Wędrówka przez ogrody
Czuła się okropnie, była roztrzęsiona i zła na siebie. Jej suknia była cała mokra, a ona dugotała z zimna za każdym razem gdy tylko zawiał wiatr. Głupi pomysł z próbą wejścia na drzewo skończył się upadkiem do sadzawki. Potłukła się, ale i cała przemokła nie mówiąc już o wodoroście, który zaległ jej się pod stanikiem. Chciała tylko odpocząć sobie trochę od tego świata, znaczy dworu. Nie chciała nikogo denerwować, więc wymknęła się w nocy. I także wtedy wpadła na ten idiotyczny pomysł... Dlaczego ona to zrobiła? Co ją do tego zmusiło? Chciała... Pobyć sama ze sobą? Nie... Chciała aby ktoś ją uratował... Znowu... Tak jak January. Ale wiedziała, że to niemożliwe. Jej rycerz na białym koniu pojechał na szkolenie zostawiając Fabię pod opieką Linusa... W sumie to tak naprawdę Jina. Pinus świetnie zdawał sobie sprawę z tego co Jin uważa i czyje. Gdy tylko spotkał go po dowiedzeniu się, że January wyjeżdża na tydzień, omówili "warty" tak więc Linus nie był z Fabią cały jej "poszkolny" czas, ale tylko wtedy gdy Hin nie mógł. Obojgu bardzo to pasowało, zwłaszcza Jinowi, który wybłagał wuja, aby odpuścił mu część lekcji i ćwiczeń w tym tygodniu. Oczywiście ulubieniec kapitana dostał co chciał, a nawet jeszcze więcej- wuj bowiem poprosił rodziców księżniczki, aby CI odwołali część zajęć Fabii. Tak więc dla tych dwojga, tydzień zapowiadał się obiecująco, a to mimo najlepszych chęci przygnębiło Serenę. Ona też chciałaby taki tydzień z kimś bliski... Ale poza Fabią tak naprawdę nie miała nikogo takiego bliskiego. Ale zdawała sobie sprawę z tego, że sama sobie na to zapracowała. Wszystkie znajomości wydawały jej się bardzo sztuczne,a chcąc nie chcąc wobec ludzi naokoło zachowywała się wyniośle. Nie jak rozpieszczona księżniczka, ale jak doświadczona dama. Dama która nie jest już nastolatką. Dama przed którą ludzie czują respekt, a nie koleżeńską empatię. Bardzo by chciała być inna, ale było to dla niej za trudne. Nie potrafiła się zmienić. Nie dlatego, że nie chciała; bała się. Bała się, że jej zmiana spowoduje... No właśnie; co spowoduje? Niezadowolenie? Obrzydzenie? Brak szacunku? A może to tylko wymówka? Może powinna to zrobić?
Kolejny podmuch wyrwał ją z zamyśleń. Do głowy przychodziły jej teraz bardziej prozaiczne pytania: która jest godzina? Czy ktoś jej szuka? Jak długo szła w zamyśleniu? Którędy do pałacu? Dlaczego ta ścieżka jest nieoświetlona? Wszystkie te pytania i widniejący na nieboskłonie pomarańczowy kolor doprowadziły ją do jednego, prostego stwierdzenia- długo już podróżuje. Mało to odkrywcze, ale nadal lepsze niż nic.
Idą dalej ścieżką zauważyła, że część ta jest bardziej... Dzika? Trudno tak powiedzieć; cały ten ogród był stylizowany na dziki i naturalny, chociaż powstał bardzo późno, pewnie o wiele później niż wiele budynków wokół. Czy wyszła już poza teren pałacowy? A może, już dawno to zrobiła? Może nieświadomie obrała inny kurs niż powinna i jest już w lesie.. Chociaż nie... Na pewno nie. Już od jakiegoś czasu pomiędzy końcami ogrodów, a lasem wyznaczono trasy szybkiego ruchu i kolejowe, mimo iż w ten sposób oddzielano pierwowzór i nadawało to ogrodowi pewnej sztuczności, to nadal była bardzo funkcjonalne; wreszcie nie trzeba było objeżdżać całej stolicy, a wręcz przeciwnie, trasa pociągowa szła teraz na wiaduktach przez sam środek miasta. Nie mogła dojść do końca ogrodów, dalej w nich jest, ale już w tej mniej zadbanej, zdziczałej, ale nadal pałacowej części. NO chyba, że jest to część należąca do koszar, wtedy... wtedy w sumie tylko lepiej, ponieważ resztka ogrodów i lasów była tu oddzielona potężnymi łąkami, gdzie było miejsce na spotkania, ćwiczenia i musztry. Na tak rozległych polach z łatwością można zauważyć wszystko, więc i ona zauważy pałac, a także i ją z łatwością zauważą... O ile dzisiaj jakaś grupa będzie miała zajęcia o świcie. Nie zastanawiając się już dłużej nad mniej lub bardziej pesymistycznymi wersjami wydarzeń, poszła przed siebie z zacięciem na twarzy. Była pewna w słuszność swojej racji i tym razem nie zamierzała się poddać. Wiatr jak na ironię zaczął wiać mocniej i to ze strony, w którą szła, niby kolejna przeciwność losu. Ale to jej nie przeszkadzało, miała związane włosy, o tej porze roku wiatr nie jest silny na tyle, aby wyrywać liście z drzew, co więcej, nie był już taki zimny, więc nawet ją trochę ogrzewał, a sukienka, jeszcze niedawno mokra osuszyła się pod jego ciągłym działaniem.
Było już niemal idealnie, kiedy nagle ścieżka się urwała. Serena i tak chciała iść prosta przed siebie, aż gdzieś dojdzie, ale nie oto chodziło. Brak ścieżki oznacza brak silnego i dobrze udeptanego gruntu, a to w przypadku terenów ogrodowych oznacza dużą ilość kałuż, bajorek, rowów i żab. Niestety tereny podmokłe nie są najlepszym miejscem na zwiedzanie bez porządnych butów. Na chwilę się zawahała, po czym uparcie parła przed siebie. Nic jej nie mogło powstrzymać w tej chwili; na spokojnie mierzyła się z śliskim błotem, niespodziewanymi rowami czy nawet gapiącymi się na nią żabami. Była w tym momencie niezwyciężona, a na pewno tak się poczuła gdy zobaczyła pinie zarysowane tereny łąk, które świadczyły tylko o tym, że jest już na całej długości na terenach podległych koszarom. Nikogo nie było na horyzoncie, ale prawdą było, że niewiele zajęło jej przejście, byłą niedaleko i także nieźle przyspieszyła. Teraz zostało jej tylko przedarcie się przez rozległe łąki przesiąknięte wodą po kilkudniowych deszczach. Zakasała rękawy, zapała i uniosła lekko sukienkę i zaczęła iść.
Wędrówka przez rozległe łąki była o wiele bardziej żmudna niż przez las, nie tylko z uwagi na brak jakiegokolwiek szlaku, ale także na zmieniający się z bardzo małą częstotliwością obraz. Wręcz można by powiedzieć, że szła, ale się nie poruszała do przodu. Ale na szczęście było to tylko złudzenie. Szła nie przejmując się żadnymi przeciwnościami losu, wręcz przeciwnie, wiele z nich jej pomagało; wiatr, który dawał trochę ciepła, grunt, który był grząski, był także miękki i nie powodował, aż tak bolesnych obtarć od butów, niemal oślepiające światło poranka oświetlało drogę i świetnie pokazywało, gdzie stoi woda, a z tym także, gdzie są rowy, a wysoka, wilgotna trawa, która ocierała się jej o nogi zamiast sprawiać wrażenia dyskomfortu, obmywała nogi z błota i kurzu, które nieprzyjemnie zaschły na skórze. Kiedy zajęła się czymś innym jak tylko wypatrywanie końca bezdroży, okazało się nawet, że łąki wcale nie są takie rozległe i można je całkiem szybko przemierzyć. Jednak wraz z wejściem na przetarty szlak to głosu znowu dorwały się obtarte stopy, które wołały swoją właścicielkę o pomstę do nieba, za wyjście na spacer w balerinach. Każdy krok sprawiał wrażenie jeszcze bardziej bolesnego. Wtedy Serena całkowicie porzuciła nadzieję na to, że ktoś się tutaj nagle zjawi i ją uratuje. Spojrzała prawdzie w oczy; pewnie nikt nawet jeszcze nie wie, że jej nie ma. Dlaczego ktoś miałby jej szukać? Usiadła na środku mokrej ścieżki. Popatrzyła na swoje stopy i już się miała rozpłakać na dobre, kiedy jednak zdecydowała, że nie. Otarła zalądki łez z kącików, zdjęła balerinki i wstała. Szła przed siebie zdecydowana i zdeterminowana. Nie potrzebny jej rycerz na białym koniu, nie potrzebny jest jej żaden rycerz, sama sobie da radę. Nie przejmując się niczym parła w stronę pałacu tak szybko jak tylko umiała. Mijała wiele osób, które jej się przyglądały, ale żadna z nich nie odważyła się jej zatrzymać. Kiedy tylko stanęła w progu wejścia wychodzącego na ogrody, poczuła zapach lekkich perfum i śmiechy dziewczyn. Wszystkie służące już się kończyły szykować i zabierały za pracę. Już miała wejść na górę, kiedy coś ją zatrzymało. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, potem odchyliła materiał sukni i obejrzała obtarte nogi. Wzięła głęboki oddech, po czym zapukała do otwartych drzwi, które zamykały pokój gospodarczy dla służby.
Gdy tylko weszła, wszyscy obecni wstali i zamilkli. Jako że na Neathii kultura wymaga, aby to osoba o wyższej godności się najpierw przywitała, o ile właśnie ona chciała podjąć rozmowę oczywiście. Serena kiwnęła lekko ręką dając znać obecnym, aby nie prostowali się jak na musztrze, po czym zaczęła:
-Witaj, czy jest może... O jest, Neve, jak będziesz się zajmować moim pokoje, proszę najpierw przygotuj wannę, dobrze?
Odwróciła się i zaczęła iść w stronę schodów, jednak nie zrobiła nawet paru kroków, gdy postanowiła powiedzieć coś jeszcze;
-W sumie, to mogłabyś mi także przygotować jakąś ładniejszą sukienkę... No, w sumie to jakimś ładnym kokiem także bym nie pogardziła.
Po czym odeszła zostawiając wszystkich służących w nie lada zdziwieniu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ek-chem... 2000 odsłon... Ek-chem....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro