Rozdział 7
Rozdział 7
Urodziny i Rocznica
━━━
Parkując samochód na poboczu drogi, Derek zdjął kurtkę, a następnie otworzył mały pojemnik, który zawierał zieloną pastę. Zapach ziół dotarł do jego nosa, nieco go uspokajając, zanim wzdrygnął się, czując ból pochodzący z ramienia.
Spojrzał na ranę, gdzie został postrzelony. Wziął trochę pasty na palec, po czym natarł nią bolące miejsce. Obserwował z lekką fascynacją, jak rana zaczęła się zamykać, przynosząc mu ulgę, a ból, który czuł, zniknął. Derek szybko zdał sobie sprawę, że Imogen Lewis nie była normalną dziewczyną, jak przypuszczał.
Potrzebował odpowiedzi. Ale w tej chwili jego priorytetem był alfa i myśliwi.
─────
Oboje siedzieli niezręcznie przy stole naprzeciw siebie, podczas gdy Ben spokojnie przyglądał się im, spożywając posiłek. Po tym, jak Imogen i Scott skończyli się całować, zdecydowali się na naukę, ponieważ chłopak musiał poprawić stopnie. W pewnym momencie, gdy leżeli w jej łóżku, gdy pokazała mu, nad czym musi popracować, zasnęli i tak Ben znalazł ich, kiedy wrócił do domu. To było co najmniej niezręczne.
Kiedy skończyli jeść, Ben spojrzał na swoją siostrzenicę.
— Imogen, idź po plecak Scotta.
— W porządku. — zacisnęła usta, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym posłała Scottowi słaby, uspokajający uśmiech. Poszła do swojego pokoju po jego torbę.
Scott patrzył, jak dziewczyna wychodzi i starał się nie wiercić pod twardym spojrzeniem jej wuja.
— Nie chcę brzmieć jak nadopiekuńczy wujek, Scott... — zaczął Ben, dostrzegając spojrzenie chłopaka. — Ale nie sądzę, że muszę cię ostrzec, że jeśli skrzywdzisz moją siostrzenicę...
— Nie skrzywdzę. — Scott powiedział bez ogródek, patrząc niepewnie. — Wiem, że to może wydawać się nagłe, a może i trochę szalone, ale bardzo zależy mi na Imogen. Ostatnią rzeczą, jakiej bym kiedykolwiek chciał, jest skrzywdzdnie jej. Stała się ważną osobą w moim życiu i nie chcę tego zrujnować.
Ben posłał mu twarde spojrzenie.
— Możesz nie chcieć jej skrzywdzić, ale możesz to zrobić nieumyślnie.
Scott starał się nie wzdrygać, na raniące go słowa. Nastoletni wilkołak wiedział, że istnieje możliwość, że może zranić Imogen, zwłaszcza z powodu tego, kim był. Ale właśnie dlatego ciężko pracował nad przejęciem kontroli. Nie chciał ryzykować nie tylko zranienia jej, ale także swojej mamy i Stilesa.
Powstrzymał westchnienie ulgi, gdy zobaczył Imogen schodzącą po schodach z jego torbą.
— Proszę bardzo. — mruknęła, spoglądając na wujka, który posłał jej niewinny uśmiech.
— Miło było cię poznać, Scott. — Ben powiedział, potrząsając ręką nastolatka, jednocześnie posyłając mu zastraszające spojrzenie. — Chociaż mam nadzieję, że następnym razem nie będzie cię w sypialni mojej siostrzenicy.
— Wujku. — Imogen spojrzała na niego z irytacją, na co podniósł ręce w geście poddania się i odszedł. Odwróciła się do swojego chłopaka i spojrzała na niego przepraszająco. — Naprawdę przepraszam za dzisiejszy dzień.
— W porządku. — uspokoił ją, trzymając jej rękę.
Dziewczyna spojrzała na niego z wdzięcznością, po czym pochyliła się, by go pocałować. Zatrzymał ją, gdy poczuł na nich spojrzenie Bena, który zmrużył oczy.
— Uch, Im... Twój wujek się patrzy.
Niebieskooka spojrzała na wujka, po czym spojrzała na swojego chłopaka z rozbawionym uśmiechem.
— W porządku. Wiem, że może wydawać się przerażający i złośliwy, ale w środku jest jak pluszowy miś.
Ben wyglądał na urażonego.
— Nie mów mu tego! — wykrzyknął. — Co robisz, Imogen? Przed chwilą go zastraszałem niczym zawodowy agent FBI!
— Jeśli nie podoba ci się to, co słyszysz, to sobie stąd idź. — powiedziała, patrząc na niego z irytacją.
— W porządku. Samotny samotnik idzie do swojej samotni. — zacisnął usta i prychnął, odwracając się i wchodząc do kuchni.
Imogen odwróciła się do Scotta, dostrzegając lekkie rozbawienie w jego brązowych oczach. Uśmiechnęła sięp i pocałowała go w usta.
— Nazywałeś mnie "Im"? — odetchnęła, kiedy się odsunęli.
Scott zamrugał i posłał jej zakłopotany uśmiech, gdy zdał sobie sprawę, że właśnie wymyślił dla niej przezwisko.
— Czy to w porządku? — Nie wiedział, czy nie przeszkadzało jej nazywanie jej inaczej niż jej pełnym imieniem.
— Zdecydowanie w porządku. — powiedziała i pocałowała go ponownie.
─────
Po tym, jak Scott opuścił dom Imogen, miał na twarzy ogromny, głupkowaty uśmiech, gdy pomyślał o tym, że spotkanie z jej wujkiem nie było takie złe. Był o wiele mniej przerażający, niż myślał, kiedy zobaczył go po raz pierwszy.
Myślał, że umrze, kiedy Ben wszedł do pokoju i zastał ich śpiących, ale na szczęście jedyne, co zrobił, to powiedział, żeby zeszli na kolację. Dopiero potem ostrzegł go, by nie skrzywdził niebieskookiej.
Wiedział, że jest niebezpieczny, ale nie mógł powstrzymać uczucia egoizmu, że chciał być przy niej. Nigdy nie sądził, że jest możliwe, aby znalazł dziewczynę tak niesamowitą, jak Imogen, mógł grać w pierwszym składzie drużyny lacrosse, a nawet zostać współkapitanem.
Wiedział już, że jego normalny dzień dobiegł końca, gdy zobaczył samochód Dereka zaparkowany przed jego domem.
Mężczyzna powiedział, że został wczoraj postrzelony przez ciotkę Allison, która wróciła do miasta. Scott zapytał go, czy rodzina Argentów rzeczywiście jest aż tak niebezpieczna, a Derek tylko kazał mu wsiąść do samochodu.
Więc teraz weszli do Beacons Crossing Home, placówki opieki długoterminowej. Scott szedł za Derekiem z ciekawską miną, gdy starszy mężczyzna prowadził go do jednego z pokoi. Wewnątrz znajdował się mężczyzna siedzący na wózku inwalidzkim z pustym wyrazem twarzy. Nastolatek patrzył pomiędzy obu mężczyzn.
— Kim on jest? — zapytał.
Derek zawahał się na chwilę.
— To mój wujek. — powiedział cicho, wpatrując się w starszego mężczyznę. — Peter Hale.
— Czy on... — ciągnął, niepewny, jak kontynuować. — Tak jak ty jest wilkołakiem?
— Był. Teraz jest ledwie człowiekiem. — Derek powiedział cicho. — Sześć lat temu, gdy byłem z siostrą w szkole, ktoś podpalił nasz dom. — Poczucie winy ścisnęło jego żołądek, że to jego wina, że jego rodzina nie żyje. To był sekret, który nosił i wiedział, że wszystko, co mu się przydarzyło, było jego karmą. Głupio się zakochał w kobiecie, która w końcu go zdradziła. — W środku było uwięzionych 11 osób. Był jedynym ocalałym.
Scott zmarszczył brwi.
— Więc co sprawia, że jesteś tak pewien, że ktoś ich podpalił?
Czy nie było opcji, że oprócz Argentów mogło być więcej rodzin łowców? To była przerażająca myśl, ale bardzo możliwa.
Derek zacisnął szczękę.
— Bo tylko oni o nas wiedzieli.
— Dlaczego to zrobili? — zapytał.
— Nie wiem. Ale zrobili to. — Derek skłamał, doskonale wiedząc, że Kate najwyraźniej zrobiła to, by zabić wszystkie wilkołaki w jego rodzinie.
Obrócił wózek i usłyszał, jak Scott gwałtownie wciąga powietrze, gdy zobaczył spaloną po boku twarz Petera.
— Podobno mieli zabić tylko dorosłych, ale były tam też dzieci i to zwyczajne, bez żadnych nadprzyrodzonych zdolności. To właśnie robią. — powiedział szorstko, chcąc, żeby Scott zobaczył, że cała rodzina Argentów jest niebezpieczna. Nawet nastoletnia córka, którą mieli. Może teraz jest niewinna, ale prędzej czy później stanie się dokładnie taka jak jej ciotka.
— Co tu robicie? — Kobiecy głos nagle wybrzmiał zza nich. Odwrócili się i zobaczyli marszczącą brwi pielęgniarkę. — Jak tu weszliście?
— Właśnie wychodziliśmy. — Derek powiedział, ciągnąc za sobą Scotta.
Nastoletni wilkołak rzucił Peterowi ostatnie spojrzenie, zanim podążył za Derekiem. Zastanawiał się, dlaczego mężczyzna na wózku był tak znajomy.
─────
Ben obudził się następnego ranka dość wcześnie, już psychicznie przygotowany na kilka następnych dni, że jego siostrzenica będzie chodzić przygnębiona. Szybko przygotował się do pracy i zrobił śniadanie dla Imogen.
Kiedy usłyszał, jak jej stopy stąpają po schodach, spojrzał, jak podchodzi do lady i cicho zaczyna jeść. Zawsze tak się zachowywała przez ostatnie dwanaście lat i choć próbował, wiedział, że lepiej jej nie przeszkadzać. Zawsze wracała do swojego normalnego ja po upływie rocznicy.
Kiedy skończyła jeść, wymamrotała ciche podziękowanie, zanim wybiegła za drzwi.
Ben mógł tylko wpatrywać się w siostrzenicę z poczuciem winy w spojrzeniu. Ciężko westchnął, opierając się o blat. Nie miał nawet okazji powiedzieć jej życzeń urodzinowych.
─────
Scott wszedł do szkoły z uśmiechem na ustach, gdy szedł w kierunku szafki swojej dziewczyny. Wydało mu się to trochę dziwne, że nie odpowiedziała na żaden z jego SMS-ów tego ranka, ale machnęła ręką, gdy tylko ją zobaczył.
Był gotów zapytać, co się stało, ale głos utknął mu w gardle, gdy zobaczył balony uciekające z jej szafki. Dziewczyna rzuciła się, by wepchnąć je z powrotem do środka. Praktycznie mógł usłyszeć, jak szybko biło jej serce, gdy mocno naciskała na szafkę i wydawała się zazamyślon. Nastoletni wilkołak natychmiast podszedł do niej i delikatnie położył rękę na jej ramieniu, powodując, że podskoczyła ze zdziwienia.
Zamrugała kilka razy, w jej oczach pojawiły się delikatne łzy.
— Scott?
— Wszystko w porządku, Im? — zapytał cicho, gdy zobaczył, że wyglądała na gotową dać mu wymówkę. Chciał zapytać, czy ma urodziny, ale jej mina była ważniejsza. — Proszę, nie zbywaj mnie. — przerwał, rzucając jej łagodne spojrzenie. — Nie musisz mi mówić, co się dzieje, ale po prostu nie mów, że wszystko w porządku, gdy wyglądasz na smutną.
— Okej. — Imogen zacisnęła usta, zanim z jej ust wyrwał się drżący oddech. — Ja... Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że moja mama umarła, kiedy byłam mała?
— Tak. — pokiwał głową.
Oblizała usta i kontynuowała.
— Cóż, zmarła kilka dni po moich urodzinach. Dokładnie za trzy dni będzie rocznica jej śmierci.
— Och. — Teraz zrozumiał, dlaczego wyglądała na tak zdenerwowaną.
Chwileczkę, powiedziała, że jej mama zmarła kilka dni po jej urodzinach.
— Chwila, więc dlatego w twojej szafce są balony? Dziś są twoje urodziny. — zrozumiał.
Imogen westchnęła, odwracając wzrok.
— Tak. — spojrzała na niego z bolesnym spojrzeniem. — Nie lubię ich świętować zwłaszcza, że zbliża się rocznica, a pomysł świętowania bez niej wydaje się... Beznadziejny. — przerwała, zerkając na swoją szafkę. — Ale co do balonów, nie mogę winić Lydii za to, że nie wiedziała o moich uczuciach do urodzin, bo nigdy nie powiedziałam jej o mojej mamie. Właściwie jesteś jedynym, który wie. — Na jej ustach pojawił się mały grymas.
Scott widział, że było to dla niej ciężkie. Chciał usunąć jej ból, ale nie mógł. Nie całkiem. Ale mógł spróbować.
— Chodźmy stąd. — wypalił, na co spojrzała na niego z zaskoczeniem.
— Co? — zamrugała. — Chcesz zwiać z zajęć?
— Tak. — skinął głową — Możemy gdzieś pójść na cały dzień.
Imogen przygryzła dolną wargę, a ukłucie podniecenia, na chwilę odwróciło jej uwagę od smutku, który czuła.
— Jesteś pewny? Pytasz kogoś, kto nigdy nie zwiał z zajęć.
— Widzisz, wszystko jest na twój plus. — odparł z lekkim śmiechem. — Jeśli zostaniesz złapana, będą cię traktować łagodnie.
Zmarszczyła brwi.
— A co jeśli ty zostaniesz złapany?
Nie chciała, żeby przez nią wpadał w kłopoty.
Scott jednak zignorował jej wypowiedź i obrócił ją.
— Idziemy stąd... — Delikatnie poprowadził ją do wyjścia. — Staraj się o tym nie myśleć.
Naprawdę miał nadzieję, że nie zostaną złapani. Gdyby tak się stało, mógłby planować ucieczkę do Meksyku, ponieważ jego mama dałaby mu niezłe kazanie i szlaban do końca życia i jeszcze dłużej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro