Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień dobry, panie prezesie


                                                                            AKASHI SEIJURO


Kawa, papieros i stos papierów. Ten widok witał mnie co rano w moim biurze. Kiedy zgodziłem się przejąć zarządzanie w firmie ojca, nie miałem nawet czasu wybrać się na jazdę konną. Ba! Nie miałem nawet czasu zrobić kolejnego kierunku na uniwersytecie, ponieważ wymagał ode mnie szybkiego przejęcia rodzinnej spuścizny. Ciągle mi mówił jaki to jest stary i zniedołężniały. Nie dość, że zepsuł mi dzieciństwo, to sprawił, że wejście w dorosłe życie było trudniejsze niż mogło mi się wydawać. Jako, że nie potrafię przegrać, nie potrafię się poddać w czymś co robię, dzielnie przychodziłem dzień w dzień do pracy. Od miesiąca każdy dzień wyglądał niemal identycznie. Otworzenie drzwi, rzucenie torby na kanapę stojącą w rogu biura, rzucenie się na czarne, skórzane, obrotowe krzesło. Po tym zazwyczaj zarzucałem nogi na biurko i przeglądając papiery, które naniosły się przez noc, bądź też pocztę, spalałem przygotowaną wcześniej fajkę. Na tym niestety nie kończyły się moje obowiązki. 
Dzisiejszego dnia miałem przeprowadzać rozmowy kwalifikacyjne na mojego asystenta. Przygotowałem więc wszystkie wysłane wcześniej cv, umieściłem je w jednej teczce. Szczerze mówiąc nawet ich nie przejrzałem. Oczekiwałem tylko na godzinę dwunastą, bo właśnie na nią sekretarka umówiła pierwszą osobę. Zegarek jednak wskazywał dopiero ósmą rano. Przejrzałem pocztę, jednak nie było tam nic ciekawego. Zrzuciłem marynarkę i wyszedłem z gabinetu, żeby sprawdzić jak mają się inne działy. Najpierw zaś podszedłem do sekretarki siedzącej w wielkim holu siedziby naszej firmy.

-Proszę mnie powiadomić telefonicznie jeśli któryś z kandydatów zjawiłby się wcześniej. Na godzinę dziesiątą mam umówione spotkanie, więc ważne telefony proszę przekierowywać na mój numer prywatny - uśmiechnąłem się lekko do kobiety, a ona wszystko zapisała i przytaknęła.

Dalej skierowałem się do gabinetu osób zarządzających poszczególnymi działami firmy. Zajrzałem na dział reklamy, finansów, po czym skierowałem się do najważniejszej części w całym budynku - bufetu. Może nie było po mnie widać, ale bardzo chciałem wrócić spać.  Postanowiłem wstąpić do bufetu po drugą już dzisiaj kawę oraz jakieś pyszne ciastko.

Usiadłem przy jednym ze stolików i zacząłem przeglądać wiadomości w telefonie. Na świecie działo się ostatnio zdecydowanie za dużo. Jedyne co bardziej przyciągnęło moją uwagę to wiadomość o nadchodzącym meczu dwóch dobrych amerykańskich drużyn. Było to coś na co czekałem i od dłuższego czasu miałem nawet przygotowane bilety, żeby na niego polecieć. Miałem ku temu swoje powody i nawet ojciec by mnie nie powstrzymał przed tym. Najbliższy weekend miał być moim wytchnieniem.

Minęło jakieś piętnaście minut i zacząłem pić moją kawę, ponieważ wystarczająco wystygła. Pijąc ją jak zwykle siedziałem zamyślony. Moją głowę zaprzątała teraz przyszłość moja i firmy. Jeśli chodzi o mnie to nie spotkałem jeszcze nikogo z kim bym chciał się związać. Raz była jedna dziewczyna, ale uciekła z moim byłym asystentem, oczywiście dopilnowałem, żeby oboje szybko nie znaleźli pracy. Przegryzłem ciasteczko i zerknąłem na zegarek. Dzisiaj był taki dzień, że wszystko dłużyło się niemiłosiernie.

Gdy wyszedłem z bufetu od razu udałem się na spotkanie. Ja oczywiście byłem punktualnie na miejscu, ba nawet wcześniej o jakieś dziesięć minut. Mój kontrahent jednak nie raczył się zjawić o umówionej godzinie, a jakieś piętnaście minut później. Byłem wściekły wewnętrznie.

Nie było to miłe spotkanie dla strony przeciwnej. Spowodowane było to tym, że to im zależało aby ten kontrakt podpisać, mi i firmie dużo mniej. Negocjowałem do momentu, w którym byłem pewien większego zysku niż straty, a reprezentant drugiej firmy był tak zestresowany spotkaniem oraz tak zdesperowany, że podpisał w ciemno moje warunki. Oczywiście nie byłem jakimś tyranem, aczkolwiek liczył się dla mnie zysk i mniej papierowej roboty. 

-Jaki to świat byłby idealny gdyby zysk przychodził sam, a ja w tym czasie wróciłbym do dawnych lat - pomyślałem sobie dopijając już po spotkaniu kolejną kawę. Nie dopiłem jej całej i odszedłem od stolika. Wsiadłem do samochodu i pojechałem w stronę biura. Padało, co utrudniało mi szybkie dostanie się na miejsce. Nienawidziłem Tokyo pod tym względem. Zwłaszcza w godzinach przerw, czy też powrotów do domu. Zwłaszcza tych drugich, więc często zdarzało mi się zostać do późnych godzin wieczornych, a nawet zasnąć na kanapie i obudzić się w środku nocy.

Wszedłem do gabinetu i zacząłem porządkować papiery, które przyniosłem z podpisywania kontraktów. Było tego zdecydowanie za dużo, a ja na dodatek musiałem mieć wszystko poukładane. Schludnie i pod ręką, żebym nie musiał wszystkiego wywalać na środek w razie potrzeby. 

Zamknąłem na chwile oczy i oparłem się wygodnie na krześle. Niestety, chwilę tę przerwało pukanie do drzwi.

-Proszę! - krzyknąłem, otworzyłem oczy i szybko poprawiłem kołnierz mojej koszuli i ją samą. Przejechałem także rękami po włosach, żeby sprawdzić czy są idealnie ułożone do tylu, żeby żaden kosmyk nie spadał mi na twarz. Po chwili do gabinetu weszła sekretarka.

-Pierwsza osoba już się zjawiła, panie prezesie. Jest pan gotowy ją przyjąć? - zapytała mnie jak zwykle zestresowana. Ilekroć kobieta miała wejść do mojego gabinetu trzęsły jej się ręce. To było coś czego nie rozumiałem. Byłem łagodny i potulny jak baranek, nie to co w gimnazjum. Piękne czasy. 

-Tak, proszę, możemy zaczynać, proszę wpuszczać wszystkich po kolei jak tylko pierwsza osoba wyjdzie i tak dalej - westchnąłem i wyjąłem z szafki teczkę w cv.

Sekretarka weszła a po chwili do gabinetu weszła kobieta. Wyglądała zwyczajnie, ale schludnie. Jej cv położyłem przed sobą.

-Dzień dobry - powiedziała, a ja wskazałem jej miejsce na krześle po drugiej stronie biurka. - Jestem Suzuki Kazuko. Jestem bardzo zainteresowana pracowaniem w pańskiej firmie.

Przytaknąłem i zacząłem zadawać jej pytania i w tym samym czasie przeglądać dokument znajdujący się przede mną. Nie wyróżniała się kompletnie niczym. Miała dobre wykształcenie w zarządzaniu. Rozmawialiśmy o firmie, o przewidywanym wynagrodzeniu. Na koniec oczywiście powiedziałem, że się skontaktuje w ciągu tygodnia. Planowałem dzwonić do wszystkich uczestników dzisiejszych rozmów i powiadomić ich czy zaczną pracę czy nie. Wiedziałem już, że wiele osób czeka zawsze na telefon gdy szukają pracy, lecz często go nie dostają. 

Kolejną osobą była osoba, która już któryś raz z rzędu próbowała dostać się do pracy u nas, nie ważne na jakie miejsce. Był to młody chłopak, zaraz po studiach, który po prostu uparł się żeby tu pracować, jednak nie były to studia, których wymagaliśmy, nie miał ani doświadczenia, ani nawet nie budził u mnie większego zaufania. W tym przypadku Suzuki Kazuko wypadała dużo lepiej. Gdy chłopak wyszedł liczyłem, że kolejna osoba szybko przyjdzie, jednak się przeliczyłem. Gdy wybiło piętnaście minut spóźnienia zerknąłem na dokument i prychnąłem widząc zalety. Punktualny, szczery i dobry w pracy w grupach. 

-Widać jak punktualny... - powiedziałem do siebie. Wziąłem do rąk nożyczki i zacząłem z nudów ciąć jego cv kawałek po kawałeczku. Gdy raczył się zjawić, przecinałem właśnie ostatni większy kawałek, potem rzuciłem nad stojącym, zdezorientowanym mężczyzną kulkę ze strzępków, którą zrobiłem z kartki i rzuciłem do kosza na śmieci stojącego zaraz za nim. - Żegnam, bardzo nie lubię jak ktoś się spóźnia i marnuje mój cenny czas - mężczyzna wyszedł. Przez niego musiałem czekać kolejne piętnaście minut. W tym czasie pochodziłem w kółko po gabinecie.

Gdy minął dany czas usiadłem i czekałem aż kolejna osoba się zjawi. Był to starszy mężczyzna, który co prawda nie miał wykształcenia, ale miał dwadzieścia lat w zawodzie biurowym. Budził moją sympatię bardzo mocno, zwłaszcza, że był kompletnym przeciwieństwem mojego ojca. Gdybym mógł to wziąłbym tego starszego człowieka, gdyby nie jego słaba znajomość języka angielskiego. 

Gdy poszedł odczekałem chwilę. Wstałem i podszedłem do wielkiego okna z którego miałem widok na dużą część miasta. Przyglądałem się śpieszącym do domów ludziom.

Chwilę później przyszłą sekretarka i stanęła drzwiach.

-Więc, to już koniec? Nikogo już nie ma? Myślałem, że miał być ktoś jeszcze. Było chyba jeszcze jedno cv, tak mi się zdaje - powiedziałem i podszedłem do biurka.

-Wydaje mi się, że koniec. Nikogo tu już nie m...-kobieta zaczęła mówić, ale zaraz zza rogu ktoś się wyłonił.

-Przepraszam, jeszcze ja tu jestem - spojrzałem się w stronę, z której dobiegał głos. - Dzień dobry, panie prezesie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro