Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.

   Kiedy już odłożyło się na bok swoje uprzedzenia i zapomniało się o tym, że Jasper Pratt był dupkiem, rozmawiało się z nim całkiem przyjemnie. Rachel podziwiała, z jaką pasją mówił o pracy i o muzyce.

   — Zaśpiewaj mi coś — poprosiła z oczyma błyszczącymi w podekscytowaniu, w których odbijało się światło świec na stole. Siedziała, opierając łokcie na obrusie, z brodą opartą na dłoni. 

   — Jeszcze mam chrypkę. — Jasper zarumienił się i odchrząknął.

   — Udajesz. — Machnęła ręką. — Gdzie masz gitarę?

   Widziała po nim, że nie potrafił jej odmówić. Wyciągnął z szafy czarny pokrowiec, rozsunął zamek i wydobył z niego instrument muzyczny. Poprawił napięcie strun, po czym uderzył w nie nonszalancko.

"There goes my heart beating ‘Cause you are the reason 

I'm losing my sleep. Please come back now" — zaczął, a jej serce przyspieszyło. Nieznośne pieczenie sprawiło, że zamrugała kilka razy, ale i tak nie zdołała powstrzymać łez. Nie chciała tego dłużej słuchać, a jednocześnie nie zamierzała przerywać, toteż wstała i podeszła do okna, by ukryć wyraz swojej twarzy.

   Czyżby Jasper w jakiś sposób dowiedział się o Ethanie? Border powiedział mu, że Reise śpiewał dla niej tę samą piosenkę? Raczej mało prawdopodobne, raczej była to drwina losu. Albo jakiś znak z góry, choć Rachel przecież nigdy w tę "górę" nie wierzyła.

   Chyba nie ukrywała płaczu tak dobrze jak myślała. Może zdradziło ją drżenie, którego nie zdołała powstrzymać, kiedy kolejne fale szlochu wstrząsały jej ciałem, a może wprawne oko policjanta wychwyciło to już wcześniej — dość, że teraz bez grama delikatności rzucił gitarą na stół i doskoczył do dziewczyny.

   Nie spodziewała się, że jego ciepły dotyk tak na nią podziała. Zamknęła powieki i wtuliła się w jego klatkę piersiową, w której mocno biło serce, czując, jakby znowu obejmowała Ethana. Pragnienie bliskości ukochanego, które przez ostatnie sześć lat sprawiało jej niemal fizyczny ból, teraz znalazło swój upust.

   Ale Jasper nie był Ethanem. Pachniał inaczej. Był mocniej zbudowany. Inny w dotyku. Inaczej oddychał. Otworzyła oczy, pociągając nosem.

   — Hej, źle się czujesz? — Łzy, które zdążyły zalać jej oczy i spływały po policzkach na brodę, a później szyję, rozmyły twarz Pratta, ale i tak widziała, że spanikował. Pokręciła głową, wciąż niezdolna wypowiedzieć choćby jedno sensowne zdanie. — Czy ja cię jakoś skrzywdziłem?

   — Nie wszystko kręci się wokół ciebie — wydusiła w końcu, siląc się na obojętność. Chwilowe załamanie minęło i teraz, gdy już wyplątała się z objęć mężczyzny, zrobiło jej się potwornie głupio.

   Nastrój chwili prysnął jak bańka mydlana. Jasper spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa.

   — Chyba najlepiej będzie, jeżeli już pójdę — mruknęła.

   — Tak, chyba tak. — Włożył ręce do kieszeni jeansów, które założył po powrocie z parkingu. Rachel zastanawiała się, czy powinna być zła za to potwierdzenie, ale ostatecznie czuła tylko wdzięczność za to, że się z niej nie nabijał. Rozumiała go. Nie miał pojęcia, co przeszła, nie wiedział, jak boli utrata i jej zachowanie musiało mu się wydać histeryczne.

   Choć starała się unikać wzroku Jaspera, i tak zdawała sobie sprawę, że patrzył na nią smutno, z wyrzutem, kiedy zbierała swoje rzeczy, dlatego jak najszybciej założyła kurtkę oraz buty i wybiegła z mieszkania. Ukłucie rozczarowania uświadomiło jej, że gdzieś w głębi siebie oczekiwała innej reakcji mężczyzny. Chyba miała nadzieję, że Pratt pobiegnie za nią, spróbuje ją jakoś zatrzymać — ale nic takiego się nie stało.

   Zająwszy fotel kierowcy w swojej Micrze, nie odpaliła od razu silnika. Potrzebowała chwili, by się uspokoić, nabrać dystansu. Wiedziała już z doświadczenia, że prowadzenie samochodu w połączeniu z silnymi emocjami może być mieszanką wybuchową, i choć prawie siedem lat temu skończyło się nie najgorzej, to nie miała ochoty na powtórkę.

   Siedząc w ciemnym samochodzie na opustoszałym parkingu, wreszcie uświadomiła sobie powód niezrozumiałej antypatii wobec Jaspera, które czaiło się gdzieś z tyłu jej głowy. To nie on był dupkiem. To ona była zepsuta. Jej osobowość została połamana i zdeptana w chwili, kiedy na jej oczach trumna z Ethanem Reise spoczęła w płytkim grobie.

***

   Jazz nie potrafił usiedzieć na miejscu. Chodził nerwowo po pokoju, oświetlanym jedynie przez nikłe płomyki świec, na zgaszenie których nie potrafił się zdobyć.  Przyłapał się na tym, że nie spuszczał wzroku z okna, za którym widać było parking i Micrę, której zapewne by nie rozpoznał w nikłym świetle latarni, gdyby trzy godziny wcześniej przed nią nie leżał.

   Po pięciu minutach zaczął się niepokoić, dlaczego Rachel nie odjeżdża. Po kolejnych dziesięciu bił się z myślami, czy sprawdzić, co się z nią dzieje. Była taka nieszczęśliwa, tak się trzęsła, kiedy wychodziła. Może powiedziała mu kilka gorzkich słów, ale nie miał wrażenia, by robiła to złośliwie. Chyba nie radziła sobie ze sobą, zupełnie tak jak on.

   Kiedy już postanowił zejść na dół, światła samochodu nagle rozbłysły i Micra ruszyła dynamicznie z miejsca, by po kilku sekundach zniknąć mu z oczu. 

   Jasper opadł na kanapę i odchylił głowę do tyłu. Ścisnął nasadę nosa, czując narastające pulsowanie wokół oczu. Zastanawiał się, co takiego zrobił, że nagle wywołał taką reakcję. Zachowywał się zbyt arogancko? Może o to chodziło? Może prośba o zaśpiewanie była tylko kurtuazyjna, a on zachował się jak ostatni dupek, próbując się przed nią popisać.

   A może rzeczywiście za bardzo skupiał się na sobie. Może po prostu jej zrobiło się nagle źle? Widział w jej oczach już wcześniej, że nie jest tak beztroską dziewczyną, jak mógłby się spodziewać po kimś w jej wieku, może drzazga tkwiła gdzieś bardzo głęboko?

   — Idiota — mruknął do siebie i zerwał się z miejsca. Narzucił na siebie skórzaną kurtkę, stopy wsunął w motocyklowe buty. W biegu wrzucił klucze do kieszeni, zgasił światło i wybiegł z mieszkania. Od odjazdu Rachel minęło piętnaście minut. Powinna być już w domu.

   Na parkingu zdjął osłonę z motocykla, niedbale zwinął ją w kłębek na trawie i przycisnął kamieniem, by nie odleciała. Zajął miejsce, odpalił silnik.

   Zachował resztki zdrowego rozsądku i jechał zgodnie z przepisami. Gdyby przyspieszył, mógłby nigdzie nie dojechać — asfalt pokryty był mokrymi liśćmi, na których nietrudno o wywrotkę. Dojechał do Queens Park i zatrzymał się na chwilę, by odtworzyć w głowie drogę do domu Rachel. Nie przejął się, gdy musiał wjechać w uliczkę pod prąd. W razie problemów machnie odznaką i powinno skończyć się na upomnieniu.

   Powoli przejechał ulicą, szukając właściwego budynku. Dostrzegł czerwoną Micrę, więc zajął wolne miejsce parkingowe obok niej. Wkrótce umysł podpowiedział mu, która klatka jest właściwa. Na jego szczęście, drzwi pozostawały uchylone.

   Wszedł po schodach i zadzwonił do właściwych drzwi. Niecierpliwość zjadała go od środka, więc zaczął jeszcze pukać. Nim zdążył opuścić dłoń, zamek zachrobotał, a ze szczeliny przedzielonej łańcuchem wyjrzała Rachel. Bez słowa zamknęła drzwi.

   Już miał zapukać ponownie, kiedy uświadomił sobie, że zrobiła to tylko po to, by ściągnąć łańcuch. Mieszkanie stanęło przed nim otworem.

   Patrzyła na niego wyczekująco. Zdążyła się przebrać, a dres ze ściągaczami na nogawkach odsłaniał jej kostki i bose stopy poniżej. Miała na sobie białą koszulkę, pod którą bez trudu można było dostrzec nieskrępowane stanikiem sutki. Zmusił się, by popatrzeć na jej twarz.

   — Jazz, co ty tu robisz? — W jej głosie nie było pretensji. Chyba już ochłonęła, choć jej oczy wciąż wydawały się lekko zaczerwienione.

   — Możemy porozmawiać w środku? — zapytał w odpowiedzi. Wpuściła go i poprowadziła do salonu z aneksem kuchennym.

   — Napijesz się herbaty?

   — Nie chcę ci robić kłopotu. Ja tylko... — Przystanął na widok ramki na zdjęcia. — Błagam, powiedz, że to twój brat. — Zapomniał, co chciał powiedzieć, czuł tylko niedowierzanie. Rachel pokręciła głową. — Serio? Trzymasz zdjęcia byłego na widoku?

   — Jeżeli przyszedłeś krytykować wystrój mojego mieszkania, to chyba już na ciebie pora — mruknęła z irytacją.

   — Nie. — Otrząsnął się. To był jego główny problem: najpierw mówił, później myślał. — Przyszedłem ci coś powiedzieć.

    — Zamieniam się w słuch. — Opadła na fotel, więc zrobił to samo. Nachylił się do niej, lecz, choć go kusiło, nie ujął jej dłoni.

   — Chciałem ci tylko powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek będziesz czegokolwiek potrzebowała, możesz dać mi znać. — Zabolało go, że nie wyglądała na przekonaną. — Chyba źle mnie oceniasz. Nie jestem taki, jak ci się wydaje.

   — Więc jaki jesteś, Jazz? 

   No właśnie, jaki był? Od lat się nad tym nie zastanawiał. Żył z dnia na dzień, żeby zagłuszyć ból. Czy był dobrym obywatelem, żyjącym zawsze zgodnie z literą prawa? Nawet jemu zdarzało się przekroczyć prędkość. Czy był dobrym synem? Ojca w więzieniu nie odwiedzał, do matki jeździł na obiad raz w miesiącu, ale znacznie oddalili się od siebie. Może mógł chociaż powiedzieć, że w przeszłości był dobrym chłopakiem? Nie, to też nie to.

   — Moja historia jest trudna i nudna, nie chcę jej teraz poruszać — uciął. — Chcę tylko, żebyś wiedziała, że w razie kłopotów możesz na mnie liczyć.

   Milczała. Mierzyła go badawczym spojrzeniem, jak kot, wahający się, czy powinien pozwolić się pogłaskać. Wreszcie kiwnęła głową.

   — Dzięki, to dużo dla mnie znaczy. Może jednak zrobię ci herbaty?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro