Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✘17✘

Christian ze znudzeniem przeglądał katalog z tortami, udając zainteresowanie zaręczynami Andera z jego siostrą.

Dochodziła czternasta, burczało mu w brzuchu i miał ochotę napić się cholernie drogiej whisky, a nie lamentować nad tym, co miało się pojawić na jakimś przeklętym torcie. W dodatku torcie vege, wszak jego bliźniaczka wmówiła sobie, że laktoza to największe zło świata i źle wpływała na figurę oraz zdrowie.

– Może lepiej będzie umieścić na torcie łabędzie? – spytał Ander, pokazując blondynowi trzypiętrowy, biały tort udekorowany różowymi serduszkami i przytulającymi się łabędziami. Oczywiście nie zabrakło na nim napisu „Wyjdziesz za mnie?".

Christiana omal nie zemdliło z nadmiaru tej przesadnej słodyczy. Rozciągnął się, głośno ziewając, by ukazać swoje znudzenie.

– Łabędzie się kochają i są ze sobą do końca życia nie z poczucia obowiązku, czy żeby zabezpieczyć finansowo swoją dupę – odparł w końcu blondyn, wprawiając stojącą nad nimi kobietę w zakłopotanie. – Ten motyw totalnie do was nie pasuje. Weź może lepiej poproś o wizualizacje szczęśliwej kobiety i załamanego faceta zakutego kajdankami. Najlepiej jeszcze z napisem „The End". W końcu ślubem przypieczętujesz swój los i staniesz się nudnym mężczyzną marzeń kobiety, która nawet cię nie kocha.

Ander posłał kobiecie słaby uśmiech i poprosił, by zostawiła ich na chwilę samych.

Nie miał pojęcia, co ugryzło Christiana. Nie podobało mu się, jak lekceważąco podchodził do zaręczyn, na których naprawdę mu zależało. Ciągłe mówienie, że Carla go nie kochała i nie zdoła nigdy tego zrobić, jedynie go frustrowała i zadawała ból, choć udawał, iż nie robiło to na nim wrażenia i wcale się tym nie przejmował.

Prawda była jednak wręcz odwrotna.

Zależało mu Carli i obdarzył ją wyjątkowym uczuciem, które zrodziło się po czasie. Nie stało się to podczas pierwszego wrażenia, wspólnego oglądania zachodu słońca, czy po wspólnym seksie. Uczucie dopadło go znienacka. Pewnego dnia, gdy spędzali wakacje w Grecji, obudził się obok niej i poczuł, że chciałby aby każdy jego dzień zaczynał się w ten sposób.

Uwielbiał patrzeć na jej słodki uśmiech i dbać o to, by mroczne myśli nie zaprzątały jej głowy. Nawet gdy stawała się nie do zniesienia, ani przez moment nie poczuł, że chciałby to zakończyć i pozbyć się problemu.

Życie singla było piękne, jednak odpowiednia osoba u boku sprawiało, że dni nabierały barw i przestawały być zwyczajne.

– Wiem, że myśląc o małżeństwie masz przed oczami swoich rodziców, ale my z Carlą tacy nie będziemy. – Ander uważnie spojrzał w zielone oczy przyjaciela.

– Znam moją siostrę – odparł kąśliwie Christian. Momentalnie jednak uniósł dłonie w geście poddania, widząc, że brunet tracił cierpliwość. – Życzę wam szczęścia, serio! – zapewnił. – Ale ten tort jedynie wzbudzi w niej uczucie zażenowania.

– Więc co mam wybrać? – Ander schował twarz w dłoniach. Był zmęczony ciągłym zastanawianiem się nad tym, jak powinny wyglądać idealne zaręczyny. Żałował, że nie mógł zabrać Carli w jakieś piękne miejsce i oświadczyć jej się wśród gwiazd, na świeżym powietrzu.

Wiedział jednak, że jej ojciec nigdy by mu nie wybaczył takiego zachowania. Dlatego musiał zrobić wszystko, by impreza z okazji zaręczyn zadowoliła wszystkich wokół, a nie tylko wybrankę jego serca.

– Przepraszam. – Niziutka, filigranowa blondynka podeszła do nich z niepewnym uśmiechem, wyciągając ku nim komórkę z odpalonym zdjęciem tortu w kształcie serca. Zakończono go na dole uroczą, różową wstążką, a na białej, polukrowanej górze widniały śliczne czerwono-białe kwiatki oraz otwarte niewielkie pudełko z pierścionkiem zaręczynowym. Wszystko oczywiście zrobione z masy lukrowej. – Wydaje mi się, że ten tort byłby dla pana odpowiedni. Nie jest przesadny, możemy go też zrobić w wersji vege.

– To mały tort na jakieś sześć osób, a ja potrzebuję takiego przynajmniej na sześćdziesiąt – odparł zrezygnowany Ander.

– Och, ale my się jedynie na nim odwzorujemy! – Blondynka posłała mu radosny, pokrzepiający uśmiech. – Zrobimy go piętrowy, z różnymi smakami, by goście mogli wybrać te, które im będą smakowały. Do tego możemy odwzorować piękne babeczki...

– No i pięknie! – Christian z radością klasnął w dłonie, podnosząc się z kanapy, od której zaczął go boleć tyłek. – Mogła pani wcześniej na to wpaść. Przynajmniej nie zmarnowalibyśmy tyle czasu...

– Przepraszam, ja nie chciałam się za bardzo wtrącać...

Ander również się podniósł. Położył dłoń na ramieniu młodej kobiety i obdarzył ją na tyle pogodnym uśmiechem, na jaki był w stanie się zdobyć w obecnej sytuacji.

– Nic nie szkodzi. Prześlę pani wieczorem dokładną listę, na ile osób trzeba przygotować zamówienie. Impreza jest za ponad miesiąc, proszę więc się upewnić, że wszystko będzie zapięte na ostatni guzik.

Podarował kobiecie solidny napiwek i opuścił cukiernię u boku najlepszego przyjaciela, który zdecydował, iż skoczą coś zjeść.

Lea nerwowo stukała stopami o podłogę, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu, przypominającym klatkę.

Nienawidziła więzienia. Przychodzenie do tego okropnego miejsca przywodziło najstraszniejsze wspomnienia, mimo to nie potrafiła opuścić wujka, choć cała rodzina odwróciła się od niego w chwili, gdy na światło wyszły jego brudne sekrety.

Poncho Costa bowiem od najmłodszych lat lubował się w rozbojach. Niestety na tym nie poprzestał. Wraz z pojmaniem przez policję i oskarżeniami dotyczącymi porwania Carli, doszły zarzuty o posiadanie nielegalnych filmów porno, ukazujących brutalną przemoc, a nawet morderstwa. Niektóre z nich dotyczyły dzieci.

Nienawidziła tego, co Poncho zrobił tym wszystkim ludziom i życzyła, by zgnił w więzieniu i cierpiał każdego dnia, jednak on świetnie się odnalazł za kratami. W przeciwieństwie do jej dobrego, kochanego ojca, który wylądował w innym zakładzie i nie zdołał przetrwać wśród żyjącym tam bestiom.

Drzwi po drugiej stronie oszklonego pomieszczenia się otworzyły, a jej oczom ukazał się niesamowicie umięśniony, średniego wzrostu mężczyzna, wyglądem przypominającym cyborga. Długie, ciemnoblond włosy opadały na opalone, wytatuowane ramiona, a na mocno zarysowanej szczęce momentalnie pojawił się zadowolony uśmieszek, gdy pochwycił jej rozbiegane spojrzenie.

Zajął miejsce naprzeciwko niej i wziął do ręki słuchawkę, umożliwiającą im rozmowę.

Lea zrobiła to samo, jednak nie wysiliła się na uśmiech. Z każdą wizytą towarzyszyły jej bolesne wyrzuty sumienia i obrzydzenie do samej siebie.

Powinna przestać tu przychodzić, ale nie potrafiła. Poncho od zawsze był jej dobrym, kochanym wujem, który dbał o nią i o matkę, gdy ojciec wyjeżdżał w dłuższe trasy ciężarówką. Często ofiarował im również pomoc finansową.

– Moja kochana bratanica! – Odparł radośnie Poncho do słuchawki, wpatrując się w nią szczerze uradowany. – Co u ciebie słychać? Jak się czujesz? Jak twoja matka?

Zasypywał ją pytaniami, a ona czuła, jak się rozpada.

Ojciec zginął w więzieniu, wuj niedługo później również został skazany, a matka stoczyła się na dno, niezdolna do życia bez męża.

Ilekroć patrzyła na Poncho, widziała w nim młodszą wersję ojca, a to sprawiało, iż nie mogła się od niego odsunąć.

– Źle. – Lea nerwowo poprawiła się na krześle, a w dużych, jasnoniebieskich oczach zalśniły łzy. – Zaczęła pić i ćpać. Sypia z sąsiadem, który katuję własną żonę, a ja miałam jej już tak dość, że się wyprowadziłam.

Poncho położył dużą dłoń na szybie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.

– Przykro mi. Musisz jednak wiedzieć, że to nie twoja wina. Nie ocalisz kogoś, kto nie chce zostać ocalony.

– Za to ty możesz przestać wypisywać do Carli.

Poncho momentalnie zmarszczył krzaczaste brwi. Uśmiech zszedł mu z twarzy, a oczy nie miały już tego przyjaznego blasku troskliwego wuja. Przybrały wygląd rozwścieczonego kota, gotowego do ataku.

Lea jednak się go nie obawiała. Był uwięziony po drugiej stronie. Zamknięty potwór bez możliwości ucieczki.

Ona zaś była wolna i gotowa do obrony najbliższej jej osoby.

– Carla jest moją przyjaciółką. Wystarczająco ją skrzywdziłeś. – Hardo patrzyła mu w oczy. – Przestań pisać do niej listy. I tak żaden do niej nie dotrze.

Poncho roześmiał się głośno, przywołując na myśl złego bohatera bajek dla dzieci. Mógłby użyczać śmiechu w horrorach, gdyby nie został zamknięty.

– Prędzej czy później, któryś list do niej dotrze – odparł pewny siebie, opierając masywne plecy na krześle, które wydawało się dla niego zbyt małe. – Nie mogę zapomnieć mojej słodkiej blondynki i tego, co wspólnie przeżyliśmy. Żałuję, że tak szybko policja mnie dorwała. Muszę przyznać, że jej ojciec ma jaja. – Uśmiechnął się złowieszczo. – Nie zdążyłem nawet zmontować filmiku z jego córeczką i wrzucić go do internetu...

– Nie zamierzam słuchać o tym, jak skrzywdziłeś ją i inne dziewczyny! – Lea podniosła się z krzesła, zaciskając z całej siły słuchawkę. Z jej oczu biła nienawiść, a łzy mimowolnie spłynęły po policzkach. – Dość już! Daj jej spokój! Nie możesz być zły do szpiku kości! Jestem pewna, że nadal jesteś człowiekiem, którego uwielbiałam jako dziecko. Mój ojciec ci ufał!

Poncho nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia.

– I jak to się dla niego skończyło, moja droga bratanico? – wyszeptał do słuchawki, a gęsia skórka momentalnie pokryła ciało Lei. – Wielu rzeczy nie wiesz i dla twojego dobra lepiej będzie, gdy tak zostanie. Pamiętaj, że nic nie jest czarno-białe, a dobrzy ludzie niekoniecznie są nimi naprawdę.

– O czym ty mówisz?! – Lea uderzyła z całej siły w szybę. Widząc strażników, wchodzących po Poncho, krzyknęła z histerią: – Mów! Mów do jasnej cholery, ty podły łajdaku!

Poncho posłusznie odwrócił się w stronę strażnika, nie opuszczając słuchawki.

Nim odszedł, wyszeptał jeszcze:

– Nie zmażesz winy naszej rodziny, przyjaźniąc się z tą dziewczyną. Gdy się dowie, kim jesteś, znienawidzi cię równie mocno, jak mnie. O ile nie bardziej.

Przeraźliwy krzyk rozniósł się po pomieszczeniu, a zaraz po nim nastąpił głośny płacz.

Lea nie mogła dłużej udawać, że nie znała Carli. Chciała, by wuj wiedział, że przechwytywała jego listy dzięki przekupionej służbie. Nie było to trudne, zważywszy na fakt, iż państwo Granch nie pozwalali na to, by korespondencja więzienna dostała się w ręce Carli. Lądowała w koszu, dopóki Lei nie udało się namówić gosposię, by mogła je przechwycić pod pretekstem spalenia z dala od willi rodziny Granch.

Sara na szczęście ją uwielbiała i chętnie zgodziła się na układ, jaki jej zaproponowała.

W końcu wszystko co robiły, miało na celu dobro Carli.

Prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro