Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. |Spokojny dzień|✔️

Około piątej rano obudzili mnie Candy z Jackiem. Chciałam udawać, że śpię, ale sytuacja była poważna. Jill miała zostać na jeden dzień, by się wykurować, a ja miałam nie wychodzić z pokoju pod żadnym pozorem. Musieli mi to powiedzieć wcześniej, bo dziewczyna jeszcze spała, a niebieskowłosy zaraz musiał iść do pracy i chciał mi to powiedzieć osobiście. Chwila, przecież miałam dostać soczewki i udawać demona? Czemu oni z tego pomysłu zrezygnowali? Eh, mniejsza z tym... Mimo wszystko, w mojej głowie nadal było jedno pytanie.

- Ale... Gdzie wczoraj wybiegłeś? - wymamrotałam, siadając na łóżku. Od mojego pytania cały się spiął i spojrzał na Jacka, będąc nie tyle zaskoczonym, co nieprzygotowanym do tego typu rozmowy.

- Tak jak mówiłem. Masz nie wychodzić z tego pokoju, bo to zbyt ryzykowane. - Mówił bardzo powoli, jakby nadal czuł zmęczenie połączone z napięciem dnia wczorajszego. - Chłopaki będą cię odwiedzać w tym czasie, a ja przyjdę do ciebie wieczorem.

- Ja w tym czasie zajmę się siostrą, żeby jak najszybciej wyszła. - Po tych słowach spojrzał na Candy'ego. - Jak dobrze pójdzie, to po południu zawiozę ją do domu. - Wyszeptał do niego, a on kiwnął głową, mając dłoń na ustach.

- Jack, proszę zajrzyj do niej choć raz w ciągu dnia. Przecież Jason zaraz ją zaciągnie do swojego pokoju. - Szeptał, a ja nie mogłam w pełni zrozumieć ich słów przez tak wczesną porę oraz ten mamrot. Miałam wrażenie, że rozmawiali jeszcze przez chwilę, zanim wyszli z mojego strychu. Byłam dalej zmęczona, ale nie chciałam zasypiać... Mimo tego moja głowa opadła na poduszkę, a podniosła się dopiero, gdy jakiś głos ponownie mnie obudził. Nade mną unosił się lewitujący Puppetter.

- Masz szczęście, że udało mi się pogodzić z Jasonem w miarę szybko. Mogę powiedzieć, że wyjątkowa sytuacja nas zmobilizowała do zakopania wojennego toporu. - Zamrugałam parę razy, próbując przypomnieć sobie, w jakim ja jestem wymiarze egzystencjalnym. - Wyczułem u ciebie pewien zawód... Chciałbym o tym usłyszeć. - Pokazał mi swoje złote zęby. Jego pytania zawsze sprawiają, że czuję niepokój.

- Cieszę się, że pogodziłeś się z Jasonem. - Wyszeptałam, wpatrując się w jego oczy.

- Oglądanie go całego zdenerwowanego dawało mi pełno możliwości, by wspierać go w jego emocjonalnym roztargnieniu. - Odchylił głowę do tyłu. - Jednak nie licz, że umknie mi to spojrzenie. - Ułożył dłonie pod brodą, jakby chciał wyglądać niewinnie, gotów do słuchania. - Przygotowałem herbatę. - Kiwnął głową, a jego sznurki trzymały dwie filiżanki wraz z czajnikiem.

- Mam nadzieję, że ta herbata jest słodka. - Wyszeptałam, siadając po turecku i poprawiając kołdrę. On zrobił to samo, siadając naprzeciwko mnie.

- Jason nie cierpi słodzonej herbaty, w przeciwieństwie do mnie. - Delikatnie zmarszczył brwi, podając mi filiżankę z licznymi kwiatowymi zdobieniami. - Cukier zabija smak. - Zaśmiał się krótko, biorąc łyk, a ja zrobiłam to samo po chwili. Herbata była przyjemnie słodka, orzeźwiająca, jakbym piła dobrego Liptona brzoskwiniowego, a nie zwykłą czarną, cierpką herbatę.

- Po nim mogłam się tego spodziewać... On ma taką manierę bycia. - Te słowa przypomniały mi o pięknie wyglądających dziennikach, których nie zdążyłam przejrzeć. Przez chwilę moje myśli błądziły, a jego słowa spokojnie dopełniały obrazy w mojej głowie.

- Ciężko jest się pozbyć starych nawyków. - Przewrócił oczami zza filiżanki, co nie uszło mojej uwadze. - Mniejsza z nim, jeszcze się nasłuchasz jego historii i zauważysz, jak jego dłonie układają się z najwyższą dostojnością. Przyjrzyj się kiedyś, z jaką przerażającą dokładnością on się porusza. - Jego słowa były szeptane, jakby jednocześnie podziwiał go i bał się go. Sposób, w jaki o nim opowiadał, sprawiał, że byłam zainteresowana, by go bliżej poznać. Jednak mimo jego słów, dalej byłam zajęta myśleniem o kimś innym. On to zauważył, gdy spojrzałam roztargniona w dół filiżanki. - Twoje myśli krążą natrętnie, męcząco, aż niemal odurzająco. - Uśmiechnął się słodko, a jego słowa znowu spowodowały nieprzyjemny dreszcz w moim kręgosłupie.

- Myślę o tym, co mówisz, on wydaje się bardzo... Bardzo taki... - Próbowałam dobrać słowa, przyglądając się pustej filiżance. Jakbym chciała w niej znaleźć brakujące słowa. Uznałam potem, że rozmowa o Jasonie może zająć moje myśli o niebieskowłosym bezimiennym. W głębi duszy wiedziałam, że to nie moja sprawa. - Taki surowy i zagorzały w swoich postępowaniach. - Po tych słowach dolał mi herbaty, a ja powoli pokiwałam głową w podziękowaniu.

- Jest więcej piękniejszych słów, którymi można go opisać. - Spojrzał w bok, pukając palcem w filiżankę, zamyślony. - Jednak chciałbym, byś sama się o tym przekonała. Nie słuchaj mnie, Jacka czy Błękitka, przekonaj się, jaki on naprawdę jest. - Otworzyłam szeroko oczy, a moje usta na chwilę zamarły, to było odświeżające. Sekundę później usłyszałam dźwięk powiadomienia, a chłopak spojrzał na swój telefon. - Hm, wstawaj. Masz pół godziny, żeby pójść do łazienki czy do kuchni, cokolwiek. Jill jest teraz pod bardzo mocnym znieczuleniem.

- Mało czasu. - Mruknęłam, wstając i wzrokiem szukając moich kapci. Nie było czasu, żeby się przebrać, dlatego wyszłam razem z nim w piżamie.

- Pomóc ci w czymś w międzyczasie?

- Zrobisz mi tosty? - Zapytałam, chowając się w łazience. Nie minęła chwila, a siedziałam już w kuchni, szukając jakichś słodkich rzeczy, żeby zabić czas, który pewnie spędzę w swoim pokoju. Znalazłam tylko wafelki truskawkowe i dużo butelek soku. Wydałam z siebie ciche pomruki, zamyślona nad tym, czego jeszcze potrzebuję. Dopiero się zatrzymałam, gdy zajrzałam do kosza w kuchni. W eleganckim, starannie dobranym koszu na śmieci dostrzegłam „ulubioną" koszulę Błękitka z zastygłą, purpurową plamą. Zastygłam w swoim gniewie na to, co zrobiłam wczoraj i spojrzałam na zegar. Miałam jeszcze kilka minut, więc zabrałam tę koszulę wraz z resztą mojego skromnego śniadania, by chwilę później usiąść na łóżku z brudnym ubraniem w rękach. Mimo że obiecywałam sobie nie myśleć o tym, dlaczego ona jest tu, to wciąż czułam na sobie złość za coś, co zrobiłam. Nawet jego długi monolog o Jasonie nie ukoił tej wściekłości. Dziwnie jest nie wiedzieć, co się stało z nim po tym, jak wybiegł z pokoju.

Jedząc tosty, przyglądałam się koszuli zanurzonej w wodzie z płynem do naczyń. Wiedziałam, że to nie sprawi, że nagle stanie się śnieżnobiała, ale uspokajałam się myślą, że musi się namoczyć, zanim coś z nią zrobię. Wciąż pamiętałam, że muszę go przeprosić, a gdy dołączę do tego koszule, które zepsułam... Rozmarzyłam się, pijąc sok. Włożyłam miskę pod łóżko, by nikt nie odkrył mojego planu. W zasadzie to mógłby być bardzo spokojny dzień, w którym piłabym herbatę, ale wtedy Jason postanowił mnie odwiedzić, uprzednio pukając do moich drzwi. Od razu wstałam, poprawiając piżamę.

- Welcome, Darling. - Posłał mi jeden ze swoich czarujących uśmiechów. - Jak dobrze widzieć cię całą i zdrową. Nie mogłem się doczekać, by cię odwiedzić. - Gdy stanął obok mnie, poczułam ciężki zapach jego perfum. Każdego dnia mam wrażenie, że pachnie inaczej, ale zawsze równie dobrze. Słowa Puppeteera utkwiły mi w głowie, i zaczęłam przyglądać się, jak porusza swoimi dłońmi i całym ciałem.

- Serio? To śmieszne, bo odwiedziłeś mnie ostatni, haha... - Zaśmiałam się nerwowo, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że mogło to zabrzmieć niemiło. - Nie, żeby to było coś złego! Chciałam tak... Nie wiem... Przepraszam. - Dotknęłam palcami skroni, ale wtedy poczułam jego chłodną dłoń na swoim ramieniu.

- Wybacz mi, że przytłoczyłem cię swoją etykietą. W moim domu zawsze witaliśmy gości przed południem, schludnie ubrani, by okazać najwyższy poziom szacunku. Nie wyobrażam sobie przerywać twojego snu czy zakłócać twojego spokoju. - Mówił to, trzymając dłoń na piersi, jakby składał mi jakąś obietnicę. Ja z kolei miałam ochotę upaść na kolana i go przepraszać, ewentualnie schować się w szafie i kołysać się w przód i w tył. Obie opcje były bardzo kuszące.

⁃ Gość, który jest w czyimś domu od miesiąca? Haha, to brzmi... Ha... - Znowu zaczęłam się nerwowo śmiać. - Irytująco, prawda? Ha, bo wiesz... - Przełknęłam ślinę, czując się przytłoczona jego uprzejmością. - W każdym razie, cieszę się, że już nie jesteś zły na Jonathana.

⁃ On jest mi bardzo bliski i zawsze się dla mnie poświęcał, więc bardzo łatwo mi zapomnieć, gdy zajdzie mi za skórę. - Barwa jego głosu stała się nagle bardzo poważna, a w jego oczach dostrzegłam lekkie zobojętnienie. Zaczęłam mu się przyglądać, ale po chwili znowu pojawił się na jego ustach ten ciepły uśmiech. - Dość o mnie. - Odgarnął moje włosy za ucho, przez co przeszedł mnie delikatny dreszcz. - Dużo przeżyłaś, więc chciałbym, byś dzisiaj skupiła się tylko na sobie i odpoczęła. Potrzebujesz czegoś? Coś ci przynieść? - Poczułam ciepło w sercu na te słowa. Jasona nie dało się nie lubić, on dokładnie wiedział, co zrobić, bym się rozpłynęła.

⁃ Oh, nie wiem. Przyniosłam sobie kilka słodyczy, Puppeteer zrobił mi śniadanie, więc mam wszystko. - Nie chciałam się narzucać i wykorzystywać jego dobroci. Mężczyzna pokiwał głową, po czym wyjął bardzo ładny, srebrny klucz ze swojej kieszeni w marynarce.

⁃ Karolino, jeśli będziesz czegoś ode mnie potrzebować, włóż ten klucz w jakiekolwiek drzwi, a znajdziesz się w moim gabinecie. Będę tam, by służyć ci swoją pomocą. Powiedzmy, że okoliczności z Jill i Jackiem skłoniły mnie do podjęcia tej decyzji. - Podał mi klucz, a ja zaczęłam go obracać w dłoniach. Był piękny, jakby został wyjęty z jakiejś baśni.

⁃ Matko... Jason... - Wyszeptałam, nie wiedząc, jakie słowa powinny opuścić moje usta z powodu wzruszenia jego gestem. - A... Hmm... Mogłabym użyć tego klucza, gdy będę potrzebować zwykłej rozmowy? - Zapytałam nieśmiało, myśląc, że to na sytuacje awaryjne. On cicho się zaśmiał, zakrywając dłonią usta.

⁃ Oczywiście, Darling, czuj się swobodnie, używając go. - Uśmiechnęłam się szeroko na jego słowa. - Teraz odpocznij, zasługujesz na to. - Kiwnęłam głową i pomachałam dłonią na pożegnanie. Nie chciałam się odzywać, bo obawiałam się, że z moich ust może wyjść jakiś żałosny pisk. Gdy drzwi się zamknęły, położyłam się na łóżku, ściskając klucz do piersi. Bardzo chciałam go użyć już teraz, ale nie chciałam się narzucać, zwłaszcza że widziałam go dosłownie 57 sekund temu. Jason był jak marzenie każdej kobiety, ale do tego nie był ślepo oddany i wiedział, gdzie wyznaczyć granice. Był dla mnie doskonale wyważony. Patrząc w przestrzeń, zastanawiałam się, czy to w ogóle możliwe, by taki mężczyzna istniał. Aż chciałam dowiedzieć się o nim więcej, więc odkręciłam delikatnie głowę w bok, by mój wzrok mógł spocząć na pudełkach, w których znajdowały się dzienniki. Co prawda, nie wiedziałam, do kogo należały, ale domyślałam się, że do Jasona. Wstałam, by zabrać pudełko na podłogę, z którego wyjęłam trzy dzienniki. To było jak w jakimś filmie, w którym odkrywam tajemnice bohaterów. Bardzo zainteresował mnie ten z napisem „Diagnoza - zagrożenie życia", ale wolałam zachować to na koniec. Miałam ochotę na coś wesołego, więc wzięłam do ręki „Poradnik jej uśmiechu". Ten tytuł sprawił, że aż sama się uśmiechnęłam do okładki. Na początku przekartkowałam strony, by z zaskoczeniem odkryć, że są w nim pełne szkiców kobiety w pięknych sukniach i z długimi włosami, jakby była wyjęta wprost z XIX wieku. Szybko połączyłam fakty, zdając sobie sprawę, że mogą mieć ponad sto lat. O dziwo, byłam tym faktem niepotrzebnie zaskoczona.

⁃ Pewnie nie chcieli wypisywać tej irracjonalnie długiej daty i skrócili ją tylko do 1847-1866. - Dodałam kolejny fakt do swojej układanki. Szkoda tylko, że nie mam tablicy korkowej, bym mogła ją rozłożyć po pokoju. Rozejrzałam się po pokoju, jakbym naprawdę planowała coś takiego zrobić, ale wtedy skupiłam się na lekturze. Przy każdym rysunku kobiety było mnóstwo tekstu, który opisywał, jak pięknie wyglądała. Kolory, które podkreślały jej urodę, pasowały do pogody, nastroju, jej charakteru czy uroczystości. Zawsze wyglądała jak bogini, i choć nie było to grzeczne, by zawiesić na niej wzrok, to i tak robiłem to, marząc, że kiedyś moje usta będą mogły jej dotknąć.

⁃ Aww... - Uśmiechnęłam się do tekstu, czując, jak moje policzki robią się delikatnie czerwone. - Ile ja bym dała, by ktoś myślał o mnie w ten sposób. - Dalej czytałam, że nie mógł przestać o niej myśleć, więc nocami przy świecach rysował węglem jej portrety. Na każdej stronie było jej imię ozdobione rysunkami kwiatów.

Patrząc na to, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jego słowa idealnie nadawałyby się do piosenki. Zaczęłam czytać jego wiersze szeptem, stukając palcami melodię, którą sobie wyobrażałam w swojej głowie. Później znalazłam jakiś papier, by zapisywać nuty wraz z rytmem i słowami z jego dziennika.








Stary rozdział:

Jestem ciekawa, jakie są wasze odczucia po przeczytaniu tytułu xD (tytuł wtedy brzmiał: „jak to w ciąży!?)

~*~

- Aaaaaaa jak dobrze... - Rzekł Candy po położeniu się na BRZUCHY w swojej sypialni. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w poszukiwania reszty, bo nie znalazłam ich w swoich kwaterach.

Szłam ukurat do łazienki, a widok, który mnie tam spotkał przeszedł moje wszelkie oczekiwania.

Jack miał głowę w kiblu.

Westchnęłam ciężko, i do niego podeszłam. Jednym ruchem palca upuściłam klapę, tak że zatrzymała się, na jego głowie. Po tej czynności, bez żadnych skrupułów... Spuściłam wode. Zebra obudził się gwałtownie, wstał i na mnie spojrzał.

- A teraz... - Powiedziałam i się do niego przesunęłam. - Idziesz się wykąpać! - Odrzekłam z mocą. Popchnęłam go, tak że przewrócił się i wpadł do wanny. Uśmiechnęłam się wrednie, poczym opuściłam łazienkę zamykając przy tym drzwi.

Dalej ruszyłam w poszukiwania.

Znalazłam Puppeteer'a na żyrandole, ale nie zwróciłam na to uwagi. Poszłam dalej. Dotarłam do kuchni, a tam nie dało się nie zauważyć Jason'a w piekarniku. Strzeliłam facepalm. I wydałam z siebie bliżej nie określony dźwięk. Nie myślałam długo, po prostu włączyłam piec, a przez szybkę obserwowałam co się wydarzy.

Meyer się obudził, rozejrzał dookoła i niewiadomo z skąd wyją czarne okulary poczym je założył. Podłożył ręce pod głowę i się kurde opalał! Niezadowolona otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej jajka, mleko potem znalazłam mąkę i proszek do pieczenia. Zaśmiałam się psychopatyczne. Wymieszałam wymieszałam składniki i dodałam jeszcze kakałko! Bo kakałko to rzecz święta!

Szybko otworzyłam piekarnika i wylałam zawartości z miski na Meyer'a, następnie ponownie zamknęłam piekarnik. Coś za dużo słowa "piekarnik" się tu pojawia, ale pieprzyć to! Jeste kobita! Wolno mi!

Po kilku minutach otworzyłam PIEKARNIK z nieźle wkurwiony Jason'em. Był cały w czekoladowo - kakałkowym cieście zrobionym przez chodząca zajebistość! (Czyli autorkę B) ) Karolinę Gertrudę Snake!

- Bosz wyglądasz jak... Niewiadomo co!!! - Krzyknęłam.

- Grrrr....

- Albo wiem! Jakbyś był w błocie, ewentualnie...gównie... - Skrzywiłam się.

- Grrr...

- Albo jak JEŻ! Mogę pójść po wykałaczki!? - Zapytałam z nadzieją.

- Grrrr...

- Co ty jakaś zmutowana kaczka, że na mnie warczysz?! - Warknęłam.

- Kaczka...? - Pochylił głowę w bok.

- No... Chodź się umyć! - Złapałam go za rękę. - A! Jesteś gorący!

- Po...

- Skończ. Już Jack to mówił. Nie postarza się tekstów przyjacwelów. To nie jest cool. - Zgasiłam go. - A teraz chodź się umyć.

Zaprowadziłam go do łazienki i otworzyłam drzwi.

- Aaaa!!!! Puka się!!! - Wydarł się Jack.

- Sam się pukaj! - Krzyknęłam. - Meyer! Do wanny! - Warknęłam. Poczym popchnęłam rudego w stronę wielkiej miski z wodą oraz zabrą i szybko opuściłam pomieszczenie.

- Jason! Jestem goły! A ty na mnie leżysz! - Zapiszczał zebra.

- Aaaaa!!! Sory...! O kurwa... - Jason był zdruzgotany.

- Co!? - Jack się przeraził.

- Ale masz małego!

- Gdzie się patrzysz zboczeńcu! - Jack był obiecaną truskawką.

- W układ słoneczny! Ty też zobaczysz! - Zza drzwi usłyszałam, że rudy zdejmuję ubranie.

- Meyer!!!

- No patrzaj!

- Ty geju!!! O faktycznie... Przez ciebie się gorszy czuję!!! - Zebra miał taką mine ----> ;^;

- Spoko Jack'uś... Tabletki Candy'ego i po "małym" problemie!

- Muszę wypróbować! Ale proszę... Zejdź z moim kolan...!

- Nie! - Mocno objął zebrę.

- Weś mnie nie przytulaj! Karolina co mu jest!?

- Nie wiem! Ale... Ponad godzinę siedział w rozgrzanym piekarniku! - Krzyknęłam zza drzwi.

- Chce mieć z tobą dzieci! - Zamruczał Meyer, a Jack uświadomił sobie... Że Jason będzie próbował tak długo, aż go zaciąży...

- Nie!!!! Geta faka!!! - Próbował uciekać.

- W tym duecie, to ja jestem seme! - Rudy uśmiechną się wrednie.

Postanowiłam ich opuścić, śpiewając.

- Jack będzie w ciąży z Jasoooooooooonem ~

~*~

- Papyt!!! - Krzyknęłam po raz setny rzucając go kulkami z papieru, a ten SE nadal śpi na żyrandolu. Pomyślałam przez chwilę... - Jestem geniuszem. - Odrzekła z zniknęłam po błogosławieństwo tego świata... Brokat.

Kiedy miałam w ręku narzędzie zbrodni to stanęłam na krzesełku i posypałam Pitera brokatem o zapachu zajebistość. Dodatkowo za pomocą taśmy klejącej, otworzyłam mu usta i przykleiłam, żeby miał rozdziawioną paszcze. Potem tylko zgasiłam światło. Całe pomieszczenie było wypełnione kolorowymi kulkami. Było piknie. Podeszłam do Pupeta i delikatnie poruszyłam żyrandolem.

- DISCO!!!!! JEJ!!!! - Wykrzyczałam jak kuleczki zaczęli się obracać po całym pomieszczeniu.

Puk puk puk.

- Kogo niesie!?! - Warknęłam. Ktoś sabotuje moje disco!

- NAS!!!! - Zdębiałam jak drzewo ze Shreka.

- Lola!!! Ada!!! Zocha!!! - Podeszłam do dziewczyn. - A wy nie w szkole...? - Zapytałam.

- Nie. - Odpowiedziały równo.

- Dobrze wiedzieć. Chodźcie! - Zaprosiłam kobity do środka.

- Co robią chłopaki? - Zapytała Ada.

- To tak, Piter jak widać jest kulą DISCO, Candy zbiera siły po gwałcie... - zaczęłam opowiadać, ale Lola mi przerwała.

- Że jak!?

- No Jill podała mu dumnego cukiera gwałtu i ten tego... - Próbowałam jakoś zgrabnie to wyrazić.

- Ale Jill go... Czym!? - Ada usiadła na sofie, a ja koło niej.

- Myślisz, że wiem!? Wracając, a Jason i Jack robią dziecko. - Skończyłam.

- Co? - Zosia przybrała mine zwana iks de.

- Nie wierzysz mi? To idź zobacz! - Zaśmiałam się pod nosem.

- OKEJ!!! - I pobiegła. A ja miałam laga mózgu.

~ Oczyma Zochy ~

Pobiegłam na górę. Zatrzymałam się gwałtownie pod drzwiami łazienki, jaki usłyszałam krzyki. Zaczęłam podsłuchiwać.

- Meyer, zostaw mnie!!! - To chyba roześmiany...

- Nie!!! Chce być ojcem!!! Chodź tu!!!

Wyciągnęłam z kieszeni moją ukochaną kamerę, lekko uchyliłam drzwi i zaczęłam nagrywać.

- I tak nie będziemy mieli dzieci!!! Ten piekarnik cię znarkotyzował!!!

- Ty jesteś moim narkotykiem!!! - Rudy rzucił się na zebrę. Byli nadzy...

- AAAAAA!!!!! ZEJDŹ ZE MNIE!!!! - Jack był na granicy rozpaczy.

- Przytulić Cię? - Zapytał z troską.

- NIE!!!!

- W takim razie, robimy dzieci!!! - Jason klasną dłońmi.

- Zwiększysz płodność Jack zakładając gumkę... Truskawkową!!! - Krzyknęłam zza drzwi.

- Naprawdę...? - Jason wstał z roześmianego.

- No pewnie! Uwierz! Znam się na tym! - Uśmiechnęłam się sztucznie.

- To lecę po nią!!! - I tak rudy wybiegł bez gaci i czego kolwiek z łazienki...

- Dziękuję!!! Uratowałaś mnie!!!! - Zebra zaczął się szybko ubierać.

- Lub po prostu spławiłam konkurencję. - Oblizałam wargi.

- AAAAAAA!!!!!!! KURWA MEYER!!!!!!! - Na dole było słuchać piski dziewczyn czyli Ady, Loli, Karoliny i Puppeteer'a.
Zebra skorzystał z mojej nieuwagi i wymkną się niezauwaony... Trudno. Następnym razem.

♤♡♤♡♤♡

;-;

Ps. Rozdział nie sprawdzany...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro