Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Naelia


Mimo, że Jin nie był jakimś wielkim fanem Linusa i Januarego musiał spokojnie znieść fakt, że obydwoje przeszli do dalszych treningów. Oczywiście mógł się czuć nieco osamotniony, jakby nie patrzeć Fabia ich uwielbiała, Serena niezmiernie lubiła tego całego Januarego, jego wuj też darzył ich pewnego rodzaju sympatią, nie wspominając już o jego matce, która wręcz zakochała się w tych "czerwonawych" włosach, które (chcąc nie chcąc) chłopak pozwalał jej czesać w przeróżne fryzury. Jedyne co było dla niego nie do zniesienia, to fakt, że tak szybko im się udało, ze względu na Fabię, no bo przecież to niemożliwe, żeby samą księżniczką opiekowali się jacyś rekruci. Oczywiście najlepiej byłoby, żeby znalazła sobie jakiś innych, ale jako, że no to się nie zanosiło, to trzeba było zrobić z tych chłopaczków Rycerzy Zamkowych. Oczywiście najłatwiej byłoby im dać po prostu wszystko i więcej nie zawracać sobie głowy, ale jak tylko Kapitan Cappan o tym usłyszał... No w sumie to chyba wiecie, jak mógł zareagować (w sumie to macie wolną rękę, co do tego). Tak czy inaczej z tego planu wyszły nici, więc jednak trzeba było ich wyszkolić, tak więc do "pana" Raynera Williamsona doszło dwóch nowych, którzy musieli przejść testy, tak zwane "końcowo-rozpoczynające". Oczywiście szkoleniowiec zapałał mniej więcej takim samym entuzjazmem co Jin, bo oczywiście mało jest takich, co mają farta i znajomości... Tak czy inaczej obydwaj przeszli dalej. Mieli dużo pracy, ponieważ czekały na nich

nie tylko typowo terenowe sprawdziany, ale także dydaktyczne. Może to nie były jakieś szkole testy, ale wiedza ogólna była sprawdzana w każdym momencie.Oczywiście oni o tym nie wiedzieli i czekało ich nie lada zaskoczenie. Ale nie jestem tutaj, aby opowiadać wam o ich próbach(w sumie to udanych) przechodzenia testów, o nie. Ja tu jestem tylko po to, aby wam opowiedzieć, jak nasz Kolega January, jaka mu łatka pozostała(w sumie to Linusowi także), miał okazję poznać, kobietę, która wywróci jego życie o 180 stopni, a dokładnie Naelię. Niby nikt się nie spodziewał, ale to co połączyło tą dwójkę było czymś tak niespotykanym i niesamowitym, że chyba każdy, kto ich kiedykolwiek widział, od razu zauważył, tą więź, która pozwoliła im przetrwać i osiągnąć tak dużo. Tak więc, wydarzyło się to tuż po zdaniu przez nich egzaminów. Był to wspaniały dzień dla nich dwóch, sam kapitan Cappan, korzystając, z tego, że obydwaj byli u jego ukochanej siostrzyczki z księżniczką, postanowił przedstawić im ich wyniki;

(dźwięk liry)

Obydwoje siedzieli jak na szpilkach, gdy Cappan wyjmował jakieś kartki, na których rzekomo miały być ich wyniki. Nie wiedzieli czego się spodziewać, jakby nie patrzeć, zarówno ich umiejętności praktyczne i wiedzę, sprawdzano w tak dziwne, niespotykanie i niestandardowe sposoby, że nie można było być nawet pewnym, czy w ogóle odpowiedzieli na jakiekolwiek. Nie mogli się doczekać, ale kapitan, nie wydawał się spieszyć.

-Garen, przestać ich tak stresować i wreszcie pokaż im te kartki! Wszyscy dobrze wiemy, że masz je uszykowane i tylko napinasz atmosferę!

-Karen, psujesz całą zabawę!

Oczywiście, nawet w tak dojrzałym wieku w jakim znajdowali się Karen Clach i Garen Cappan, nie mogli powstrzymać się od, tego typowego dla rodzeństwa, kłócenia się. Mino, iż kapitan miał już 42 lata na karku, a jego siostra 40, nie mogli często znaleźć kompromisu. Chyba nikogo jednak to nie dziwiło. Wiele osób "znało ten ból", normą na Neathii była duża rodzina, często do czterech dzieci. O wiele częściej widziało się tu samotnych rodziców z dwójką, ewentualnie trójką dzieci niż rodzinkę z jednym. Jednak kłótnie polegają tutaj raczej na zasadzie "jesteś idiotą", "nie bo ty!", "masz rację, ona jest idiotką", "ale ty to mojej siostry nie obrażaj, tępaku!". No, jestem pewna, że znajdzie się nawet wśród nas, ktoś, kto to zna.

-Kapitanie Cappan?- inicjatywę w rozmowie, przejęła Fabia.

-Tak księżniczko?

-Czy oni przeszli, czy nie? Proszę już powiedzieć! Jestem ciekawa!

-Ależ oczywiście księżniczko- tym razem mężczyzna począł szukać w tej prawidłowej kieszeni swojej teczki.- A tak w ogóle, wasza wysokość. Dlaczego tak ci zależy na tym?

-Bo nie chcę, żeby odeszli.

Wszyscy spojrzeli na Fabię i w głowie błądziło im jedno pytanie.

-Ależ, Fabio skarbie, dlaczego mieli by odejść?- zapytała zaniepokojona "teściowa".

-Jin mówi, że są beznadziejni, ale ja mu mówię, że to nie prawda, no to mi powiedział, że dobrze, niech się mną opiekują, ale jak nie zdadzą egzaminów to znaczy że naprawdę są beznadziejni i on już dopilnuje, żeby nigdy nawet nie uczestniczyli w orszaku. Oni są fajni, muszą przejść!

Wszyscy tutaj obecni wiedzieli o tym, jaki był Jin- zazdrosny. Nie mniej, tak jak January i Linus nieco byli zdziwieni/zmartwieni, tak matka narzeczonego prawie nie wybuchła śmiechem. Sam Cappan pozwolił sobie uśmiechnąć się pod nosem.

-Dobrze, w takim razie pospieszę się- to mówiąc wyjął kilka kartek i zaczął je przeglądać.- O proszę, chłopcy, macie wasze wyniki.

Obydwaj podziękowali i wzięli kartki do ręki, ale ku ich zaskoczeniu były napisane, w jakimś innym języku, o ile był o jakikolwiek język. Nie wiedzieli co zrobić. Wszyscy na nich patrzyli z wyczekiwaniem.

-To jak chłopcy?- Karen nie mogła się doczekać, wiedziała, że na pewno i tak zdadzą, ale chciała zobaczyć ich reakcję.

-No... Ja tam nie mam pojęcia...- powiedział z dawką niepewności Linus.

-A ty Phill?

-Nie panie kapitanie, nie mam pomysłu, co to mogłoby znaczyć.

Gdy tylko powiedział, Cappan wyjął jakieś inne kartki i zaznaczył na nich jakieś kropki, mamrocząc pod nosem. Za chwilę dał im te kartki i rozsiadł się wygodniej. Na tych małych kawałkach papieru było podsumowanie zdobytych przez nich punków z osobistymi dopiskami Williamsona. "Zna teorię, ale jak proszę go o przykłady z życia, to zaczyna opowiadać o kotach swojej matki"- był to zdecydowanie najciekawszy wpis na kartce Linusa. "Uznał, że nie jest możliwe, aby przejść, pod gałęziami krzewu i próbował wspinać się po drzewie, spadając, rozciął sobie w kilko miejscach prawą nogę, na tyle dotkliwie, aby doprowadzić obecną pielęgniarkę do chwilowej utraty przytomności" widniało pod zdobytymi punktami za sprawność terenową Januarego. Było jeszcze jedno, co ich interesowało: ta magiczna liczba punktów, którą zdobyli.

-Przepraszam, kapitanie Cappan?

-Tak Claude?

-Ile punktów trzeba zdobyć, aby zdać testy?

-Macie co najmniej połowę punktów za każdy rodzaj sprawdzania?

-Owszem.

-Tak, kapitanie.

-W takim razie zdaliście.

Widać, że najbardziej teraz chcieli rzucić się na siebie i wręcz balować, ale "mundur zobowiązuje".

-Teraz tylko jeszcze jedna sprawa: Bakugany. Claude, jeżeli się nie mylę, jesteś już w "posiadaniu" towarzysza, nieprawdaż?

-Tak, kapitanie Cappan.

-A ty Phill, z tego co mi się wydaje, nie masz jeszcze żadnego?

-Nie kapitanie.

-No dobrze, teraz jeszcze tylko jeden test, tym razem tylko dla ciebie Phill, zobaczymy, czy masz możliwości, żeby zajmować się tym, czy, się zajmujesz. Pojutrze odbędzie się ostatni etap waszych przygotowań, a dokładnie chodzi o waszych współtowarzyszy. Mogę wam zdradzić, że będzie to nietypowy sposób, Phill będziesz swojego przyszłego towarzysza szukać w przygotowanym terenie, Bakugany bazują w różnych miejscach, tak, że odnajdzie je tylko osoba, która myśli podobnie do nich, tym razem ustaliliśmy, że będą się chowały same, dlatego, macie ciekawe zadanie. Dobrze! Spocznij, macie już na dzisiaj wolne, idźcie zadzwonić do domu i się pochwalić.

Podziękowali i już zbierali się do wyjścia, dla Cappan rzucił na odchodne:

-Claude, podziękuj twojej matce, za przygarnięcie tych kotów, uratowały twoją ocenę z stosunków spornych i reagowania.

~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~"~

-Nie wiem, czy dam radę.

-Na bank dasz radę!

-Ja, nie jestem taki pewny.

-Nie przesadzaj!

January i Linus szli drogą. Na ramieniu Clauda, dumnie siedział Pyrus Neo i uczestniczył w rozmowie równie żywo, co jego towarzysz.

-Nie przesadza, zachowujesz się, jakbyś miał iść na jakąś randkę w ciemno, całkowicie w ciemno...

-Raz w życiu dałem się namówić i już nigdy wam nie zaufam!

-Stary, skąd ja miałem wiedzieć, że Michel Durron, to facet, mało kto nazywa syna Michel! To damskie imię do cholery!

-I tak wam nie ufam. Ale to w ogóle nie jest jak randka w ciemno! Tutaj nie przychodzę na umówione miejsce, tylko tego miejsca muszę szukać!

-Przesadzasz!

-Nie!

-Dobra uspokójcie się już, jesteśmy prawie na miejscu.

Na placu przed nimi stała dość duża grupka osób. Byli tam nie tylko rekruci, którzy są u końca swoich testów, ale także kilka osób z wyższych pułapów. Wśród grupki przewodniczących tą akcją stał Collin i śmiejąc się coś opowiadał do innych. Kapitan Cappan także tam był, ale stał na podeście, dumnie obserwując obecną akcje. Linus stanął z boku i uznał, że poobserwuje wszystko, aż do rozpoczęcia się poszukiwań. January natomiast podszedł do grupki rekrutów, która stała zaraz pod drzewiastą częścią parku. Rozmawiali o tym, jak się stresują, gdzie myślą, że można by było pójść i tym podobnym. W pewnym momencie January poczuł dziwny ucisk na ramieniu, tak jakby ktoś go ściskał, jednak nie było tam niczyjej ręki. Specjalnie na "wyczyny terenowe" związał włosy, więc od razu odrzucił możliwość zacięcia się kosmyków w zamek znajdujący się na jego barku. Postanowił lekko otrząsnąć mundur i niby było wszystko dobrze, kiedy nagle poczuł, że coś ewidentnie przyczepiło mu się do kołnierza. Nie chcąc wykonywać zbyt gwałtownych ruchów postanowił spróbować dosięgnąć, to coś, jednak, gdy tylko złapał je, okazało się, ze maluch nie zamierza puszczać. Wtedy zorientował się, że to raczej nie jakiś rzep, lub owoc wchista, tylko jakieś małe stworzonko.

-No już, puść, nic ci nie zrobię.

Powiedział do malucha, co ciekawe uścisk stworzonka lekko zmalał.

-No dobrze, już dobrze, spokojnie, puść się.

-E... January... Do kogo ty gadasz?- zdezorientowani towarzysze rozmowy, nie mieli pojącia co sie z nim dzieje.

-Ja, no ten mam coś na kołnierzu i chyba to nie jest rzep, tylko coś żywego.

W tym momencie wszelki opór sił puścił i ręka czerwonowłosego poleciała do przodu jak z procy, o mało co nie szpecąc twarzy chłopaka, przed nim.

-Na bogów! Przepraszam!

Jednak nie to teraz obchodziło jego współrozmówców, lecz raczej mała czarno-fioletowa kuleczka, którą, chłopak trzymał w palcach.

-Ej chłopie, to Bakugan....

January stał i patrzył z lekkim niedowierzaniem na swoją rękę. Wreszcie odwrócił się na pięcie i powędrował, ku zaskoczeniu pozostałych, w kierunku kapitana Cappana.

Po kilku chwilach, Cappan patrzył na niego i zastanawiał się co się dzieje, po czym uśmiechnął się i zawołał Collina.

-Tak kapitanie Cappan?

Garen wziął do ręki kulkę i podniósł d góry, tak, żeby każdy mógł ją zobaczyć.

-Czy to jest ten Bakugan Darkusa, o którego tak się zakładałeś, że nikt go nie znajdzie?

Później wszyscy tylko zobaczyli zdziwioną minę Collina i ciche, pełne niedowierzania "Ta

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro