Rozdział 5
Rozdział 5
Zasady
━━━
Trzy dziewczyny wpadły na posterunek szeryfa po tym, jak spieszyły się tam przed Tracy.
— Mamo, ona idzie — Lydia ostrzegła matkę — Tracy idzie po ciebie.
— Co? — Matka Lydii wyglądała na zdezorientowaną — Co masz na myśli?
Wszyscy spojrzeli w górę, kiedy usłyszeli syk. Imogen przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę, że Scott miał rację. Tracy naprawdę była Kanimą. I przybyli za późno.
Tracy nie zmarnowała ani sekundy atakując ich, jej celem była matka Lydii. Szeryf próbował do niej strzelać, ale został podrapany i sparaliżowany. Kira wyciągnęła miecz, dając Imogen szansę na usunięcie szeryfa z drogi.
Hybryda zwróciła swoją uwagę na mamę Lydii i rzuciła na nią zaklęcie ochronne, ale została odcięta przez Tracy, która ruszyła w jej kierunku. Imogen uniknęła jej, a Tracy zamiast tego uderzyła Lydię. Imogen ze złością popchnęła Tracy w stronę Kiry, która odcięła dziewczynie ogon.
Imogen podbiegła do Lydii, ciągnąc ją do biura, mając nadzieję, że Kira może sama powstrzymać Tracy.
— W porządku — Lydia powiedziała drżącym głosem, a krew wypływała z jej boku, gdy leżała sparaliżowana w ziemi. Bardziej martwiła się o mamę.
Imogen naciskała na ranę.
— Nie mogę cię tak zostawić. Wykrwawisz się — wyszeptała zaklęcie pod nosem, powodując, że rana przestała krwawić. Nie mogła stworzyć opaski uciskowej, ponieważ nie miała nic do zawiązania Lydii w talii.
Jej oczy powędrowały do Malii, która biegła obok nich, skupiła się na swoim słuchu i słyszała jak Kira i Tracy kłócą się na dole. Zdała sobie sprawę, że mama Lydii została zabrana przez Tracy na dół.
Chociaż niebieskooka bardzo chciała zejść na dół, aby pomóc, ale zaklęcie użyte na Lydii zadziałało tylko dlatego, że wciąż trzymała rękę na ranie.
Podniosła wzrok, kiedy złapała zapach swojego chłopaka. Jej oczy przesunęły się na Theo, który stał obok niego i zobaczyła pasek, który miał na sobie.
— Daj mi swój pasek. Jeśli się odsunę, znów będzie krwawić.
Theo podbiegł do niej, ściągnął pasek i pomógł jej zawiązać go w talii Lydii, podczas gdy Stiles stał sparaliżowany w drzwiach, wpatrując się w swoją dziewczynę.
Isaac pospieszył pomóc Malii i chociaż Allison bardzo chciała sprawdzić Lydię, musiała pomóc powstrzymać Tracy, więc również pobiegła za betą.
Imogen spojrzała na swojego chłopaka.
— W porządku, mamy to — zapewniła go.
Scott skinął głową i szturchnął swojego najlepszego przyjaciela, który wciąż pozostał niewzruszony.
— Stiles, nic mi nie jest. Pomóż Tracy. Znajdź Tracy — powiedziała cicho Lydia głosem słabym od krwi, którą straciła. Stiles bez słowa skinął głową i poszedł za swoim najlepszym przyjacielem.
— Straciła dużo krwi — skomentował Theo, zauważając bladą cerę Lydii.
— Tracy przecięła ją dość głęboko — mruknęła Imogen, czując się winna. Gdyby nie usunęła się z drogi, Lydia nie zostałaby zraniona. Wyszeptała kojące zaklęcie w nadziei, że zmniejszy to ból Lydii, która zemdlała. — Musimy zabrać ją do szpitala — Nie mogli czekać na karetkę.
Theo pomyślał, że to może dać mu szansę, by stanąć po jej stronie, biorąc pod uwagę, że zdawał sobie sprawę, że była wobec niego trochę nieufna.
— Dobra, chodźmy — powiedział, biorąc Lydię w ramiona.
— Zabieramy Lydię do szpitala. Potrzebuje lekarza — Imogen powiedziała Scottowi i dostała zmartwione "okej" w odpowiedzi.
Kiedy ona i Theo wsiadali do jej samochodu, mama Lydii szybko do nich dołączyła, martwiąc się o córkę.
─────
Scott zadzwonił do swojej mamy, ostrzegając ją, że Imogen zabiera ranną Lydię do szpitala i ma jej pomóc, kiedy tam dotrze. Melissa przygotowała wózek, żeby zabrać Lydię do środka.
Imogen siedziała obok Theo, rozglądając się nerwowo. Nie wiedziała, czy opaska uciskowa wystarczyła. Ostatni raz jedna z jej przyjaciółek była w szpitalu, kiedy Allison została zadźgana przez Oni.
To był czas, którego nie lubiła wspominać, szczególnie tego, co stało się później.
— Nic jej nie będzie — powiedział cicho Theo. Jego głos zaskoczył ją, ponieważ na chwilę zapomniała, że tam był.
— Nie możemy być pewni — mruknęła ponuro, patrząc na niego.
— Wiem, że mi nie ufasz i to w porządku. Ale słyszałem o tym, co stało się z twoim wujem i...
— Skąd wiesz o moim wujku? — zapytała, przyglądając mu się ostrożnie.
— Ludzie plotkują w szkole. Powiedzieli, że umarł i pamiętam, gdy ty i ja chodziliśmy razem do szkoły, że był jedyną twoją rodziną — Łatwo skłamał. Nie mógł jej powiedzieć, że obserwował ich grupę od jakiegoś czasu.
— Och... — spojrzała w dół, wiedząc, że w szkole wciąż są ludzie, którzy będą rozmawiać za jej plecami o śmierci jej wujka. Nie znali prawdziwego powodu, ale fakt, że nie miała rodziny, pozostał prawdziwy. To nie tak, że wiedzieli, że jest spokrewniona z rodziną Hale'ów. — Jak w ogóle mnie rozpoznałeś? To znaczy, minęły lata.
Theo spojrzał na nią z drażniącym uśmieszkiem na ustach.
— No chyba nie zapomniałaś, kto skradł twój pierwszy pocałunek, prawda?
Zarumieniła się na przypomnienie.
— Nie wspominałabym tego w towarzystwie Scotta — spojrzała na swój pierścionek, zastanawiając się, kiedy tu dotrze.
— Nie martw się. Byliśmy dziećmi, a poza tym widać, że jesteście zakochani. Nie wspominając o śladzie ugryzienia, który ci dał — zauważył, że patrzy na niego w szoku. — Widziałem u ciebie i u niego. Kiedy po raz pierwszy się przemieniłem, czytałem wiele książek o wilkołakach. Myślę, że naprawdę się kochacie. — zażartował.
— O Boże — opadła na krzesło, zdenerwowana, że nie ukryła znaku tak dobrze, jak myślała.
Wystarczyło, że ich przyjaciele wiedzieli, ale ktoś, komu nie ufała, również to zobaczył.
Wiedział, że nie powie mu nic więcej i odchylił się na swoim miejscu. Było oczywiste, że musi sprawić, by inni mu zaufali, zanim przeciągnie Imogen na swoją stronę.
Był już świadomy, że Stiles go nie lubił, ale to nie miało znaczenia. Po prostu potrzebował ich, aby zaczęli wątpić w ich cenną Prawdziwą Alfę.
— Gdzie ona jest?! — Stiles wrzasnął w oddali i dostrzegł ich. Podbiegł do nich zdyszany — Jak źle jest? Co powiedział lekarz?
— Stiles, oddychaj — Imogen powiedziała łagodnie, gdy inni się do nich zbliżyli. — Melissa powiedziała, że wróci z aktualizacją, zanim Lydia zostanie zabrana na operację.
Chłopak dyszał, martwił się o dziewczynę, którą kochał. Był całkowicie przytłoczony szokiem, kiedy zobaczył ją wykrwawiającą się w gabinecie jego ojca. Nie był w stanie nic powiedzieć i czuł się z tego powodu okropnie.
— Stiles? — Melissa podeszła do nich, nie odrywając oczu od chłopaka, o którym myślała jak o drugim synu.
— Jak bardzo jest źle?
— Mogło być gorzej. — spojrzała na dwójkę — Imogen, Theo, prawdopodobnie dzięki opasce uciskowej uratowaliście jej życie — odetchnęła — W porządku. Niedługo pojedzie na operację. Więc to trochę potrwa. Jakieś inne nadprzyrodzone szczegóły, o których muszę wiedzieć, czy po prostu ją zszyjemy i mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze?
— To był ogon — powiedziała Imogen, nie mając czasu, by jej o tym powiedzieć wcześniej.
Kira skinęła głową.
— Tak, Tracy przecięła ją ogonem. Jeśli to robi różnicę.
— Okej — Melissa krótko skinęła głową i szybko odbiegła.
— Ale to nie była tylko Tracy — Malia wyjąkała, spojrzała na nich szeroko otwartymi oczami, mając nadzieję, że jej uwierzą. — Byli inni. Faceci w maskach.
Wszyscy spojrzeli na nią bez słowa. Imogen i Kira wyglądały na zmieszane jej słowami, ponieważ nie było ich tam, kiedy Malia została zaatakowana.
─────
— Wierzysz Malii o tych facetach w maskach? — spytała Imogen swojego chłopaka, gdy stali w jego kuchni. Poprosił ją, żeby została z nim, ponieważ było późno, a ona miała ubrania w jego domu.
Scott wciągnął ją w ramiona, chowając nos w zgięciu jej szyi i wdychając jej zapach.
— Nie wiem... — mruknął zmęczony.
Uważał, że to nie Malia zabiła Tracy, ale nie był pewien co do facetów w maskach.
Imogen odsunęła się i spojrzała na niego. Miał podkrążone oczy i potarła kciukiem jego policzek, zanim pocałowała go delikatnie w usta.
— Powinniśmy iść pod prysznic i spać — Oboje mieli na sobie pot i krew.
Alfa zanucił, przyciskając swoje czoło do jej czoła.
— Zostańmy tak przez chwilę — chciał rozkoszować się tą chwilą spokoju, ponieważ wiedział, że zgaśnie jak światło, gdy jego głowa uderzy w poduszkę.
Oboje na chwilę zamknęli oczy, zatracili się w sobie, bo nie słyszeli kliknięcia drzwi.
— Przepraszam, że przeszkadzam.
Odsunęli się, patrząc na Deatona, który wyglądał na zaniepokojonego. Postawił na stole słoik ze szponami.
— Wilkołak ze szponami Harpii. Prawdopodobnie zmiennokształtny, znany we wschodniej mitologii jako Garuda — wyciągnął jeszcze dwa słoiki — Pazury Tracy. Niepowtarzalne pazury wilkołaka... Ale... Wilkołaka, który również nosi jad i łuski Kanimy.
Imogen zmarszczyła brwi.
— Jak to w ogóle nazwiesz? — pomyślała o Jacksonie, który był Kanimą, ale potem zamienił się w wilkołaka. O ile wiedziała, nie był w stanie użyć jadu Kanimy jako wilkołak.
— Osobiście nazywam to czymś przerażającym — powiedział, zerkając na nich oboje — Ale w tej chwili jestem bardziej zainteresowany tym, jak Tracy zdołała przedostać się przez popiół.
— Myślałam, że nic nadprzyrodzonego nie może tego zrobić — wymamrotała. To była część równowagi natury.
— Tak, też tak myślałem. Więc jeśli Tracy była w stanie przejść przez popiół, a nikt nadprzyrodzony nie może tego zrobić...
— Tracy nie jest istotą nadprzyrodzoną — Scott podsumował, wyglądając na równie zszokowanego, jak jego dziewczyna.
— Dokładnie — Weterynarz wyglądał na przytłoczonego. — Jeśli się nie urodziła i nie została ugryziona, musiała zostać stworzona.
Imogen wyglądała na przerażoną, kto by to komuś zrobił.
— Stworzona? — Czarownica była wstrząśnięta na myśl o kimś eksperymentującym na nastolatkach.
— Ktoś próbuje stworzyć nadprzyrodzone stworzenia za pomocą nienadprzyrodzonych środków — kontynuował. — I kimkolwiek jest, jakoś udaje mu się zatrzeć granice między nauką a światem nadprzyrodzonym.
— Jest ich więcej — powiedział nagle Scott, przypominając sobie rozmowę, jaką odbył ze swoją betą. — Liam powiedział, że znalazł kolejną dziurę w lesie.
Deaton zmarszczył brwi w zamyśleniu.
— Zakopywanie może być częścią ich procesu, rodzajem inkubacji.
— Co mamy robić? — Scott wyglądał na zmartwionego. Musiał wiedzieć, kto tworzy nadprzyrodzone gatunki.
— To samo, co zawsze. Chroń swoich przyjaciół. Chrońcie się nawzajem.
Imogen wiedziała, że Tracy w najmniejszym stopniu do niej nie pasowała. Chociaż łączyły ich podobieństwa, było coś nie tak z Tracy. Krótko widziała dziewczynę wcześniej, kiedy przynieśli jej ciało do kliniki Deatona.
— A co z kimś takim jak Tracy?
— Chciałbym móc ci powiedzieć. Mam nadzieję, że wkrótce będę miał więcej odpowiedzi. Nie będzie mnie kilka dni.
Prawdziwy alfa czuł się przerażony.
— Wyjeżdżasz? — Osoba, która zdawała się wiedzieć więcej od nich, odchodziła w takiej chwili.
— Tylko na kilka dni — musiał szybko znaleźć odpowiedzi.
— Powinniśmy się bać?
— Żyłem w świecie nadprzyrodzonych przez długi czas. Ale nadal jestem lekarzem. Człowiekiem nauki. Coś takiego co się dzieje, wstrząsa fundamentem wszystkiego, w co wierzysz. Coś takiego wstrząsa tobą do głębi.
— To znaczy?
— Zasady... — wymamrotał weterynarz pewnie — Zmieniły się zasady.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro