Nocne spotkanie
Szedł dokładnie tak jak powiedziała mu Fabia. Zatrzymał się dopiero gdy zobaczył skarp. Zawahał się chwilę. Czy aby na pewno on powinien iść? Jest przecież tyle lepszych osób, które mogłyby to zrobić!
W tym czasie Serena zdążyła już przestać płakać. Nie miała siły na nic. Siedziała tylko oparta o ścianę w miejscu, gdzie nie padał na nią deszcz. Zdążyła już ochłonąć, ale nadal nie chciała wracać. Czuł się jakaś taka... Niewarta tego wszystkiego. Patrzyła bez większego sensu w dal, nie wyróżniając nawet, co się przed nią znajduje. Otrząsnęła się dopiero, gdy usłyszała delikatne kroki nad nią. Od razu domyśliła się, że to straż jej szuka, jednak wiele razy jej nie znaleźli szukając nawet tutaj. Była więc pewna swojej kryjówki. Nie zmieniało to jednak faktu, że siedziała jak mysz pod miotłą. Miała pewnego rodzaju stracha. Nasłuchiwała i doszła do wniosku, że osoba ta, idzie inaczej- nie po ścieżce, a raczej wokół skarpy. Nagle zobaczyła nogi zsuwające się po lekko stromym uskoku. Z tej strony nie można było jednak jej dostrzec. Obszedł całe jeziorko, a gdy był po jego drugiej stronie, przystanął. Chwilę się szurał w miejscu, po czym usiadł na najbliższym kamieniu. Siedział przodem do Sereny, jednak ta nie była pewna, czy ją widzi, ponieważ sama nie widziała go w całej okazałości. Po chwili w nieruchu, rozsiadł się wygodniej i zniżył głowę. Teraz nie miała złudzeń. Skądś go znała, ale nie miała pojęcia skąd. Cyba zauważył jej zdezorientowanie, bo zastanowił się. Spojrzał na nią tym dziwnym wzrokiem i zamachał. Z zrozumiała, ale za chwilę maiła ochotę śmiać się jak nigdy. Teraz już wiedziała, że to ten sam chłopak, który opiekował się Fabią. Nie miała siły(ani zbytniej ochoty) na śmiech, więc odpowiedziała mu tylko lekkim uśmiechem typu "miło cię widzieć". Zastanawiała się, dlaczego nie wyciąga on jej jeszcze z powrotem. Chciała z kimś pobyć, ale nie miała odwagi, aby przysiąść się bliżej- mógłby to źle odebrać. On natomiast sprawiał wrażenie jakby czytał jej w myślach, ponieważ za chwilę przysiadł się na kamień kilka metrów bliżej. Teraz mogła zobaczyć jego twarz. Dla typowego koloru skóry u mężczyzn z środkowego lądu, bardzo kontrastowały, typowe dla górskich plemion, stalowe oczy. Nos miał z kolei iście szlachecki- leciutko zadarty do góry, a nosodoły delikatnie, acz dosyć subtelnie rysował się na jego twarzy. Usta nie były ani wąskie, ani szerokie, raczej miały grubość małego palca. Szyję miał chudą, a ramiona szerokie. Kidy siedział, nie można było tego zauważyć, ale była pewna, że tak jak większość rycerzy zamkowych jest wysoki i dobrze zbudowany. Pomyślała, że jest dość przystojny, zwłaszcza, że bardzo mu pasują te jego wyblakło amarantowe włosy do ramion. Szybko jednak przypomniała sobie, dlaczego tu siedzi. Znowu miała sobie za złe, że nie potrafiła dotrzymać obietnicy małżeńskiej. Jej słowa zawsze obijały się o nią, sprawiając, że stawała się jeszcze bardziej przybita. Ujawniała się zwłaszcza, gdy miała, jak to nazywała, "zachciankę" na jakiegoś mężczyznę. Matka często jej mówiła, że bierze to za bardzo do siebie. Ona sama na myśli ma wielu i w sercu kilka, ale kocha tylko swojego męża, tym uczuciem niezależnej miłości. "Widzisz, ludzie mogą być małżeństwem, ale tylko kochankowie mogą się naprawdę kochać. Wasz ojciec jest moim kochankiem, a to, że został moim mężem, to tylko dodatek." Kiedy tak powiedziała jej matka.Była jednak osobą, o typowo gundaliańskiej moralności- jak coś obiecała to tego dotrzymywała, nie ważne jak bardzo było trudno.
Znowu usłyszała szelest materiału. Gdy tym razem spojrzała, zobaczyła, że jest on już blisko. Schowała głowę w kolana. Pewnie zaraz ją stąd wyciągnie i znowu będzie to samo: Gdzie byłaś? Ni powinnać tak robić! Nie przejmuj się nim!
Ale jak ma się nim nie przejmować? To jej mąż do cholery! Zawsze denerwowały ją te wielkie damy, które próbowały odwrócić jej uwagę od przysięgi i podprowadzić swoich synów. Każda liczyła na tytuł księżnej i syna króla, albo chociaż księcia. Rodzice powiedzieli, że ród z którego wywodzi się Jariv, to wspaniały ród Rozległych Dolin, który niestety został zepchnięty na bok, przez inne rody szlacheckie ze względu na ożenki z osobami, bez tytułów, czy nawet działalność czysto charytatywną. Mieli duże problemy i stracili praktycznie cały posłuch, byli jedynym ludźmi, którzy utrzymywali tamte terany w miarę dobrych warunkach- typowa chytrość szlachciców jak dawno zrobiłaby z pięknych rezerwatów ich rezydencje.. Małżeństwo z księżniczką, miało przywrócić im rządy nad całą samolubną i chciwą gołotą. Tyko dlatego si ę pobrali, żeby utrzymać porządek.Wiedziała, że to dobre, ale dlaczego uciekł? Jego rodzice zarzekali się, że nie widzieli go od dnia ślubu, a listy, które dostają, nie są zaadresowane ani nikt nigdy nie widział kuriera- tak jakby przynosił je wiatr. Czasem chciała si komuś wyżalić, ale bała się reakcji innych. "No dalej, zabierz mnie do nich, no chyba, że przyszedłeś pooglądać sobie ten żałosny widok?"
Znowu szelest. Siedział już zaraz przy wejściu. "Na co czekasz? Na oklaski?"
Cały czas myślała tylko o jednym- dlaczego tak bardzo boli ją serce.
-Nie jest ci zimno, wasza wysokość?
Usłyszała głos miękki jak jedwab, albo może tylko jej się tak wydawało, ponieważ potrzebowała porozmawiać. Był on jednocześnie bezinteresowny, ale subtelny i jakby mówił_ ty jeszcze o tym nie wesz, ale jest ci zimno. Gdy tak myślała, rzeczywiście odczuła doskwierający chłód."A więc to jego stratega. Chce mnie wziąć an wmawianie symptomów." Mimo wszystko skineła głową. Nie może udawać, że go nie słyszy. Ignorowanie kogoś nigdy nie wychodzi na dobre.
-Nie dobrze, tak siedzieć tylko w sukience na dworzu. Wieczory są przecież bardzo zimne-- uśmiechnął się lekko, po czym otworzył torbę, której Serena wcześniej nie zauważyła. Ku jej zdziwieniu wyciągnął jej własny płaszcz. em obity futerkiem, który był niesamowicie ciepły.- Wasza wysokość pozwoli.
Wyszła z swojej norki, po czy dała sobie założyć i zawiązać okrycie. On cały czas stał i wzrokiem zaproponował jej usiąść na kamieniu, który niedawno sam zajmował. Po dłuższej chwili przycupnęła na jego krańcu. Zobaczyła znowu lekki uśmiech na jego twarzy- sama mu odpowiedziała. Jej uśmiech był raczej słaby i średniawo wesoły, bardzie pocieszający- tak jakby pocieszała samą siebie.
-Zakładam wasza wysokość, że musisz być zmęczona. Wziąłem prawie wszystko- począł wyciągać szczelnie zapakowane jedzenie i piecie, jakieś koc wziął nawet prześcieradło.
-Dziękuję, sądzę, że nie będzie to potrzebne.
Spojrzał na nią jeszcze raz- okiem przenikliwym jak u znawcy. Po czym znowu się uśmiechnął- tym razem był to raczej uśmiech ulgi. Jakby mówił "całe szczęście!". Nie zrozumiała, , nie omieszała jednak przyglądać się nowemu towarzyszowi. Nie za bardzo jej się podobało to , ale widziała, że prędzej czy później zaczną jej szukać. Czasem żałowała, że nie jest zwykłą dziewczyną, jakim na świecie jest wiele. Szybko się zganiła- urodziłaś się w tej rodzinie- tobie dane jest dziedzictwo tronu- zamiast użalać się nad sobą, zacznij się brać do roboty. Twoim życiowym zadaniem jest utrzymać Neathię w świetności i dbać o swoich ludi. Przestać się mazać! Na samą myśl o tym wszystkim ogarnął ją strach- "Nie daję sobie rady z małym problemem, a mam zostać królową?" Oczy szybo jej się zaszkliły. NIe uknęło to uwadze chłopaka. Odrazu zerwał się z miejsca i podszedł.
-Czy coś się stała, wasza wysokość?- zapytał delikatnie. Gdy Serena podniosła wzrok zobaczyła jego szare oczy.- Jeżeli cokolwieksię stało, proszę mi poweidzieć...
-Nie chcę wracać...- powiedziała prawie niesłyszalnie. Niewiele pamiętała dalej. Tylko miękkość w nogach i silne ramiona, które ją oplotły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro