Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23

Do wieczora rozpakowywaliśmy nasze pudła, praktycznie udało nam się wszystko rozpakować prócz rzeczy May, które zostawiliśmy, nie chcąc naruszać jej przestrzeni.

Zmęczona, padłam na kanapę w salonie. Czułam jak, moje zmęczone mięśnie się rozluźniają. Przymknęłam oczy. Po chwili poczułam na sobie czyjś wzrok.

- Długo się tak będziesz gapić ? - Zapytałam, nie otwierając oczu.

- Podziwiam piękną dziewczynę, więc raczej tak.

Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na niego.

- Dlaczego tak uważasz ? - Gryzło mnie to.

- Skąd to pytanie ? - Odbił piłeczkę.

- Nie sądzę tak o sobie.

Widziałam zaskoczenie na jego twarzy.

Podszedł do mnie, podniósł moje nogi, które od razu zwinęłam do siebie. Usiadł obok mnie.

- Wiesz, co ja widzę, piękną dziewczynę, która jest równie mądra oraz umie nieźle przywalić.

Zarumieniłam się na jego słowa.

- Tylko po prostu uważam, że zasługujesz na szczupłą dziewczynę, która bardziej by do ciebie pasowała.

Spojrzał się na mnie jak na idiotkę.

- Kiedy nie chce innej, tylko Ciebie.

Zbliżył się do mnie, delikatnie pocałował mnie w usta, tylko jakoś emocje przejęły górę. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Podniósł mnie pod udami, strach o tym, że jestem za ciężka, gdzieś znikł, w tym momencie był tylko on i ja. Nie liczyło się nic innego. Delikatnie położył mnie na łóżku. Składał pocałunki na mojej szyi. Poczułam jak, jego dłonie chwyciły rąbki koszulki, cała się spięłam, chwyciłam jego nadgarstek i wymownie spojrzałam mu w oczy.

- Nic na siłę, jeśli nie chcesz to uszanuje twoją decyzję. Możemy małymi kroczkami, zostać w samej bieliźnie i poprzytulać się.

Kiwnęłam lekko głową.

Zaczął podnosić moją koszulkę, kiedy była już na ziemi, mimochodem zasłoniłam się rękoma. Czułam jak, moje serce chce mi wyskoczyć z piersi.

- Wiesz, że jesteś piękna, nie musisz się przede mną wstydzić. - Spojrzał mi w oczy, starając się mnie uspokoić, delikatnie się uśmiechając.

- To jest trudniejsze, niż myślisz.

Znów zaczął całować, schodząc na szyję, dekolt. Moje ręce same opadły wzdłuż ciała. Jego pocałunki zeszły na tułów, gdzie niestety miałam rozstępy, ale on tym w ogóle się nie przejął. Poczułam się cudownie.

Reszta ubrań w niedługim czasie również wylądowała na podłodze. Leżeliśmy przytuleni do siebie, składając nawzajem pocałunki. Cisza, która nas otaczała, nie była dziwna, była ukojeniem, dla pędzących myśli, niespokojnego serca.

Poczułam, jak odlatuję w krainę snów.

***

Kiedy się przebudziłam, w pokoju było ciemno, paliła się jedynie lampka na etażerce.

Usłyszałam szum wody z naszej łazienki, Peter zapewne poszedł wziąć prysznic.

Założyłam moje ubrania z ziemi.

Akurat z zaparowanej łazienki wyszedł Peter, w samym ręczniku wokół bioder.

Poczułam pieczenie policzków, mimowolnie zeskanowałam go wzrokiem. Wyglądał jak młody bóg.

- Myślałem, że będziesz jeszcze spać. - Powiedział.

- Chciałam pójść do sklepu. - Wydukałam.

- Jeśli na mnie chwilę poczekasz, pójdziemy razem. - Uśmiechnął się.

Usilnie starałam się grać opanowaną.

Wyminęłam go, chcąc wyciągnąć bluzę z szafy.

Po chwili poczułam ramiona, które mnie owinęły.

- Wyglądasz słodko rozczochrana. - Szepnął mi do ucha.

- Od kiedy stałeś się taki otwarty ?

Nagle odwrócił mnie i przyszpilił do szafy.

- Wiesz mi dla mnie związek to rzecz nowa, ale cóż staram się.

***

Kiedy poszliśmy do sklepu, był już wieczór, cóż miło było wrócić do tłoku miasta. Zakupy jak to zakupy. Obładowani siatkami wróciliśmy do mieszkania. Peter uparł się, że zrobi spaghetti, więc mi została rola obserwatorki, bo cóż nie chciał mojej pomocy. Kuchnia była wypełniona naszymi rozmowami, śmiechem i lekko przypalonym sosem. Nie śpieszyło nam się, aktualnie były wakacje, potem ostatnia klasa i cóż wiedziałam, że będzie więcej tej pracy. Po wspólnym, posprzątaniu kuchni, poszłam wziąć prysznic. Przebrałam się w luźną piżamę, umyłam zęby, poczesałam włosy, załatwiłam potrzebę. Gotowa poszłam spać z szatynem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro