Ciemność
Ciemność... Tak tylko można by było opisać to co go otaczało. Nie widać było prawie wcale niczego, poza swoim nosem... Małe dziecko podążało ścieżką z kamieni, choć raczej skakało po niej, ponieważ każdy kamień był tak duży jak on sam, jeżeli nie większy. Nie miał pojęcia gdzie jest. Jedyne co wiedział to, to, że zgubił Linehalta i nie wie gdzie go szukać. To dopiero tydzień jak tu jest, a już zdążył się zgubić. W sumie to czego oczekiwać po trzyletnim dziecku. Strażnicy byli głupcami, jeżeli myśleli, że mu się uda. Chociaż i tak niektórzy już spisali go na straty. Nagle poczuł, że kamienie ustąpiły, dla czegoś milszego, takiego jak... trawa? Nigdy by się nie spodziewał, że znajdzie trawę w tak ciemnym i nieprzyjaznym miejscu. Zwłaszcza tak głęboko pod ziemią, gdzie nawet latarnie wejściowe nie dają krztyny światła. Zszedł z kamieni i zmęczony długą drogą położył się na trawie. To mu przypomniało całe jego dotychczasowe życie. Może to tylko trzy lata, ale on i tak czuł, że tęskni do jasnego, zielonego miejsca, gdzie był ktoś poza nim i jego bakuganem. Chciał, żeby kiedyś zobaczyć jeszcze raz Gundalię, ale nie wiedział, że to zrobi i bynajmniej nie będzie miło zaskoczony. Zasnął, spał dość długo, tak uważał, ponieważ zbudził go znajomy głos czarnego stwora nawołujący na niego. Jeżeli Linehalt poleciał go szukać, to długo go musiało nie być. Ale nie czas na rozmyślanie...
-Tutaj Linehalt!!!
-Wpadłeś do rowu, że nie możesz się wydostać?
-Nie, zasnąłem!
-Na kamieniach?
-Tu nie ma kamieni! Tutaj jest trawa!
-Co jest?
-Chodź zobaczysz!
Linehalt, mimo iż niezbyt zachwycony musem lecenia dalej w ciemność niż tego sytuacja wymagała, podleciał do Rena i popatrzył na niego. On, w odróżnieniu do dzieciaka, spędził tyle czasu w ciemności, że widział wszystko. Poparzył na małego i nie do końca zrozumiał o co mu chodzi. Patrzyli tak na siebie bez końca.
-Naprawdę nie chcesz się położyć?
-Jak to położyć?
-No na trawie...
-A co to jest ta trawa?
-Leżę na niej.
Linehalt przez chwilę się wahał, ale wreszcie wylądował i stanął na zielonym podłoży. Poczuł przyjemne w dotyku rośliny. Stał tak przez jakiś czas, zastanawiając się jak dawno nie czuł tego pod stopami.
-Nie chcesz się położyć?
-Położyć? Nie zgniotę całą tą trawę...
-Jest wysoka, wyższa ode mnie... Na pewno da sobie radę z twoim ciężarem. Bakugan chwilę się wahał, po czym opadł na ziemię, niczym głaz. Bliskie okolice, aż się zatrzęsły. Ren bynajmniej nie podzielił tego entuzjazmu co on. Trzęsąca się ziemia bardzo go przestraszyła. Spojrzał na czarnego stwora wzrokiem typu:"No wiesz co?". On natomiast odpowiedział wzrokiem:"Sam tego chciałeś". Patrzyli tak na siebie, przez dłuższą chwilę, po czym znów spojrzeli na "sufit".
-Tu jest o wiele przyjemniej niż przy wejściu.
-Wiem, kiedyś tu mieszkałem.
-Naprawdę? Kiedy?
-Jakieś sześćdziesiąt lat temu, kiedy były tu ze mną jeszcze inne bakugany ciemności.
-A ile lat już tutaj mieszkasz?
-Około pięciuset...
-Aaa...
W tym momencie rozmowa się urwała. Ren czuł się trochę zawstydzony, że spytał o to towarzysza niedoli. Sam był tu tylko kilka dni, a już czuł się źle.
-Przepraszam...
-Za co przepraszasz?
-Za to, że spytałem, to musi być dla ciebie trudne.
-Nie, w sumie to cieszę się, że jestem ostatni.
-Jak to? Dlaczego?
-Cóż... Po tym jak cesarz kazał przenieść się wszystkim bakuganom ciemności bliżej wyjścia, większość oszalała. Chciała się wydostać. Często aktywowali tą zakazaną moc, wierząc, że uda im się zniszczyć nasze więzienie. Jednak jedyne co się udało im dokonać to niewielkie zniszczenia i często śmierć... Własną śmierć...- zrobił dość dużą przerwę między słowami. A jeszcze większą zrobił zanim zaczął opowiadać o innych bakuganach, które znał. Między innymi o Firenie- najsilniejszym bakuganie, wśród bakuganów ciemności. Jako jedyna uaktywniła zakazaną moc i nie umarła, od niej. Z oficjalnych informacji, wiele bakuganów, jako króliki doświadczalne wzięli nadworni naukowcy, a potem podczas eksperymentów, umarły. Przynajmniej to słyszeli mieszkańcy ciemności za każdym razem jak ktoś z nich nie powracał. Po naprawdę długiej ciszy znowu odezwał się Ren:
-Nadal nie rozumiem, dlaczego się cieszysz, że jesteś ostatni.
-Cieszę się ponieważ, albo bym był zabrany do pałacu, albo ty byłbyś w okropnym niebezpieczeństwie.
-Dlaczego się o mnie troszczysz? Przecież ja tylko ograniczam twoją wolność- spytał z nieukrywanym wyrzutem chłopiec. Łzy zebrały się w jego oczach.- Przecież już pierwszego dnia musiałeś mnie ratować!
-Nie nie jesteś żadnym ograniczeniem. Wręcz przeciwni, dzięki tobie wiem, że dam sobie radę. Sam nie wytrzymałbym tu długo, a gdy teraz mam z kim rozmawiać i dzielić się obawami jaki i pociechami to jestem szczęśliwy i nie potrzebuję niczego więcej. Ty dajesz mi poczucie normalnego życia, ja cię ochraniam. Zawrzyjmy umowę, co ty na to?
-Dobrze, ale nie wiem jaką...
-Nigdy siebie nie opuścimy, dopóki któryś z nas nie będzie musiał odejść.
Ren namyślał się chwilę, wiedział, że jeżeli się zgodzi to prawdopodobnie spędzi tu całe swoje życie, ale jednocześnie nie potrafił odmówić swojemu towarzyszowi.
-A jeżeli się zgodzę, to zostaniemy przyjaciółmi?
-Przyjaciółmi?- Linehalt nie ukrywał zaskoczenia. Ten dzieciak, chce zostać jego przyjacielem? Kiedy on ostatnio miał przyjaciela? Chyba jedyną osobą, którą mógł tak nazwać była Firena. Trwała kolejna cisza.- Coś sądzę, że nasza przyjaźń, będzie cichą przyjaźnią, skoro nikt nie potrafi przerwać niezręcznej ciszy
-Czyli jesteśmy przyjaciółmi?
-Tak jesteśmy przyjaciółmi. Ren uśmiechnął się jak jeszcze nigdy.
-To świetnie...
...-...-...-...-...-...-...-...-...-...-...
Piętnastoletni chłopak szedł drogą w towarzystwie dwóch zbrojnych. Na ramieniu siedział mu czarny bakugan. Poruszał się szybko, aczkolwiek bardzo cicho. Właśnie złożył wizytę w zamku cesarza na jego wezwanie. Nie mógł uwierzyć, że ich szansa na normalne życie jest tak bardzo blisko. Chociaż,czy można nazwać to wolnością? Osobiście nie sądzę. Sam dobrze wiedział, że nie jest wolny. Jest pod ścisłym nadzorem Barodiusa, a ten piękny świat, który pamięta zmienił się w jedną wielką jaskinię. Nic, z tego co sobie wymarzył, nie istniało już na Gundalii. Szedł teraz poznać innych, młodych członków zespołu. Miał nadzieję, że nie będą to zadufane w sobie "panienki". Co prawda nie był na "powierzchni" długo, ale te dwa tygodniewystarczyły, aby spotkać "najlepszych z najlepszych". Z tego co wiedział, żadna "panieneczka", która była przed nim nie dostała się. Widział tylko wysokiego chłopaka z niebieskimi włosami i arystokratę. Przynajmniej mu powiedziano, że to arystokrata. Płaszcze, czy coś w ten deseń. Sam już nie wiedział o co chodzi. Wszyscy mieli jakiegoś dziwnego bzika na punkcie arystokracji. Cały czas tylko o nich i o nich mówili. A jak okazało się że ten chłopak, który rzekomo dostał się do naszej grupy i dodatkowo jest z tej całej arystokracji to wszyscy od razu potyczki i inne takie. Chyba mają ze sobą problemy czy coś. Tak długo rozmyślał nad tym wszystkim, że nagle okazało się że są już na miejscu. Niby szybko. Z tego co wiedział miało być sześć osób. Jak wszedł to zastał cztery. On był piąty, co oznacza, że wieszcz że jeszcze jedna osoba dojdzie. Na razie widział blond mięśniaka, tego całego pana arystokratę, jakiegoś niebieskowłosego chłopaka i dziewczynę z zielonym jeżem na głowie. Teraz tylko zaczekać na szóstkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro