36.
Kiedy ogłuszający huk wystrzału pozostawił w uszach mężczyzn nieznośny pisk, Jasper zdążył odwrócił głowę akurat w momencie, gdy postrzelona w plecy Rachel upadła na żwirową drogę. Zawył jak zwierzę, odkrywając w sobie nowe pokłady siły. Zupełnie nie zwracał uwagi na Jamesa, który przez chwilę wahał się, w którym kierunku pójść — pomóc Rachel czy Jazzowi. Wojskowe wyszkolenie i zasada "najlepszy ratownik to żywy ratownik" jednak wzięły górę i Border wbiegł do opuszczonego magazynu. Jednak jego przyjaciel nie potrzebował już pomocy.
Szok i rozdzielający ból w sercu sprawiły, że powalił przeciwnika, jakby ten był małym dzieckiem. Kilka razy przywalił mu pięścią w twarz, a kiedy poprawił kopniakiem w brzuch, Wood wypuścił pistolet i zwinął się w kłębek. Jazz podniósł więc broń, przyciskając ją do czaszki porywacza tak, jak on to robił wcześniej. Choć sytuacja się odwróciła, nie czuł triumfu, a jedynie pulsującą wściekłość. Czarne i czerwone plamy tańczyły mu przed oczami i miał ochotę sprawić, żeby Darren cierpiał. Nie za to, co zrobił jemu — pobicie, wybite szyby w samochodzie i próba zakończenia jego kariery były już nieważne — ale za to, że odebrał mu Rachel. Pratt położył palec na spuście.
— Jasper! — wrzasnął Border, zatrzymując się, jakby bał się własnego przyjaciela. — Jazz, co ty chcesz zrobić?
— Zabiję go — mruknął w odpowiedzi z niezachwianym spokojem. Było mu wszystko jedno, czy uda się upozorować obronę własną, czy trafi za zabójstwo do jednej celi z własnym ojcem. Liczyło się tylko to, że skrzywdził jego słodką, łagodną dziewczynę.
— Jazz, nie jesteś taki —przekonywał Border. Pratt pokręcił głową. Najwyraźniej śmieć u jego stóp miał rację i był tak samo pozbawiony skrupułów, jak jego ojciec. — Rachel jest ranna, musisz zawieźć ją do szpitala. Ja poczekam na policję.
Dopiero wzmianka o dziewczynie otrzeźwiła go na tyle, by podniósł wzrok i nieco opuścił pistolet. Border natychmiast znalazł się przy nim, łagodnie wyciągając własną broń z jego dłoni. Ocenił, że poturbowany Wood nie stanowi już zagrożenia, ale na wszelki wypadek stanął przy nim z odbezpieczonym gnatem. Wsunął Jasperowi kluczyki w dłoń.
Jasper dopiero teraz uświadomił sobie, że przez ostatnią minutę wstrzymywał oddech. Wypuścił z sykiem powietrze, nabrał kolejny haust głęboko w płuca, mając nadzieję, że nie wyskoczy mu przy tym serce, i puścił się biegiem w kierunku leżącej przed budynkiem postaci. Kiedy opadł przy niej na kolana, jego ciałem wstrząsnął głęboki szloch. Ostrożnie odwrócił ją na plecy i odgarnął brudne włosy z jej twarzy. Objął dziewczynę delikatnie, planując przenieść ją na rękach do samochodu, a wtedy jej lewa dłoń przesunęła się na jego kark i rozpaczliwie wpiła w niego paznokcie. Jednocześnie z ust Green wydobyło się bolesne westchnienie. Oznaki życia sprawiły, że Jazz przestał czuć kamyki boleśnie wbijające się w jego kolana i zadrapania na szyi. Rozpłakał się jak dziecko, a jego gorące łzy, zmieszane z brudem magazynu, żłobiły na policzkach jasne korytarze.
— Wszystko będzie dobrze — obiecał i wstał, jakby Rachel nic nie ważyła.
Ruszył w kierunku samochodu, do którego próbowała dobiec, kiedy nieopatrznie kazał jej biec. Nie chciał marnować czasu, więc nie oceniał jej obrażeń, ale krew wypływająca z dziury w jej kurtce tylko wzmagała jego wyrzuty sumienia. Szybkie spojrzenie na tył samochodu Bordera sprawiło, że odrzucił pomysł położenia jej na tylnym fotelu, zajętym częściowo przez bazę do dziecięcego fotelika. Z trudem otworzył drzwi od strony pasażera i łagodnie ułożył ją na siedzeniu. Pochylił fotel do tyłu i przypiął dziewczynę pasem, drżąc, kiedy jęknęła z bólu.
— Kocham cię, skarbie, wszystko się ułoży — szepnął. Zostawienie jej nawet na moment, który zajęło mu okrążenie samochodu i zajęcie miejsca za kierownicą, wydawało się nie do zniesienia. Dlatego gdy sam siedział już w fotelu i wrzucił bieg na automatycznej skrzyni, przez resztę drogi do Leighton Hospital trzymał ją za rękę.
***
— Przepraszam, co z moją dziewczyną? — zapytał godzinę po tym, jak dotarli do szpitala. Kiedy zajęli się nią lekarze, a sanitariusz niemal siłą wypchnął Jaspera z sali, ten zadzwonił do Bordera, który poinformował go, że Wood został już zatrzymany. Podał mu też numer telefonu do ojca Rachel, więc ten był już w drodze do Leighton.
— To ta po postrzale? — uściśliła pielęgniarka, a gdy skinął głową, obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Musiał prezentować sobą obraz nędzy i rozpaczy; brudny, zachlapany krwią, posiniaczony. — Jest pan z rodziny.
— Nie, ale to ja ją tu przywiozłem. — Poczerwieniał i z trudem przełknął ślinę. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo zaschło mu w gardle. Najchętniej napiłby się kawy, jednak portfel został w schowku jego motocykla i nie miał za co jej kupić. Postanowił, że później rozejrzy się za dystrybutorem z wodą.
— Niestety, nie mogę udzielić panu informacji.
— Za chwilę będzie tu jej ojciec — zaoponował słabo. Zamieszanie ostatnich godzin odbiło piętno i na nim: czuł się śmiertelnie przerażony, zmęczony i obolały. Przede wszystkim jednak, aż trząsł się z niecierpliwości, by dowiedzieć się, w jakim stanie jest dziewczyna. Wyrzuty sumienia zżerały go od środka, gdyż wiedział doskonale, że to wszystko było jego winą. To on zaszedł za skórę Darrenowi Woodowi. To do niego chciał dotrzeć porywacz. To Jazz kazał Rachel biec i to przez niego została postrzelona. Nie mógł o tym myśleć, bo na samo wspomnienie robiło mu się niedobrze.
Ledwie pielęgniarka odeszła, komórka zawibrowała mu w jeansach. Na wyświetlaczu widniał numer ojca Rachel, więc Jazz wytarł mokre od potu dłonie i odebrał.
— Słucham? — Odwróciwszy się, dostrzegł w drzwiach poczekalni starszego mężczyznę, który również trzymał przy uchu słuchawkę telefonu. Jasper bez pudła rozpoznał znajomy kształt nosa i kolor oczu. Pomachali sobie na powitanie i pan Green zbliżył się wraz z towarzyszącą mu, ciemnoskórą pięknością. Musiała być po pięćdziesiątce, jednak wysoka, szczupła i krótko obcięta, zniewalała naturalną urodą.
— Co z Rachel? — Ojciec dziewczyny nie bawił się w powitania, zresztą, nie było się co dziwić. Ręce trzęsły mu się nerwowo, a zaczerwienione oczy rzucały niespokojne spojrzenia.
— Wiem tyle, ile powiedziałem panu przez telefon. — Jazz poczuł kolejne ukłucie poczucia winy i tylko siłą woli powstrzymał się, żeby nie zgiąć się w pół pod wpływem świadomości, że to przez niego wszyscy, a zwłaszcza Rachel, znaleźli się w tej sytuacji. — Nie chcą mi udzielać żadnych informacji, bo nie jestem z rodziny.
— Chodź, poszukamy lekarza — zaproponowała piękność partnerowi. — Jestem Ann, przyszła macocha Rachel — zwróciła się do Jaspera przez ramię. Skinął jej głową i patrzył, jak oddalali się korytarzem. Rachel była jego centrum wszechświata, ale zapomniał, że ma jeszcze bliskich, którzy w kryzysowej sytuacji są dla niej ważniejsi, niż przypadkowo poznany facet. Musiał pogodzić się z tym, że informacji o jej zdrowiu zasięgnie później, z drugiej ręki, i ta świadomość była cholernie bolesna.
— Hej, idziesz z nami? — zawołał Green, gdy tylko spostrzegł, że chłopak został w tym samym miejscu; zupełnie, jakby potrafił czytać w myślach. Jasper skwapliwie do nich dołączył.
Wszyscy troje wtłoczyli się do gabinetu lekarskiego, wskazanego im przez pielęgniarkę. Starszy medyk, siedzący przy skromnym biurku, podniósł na nich wzrok.
— Jestem ojcem Rachel Green, którą dziś przywieziono tu po postrzale — wyjaśnił mężczyzna. Kiedy lekarz pytająco spojrzał na towarzyszące mu osoby, ten skinął przyzwalająco głową. — To moja narzeczona i chłopak córki, może pan mówić.
— Rozumiem. — Odszukał odpowiednią kartę i zerknął w nią dla pewności. — Córka jest już po zabiegu.
— Ma pan na myśli operację? — Głos przerażonego ojca zabrzmiał niebezpiecznie.
— Można tak powiedzieć, chociaż to brzmi groźnie. Zastosowaliśmy znieczulenie miejscowe i usunęliśmy pocisk, który wbił się w kość łopatki. Na szczęście, kaliber był mały, a trajektoria pocisku ułożyły się na tyle szczęśliwie, że nie zostały naruszone duże naczynia krwionośne ani ważne nerwy.
— Możemy ją odwiedzić? — zapytał natychmiast Green. Lekarz zerknął wymownie na zegarek.
— Już po godzinach odwiedzin... Ale w drodze wyjątku, możecie państwo do niej zajrzeć. Przy czym, żeby uniknąć zamieszania, proszę wchodzić pojedynczo. Czy potrzebują państwo jeszcze jakichś informacji? — Kiedy zgodnie pokręcili głowami, wstał, by ich pożegnać. Przemierzyli korytarz i stanęli niepewnie u drzwi sali, w której miała leżeć Rachel.
— Wejdź pierwszy — Ann zwróciła się łagodnie do Jaspera. Choć bardzo go kusiło, pokręcił głową.
— To pan jest jej ojcem — zaoponował. Green skinął głową.
— Mów mi Bart. Rachel dużo mi o tobie opowiadała. Obiecuję, że nie będę tam długo. — Puścił mu oko i wszedł do sali. Teraz, kiedy okazało się, że rany dziewczyny nie są poważne, ze wszystkich opadło okropne napięcie. Ann uśmiechnęła się ciepło i milczenie między nią a chłopakiem przyszłej pasierbicy przestało się wydawać niezręczne. Jej pełna troski, a jednocześnie radości życia twarz sprawiała, że człowiek od razu chciał jej zaufać.
I rzeczywiście, Bart Green szybko wyłonił się zza drzwi.
— Idź do niej, pytała o ciebie. Jaką pijesz kawę?
— Z mlekiem, bez cukru — odparł Jazz w roztargnieniu, choć słowa nie dotarły do końca do jego świadomości.
— W porządku, będziemy na ciebie czekać w kawiarni na dole.
— Dziękuję — mruknął, zakłopotany, i czym prędzej przekroczył próg pokoju, w którym czekał na niego cały jego świat. Kiedy zobaczył Rachel w białej pościeli, z przetłuszczonymi włosami związanymi w koński ogon prowizoryczną gumką z rękawiczki chirurgicznej, po raz kolejny poczuł na policzkach palące łzy.
— Chryste, wyglądasz gorzej niż ja. Mnie przynajmniej umyli — zażartowała. Uklęknął przy jej łóżku i ujął jej dłoń w swoje najdelikatniej jak potrafił. Ucałował ciepłą, gładką skórę, nie przejmując się, że moczyły ją brudne, słone krople. Z jego piersi wyrwał się ni to śmiech, ni to szloch i Jazz pomyślał, że przez ostatnie dwadzieścia lat nie płakał tyle, co dzisiejszego wieczoru. Cóż, może nie był to szczyt męskości i odwagi, ale przed dziewczyną nie wstydził się swoich łez.
Leżąc na boku, by nie podrażniać dodatkowo urażonej strony, przyciągnęła jego głowę do piersi i pozwoliła, by wypłakał się w jej szpitalną koszulę. Tyle chciał jej powiedzieć. Że wreszcie rozumiał, dlaczego tak zareagowała, kiedy został pobity i bała się o jego życie. Że prawie się załamał, gdy uświadomił sobie, że znalazł się tak blisko nieba, żeby po chwili spaść boleśnie, jakby wszechświat chciał mu pokazać, że nic nie jest dane raz na zawsze. Że oszalał z rozpaczy i wściekłości myśląc, że Rachel umarła.
— Co z Woodem? — zapytała w końcu.
— Został zatrzymany. — Jazz przełknął ślinę, by zdobyć się na szczerość. — On miał rację, kochanie, jestem zły. Chyba nie różnię się wiele od mojego ojca. — Odsunęła go od siebie i spojrzała mu w oczy z mieszaniną przygany oraz niemego pytania. — Kiedy... kiedy cię postrzelił, myślałem, że mi cię odebrał. Chciałem go zabić; prawie to zrobiłem.
— Prawie robi sporą różnicę. Przecież Wood żyje.
— Tylko dlatego, że James przywołał mnie do rzeczywistości.
— Bzdura. Gdybyś naprawdę chciał go zabić, znalazłbyś sposób, ale ty tego nie zrobiłeś. Jesteś najlepszym facetem, jakiego znam, łagodnym, spokojnym, dowcipnym. Nie chowasz urazy i przejmujesz się innymi. Za to właśnie cię kocham.
Roześmiał się przez łzy. Gdy odważył się podnieść na nią wzrok, dojrzał, że też płakała, choć uśmiech nie znikał jej z twarzy. Wciągnął w nozdrza jej zapach, pomieszany z wonią szpitala i środków do dezynfekcji, po czym westchnął z rozkoszą. Choć wciąż miał wyrzuty sumienia, czuł, że nareszcie wszystko będzie dobrze.
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Pierwotnie planowałam podzielić to na dwa krótkie rozdziały, ale ostatecznie połączyłam w jeden, byście jak najszybciej otrzymali rozwiązanie ;) Przed nami jeszcze epilog, który postaram się umieścić w tym tygodniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro