Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32.

   Poniedziałek był ostatnim wolnym dniem dla Rachel. Śledztwo w sprawie Jaspera także dobiegało już kresu i coraz odważniej przekazywano mu optymistyczne wieści, więc i dla niego wkrótce kończyły się niespodziewane wakacje w środku roku. Postanowili ten wyjątkowo słoneczny, przynajmniej jak na Crewe, dzień wykorzystać na wycieczkę i spacer po mieście.

Zaczęli od cmentarza. Jazz pomodlił się na grobie dziadków i z uśmiechem opowiedział o tym, jak w dzieciństwie wciskali mu cukierki, a później także banknoty tak, by jego mama się o tym nie dowiedziała. Później jednak dziewczyna poprowadziła go do innej, znacznie młodszej mogiły, i Jasper nie wiedział, co mógłby powiedzieć lub zrobić. Nie miał pojęcia, czy w ogóle miał moralne prawo, by to w jakikolwiek sposób skomentować.

Nieżyjący chłopak Rachel jak nigdy wpędzał go w konsternację i poczucie niezręczności. Wszyscy mówili o nim z szacunkiem, wręcz z czcią — cholera, przecież Border nazwał nawet dziecko na jego cześć! — i Jazz poważnie zastanawiał się, czy kiedykolwiek miał mu dorównać. Trudno konkurować z kimś, kogo się nawet nie znało. Dużo łatwiej byłoby, gdyby Green rozstała się ze swoim poprzednim partnerem w niezgodzie, tak, by Jasper mógł jej teraz pokazać, że jest od niego lepszy i nie powielać jego błędów. Tymczasem jedyną winą Ethana Reise było to, że umarł i wobec naturalnej nieuchronności śmierci Pratt nie był w stanie zrobić nic, by temu zapobiec.

Mężczyzna potrząsnął głową z niezadowoleniem. Miał przy sobie najpiękniejszą i najwspanialszą kobietę, jaką kiedykolwiek spotkał, a on zadręczał się myślami o śmierci. Jak jednak o niej nie myśleć, kiedy z grobu jednego młodego mężczyzny przechodzi się nad inny, jeszcze świeższy, a daty wypisane pod nazwiskiem "Vincent Sanders" wskazują, że kolejne życie zakończyło się o wiele za wcześnie?

— Zastanawiam się, czy to nie moja wina — powiedziała cicho Rachel. Spojrzał na nią, kompletnie zaskoczony. — To znaczy, wiem, że nie moja, ale przypuszczam, że Vince miał jakąś listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią i nieświadomie pomogłam mu ją zrealizować, zabierając go do dziadków. To nie może być przypadek, że tak szybko po tym popełnił samobójstwo.

—Nie mogłaś nic zrobić. — Jasper był bezradny wobec jej bólu. Gdyby chociaż płakała, mógłby jej otrzeć łzy i pozwolić, by kolejne wsiąkały w sweter na jego torsie, ale ona po prostu stała, obejmując się ramionami, jakby było jej zimno, i wbijała poważny wzrok w skromny nagrobek.

Uderzyło go to, że zarówno tamten, jak i ten grób, choć są stosunkowo nowe i należały do młodych ludzi, nie były obsypane kwiatami i świeżymi zniczami. Jak wyjaśniła Rachel, ich właściciele nie mieli zbyt wielu bliskich; matka Ethana okazała się skrajnie patologiczną osobą i po walce o jego majątek nie zadała sobie nawet trudu, by odwiedzić miejsce spoczynku syna, a dla starszych dziadków Vince'a wyprawa na pogrzeb była już ponad siły i trudno od nich wymagać, by regularnie odwiedzali grób wnuka. Z tego, co zrozumiał Jazz, ci młodzi mężczyźni żyli samotnie, i podobnie było z nimi po śmierci, tylko Rachel o nich dbała, zarówno przed, jak i po ich odejściu. ten drobny fakt wiele mówił o dziewczynie, o skarbie, jaki teraz Jasper miał na wyciągnięcie ręki.

— Pomyśl o tym inaczej. — Postanowił jakoś ją pocieszyć, a przynajmniej spróbować. — Podarowałaś mu jedną z niewielu, właściwie ostatnią dobrą rzecz w jego życiu. Podjął straszną decyzję, tchórzliwą i odważną zarazem, ale moim zdaniem podjął ją już dużo wcześniej, a ty podarowałaś mu jeszcze chwilę radości, żeby mógł odejść w spokoju. Może właśnie to jest twoja super moc, Rachel? — Podniosła na niego smutne, duże oczy, sprawiając, że serce pękało mu na pół i wyrywało się do niej. — Dla mnie jesteś bohaterką, serio. Nie sztuką jest być przy kimś szczęśliwym, ale ty... Ty nie boisz się problemów i pomagania komuś, nawet jeśli wiesz, że sama będziesz przez to cierpieć. — Ucałował ją w czoło i skrzywił się z niesmakiem. — Rany, w mojej głowie brzmiało to mniej patetycznie.

Parsknęła krótkim, urywanym śmiechem, choć jej oczy wciąż jeszcze błyszczały od wstrzymywanego płaczu. Z czułością poprawiła ułożenie świeżych kwiatów na nagrobku i schowała dłoń w palcach Jaspera. Czując jej zimną skórę, mężczyzna schował ich ręce do kieszeni w swoim płaszczu i zaczął rozcierać ją kciukiem. Ruszyli w stronę bramy cmentarza.

Tuż za nią Rachel stanęła nagle i zwróciła się przodem do niego. Obdarzył ją nieśmiałym, wyczekującym uśmiechem, a ona wtuliła się w niego niespodziewanie, aż się zachwiał. Jakaś starsza kobieta potrąciła go ramieniem z gniewnym parsknięciem, zła na młodych, którym zebrało się na czułości na środku chodnika przed cmentarzem, jednak Jasper miał to gdzieś. Nie znała ich historii. Nie miała pojęcia, ile w życiu przeszła młoda, uśmiechnięta blondynka i dlaczego tak bardzo potrzebuje teraz wsparcia.

— Będziesz przy mnie, prawda? — zapytała. Pozornie nie miało to sensu, jednak Jazz rozumiał, o co jej chodziło.

— Będę — potwierdził. — Zrobię wszystko, żeby cały czas być z tobą. Nawet zrezygnuję z pracy w policji.

— Nie musisz tego dla mnie robić — zaoponowała. Zawsze, gdy poruszył ten temat, protestowała w ten sposób. Ruszyli powoli w kierunku Badger Park, niewielkiego, nieco zaniedbanego parku, przylegającego do nekropolii.

— Wiem, że tego ode mnie nie wymagasz — przyznał poważnie. Cieszył się, że przynajmniej przed nią nie musi zgrywać wesołka i uciekać się do zakładania maski lekkoducha. Już nie. — Właśnie dlatego chcę to zrobić. Dla ciebie, i trochę dla siebie. Po tym, co się stało... Chyba się wypaliłem. Jestem przerażony na myśl, że będę musiał jeszcze jakiś czas spędzić w patrolu, z bronią przy boku.

— Więc w którą stronę chciałbyś pójść, no wiesz, z karierą? — Wydawała się autentycznie zaciekawiona. Jasper spłonął rumieńcem.

— Rozmawiałem już z kolegą, który przeniósł się do prywatnej agencji detektywistycznej. To w większości nudne, rodzinne sprawy, ale płacą lepiej, masz prywatne ubezpieczenie, nie ma ryzyka i nie wyrabiasz tylu nadgodzin. A w wolnym czasie... — Zająknął się, ale ponagliła go gestem. — Myślałem o tym, żeby wrócić do śpiewania. Nie wiem, zacząć nagrywać covery na Youtube, czy coś.

— To świetny pomysł! — Przyklasnęła na potwierdzenie swoich słów. Przekroczyli bramy parku i usiedli na ławce, otoczonej nieco ogołoconymi z liści krzewami. Drzewa i inne rośliny doskonale tłumiły dźwięki miasta, tak że wokół rozlegał się tylko świergot ptaków i cichy szum wiatru. Milczeli oboje, zadzierając głowy do góry i wpatrując się w szybko sunące po niebie chmury. Jedynie ich dłonie pieściły się delikatnie w kieszeni płaszcza Jaspera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro