35.
Jasper opadł na kanapę we własnym mieszkaniu i z dumą rozejrzał się po pomieszczeniu. W ostatnich dniach więcej czasu spędzał u Rachel, aniżeli u siebie, przez co zaniedbał własne lokum. I chociaż cholernie tęsknił za nią przez ostatnie kilka godzin, cieszył się, że mógł nadrobić sprzątanie i pranie u siebie. Wypucował na błysk wszystkie meble, odkurzył, wreszcie rozładował zmywarkę i zrobił pranie, które piętrzyło się już wokół rattanowego kosza w łazience. Na koniec wziął prysznic i spakował do sportowej torby kilka rzeczy, gdyż poprzedniego wieczoru Rachel wygospodarowała dla niego półkę w swojej szafie. I tak wciąż przegrywał z mężczyzną, którego nawet nie znał, a który wciąż zajmował swoimi rzeczami większość przestrzeni, jednak był to krok w dobrą stronę.
Miał właśnie sięgnąć po kluczyki, kiedy telefon radosnym piśnięciem oznajmił nadchodzącą wiadomość. Jedną ręką wciąż trzymał torbę, drugą sięgnął do tylnej kieszeni jeansów i zerknął na ekran. Uśmiechnął się, widząc na ekranie imię dziewczyny, która ostatnio pozytywnie namieszała w jego życiu, jednak treść sprawiła, że ściągnął brwi. Kiedy w końcu zrozumiał słowa, kolana ugięły się pod nim ze strachu. Rzucił swoje rzeczy w kąt i zrezygnował z samochodu, zamiast niego biorąc klucze do motocykla. Link do Google Maps otworzył już na schodach. W biegu ledwo pamiętał o założeniu kasku, nie mówiąc już o przygotowaniu jakiegokolwiek planu działania.
Wiedział, gdzie znajdują się opuszczone magazyny, w końcu niejednokrotnie udawał się tam na interwencję, gdy ktoś anonimowo informował o trwających tam libacjach i narkomanach kręcących się w okolicy. Miejsce nawet za dnia było przerażające, tymczasem zbliżał się już wieczór. Gnający na złamanie karku Jazz wreszcie dał się otrzeźwić lodowatemu powietrzu i przystanął na chwilę, by wezwać posiłki. Jeśli pójdzie tam sam, będzie to oznaczało samobójstwo dla niego i dla Rachel. Obawiał się wezwać policji, wiedząc dobrze, że gdy wyczulone ucho Wooda usłyszy w oddali syreny, życie jego ukochanej zakończy się szybko i gwałtownie. Pierwszą osobą, która przyszła mu do głowy w tej sytuacji, był Border — wyszkolony, trzeźwo myślący i posiadający kilka sztuk broni. Wysłał mu ten sam link, który otrzymał od Rachel, po czym zadzwonił, by pokrótce przedstawić mu sytuację. Rozmowa nie trwała długo, w końcu Jasper sam niewiele wiedział.
— Już wychodzę. Czekaj na mnie w pobliżu i nie wchodź tam sam — polecił ostro Border, nie wahając się ani chwili. Jasper przytaknął mu dla świętego spokoju, wiedząc doskonale, że nie wytrzyma z dala od Rachel ani sekundy więcej, niż to potrzebne. Musiał, po prostu musiał upewnić się, że jest cała i ten bydlak nic jej nie zrobił. Włączył się do ruchu i, mimo dość sporego ruchu, odkręcił manetkę, znacznie przekraczając dozwoloną prędkość.
Przez chwilę wahał się, czy pozostawić motocykl gdzieś dalej i do magazynu iść piechotą, by nie zdradzać swojej obecności. Odrzucił jednak ten pomysł, choć wiedział, że był on rozsądny. Jasper nie miał teraz cierpliwości do jakichkolwiek podchodów, zatracił się we własnym przerażeniu i musiał dotrzeć do Rachel jak najszybciej. Darren i tak spodziewał się jego przybycia, postanowił więc zatrzymać się przed samym budynkiem. Jazz zeskoczył z motocykla, rozłożył nóżkę, rzucił kask na ziemię i puścił się biegiem w kierunku budynku bez żadnego planu czy pomysłu na zadbanie o swoje własne bezpieczeństwo. Przyłożył ucho do drzwi i usłyszał szloch, z którego przebijały się tylko ciche słowa "Jazz, nie". Ale było już za późno — odrapane deski ustąpiły i dokładnie między oczami Jaspera ukazała się lufa pistoletu.
— Zapraszam do środka, panie Pratt — głos Wooda wskazywał, że długo czekał na tę chwilę. Jazz przyjął jego determinację ze spokojem. Posłusznie wykonał polecenie, nie skupiając się zupełnie na broni wycelowanej w jego głowę. Uniósł ręce do góry i rozejrzał się po pomieszczeniu. Kiedy dostrzegł przerażone oczy Rachel, odetchnął z ulgą. Obrzucił ją spojrzeniem w poszukiwaniu obrażeń.
— Nic ci nie zrobił? — zapytał z takim opanowaniem, jakby rozpoczynał przyjacielską pogawędkę. Wood wykręcił mu rękę do tyłu i wbił boleśnie lufę w czaszkę, jednak dla Jaspera nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko to, że Rachel pokręciła głową, przez łzy niezdolna wymówić słowa. Nie miał pojęcia, czy to lata wyszkolenia, czy może świadomość nieuchronnego końca sprawiły, że spłynął na niego stoicki spokój.
— Obiecałem, że ją wypuszczę, kiedy będzie po wszystkim — warknął Wood. — Zajmij się lepiej tym, co mojej rodzinie zrobił twój ojciec.
— Znasz którąś z tych skrzywdzonych dziewczyn? — Jasper nagle zrozumiał, dlaczego jego życie w ostatnim czasie stało się pasmem nieszczęść, obracających się wokół jednej osi: mężczyzny, który teraz przejął władzę nad jego życiem i śmiercią.
— Nawet teraz bronisz tego skurwysyna? Te dziewczyny, które założyły mu sprawę w sądzie, nie były jedyne! — Zdenerwowany porywacz pchnął go, aż Pratt znalazł się na brudnej podłodze. Beznamiętnie patrzył w oczy swojemu mordercy, żałując tylko, że Rachel będzie musiała na to patrzeć. Poczuł, jak wyrzuty sumienia ściskają go za gardło. Ta piękna, delikatna dziewczyna nie zasługiwała na taki ból nawet za pierwszym razem, ale to, co los robił z nią teraz, było czystym okrucieństwem. Na to jednak Jasper już nic nie mógł poradzić. — Nagrał, jak gwałci moją siostrę i wrzucił to do darkwebu, rozumiesz?
— Tak, rozumiem — odparł Jazz. — Wiem, że nie można tego porównywać, ale skrzywdził też nas. Moją mamę, mnie. Myślisz, że łatwo nam żyć ze świadomością, że tyle lat mieliśmy pod dachem potwora i nawet o tym nie wiedzieliśmy?
— Pierdolenie! — ryknął Wood z wściekłością godną zranionego zwierzęcia. — Kryłeś go. Byłeś w jebanej policji i go kryłeś, a teraz moja siostra nie żyje!
— Wiem, że to nie zmieni twojej decyzji, ale naprawdę nie miałem pojęcia. Gdybym wiedział... Byłbym pierwszą osobą, która by go skuła i wtrąciła do aresztu.
— Słyszałem, co mówiłeś na procesie!
— Nie jestem z tego dumny — przyznał Jasper z czymś na kształt skruchy.
Westchnął i odwrócił wzrok. Przez okno dostrzegł zamieszanie przed budynkiem; potężna postać Jamesa Bordera zbliżała się bezszelestnie, a były wojskowy najwyraźniej próbował się zorientować w sytuacji wewnątrz budynku. Jazz błyskawicznie spuścił spojrzenie na własne dłonie, ale było już za późno. Wood musiał dostrzec nagłą nadzieję na jego twarzy, a może błysk w oczach, w każdym razie zauważył nadciągającą odsiecz. Jazz myślał szybko, zerknął tylko kątem oka, czy zasuwa w drzwiach nie została zamknięta i wypuścił z sykiem powietrze, gdy okazało się, że wciąż są otwarte.
— Uciekaj! — krzyknął do Rachel. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca, podniosła na niego tylko zapłakane oczy. — Teraz, biegnij! — ryknął, wiedząc, że zamieszanie związane z pojawieniem się Bordera to ich jedyna szansa. Myślał tylko o Rachel, o tym, żeby ją ocalić. Skoczył Darrenowi na plecy, a jego gwałtowny ruch wytrącił dziewczynę ze stuporu. Posłusznie zaczęła biec w stronę wyjścia.
Drzwi otworzyły się i drobna postać z burzą loków na głowie wypadła w wilgotne, wieczorne powietrze. Dostrzegła samochód Bordera ledwie kilkaset stóp dalej, więc puściła się biegiem w jego kierunku.
A wtedy Wood, osaczony i wściekły, wycelował broń w jej plecy i wystrzelił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro