serię z tej trucizny, lecz to skutkowało ponowną falą śmiechu. - Mój organizm już się uodpornił na tą truciznę. Marnujesz czas.

- W takim razie kim jesteś potworze! - Krzyczał wstając, spojrzał na swoją bezużyteczną broń, a potem z całej siły cisnął ją we mnie.

- A ty? Moja mała zabaweczko? Jestem Laughing Jack z wymiaru żywych przedmiotów. Jeśli aż tak bardzo chcesz wiedzieć.

- To wręcz nie możliwe! Jestem przełożonym tego ośrodka, a moim celem jest zabić wszystkie trzy genyry! - Mówił z niebywałą złością, a ja wręcz chciałem słuchać co ma do powiedzenia. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu zainteresował mnie.

- Znam wiele dziwny postaci. Jak wymiar tych, co tworzą rzeczy ze swojej krwi, czy dwubiegunowców, albo chociaż opakowców, krzywienic, ale "genyry", pierwsze słyszę. To szkodniki twojego wymiaru? I co to za wymiar? - Pytałem, ponieważ chciałem mniej więcej, wiedzieć o czym do mnie mówi. Poza tym, czułem się dziwnie z tym, że na początku wziąłem go za człowieka. Na początku wręcz nie połączyłem faktów, a nie chce mieć problemów karnych, za zranienie obywatela wymiarów.

- Owszem, to szkodniki, ale nie mam pojęcia o jakich wymiarach mówisz.

- Musisz wiedzieć. Jestem odporny na cały układ Mendelejewa, a było to coś innego. Czyli inny wymiar. Chyba, że u was panuje dyktatora... - Ostatnie zdanie wręcz wyszeptałem, ponieważ nie miałem pojęcia, czy w ten sposób ich obrażę.

- Ale nie mam pojęcia o czym ty mówisz! - Krzyknął zdenerwowany, co chwila spoglądał na swoją broń oraz na wyjście. Byłem w takiej dziwnej sytuacji, że aż średnio wiedziałem co robić. Wiem, że to nie są ludzie. Ewentualnie ludzie wyrwani z jakiegoś średniowiecza, ale to na pewno nie wymiar zero. Ich sposób mówienia był taki... Nie mam pojęcia.

- A to dziwne. Naprawdę nie wiem co powiedzieć. - Mruknąłem, spoglądając na wszystkie przedmioty w tym pokoju. W sumie nie za dużo tu było, białe więzienie.

- Czym ty jesteś?!

- Toż Ci powiedziałem już!

~ Per Zacka ~

Po jednym dniu byłem już gotowy, aby wyjść z tego więzienia. Czułem, że stracę tutaj zmysły, dosłownie. Nie byłem w stanie czuć głodu, ani innych uczyć. Jedyne co były wyczuwalne, to delikatny chłód, który dodawał niepokoju całemu pomieszczeniu. Dziewczyna jeszcze spała, a plan jest niezwykle prosty.
Uwalniam się, a wtedy idę do właścicieli, nakazując, aby wyciągnęli Karolinę z tego kwadratowego piekła.

Wziąłem oddech, użyłem swojej mocy, lecz gdy moja dłoń dotknęła ściany, cała energia wręcz ze mnie uszła. Jakby ktoś od tak ją wyłączył. Przez chwile po prostu tak stałem, nie mając pojęcia co się wydarzyło. Co powinienem zrobić, czy myśleć?
To był dobry moment, aby zacząć panikować. Dziewczyna miała rację, że nasze moce są wręcz wysysane przez to więzienie.

~ Per Lily ~

- Jeju Lily, co gotujesz? W całym cyrku unosi się ten aromat! - Krzyknęła Cane wchodząc do kuchni, czym przerwała moje przemyślenia.

- Gotuję wodę... - Mruknęłam beznamiętnie, przyglądając się gulgoczącej cieczy.

- Wodę... Ale co dam dodałaś?

- Soli...

- Klasyka. - Usiadła obok mnie, a moje myśli ponownie wróciły do jednego. Karolina oraz Zack były uwięzieni w tym pudełku od tygodnia. Nie wiedziałam, czy się boją, są głodni? Może im zimno, a nie mają czystej odzieży. Czy mają dość powietrza, czy się nie duszą? Mocniej zacisnęłam uchwyt od garnka, a to nie uszło uwadze dziewczyny. - Lily, to test. Nikt nie powiedział, że będzie prosty. Test z pudełkiem trwa miesiąc, dwa. Candy'emu i mi zajęło to kilka lat...

- Ale my nie mamy tyle czasu. Zack i Karolina nie są Genyrami, a wy tak po prostu potraktowaliście ich swoją miarą! - Zdenerwowana wrzuciłam gorący garnek do zlewu, a z niego buchło gorącą wodą, która mogła teraz wyrazić moją złość. Jednak wzięłam głęboki wdech, a w miejscu smutku znów pojawił się lęk. - Cane, ty pomagałaś Candy'emu przy teście, a teraz Karolina Zackowi. Czyli wiesz, jak się wydostać. Możemy dać im wskazówkę? - Poprosiłam z bezsilności, jednak dziewczyna wstała z miejsca i odwróciła się do mnie plecami.

- Zack oszukiwał przy testach. Wiemy to, lecz on szukał luk w naszych zasadach. Nie dostał od nas nigdy podpowiedzi. Jeśli chcemy być sprawiedliwi, to musimy to uszanować. Skąd wiesz? Może nie będzie go to satysfakcjonować? Będzie chciał wrócić, a wszystko będzie robił od początku? - Zamilkłam, bo wiedziałam, że Cane ma rację. Jednak jej wyraz twarzy nie był poważny, a nerwowy. Wyglądała tak, jakby gryzła się w język. - Pójdę do brata. - Ucięła naszą rozmowę. Myślami wróciłam do Candy'ego, który z każdym dniem był dziwniejszy. Był poważny, rzadko się uśmiechał, a żarty Cane go irytowały. Non stop trzyma w rękach młot, a on nie zamierzał go puszczać.
Coś wisiało w powietrzu, a ja nie mogłam nic zrobić.
Wróciłam na trybuny, aby pomyśleć nad tym wszystkim jeszcze raz.

~ Per Karoliny ~

Nie wiem ile już minęło dni. Mam wrażenie, jakby wszystko tak nagle straciło sens. Moje uczucia, szkoła, chęć znalezienie odpowiedzi. To wszystko zostało zniszczone przez te czarne pudełko. Oboje siedzimy w ciszy, jakbyśmy byli pogodzeni z przegraną. Uwięzieni w swoim czyśćcu. Miałam takie małe nadzieję na to, że kiedykolwiek zobaczę moich przyjaciół, albo chociaż Jasona. Tęsknię nawet za tą głupią Daria, Harrym. Moim kuzynem... Przypominało mi się z jaką pasją mówił o otaczającej nas miłości.
Rozejrzałam się, lecz oprócz ciemności widziałam też ciało tego mojego Candy'ego.
On był widmem, a Kasander aniołem.
Tego anioła napędzała dobroć, miłość, dokładnie jak mnie.
A to widmo napędza złości, gniew, dokładnie jak mnie.

- Nie mogę uwierzyć. Serio, myślę nad tym od tych dni ciemności i po prostu nie mogę. - Zaczęłam. Przez chwilę się wahałam, czy to dobry pomysł, ale nie mam lepszego. Jego ciało się poruszyło, kierując na mnie swój beznamiętni wzrok. - Jesteś taak potężną istotą, a przegrałeś z takim głupim pudłem.

- Nawet nie próbuj zaczynać. - Położył się tyłem do mnie. Zagryzłam wargi, zastanawiając się czy to zakończyć, ale jestem silna. Nie chciałam, ale musiałam. Wstałam.

- Co nie zaczynaj?! Jesteś porażką! Mam wrażenie, że wygrałeś to stanowisko w paczce chipsów! Nic kompletnie nie umiesz zrobić! - Krzyczałam, aby rozbudzicie w nim złość. Jego moc, by w sercu się ruszyło, a jego wnętrze wypełniło się furią. Wstał i mówił, krzyczał głośniej niż ja. Jednak on tak leżał plecami do mnie, a rękoma zakrył twarz. Czy płakał...? - Wstań! Nie rycz! - Mówiłam tak samo głośno, ale już bez dawnej pewności. Bez skutku. Pomieszczenie wypełniło się ciemno granatowym światłem, przez co czułam się winna. Kompletnie nie to miałam w zamiarze. Usiadłam obok niego, widziałam jak drżał. Czyżby to pomieszczenie zabierało z niego dosłownie wszystko? Tak, wszystko, wszystko? Czy to możliwe, że ta próba go złamała, ale dlaczego? Powinien cały czas próbować... A jest teraz taki bezbronny, taki kruchy.

Wtuliłam się w jego plecy, gładząc jego ramię. On nie reagował, jakby w ogóle nie czuł, że jestem obok. Nie przerwałam tego, po prostu oboje potrzebowaliśmy... No właśnie czego?

- Chciałam Cię zdenerwować, abyś swoją złością nas uwolnił... - Wyszeptałam, nadal czując winne.

- Nie mam siły być zły. - Odpowiedział ledwo wyraźnie, a ja przytuliłam go mocniej, nie chciałam go puścić. Miałam wrażenie, że jeśli oboje to zrobimy to umrzemy. Chciałam oddać trochę energii, którą mam w sobie, aby oddać ją właśnie jemu.

Wtedy właśnie poczułam przepływ tego czegoś między naszymi ciałami, nie było tak jak z Harrym czy Kasandrem. Było zupełnie inaczej, z każdą sekundą czułam się tak, jakbym leciała. Jakby w podłodze pudełka utworzyła się dziura, która mnie wchłonęła. Bolała mnie głowa, nie mogłam oddychać. Starałam się nie puszczać Błękitka, ale koniec końców się poddałam.

~ Per Candy'ego ~

- Cukierka? - Zapytała mnie Cane, machającą mi słodyczem przed twarzą, ale ja ze złością machnąłem ręką, uderzając moją siostrę w jej rękę. Cukierki się rozsypały w kierunku Lily. Dziewczyna spojrzała na nas zmęczona. - Deszcz cukierków! - Uśmiechnęła się na siłę, a jej wzrok spoczął na mnie. Była zła, ale ja tylko położyłem nogę na nogę. Nudziłem się. Chciałbym pobawić się z Lily, ale ona zamartwiała się na śmierć tymi dwoma idiotami. Atmosfera była wręcz grobowa. Ściskałem w rękach młot, mając nadzieję, że w końcu wyjdą.

Nagle usłyszałem kroki, wszyscy skierowaliśmy głowy w te stronę. A tam stał on. W rękach miał Karolinę, a na głowie kudły ciemno fioletowych włosów. Oczy też mu się świeciły jakoś bardziej, ale tak to był blady. Natomiast dziewczyna była po prostu dosłownie szara, włosy, oczy, skóra, wyglądała wręcz jak duch. Była słaba, ale i tak miała siłę, aby oglądać mój cyrk. Ewidentnie szukałam kogoś wzrokiem, a ja podejrzewałem kogo.

- Zack! - Krzyknęła pierwsza Lily, biegnąc w ich kierunku. Ona jak zwykle najbardziej przejęta ze wszystkich.

- Ty wredny śmieciu! - Krzyknęła demonica zaskakując z ramion mojego sobowtóra. Biegła w moich kierunku. Była zła, wściekła. Miała oczywiście powód. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo teraz zabawa zacznie się ponownie. Przez te dni ułożyłem kilka scenariuszy, a jednym z nich był właśnie ten. Wstałem, aby uciec, a tym samym zabrać tą głupią dziewuchę w ciche miejsce.

~ Per Zacka ~

- Jeju wszystko dobrze? - Zapytała mnie Lily. Od razu mnie przytuliła, czule gładząc mnie po włosach. Ją również przytuliłem, bo w końcu czuje się jakkolwiek bezpiecznie. A jej dotyk dodatkowo mnie uspokoił. Ten czas ciemności był dla mnie dość dramatyczny, a chwilę z Karoliną były tym bardziej bolesne. Miałem ochotę się złamać, powiedzieć wszystko, ale tego nie zrobiłem. W pewnym momencie nie miałem nawet siły powiedzieć cokolwiek. Potem ona wtuliła się we mnie, a ja poczułem jak oddaje swoją energię mi. Nie sądziłem, że to w ogółem może działać w drugą stronę. Było tego tak dużo, że wybuchłem dosłownie fioletowym ogniem. Cieplejszym od tego niebieskiego. Wszystko było w fiolecie. Z jakiegoś powodu Karoliny on nie parzył. Może jest to wina tego, że to była część jej magii. W zupełności nie wiem. Nie zdarzyłem się nad tym zastanowić. Po prostu nagle poczułem w sobie tyle nadziei, która dała mi tyle siły. Zabrałem dziewczynę w ramiona, bo była ciut zdezorientowana i od tak wydostałem się z tego więzienia. Nie wiem jak, naprawę. Po prostu ściany były dla mnie jak mgła.

Spojrzałem na Lily.

- Myślę, że tak. Ile nas nie było?

- Gdzieś około miesiąc.

- Miesiąc... - Powtórzyłem zbolały. Wtedy dziewczyna zabrała moją dłoń, prowadząc w stronę stołu. Wyczarowała dużo jedzenia, oraz picia, a ja będący w dziwnej fazie zadymy, po prostu to jadłem. Miesiąc. To się udało mojemu demonicznemu bliźniakowi.

- Jedz jedz. Przyda Ci się na kolejne zadanie. Nie będzie ono trudne, wymyślone przez Karolinę. - Mówiła Cane klasycznym uśmiechem. Spojrzałem na widelec, przez chwilę zastanawiałem się czy nim jej nie rzucić. Jednak ciężko go odłożyłem, rezygnując z mojego pomysłu.

- Cane, daj mu odpocząć...!

- Nie, mów. Co następne? - Zapytałem przerywając Fioletce. Nadal chciałem to zrobić. Przecież się nie poddam. Ta sytuacja w pudełku pokazała mi, że nie mogę się poddać. Muszę robić wszystko, bo wszystko mogę. Z kimś lub sam. Ale teraz muszę odetchnąć... Hmm, może dosłownie? - Poczekaj. - Mruknąłem do Cane zanim zaczęła mówić cokolwiek. Wzięłam głęboki oddech i dmuchnąłem swoim ogniem, ale ku mojemu zaskoczeniu był on fioletowy. - O chuj. - Powiedziałem na głos, zakrywając usta dłonią. Odwróciłem się do Cane, ponowiłem to, chcąc zobaczyć co się stanie. Dziewczyna przez chwilę tylko stała, nie widząc jak powinna zareagować.

- Co to miało znaczyć?! - Warknęła, a ja posmutniałeś, bo ten ogień nic nie robi. Popadłem w pewną zadumę nad moim aktualnym stanem. Siedziałem odruchowo jedząc, dziewczyny zasypywały mnie falą pytań, ale moje odpowiedzi były krótkie i pozbawione życia. W głowie miałam tylko to, że stałem się bezużyteczny oraz fioletowy. Co prawda ciemno fioletowy, a nie jakiś dający po oczach, ale fioletowy. Moc Karoliny jest różowa, więc jej kolor mógł się połączyć z moją błękitna furią, tym samym ciut niszcząc mi moce.

- Wyczaruje któraś lustro? - Poprosiłem, a Lily wykonała na wręcz natychmiast. Zajrzałem do środka. Byłem blady, wręcz nie potrzebowałbym białej farby, usta też blade. Oczy intensywnie fioletowe, już nie różowe. Jeszcze miałem wręcz czarne pazury, ale to mi się nawet podobało.

Wtedy wróciła Karolina z tym pomyleńcem.

- Wykonamy teraz bardzo przyjemne zadanie, a Karolina jako pół człowiek wyruszy na krótką, bezpieczną wycieczkę i wróci jutro! - Dziewczyna chciała coś wtrącić, ale on dał jej dużą walizkę i wypchnął z cyrku. Jeszcze nie było ich z osiem minut, a potem wrócił. Wydawało mi się to nader podejrzane, ale wszystko jest tu takie, więc serio już jebać. Poza tym, nie miałem ochoty widzieć Karoliny na oczy po tym miesiącu. - Musisz wypić więcej niż my i być w miarę trzeźwy. Proste, nieprawdaż? Karolina wymyśliła.

W tym momencie wręcz miałem ochotę się upić i wylądować w jakimś rowie, więc nie przeszkadzała mi taka kolej rzeczy. Lily wygląda jakby była zaniepokojona, dlatego stwierdziła, że będziesz trzeźwa, aby nas pilnować. Cane była widocznie podekscytowana, a Candy coś knuł. Czego mógłbym się spodziewać po samym sobie, jest dobry muszę to przyznać. Przynajmniej jest godny przeciwnikiem. W końcu to ja.

~ Per Karoliny ~

Goniłam go po całym cyrku, lecz kiedy w końcu złapałam go za ciuchu, to byliśmy w jakimś innym pokoju. Odwrócił się, wyrwał się z mojego ścisku, a następnie zamknął drzwi. Byliśmy tylko my w pustym pomieszczeniu.

- Słuchaj ty... Ty! - Zaczęłam gotując się ze złości. Chciałam mu absolutnie wszystko wygarnąć, ale wtedy on złapał mnie za szyję, a drugą ręką przełożył mi palec do ust, na znak, abym była cicho. Odruchowo złapałam za jego dłoń, aby oderwać ją od mojej szyj. Szarpałam się, walcząc o życie. Chciałam użyć swojej mocy, ale one kompletnie nie działała. Byłam w kropce, ale wtedy uścisk się delikatnie poluźnił.

- Cii... Posłuchaj mnie uważnie. - Mruknął, w jego oczach widziałam czyste zło, miałam wrażenie, że nie miałby skrupułów, aby zabić mnie w tym momencie. Moje ciało ogarnęła fala przerażenia, ale staram się nie okazać mu słabości, aby nie myślał, że ma nade mną władze. - Wszystko jest zaplanowane, a skorzystasz na tym i ty... Jedyne co musisz zrobić to współpracować. Chciałbym Cię zabić, ale nie jesteś człowiekiem, jesteś nie wiadomo czym. Zdenerwowałaś Lily, to dostatecznie powód, abym Cię zmiażdżył jak robaka. - Warczał, a ja nie mogłam się już kompletnie ruszyć. Jego słowa mnie sparaliżowały. - Ale jesteś mi potrzebna, ona nie może się dowiedzieć o moim kłamstwie, ale to już wiesz. Jak wszystko dobrze pójdzie, to drugi ja i ja zdołamy zabić Juana, a wtedy będzie życie z bajki. Zostaniecie tutaj na zawsze, na wiecznych wakacjach. Jednakże... - Przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, przytłaczającą mnie swoją osobą. Chyba właśnie oto mu chodziło. - Współpracuj i mów wszystko co wiesz, nie odmawiaj mi, bo skończy się to dla Ciebie źle...

~*~

Wysiadłam z karocy, poprawiając ubrania, które dostałam od tego przeklętego błazna. Nadal nie wierzę, że pozbył się mnie od tak. Wyczarował powóz, a jakąś moc miała mnie nie wiadomo gdzie zawieść i wrócić. Kolory po drodze do mnie wróciły, więc nikt nie będzie wiedział, że nie jestem człowiekiem i coś jest ze mną nie tak.
Przez cały czas ta sytuacja krążyła w mojej głowie. W kółko, jakby ktoś co chwilę włączał to ponownie i słuchaj jak ulubionej piosenki. Smakował się nią, oraz moim smutkiem.
Miasto było takie samo jak reszta, z tymi mieszczanami czy innymi debilami. Chodziłam tak przez chwilę, zamyślona, aż nagle ktoś na mnie wpadł.

- Przepraszam najmocniej. - Rzekła młoda kobieta, poprawiając okulary, które jej się obsunęły. Zlustrowałam ją wzrokiem. Miała dość długie włosy, takie jakie ja kiedyś miałam, przed moim bezsensownym ścięciem. Kolejne wspomnienia, ale starsze.

- Luz, gdzie gnasz? - Zapytałam, aby nie stać samotnie jak jakąś sierota w tym mieście. Poza tym muszę się czymś zająć, bo stracę resztę poczytalności.

- Zbieram ostatnie rzeczy na moje studia. - Odrzekła uprzejmie, a w moich oczach od razu zrobiła się jakoś dwadzieścia razy mądrzejsza. Jest kobieta, jest mniej więcej mojego wzrostu i wieku, także raczej nie zrobi mi krzywdy. Mogę to wykorzystać.

- Nieźle, nieźle. - Rozejrzałam się dookoła. - Ładne miasto.

- Nie podzielam twojej zdania, to zwykła wiocha. - Odrzekła, przeglądając listę, może zakupów czy coś w tym stylu.

- No tak tak... - Mruknęłam, nie za bardzo wiedziałam co zrobić, a ona wyglądała najbardziej normalnie. - Widzę, że masz dużo zakupów, może pomogę?

- To tylko kilka rzeczy. Masz jakiś interes wobec mnie? Widzę, że jesteś zdenerwowana, więc bądź po prostu szczera. - Przez chwilę się wahałam, ale ona ewidentnie chce ode mnie prawdy, a nie bajek.

- Będę szczera, więc jestem tu na jeden dzień, bo mam... Ee, długa historia, także znasz miejsce, gdzie mogłabym spać? Poratuj poradą mądra kobieto. - Rzekłam, próbując przestawić się na gwarę średniowiecza, oraz przekupić ją komplementami.

- Oh, jesteś podróżną? Idealnie się składa, ponieważ w dzisiejszą noc odbywać się będzie Cuma. Może właśnie dlatego tu przybyłaś? - Rzekła z uprzejmym uśmiechem, a ja nie miałam pojęcia czy ostatnie słowo jest kichnięciem, nazwą własną, świętem, czy rytuałem.

- Eee... O tak, właśnie po to przejechałam. Dużo wioch wokół chwali waszą Cumę.

- Naprawdę?

- No pewnie. Spójrz mi w oczy. Czy te oczy mogą kłamać?

- Niech będzie, potrzebuję kasy na studia, a to ładny zarobek. - Klasnęła zadowolona w dłonie, a ja skołowana tylko spojrzałam idę pieniędzy wyczarował mi ten głupek. - Dobrze, a więc chodź ze mną, zaprowadzę Cię do miejsca twojego spoczynku. - Szłyśmy przepychając się przez jakiś wieśniaków. Co chwila spoglądałam na bezimienną kobietę, która była taka dobra mnie przygarnąć. Nawet nie drogo, chyba. Nie znam wartości tych monet.

Próbowałam ją porównać do kogoś z mojego świata, ale nie byłam jej pewna. Miałam wrażenie, że ją znam, albo widziałam, może o niej słyszałam. Może w dalszej części naszej rozmowy do tego dojdę.

Ona opowiadała mi na temat miasta. Wskazała na ulicę, przez którą przechodzi jej kuzyn, nie spoglądając czy jedzie karoca. Oraz miejsce, gdzie bawiły się dzieci, coś na wzór placu zabaw. Opowiadała, że gdy został on wybudowany, to od razu tam pognała, mała była.
To była dość otwarta osoba, jakoś w moim świecie nie ma takich osób. Może była to wina tego, że kiedyś wszyscy się znali. Pojęcia nie mam.

- Proszę wejdź. - Otworzyła drzwi, a gdy miałam przekroczycie próg, to usłyszałam tupot małych stopek, a następnie dość głośne szczękanie. Przez chwilę się spięłam, ale gdy ujrzałam tego psiaka, to wiedziałam jedno. Muszę dotknać jego malusieńkich łap.

- Uroczy!

- Pani domu, tylko nie rób gwałtownych ruchów. - Odrzekła zamykając drzwi. Byłam wlepiona w pieska jak w obrazek, ignorując to, że ciągle na mnie szczękał i warczał.

- Tak w ogóle, jak Ci na imię? - Zapytałam odrywając wzrok od pieska.

- Weronika. A tobie?

- Karolina.

- Zapamiętam, trochę głupio, że nie przedstawiłyśmy się od razu. Wybacz, byłam zajęta opowiadaniem tych historyjek.

- Nie, nie przepraszaj. Twoje historię były serio ciekawe, a nawet zabawne. - Uśmiechnęłam się, przypominając sobie trasę. - Przynajmniej nie było krępując cichy. - Przyjrzałam się domowi. Może to niegrzeczne, ale miałam ochotę zajrzeć do wszystkich półek. Wszędzie było mnóstwo książek, ozdób i kwiatów. Nie było praktycznie ani jednego pustego miejsca. Domek był mały, ale miał swój urok. Może odpocznę od tego wszystkiego, kto wie. Spojrzałam na stół, a na obrusie znajdowały się pędzle oraz farby w słoiczkach. - Malujesz?

- Nie, nie. Nie umiem, ale będę się starać. To na Cume. Jestem przekonana, że wiesz do czego to służy i na czym ten dzień polega. - Uśmiechnęłam się nerwowo, bo nie miałam pojęcia.

- Owszem, ale chciałabym poznać szczegóły od rdzennej mieszkanki. - Weronika spojrzała na mnie uważnie, a potem przetarła okulary o swoją sukienkę. Miałam nadzieję, że niczego nie podejrzewa.

- Oczywiście, a tak z ciekawości. Co mówią inni o naszej Cumie? Z tego co wiem, to tylko nasze miasto go obchodzi. - Przez chwilę tak się zastanawiam co zrobić. Teraz to byłam pewna, że to kobieta mnie sprawdza, ale nie dziwię jej się. Jestem kimś obcym, kto przebywa w jej domu. Jednak wtedy zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Mogę powiedzieć cokolwiek, przecież to plotki, a nie prawda.

- Cóż, opowiadano, że jest to związane z nocą, magiczną aurą, kolorami. Nie wiem czy to prawda, teraz tak ciut wstyd.

- Nieźle. To poniekąd prawda. Cieszę się, że nie zaginają oni rzeczywistość.

- Oh, haha, ja również! - Rzekłam ciut za głośno, ale Weronika nie odebrała tego w negatywny sposób.

- Dobrze, a więc Cuma to bal, ostatnie tchnienie ciepłych dni. Dzień najbardziej kolorowy ze wszystkich, gdzie ludzie po prostu mają się bawić. Jedyny dzień, gdzie ludzie są dla siebie mili, albo starają się tacy być. Choć w tym roku jest ciut inaczej... - Posmutniała, ale ponownie przybrała delikatny uśmiech. -...przez nich. Mam na myśli żołnierzy Juana. Pilnują wszystkiego, łącznie z naszym karnawałem. Mam nadzieję, że niczego nie zniszczą. Choć będzie to trudne.

- Ja również. Oni są tacy upierdliwi, wszystko było dobrze, ale zjawili się oni. - Ponarzekałam razem z nią, aby mniej więcej zorientować się w temacie.

- To prawda. Oni oraz te istoty przewróciły miasto do góry nogami. Mieszkańcy malowali sobie twarze, co prawda mogli malować co chcieli, ale najbardziej popularne były błazny. Proste, a jednocześnie pasujące. Jednak w tym roku są one zabronione.

- Co, dlaczego? - Usiadłam na łóżku obok stoły. Zaczęłam się przyglądać farbą i pędzlom.

- Genyry są poszukiwane w całym kraju, a takie święto to okazja, aby wtopić się w tłum. Dlatego. Taka mała różnica, a tyle zabrała. - Usiadła obok mnie, a ja zaczęłam się zastanawiać nad życiem tych Genyrów. Widać Candy po śmierci będzie miał bardziej ekscytujące życie. Fajniejszą siostrę, dziewczynę, cyrk, ale też będzie non stop uciekał.

- Weronika, spokojnie, zrobię wszystko, aby ten dzień był dla ciebie najlepszy na świecie! Podaj mi pędzel!

- A chcesz może coś do picia?

- Tak.

- A jedzenia? Mam dobre cygańskie placki.

- Tak.

~ Per Zacka ~

- Genyrski bimber. Hm, ciekawe, w końcu prawdziwi alkohol, a nie jakieś siki, które piję w moim świecie. - Mruknęłam pełen entuzjazmu, trunek był dobry, aromatyczny, po prostu dobry.

- Pij pij, chce zobaczyć ciebie w fazie, odkrywasz ukrytego siebie. - Rzekła Cane, dolewając nam wszystkim napoju. Piła, na zmianę opychając się ciastkami. Candy z kolei powoli sączył, patrząc z powagą na mnie. Jakby oczekiwał, że zaraz zdarzy się coś nieoczekiwanego.

- Oh, Candy uśmiechnij się. Jesteś taki poważny, że zależałoby wynająć usługę wyjęcia Ci kija z dupy. A mówię to ja, najbardziej sztywna postać jakąś spotkasz w życiu. - Odrzekłem, mogę poudawać, że język mi się rozwiązał pod wpływem alkoholu.

- Siekiera motyka w dupie kij. Brak ci słów to zamknij ryj. - Odpowiedział z delikatnym uśmiechem, na co gwałtownie zerwałem się z miejsca.

- Co jest?! Nie masz prawa znać tych słów! Powstał on w czasie drugiej wojny światowej w moim świecie! Jak?!

- Magic. Jestem wspaniały, a ty śmiesz w to wątpić!

- Jesteś beznadziejny! Nie chce umierać w obawie, że będę tobą! I co?! Mam zazdrościć, że od urodzenia jesteś błaznem!?

- Nie urodziłem się! Powstałem taki!

- Pokaż pępek!

- Odstosunkuj się on mojego pępka!

- Pokaż!

- Nie!

- Chodź tu!

- Aaaaa!

~ Per Karoliny ~

- O kurw... - Mruknęłam, gdy narysowałam przeokropnie krzywą kreskę.

- Co? Co się stało? - Odrzekła gwałtownie się ode mnie odkrywając. Zaczęłam się delikatnie śmiać się, ponieważ zrobiła dość ciekawą minę, przy odsuwaniu się.

- Nie, nic. Zaufaj mi, zaprawie to.

- Co? Naprawić?!

- No tak, no zjebałam, ale spokojnie. Jestem architektem. - Po tych słowach, ponownie się do mnie przysunęła zamykając przy tym oczy. Zużyłam masę białej farby, na to powiedzmy dzieło. Przez chwile po prostu chciałam zrobić błazna na wzór Cane, ale wtedy uświadomiłam sobie, że tym czynem zrobię tylko problem mojej uroczej wybawczyni. Była dobra, dokładnie jak Kasander, mój drogi aniołek. Także odpowiedz była oczywista. Anioł. Na jej białej twarzy narysowałam kilka złotych oraz srebrnych gwiazdek, delikatny róż na policzkach, taki niewinny. Oczy w całości pokryłam srebrem, a czarną farbą narysowałam całkiem zgrabną jaskółkę. Na koniec usta blado różowe. To był koniec. Wyglądała jak prawdziwy aniołek, a przynajmniej według wierzeń ludzi z mojego świata.

- Już?

- Owszem. A teraz zadam Ci zasadnicze pytanie... Wiesz jak wyglądają diabły? - Kobieta spojrzała na swoje odbicie w lustrze, a potem spojrzała na mnie tajemniczym wzrokiem.

- Nic więcej nie mów. Usiądź wygodnie, a ja wyśle Messa.

- Messa!? - Zawołałam dość głośno, a moim oczom ukazał się gołąb pocztowy.

- Tak. To Mess, tak go nazwałam. - Kobieta napisała krótkie wiadomości, a potem wstążką przywiązała nóżki ptaka. - Oczywiście nie będziemy tam sami, ale poznasz ich później, o ile oczywiście odpowiedzą.

~*~

Wyglądaliśmy pięknie. Weronika ubrała się na biało zgodnie z naszym pomysłem, a ja jako demonica na czarno. Czułam, że jestem w swoim żywiole, byłam tak podekscytowana. Chciałam, aby tego dnia uszło ze mnie dosłownie wszystko co czuje do tej pory. Zack też najprawdopodobniej się dobrze bawi, piję razem z magicznymi stworzeniami. Może on też się uspokoi, albo... Hm... W czasie drogi, kiedy Weronika opowiadała o pobliskim jeziorze, pomyślałam o Lily. Tej kochanej istocie, którą wszyscy tak uwielbiają. Nawet Błękitek, zaczął ją lubić. Tak długo potrafią ze sobą rozmawiać, a ze mną nie zamienił ani jednego słowa w czasie tych długich dni w pudełku. Bolało, my mamy jeszcze jakiś sens? Wsłuchałam się w to, co mówi dziewczyna, aby jej głos i opowieści zaprowadziły mnie z dala od oczu, co tak chciały być na wzór nieba.

Na miejscu byliśmy na kolorowej altanie przy jeziorze, a ludzi było dość mało. To początek, więc to nie dziwne, że były pustki, a stanowiska jeszcze się przygotowywały.

- Tam stoi. - Rzekła Weronika wskazując na dość wysokiego chłopaka, który stał przy stanowisku z alkoholem. Podeszliśmy to niego, a ja byłam tak zamyślona, że nawet nie zarejestrowałam, gdy on wyciągnął do mnie rękę na przywitanie. On mi tak przypominał...

- Witam, Winicjusz.

- Jesteś pewny?

- Przepraszam?

- A tak, Karolina. Po prostu kogoś mi przypominasz... - Uścisnęłam jego dłoń, ale ja byłam pewna, że to Harry. Wyglądał wręcz identycznie jak ten mój. Jego włosy były jedynie o klapnięte i krótsze, ale pewnie to wina tego średniowiecznego klimatu. On nie był przebrany, w sumie dobrze, bo dzięki temu mogłam go dokładnie obejrzeć. Poszliśmy zając miejsca przy stole, który wyglądał ja szpula od sznura. Niepewnie siedziałam obok chłopaka i dziewczyny, rozmawiali na kompletnie nie znany mi temat. Oglądałam dekoracje, aby zająć się czym innym niż oglądaniem moich dłoni. Były takie kolorowe, dokładnie oddawało to, czym jest karnawał kolorów. Miałam wrażenie, że jest to ściśle związane z moimi Genyrami, ale nie miałam pojęcia co. Mogłabym nawet rzec, że Candy wysłał mnie w to miejsce celowo. Może, może nad interpretuję.

- To jak? Pijemy? Czy czekamy na Nikolasa? - Na te słowa się ożywiłam, bo w końcu będę mogła zobaczyć znajomą mi duszyczkę.

- Czekamy, nie bądź wredny. - Weronika przewróciła oczami, a ja delikatnie szturchnęłam ją w ramie.

- Kto to Nikolas? I czy będzie ktoś jeszcze? - Zapytałam, aby się upewnić, że mówimy o tym samym dobrym i poczciwym wilkołaku.

- To mój kuzyn. Miałam być jeszcze kuzynka Winicjusza, ale nie dotrze.

A tym samym momencie podszedł do nas blondyn w okularach, a ja wiedziałam, że to mój wilk. Oczywiście teraz miał ludzkie uszy oraz całą resztę, ale nie mniej jednak wygląd imponująco. Podał mi dłoń oczywiście się witając. Dodał mi nadziei, choć mimo tego cały czas byłam spięta. Inna wersja Harre'go siedziała obok mnie, więc mogę się dowiedzieć czegoś ciekawego o nim, aby na przykład to wykorzystać. Tym bardziej, że za moment zaczniemy pić. Niby się lubimy, ale...

- To my pójdziemy już wybrać swoje picie. - Odrzekł Nikolas, zabierając drugiego chłopaka do barku. Gdy byli już przy stanowisku, to dokładnie zlustrowałam dziewczynę.

- Ty i Winicjusz coś kręcicie? - Zapytam kontrolnie.

- Nawet o tym nie myśl. - Ucięła Weronika, zaglądając do swojej torebki. Przez chwile analizowałam tą reakcje, ale postanowiłam zostawić ten temat. - My pójdziemy po nich. - Odrzekła, ja przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co powinnam wybrać

Muzyka zaczęła rozbrzmiewać w moich uszach, a ja powoli piłam mój napój przysłuchując się rozmowie. Trójka się śmiała, wspominając stare dzieje. Wtedy właśnie zorientowałam się, że znają się praktycznie piaskownicy. Zaczęłam wtedy im zazdrościć, bo przyjaźnie dopięto zaczynam nawiązywać. Nie mniej jednak miło się ich słuchała, dopóki nie poszliśmy po kolejny napój.

Wtedy to ja przyłączyłam się do rozmowy, ponieważ procenty rozwiązały mój język, a nieśmiałość ulotniła się w dość szybkim tempie. Akurat rozmowa zeszła na temat nauczycieli, a ja miałam takich historii od groma.

- Japierdole, raz na lekcji geografii, szkolna para wybiegła z sali, a baba za nimi! Wróciła szybko zdegustowana i takie: emm, bo wiecie... Eee... Kobieta jest Wenus, a ziemia Marsem! - Zaczęłam się śmiać z tego wspomnienia, choć nawet nie byłam pewna, czy mnie usłyszeli przez tą muzykę. Śmialiśmy się z dosłownie byle czego. Coś bełkotałam, rozglądając się dookoła, teraz ludzi było więcej, wręcz nie było wolny miejsc. Wszędzie mnóstwo kolorowych postaci, która tańczyła w rytm muzyki. Co prawda owa muzyka mi się nie podobała, ale nie ma co narzekać na to średniowiecze. Słuchając ich rozmowy zdałam sobie sprawę, oni również nie przepadają za tą muzyką. Narzekali, aby zagrali coś normalnego, a nie takiego typowego ''do potupania''. Wydaję mi się, że to był ich odpowiednik discopolo. Słuchając ich marudzenia złożyłam z serwetki piekło - niebo, a widzący to Nikolas ślimaka, którego nazwał Kameleon.

Ta nazwa mnie oczywiście bawiła. Nawiązała się dyskusja na temat wyglądu ów Kameleona, że to ślimak, ale chłopak uparcie twierdził, że to właśnie to zwierzę.

- Karolina, idziemy do łazienki? - Zapytała mnie Weronika, a ja spojrzałam w jej oczy, po czym z pełną powagą odrzekłam.

- Nie, bo mi się nie chce. Pójdziemy, jak mi się zachce. - Dopiero po wypowiedzeniu pomyślałam, że to ciut nie miłe, a dziewczyna chyba tak tego nie odebrała.

- Dobra. - Rzekła, wracając do rozmowy.

- Dobra! - Odpowiedziałam, dalej słuchając, a czasami nawet włączając się w rozmowę, oczywiście mówiąc jakieś głupoty. Nie mam pojęcia, czy śmiali się z moich opowieści, czy ze mnie. Jednak w tym momencie nie miało to dla mnie znaczenia.

Nagle ręką kelnera sięgnęła po nasza wypite szklanki, ale i również papierki.

- On zajebał Kameleona! - Krzyknął Nikolas, a ja oplułam się akurat pijącym piwem. - Kameleon NIEE!!! - Po tym, to po prostu kasłałam ze śmiechu. - Ty chamie oddawaj! - Dalej mówił, ale w rzeczywistości nie miał zamiaru do nikogo iść. Ten Nikolas i Nikolas z mojego świata był dość spokojny, nie różnił się jakoś specjalnie. Mogłam go porównać do Candy'ego i Zacka. Oni z kolei wyglądali tak samo z drobnymi różnicami. Dokładnie jak wilk. Ale za to Cane i Blanka wyglądały kompletnie inaczej. Zastawiało mnie od czego to zależy. Szkoda, że nie mogłam porównać Weroniki, ale wiem, że to po prostu kwestia czasu. Na razie miałam coś w rodzaj głupawki. Fazy. Nie wiem, czy to przez ten alkohol, czy co, ale wszystko wydawało mi się takie zabawne.
Piłam piwo przez słomkę, słuchając dalej ich rozmowy, mówili o takich typie, który zrobiłby dosłownie wszystko, o co się go poprosi, lecz nagle zorientowałam się, że nie mam płynu w butelce, ale ja nadal uparcie próbowałam coś z tej butelki wycisnąć.

- Musisz przychylić. Bo nie wypijesz tego z dnia. - Odrzekł spokojnym głosem Winicjusz, wskazując na butelkę. Miałam wrażenie, że powiedział to tonem jak dla dziecka, ale nic na jego komentarz nie odpowiedziałam, tylko dopiłam gniewnie zawartość dna.

- Chodź Weronika, teraz mi się zachciało!

~Per Zacka ~

- Mówię Ci, w moich święcie są magiczne komory lodowe, w którym więzimy małe magiczne ludziki i zmuszamy ich do niewolniczej pracy. Otóż ich zadaniem jest zapalanie i zgaszenia światła za każdym razem, gdy ją otwierasz. A imię tego nosi ''lodówka''. - Opowiadałem upitemu rodzeństwu straszne historie mojego świata, na pierwszy ogień poszła zagadka z młodości. Czyli kto gasi światło w lodówce. Pamiętam do dziś, jak okazało się, że po prostu jest tam czujnik. Zepsute dzieciństwo nieodwracalnie. Trauma do końca moich dni, a teraz oni trzęśli się ze strachu. Aż się prosi, aby tą historie jeszcze dopieścić - Ale to nie koniec. Wiecie, za do się idzie do komory? - Spojrzałem na Cane, która nerwowa jadła cukierki i ciastka. Pokręciła przecząco głową, a ja wtedy wstałem, aby potężnie odrzec. - Za jedzenie słodyczy!

- Nieee!!! To nie możliwe! To nie może być prawda, łżesz! - Krzyczała Cane, rzucając we mnie talerzem.

- Właśnie, pierdolisz jak potłuczony! Prawda Lily? Emmm... Lily? - Spojrzałem pod stół, gdzie siedziała Fioletka, trzęsąc się, ze strachu. - Ty chuju, przestraszyłeś mi kobietę!

- Na tym polegają straszne historie tępa pało! Poza tym serio? Mieszkacie średniowieczu, a sracie się na myśl o czujniku światła? - Podniosłem głos, choć w rzeczywistości z beki nie mogłem, jak chwiejący się Candy próbuje być groźny, po prostu awrr.

- Sam jesteś czujnik światła i czymkolwiek to jest, ochronie Lily przed tym. - Rzekł bojowo, a przez chwile analizowałem, co wybełkotał

- Chronić? Przez czujnikiem światła?

- Nie pyskuj!

- Ależ nie pyskuje, wielmożny Panie tego cyrku. Jakbym śmiał, chcesz? - Podałem mu kubek z bimbrem, a on od razu wypił to, delikatnie się przy tym oblewając. W tym czasie kucnąłem do Fioletki. - Spokojnie maleńka, to tylko bajka. Chciałem zobaczyć, jak zareagują. - Wyciągnąłem do niej dłoń, a ona za nią chwyciła. Wyszła ze stołu. Otrzepałem ją z kurzu, a potem czule poklepałem po głowie. - Pat, pat. Bądź naszą strażniczką, strażniczki są niezłomne, nic nie jest w stanie ich przestraszyć. A ty masz ogień w sercu, więc jesteś w stanie zrobić wszystko. Łącznie z uratowaniem Twojej rodziny, wierzę w to. - Lily, przez chwile nie wiedziała co powiedzieć. Muszę przyznać, że przez ten alkohol kompletnie rozwiązał mi się język. Mówiłem dokładnie co czułem, czego chce, o czym myślę. To wiązało się z niebezpieczeństwem, że wyjawię im plan o Darii, jednak w tym momencie to przestało mieć znaczenie. Karoliny tutaj nie ma, jest gdzieś.

- Dziękuję. - Odrzekła nieśmiało Lily, a w jej oczach ujrzałem zielono - różowe iskierki. Przez chwile tak się w je wpatrywałem, aby odgadną o czym myśli. Ale co może myśleć taka urocza istota jak ona.

- Zack, ja rozumiem, że Lily jest kochana i najlepsza na świecie... - Odrzekła nagle Cane, wkładając mi ciastko do usta. - ...ale jest zajęta przez ciebie. Musisz, najpierw umrzeć, aby z nią być! - Zaśmiała się, a ja zjadłem ciastko, które mi podarowała. Oczywiście było ono z alkoholem, ale nie mam zamiaru upić się ciasteczkami.

- Te ciastka daj Lily, aby chociaż trochę wczuła się w to zadanie. - Spojrzałem na Cane z zadziornym uśmiechem, a ona odwzajemniła to dokładnie tym samym. Dała naszej Fioletce, a ona z kolei odważnie zabrała ciastko. Robiło się dramatycznie, a wszyscy, nawet Candy z napięciem czekali na gryz dziewczyny. Kiedy ona to zrobiła, to otworzyła szeroko oczy, uświadamiając sobie z czym jest to ciastko. Spojrzała na nas znudzona, ale zabrała talerz ze sobą. Parsknąłem, jaka ona jest niewyobrażalnie urocza.

- Zack, napij się jeszcze. Mam propozycje dla ciebie, ale twój stan jest jeszcze nie odpowiedni. - Mruknął niebezpiecznie Candy, a ja z ciekawości przystanąłem na propozycji. Zadanie w zadaniu, jakie co wszystko fascynujące, w jaki jeszcze sposób oni chcą zobaczyć, moją wielkość. Upiłem kilka dużych łyków trunku, na co oni patrzyli na mnie ze zdziwieniem, ale i równie uśmiechem. Mam szczerą nadzieje, że nie było w tym żadnego podstępu. Bo w tym momencie urwał mi się film. Nie wiedziałem co sobie.

- oczami pijanego Błękitka- sceny przekoloryzowane-


- Kurwa, co ja tu robię! - Krzyknąłem wstając. - Szybko! Na pokątną! - Zionąłem swoim fioletowym ogniem, na swoje stopy, a ogień mnie z zupełności pochłonął. Mrugnąłem, a potem zorientowałem się, że znajduję się na dachu cyrku. - To nie pokątna, no kurwa. Chce być czarodziejem! - Wtedy z kłębu niebieskiego dymu wyłonił się on. - Hagrid? Przyszedłeś po mnie? Jedziemy do Hogwartu?

- Nie, ogarnij się! - Candy pacnął mnie w głowie.

- Już wiem... Wiem kim jesteś!

- O czym ty mówisz?

- Voldemort! Na pokątną! - Krzyknąłem ponownie, przenosząc się w inne miejsce w akompaniamencie przekleństwa mojego sobowtóra. To było dla mnie takie śmieszne, że wręcz zacząłem się śmiać. Jak nigdy wcześniej, nawet poleciały mi łzy, ale nie ogniste, jakieś takie złote. Nie mam pojęcia, nawet wiedzieć nie chce.

- Kogo widziałeś? - Zapytał mnie Candy, kiedy pojawił się obok mnie.

- Nie wiem, musimy walczyć. - Odrzekłem spokojnie, ale i poważnie.

- Ciastami? - Zapytała, nas Cane, a w pokiwaliśmy głową. - Zajmę się tym. Artylerie przygotuje przy wejściu. Na początek zalejemy ich deszczem żelków. Przygotuję również ruchome piaski z bitej śmietany i lodów.

- Dobrze, towarzyszko Cane. Możesz ruszać. - Zasalutowałem, na co dziewczyna odpowiedziała tym samym. - Lily, ty będziesz pielęgniarką.

- Może... Em, może powinniście się uspokoić i usiąść? - Zapytała Fioletka, ale to spotkało się z zaprzeczeniem.

- Zack, Ty, mój bracie, będziesz ze mną planować strategie, tylko sobie ufam. A ty jesteś mną, a ty jesteś mną. My jesteśmy tym, a tylko to może nas zaprowadzić do zwycięstwa.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale masz racje. - Uścisnąłem jego dłoń. Nagle rozległ się krzyk naszej towarzyszki Cane.

- Atakują nas żołnierze Juu... aaa Juanaa. Eee... Mm... Niemcy atakują! Pierwsi już topią się w ruchomych piaskach!

- Na to czekaliśmy całe życie. Tyle lat, przygotować, wyrzeczeń i prób.

- Proszę, naprawdę atakują nas żołnierze! - Krzyczała nasza niewiasta.

- Nie potrzebujemy w tym momencie paniki, moja droga. Moja ulubienico, moja żono, matko moich dzieci...

- Candy...?

-...jeśli nie wrócę, to powiedz im, że ich kochałem.

- Nie mamy dzieci!

- Ciii...Moja droga, jeszcze nie. Jak umrę, a ty będziesz w ciąży, to powiedz im, że je kochałem, że chciałem, a nie mogłem. Walczyłem całe życie, abyś Ty żyła. Już jako płód wiedziałem, że mam misje.

- Ale... Ty się nie urodziłeś...

- Kochanie... Żegnaj. - Pocałował ją na pożegnanie, a mi łzy poleciały ze wzruszenia. To była tak smutna i romantyczna scena, że kompletnie się rozkleiłem, ale musiałem towarzyszyć mojemu bratu. Otarłem łzy, ostatni raz spoglądając na zdegustowaną Lily Jester.

Cane zajęła stanowisko na samej górze, na dachu naszego cyrku. Miała armatki z brokatem, aby atakować naszych wrogów. Ja z Candym mieliśmy ogromne widelce. To były nasze bronie, świecące w świetle księżyca. Gwiazdy wskazywały nam kierunek, gdzie atakować, gdzie uderzać. Jasne światła latały, w moich oczach były wszędzie światła, różowa krew niczym wino. Rozlewała się dookoła. Nasze ubrania, były mokre, pachnące alkoholem i światłem. Miałem wrażenie, że czuję smak każdego dźwięku. Krzyki ludzi, moich towarzyszy. Nagle Candy upadł, rzuciłem się w jego stronę, ale ja też upadłem na kolana. Doczołgałem się w jego stronę, mój brat rzygał. Ja opłakiwałem.

- Bracie! Nie!

~Per Lily ~

Obserwowałam jak Błękitkowie latają po dworze. Rzucali w siebie widelcami. Upadali, nawet rzygali pod wpływem alkoholu. Żołnierze Juana byli, owszem byli. Jednak szał dwóch pijanych Genyrów oraz jednego ducha od razu ich zabił. Zack chuchnął pod ich nogi, a oni zniknęła z mojego punktu widzenia, reszta została zgnieciona jak robaki młotem, a Cane rzucała w nich losowymi rzeczami, wszystkim tym, co zdołała wyczarować. Nagle Zack podszedł do mnie, czerwoną farbą, narysował jakiś znak na czole. Podniósł mnie do góry. A reszta spoglądała na mnie ze wyruszeniem.

- Simba!

- Do domu! - Krzyknęłam, gdy chłopak mnie postawił. Czułam się, jakbym miała przed sobą gromadkę dzieci. Takich psychopatycznych.

- Oh Lily, droga Lily, słodka Lily. - Mruczał do Zacka mój Candy, którego odprowadzałam do stołu.

- Nie jestem Lily. A może jestem. Mam fioletowe włosy, czyli jestem Lily. Dobrze, mów dalej. - Szepnął mu Zack, ale na natychmiast ich rozdzieliłam.

- Ja jestem Lily! - Krzyknąłam ponownie poirytowana.

- Nie, to ja jestem Lily! - Odparła Cane.

- Nie, bo ja! - Przyłączył się Candy.

- Czyli musimy walczyć o Lily! - Rzekł władczo Zack, a rodzeństwo zaczęło go słuchać z ciekawością. Miałam ochotę wyjść, aby tego nie widzieć, ale to z jednej strony było takie nieprawdopodobne i dziwne, że zostałam. - Walkę pora zacząć! Najpierw pomiędzy sobą będą walczyć Ty! - Wskazał na Candy'ego. - I Ty. - Dotknął ramienia Cane. - Macie po kamyczku, trzeba odebrać kamyczek przeciwnikowi. Jakieś pytania? Nie? To walczycie! - Odsunął się nieznacznie, a rodzeństwo rzuciło się w swoją stronę. To się nie dzieje, czy oni naprawdę są, aż tak pijani?

Zack przysunął się w moją stronę, a potem chwycił za rękę odciągając mnie od szarpiących się bliźniaków. Może to i lepiej, nie chciałabym przypadkiem dostać czymś w głowę.

- Haha, jeju... Jacy oni są zabawni. - Odrzekł nagle, nie brzmiał jakby był pijany.

- Dobrze się czujesz? - Zapytałam kontrolnie, a on zaśmiał się jeszcze głośniej.

- Wiem o co Ci chodzi, ale spokojnie. Jestem z ognia, więc kiedy używam mocy alkohol we mnie wybuchł. Boom! - Podniósł ręce, aby podkreślić znaczenie swoich słów. - Zaraz będę pić dalej, bo naprawdę czuję się tak dobrze, jak nigdy. - Szeroko się uśmiechnął, a ja przez chwilę zastanawiałam się, czy to odpowiednie, ale... Uśmiecha się w końcu, więc nie mam serca mu w tej chwili przerywać.

- Wygrałam! - Krzyknęła Cane, mając w rękach kamyczek swojego brata.

- Oszukiwałaś! Gryziesz! Tego nie było w regulaminie!

- W był w ogóle jakiś? Oh, no tak... Nie było żadnego!

- Dobra spokój, Cane... Teraz ty walczysz ze mną. - Powiedział Zack pokazując jej swój kamyk. Ja trzymałam swój kurczowo, ponieważ nie miałam pojęcia co wydarzy się za chwilę i czy ja również będę walczyć? Cane od razu rzuciła się w stronę chłopaka, jednak on dmuchnął w nią fioletowym ogniem. Nic jej się nie stało, ale była przez chwile zdezorientowana nagłymi płomykami na jej twarzy. Widmo z tego skorzystało zabierając jej kamyki.

- Gdzie?! Gdzie!? Moje kamyki! - Krzyczała Cane, ale nic więcej nie mówiła. Pociągnęła brata w kierunku stołu, aby wypić więcej trunku.

- A więc teraz walczę z Tobą. - Mruknęłam nerwowo przygotowana na walkę, ale Zack buchnął śmiechem.

- Lily, a ty jak zwykle urocza. Jednak myślę, że to nie będzie potrzebne. - Chłopak podarował mi trzy kamyki, a potem zamknął moją dłoń. - Lily jest tylko jedna. - Odpowiedział ze spokojem, głaszcząc mnie po głowie. Oddalił się, aby pić razem z bliźniakami, a ja miałam istny mętlik w głowie. Candy z tamtego świata jest takim dżentelmenem, a mój taki chaotyczny. To ta sama osoba, a tak się oni od siebie różnią. Kochać mam tylko jednego, czy wszystkie jego oblicza?

~Per Karoliny~

Wycierałam ręce, gdy nagle usłyszałam krzyk Weroniki. Obróciłam się natychmiast w jej stronę.

- Matko! Karolina widziałam Cię w odbiciu lustra przy umywalce, ale nie było Cię przy umywalce i spanikowałam, gdzie ty w ogóle jesteś! - Powstrzymywałam śmiech, bo ewidentnie ten alkohol nam nie służy. Coś było nie tak, ale ta faza była taka przyjemna, że chciałam tylko więcej. Chwiejnym krokiem wróciliśmy na naszej miejsca.

- A kobiety jak zwykle, razem w toalecie. - Mruknął Winicjusz, ale to się spotkało z chytrym spojrzeniem Nikolasa.

- Przecież my też raz byliśmy w toalecie razem.

- Tak, ale to była wyjątkowa sytuacja! - Szybko się obronił, a ja wybitnie chciałam wiedzieć co się wydarzyło. Poprosiłam, a on niechętnie rozpoczął opowiadać. - To było tak, że gdy byliśmy na innej imprezie, to ze spokojem sobie tańczyliśmy i piliśmy, gdy nagle poczułem pieczenie w nodze, ale myślę, że w sumie jebać. Po chwili stało się to ciut mokre, to stwierdziłem, iż coś jest nie tak. Wziąłem Nikolasa do łazienki, a tam okazało się, że moją stopę rozcięło szkło.

- I to był jedyny przypadek w życiu, gdzie byliśmy kiedykolwiek z kimkolwiek w łazience. - Dodał kuzyn mojej towarzyszki.

- Boże, serio można być aż tak pijany i trzeźwym jednocześnie? - Zapytałam wypijając kolejną butelkę.

- Jak widzisz można. Ten typ jest po prostu poryty. - Mruknęła Weronika, a ja nie kryłam podziwu.

- Ile po kolejną? Chcecie coś? - Zapytała nas średniowieczna wersja Harry'ego.

- Tak, tak. - Wyprzedziła mnie dziewczyna. - Karolina jabłkowe, a ja piwo.

- Em, ok. - I poszedł, a ja analizowałam co właśnie powiedziała.

- Ale my oboje piłyśmy piwo. Ja jabłkowe, a ty jagodowe.

- Co.

- No

- No tak. - Zaczęła się śmiać. Chłopak szybko wrócił, a ona opowiedziała mu co powiedziała nie tak. - Po cichu chichotałam, a Winicjusz zdawał się zbytnio tego nie ogarniać. Ogółem jego wyraz twarzy był nader Błękitkowy. Taki poważny, ale z dozą zmęczenia, ale sam w sobie zmęczony nie był. Przez chwile nad tym myślałam, ale pytań pojawiło się więcej. Skąd on wiedział jaki napój chce Weronika? Przecież ona osobno powiedziała smak i rodzaj. Jak to możliwe? Co tu się stanęło, czy w tym średniowieczu on umie używać czarów? Czy ja właśnie odkryłam jego sekret, to w takim razie zostanie spalony na stosie?!

- No właśnie to było wtedy, kiedy pomyliłem schody z łazienką. Siedziałem tam, przez około trzy godziny, a oni się nie zorientowali i ze zranioną nogą musiałem schodzić na drugie piętro...

- Winicjusz... - Przerwałam mu.

- Hm?

- Nikomu nie zdradzę Twojego sekretu, przenigdy. Nikt się nie dowie, że jesteś wiedźmą. Naprawdę możesz mi ufać. - Rzekłam przekonująco, ale on wydawał się nie podzielać mojego entuzjazmu. Po prostu patrzył na mnie. - A teraz oddaj mi te oto pomarańcze. - Dodałam zabierając mu plasterek, który był dodany, jako chyba dekoracja. Chłopaki pili czystą, a wydawali się być trzeźwiejsi od nas. Zjedzoną pomarańczkę położyłam na stole, ale on zabrał skórkę.

- Założymy się o to kto to zje? - Zapytał, a Nikolas od razu zjadł część swojej z tej jadalnej strony.

- Może, może. - Odpowiedział tajemniczo, z iskierkami w oczach.

- Ale... Ale ja to śliniłam... - Mruknęłam zdegustowana, gdy on ugryzł skórkę.

- Gorzkie. - Syknął odkładając. Słysząc to wilk zrezygnował z zakładu. Pokiwałam głową delikatnie zmęczona. Robiło się już późno, a przynajmniej tak mi się wydaję. Oni oczywiście non stop gadali, a ja położyłam się na drewnianym stole, co chwile mrucząc jakieś odpowiedzi czy komentarze do całej sytuacji, gdy nagle poczułam, jak Winicjusz też się położył, ale tak, że stykaliśmy się ramionami. Przez moment tylko obserwowałam jak leży. Myślałam też, czy go nie odepchnąć, ale jakoś nie miałam na to ochoty.

Ludzie tańczyli, nawet chyba w sposób nieodpowiedni, bo zostali zakryci jakimiś parawanami. To była ewidentnie część dla dorosłych, także na pewno nie dla nas. Tak przynajmniej mi się wydaję.

- A ty do jakiej szkoły chodzisz? - Zapytał mnie nagle Nikolas, a ja przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzą.

- Jestem w przed ostatniej klasie szkoły średniej.

- Ja również. - Odrzekł nadal leżący obok mnie Winicjusz.

- Chwila, a ile masz lat? - Zapytałam nagle, bo obiło mi się o uszy, że jest ich rówieśnikiem.

- No... Zaraz dziewiętnaście. - Ta odpowiedz mnie zaciekawiła, bo chyba mam haka na mojego demona strachu. Taki idealny, aby kiblować? Przecież jak inni się dowiedzą, bo będzie miał taki przypał. Dowiedziałam się czegoś w końcu. Oczywiście nie wiem, czy to jest takie same, jak w mojej rzeczywiści, ale warto to sprawdzić.

- Wracamy? - Zapytała już delikatnie zmęczona Weronika, patrząc jak my leżymy na stole. Mruknęłam cicho na znak zgody. Nie miałam wtedy pojęcia, że prawdziwa zabawa zacznie się, gdy opuścimy altanę.

Chwyciłam ostatnią moją butelkę wypitą do połowy. Szliśmy obok jeziora, a ja popijając robiłam niesamowite slalomy na chodniku. Chwiałam się niesamowicie, obserwując wszystko to, co mnie otaczało wokół. Rośliny były inne, takie niesamowite z mojego punktu widzenia, magiczne. Bardziej magiczne, niż w moim magicznym święcie.

- Oooo.... Matko... Liście... - Mruczałam, co niestety nie uszło uwadze moim towarzyszą.

- No, liście. A spójrz tam, tam jest więcej liści. Widzisz? - Powiedział sobowtór Harrego, ale tonem jak do trzyletniego dziecka.

- Wooow. - Obserwowałam drzewa, mając dosłownie głowie skierowaną maksymalnie do góry. Wtedy zdałam sobie sprawę, że chłopak trzyma ma dość mocno w pasie, aby się nie wywróciła.

- Staniemy na chwile, abyś to wypiła, bo kogoś polejesz. - Rzekła nasza mądra kobieta, a wszyscy się jej posłuchali. Bawiło mnie to, że wszyscy stanęli tak nagle. Chciałam zgodnie z jej słowami dopić trunek, ale wtedy Winicjusz zabrał mi butelkę, chowając między naszymi ciałami. Nie wiedziałam przez chwile dlaczego tak postąpił, ale wtedy mogłam usłyszeć krzyki.

- Żołnierze. - Warknął Nikolas. Obserwowałam, jak owi żołnierze Juana gonią jakiegoś młodziaka. - Jak ja ich nienawidzę. - Mruknął już smutniej, a drugi chłopak oddał mi moją butelkę, którą dość szybko wypiłam. Towarzystwo dalej dyskutowało na temat ilości mojego odpowiednika policji, ale ja miałam inne plany.

- Chodzimy po piernikach! - Zawołałam, a wszyscy spojrzeli na mnie z rozbawieniem, ale i dezorientacją. - Widzicie? To są ciasteczka. - Wskazałam na kamienie w chodniku. - A te większe... To pierniki!

- Oh, serio? - Mruknął ten, co nadal mnie trzymał w pasie. - Zobacz, tam jest kolejny piernik. - Mówił non stop tonem, jak dla dziecka. - Chcesz do niego podejść?

- Tak! - Zawołam z radością, ale moje nagle wysuniecie się do przodu skutkowało zachwianiem się. Już prawie bym się wywróciła, on nadal mnie trzymał.

- Nie przewracaj się. - Mruknął do mnie, ale ja nie posłuchałam, jego słowa mnie bawiły. Wszystko wydawało się dla mnie takie śmieszne, takie radosne, nie mające sensu, jakby w tym momencie nie istniało nic takiego jak konsekwencja. Jakbym żyła w świecie, gdzie mogę wszystko, taka wręcz utopia, gdzie rozsądek nie ma sensu. Na przekór słowom chłopaka, zaczęłam się specjalnie chwiać, aby mnie łapał. - Nie, nie. Karolina, nie przewracaj się. - Powtarzał łagodnym tonem, aż chciało mi się tego słuchać. Jednak w tym momencie, Nikolas przyłączył się do trzymania mnie. Ja miałam dłonie na ich ramionach, a oni obejmowali mnie w pasie. Przez chwile miałam wrażenie, że jeden z nich zjechał niżej i wracał, ale nie chciałam reagować. Ta kwestia mnie obchodziła najmniej.

- Ziuuuu. - Poleciałam do przodu, z głośnym śmiechem, a chłopcy mnie oczywiście próbowali powstrzymać. Ta zabawa podobała mi się coraz bardziej. Dzięki alkoholowi czułam się wolna. Mogę robić wszystko, mówisz wszystko co widzę, ale wydaję mi się, że widzę. Nikt mnie nie będzie sądził, bo przecież jestem pijana i rozbawiona. Miałam wrażenie, że gdybym chciała, to mogłabym zachować powagę i iść prosto. Może tak, może nie. Może znowu się mylę, a obraz mi lata przed oczami tak dla zabawy, aby rozśmieszyć mnie jeszcze mocniej.

- Dobra, muszę na stronę. - Odrzekł nagle wilk, puszczając mnie i topiąc się w jakiś krzakach. W tym czasie wyższy chłopak przyciągnął mnie do siebie, a ja po prostu się w niego wtuliłam. Może to miało miejsce, abym nie próbowała ponownie się przewrócić? Czułam się w tym momencie tak błogo, ale w moich myślach pojawił się Błękitek, ale tylko na chwile, bo teraz nie miałam ochoty się o niego martwić. Moje życie nie polega na ciągłym myśleniu o nim. Nikolas wrócił, ponownie chwytając mnie w pasie.

- Tam... Tam jest biała kreska! Chodźmy do białej kreski! - Krzyknęłam nagle, wskazując nagle na koniec chodnika, puściłam przy tym kuzyna mojej towarzyski, co równało się z kolejnym przechyleniem, ale oczywiście ku mojej uciesz, mnie złapali.

- Oj, chyba musisz na chwile usiąść. - Rzekł Winicjusz, oczywiście tonem, jak dla dziecka.

- Nie! Nie! Idziemy do kreski! - Widziałam biały słup na końcu tego ciasteczkowego chodnika, ale oni wszyscy tylko machali głową z uśmiechem.

- Chodź. - Pociągnął mnie w swoją stronę. Ja dawaj wskazywałam na to coś, co widziałam, a czego oni dostrzec nie mogli. Jednak nagle chłopak mnie pociągnął ciut mocniej przez co wylądowałam na jego kolanach. Wtedy poczułam się tak błogo, jakby używał mocy, aby mnie ululać. Oparłam się o jego ramie, zamykając oczy, a on wtulił się do mnie. Miałam wrażenie, że to trwało dość długo, można rzec, że byłam w takim pół śnie. Słyszałam, jak kuzynostwo rozmawia na nasz temat. Wtedy gwałtownie wstałam,

- Do kreski! - Wskazałam na koniec ulicy, a Winicjusz szybko wstał, aby dalej mnie trzymać.

- A może chcesz tą kreskę? - Zapytała mnie Weronika, trzymając w rekach patyk.

- Ja chce, białą kreskę! Nie czarną kreskę! Nie lubię czarnych!

- Rasistka. - Odpowiedział wilk, a mi przez chwile zrobiło się głupio, że znają w ogóle takie pojęcia. No co to za średniowiecze?

- No już, chodź do kreski. Powtarzała dziewczyna, a mi było tak żal tego święcącego słupa, ale posłusznie podążałam, za nową kreską.

Byliśmy już przy domu, a chłopcy jeszcze chcieli mnie doprowadzić po schodach, jednak moim oczom ukazywały się drzwi. Chwyciłam za nie, aby w końcu wejść do domu, i ułożyć się w łóżeczku, ale krzyki towarzyszy mi w tym utrudniły.

- Karol nie! To drzwi do piwnicy!

W czasie wchodzenia po schodach trzymał mnie tylko Winicjusz, co mi dość odpowiadało, nie wiem dlaczego. Moje chwytne łapki dotknęły również okna, już miałam je otworzyć, ale oderwałam kolejną falą krzyków, że to wciąż nie są drzwi do domu Weroniki.

Jednak w końcu byliśmy na miejscu. Przeszliśmy przez przedpokój pod bacznym okiem groźnego, maleńkiego psa. Następnie kuchnie, gdzie zdążyłam chwycić coś z koszyka na parapecie. I w końcu byliśmy w sypialni, gdzie tym razem nie specjalnie się zachwiałam, lecą na łóżko, a chłopak, trzymający mnie wraz ze mną. Zawisł nade mną, kilka centymetrów od mojej twarzy. Trwało to kilka długich sekund, aż wreszcie ja podjęłam działanie.

- Masz szyszkę. - Podałam mu to coś, co wyjęłam z koszyka. On przyjrzał się temu z powagą, ale i równie poważnie odrzekł.

- To orzech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro